Luty 2021

Kocham cię w tym roku mój ty luty srebrny, Jesteś mroźny, śnieżny, wietrzny, w swej aurze niezmienny. Malkontent narzeka, że w lutym jest zima, że śnieg we dnie pada a nocą mróz trzyma. Przez chwilę zawiodłeś, odwilżą i pluchą, To czynność przedwiośnia, mówię ci na ucho. Robisz wstyd naturze, człowiek też tak czyni, Szybko to naprawiaj zanim miesiąc minie.Dajesz fory wiośnie żeby przymroziła, żeby swe kałuże śniegiem opruszyła. Plucha, mżawka, chlapa to marcowa sprawa Nie słuchaj zmarzlaków, w śnieżki nas zabawiaj.

Słuchajcie zmarzlaki co wam teraz powiem: ” Gdyby luty pofolgował, marzec by go reperował” ” Gdyby luty ciepły był i po wodzie wiosna późno by przyszła i o chłodzie” ” A gdy luty mrozy daje, wróży wielkie urodzaje”.

Więc kochajcie moi mili – śniegi zimą, kwiaty wiosną, słońce latem, A jesienią złote liście, w lutym zaś – niech nas wszystkich mróz przyciśnie.

Ten wierszyk napisałam w lutym 1999r. Chyba czułam się szczęśliwa jeśli miłością ogarniałam nawet miesiące. W tym roku jest ze mną gorzej. Nadal zachwycam się mroźnym lutym ale coraz częściej wyściubiając nos spod kołdry. Przecież od grudnia do 26 stycznia miałam to kwarantannę to izolację. 28 stycznia już byłam zaszczepiona, myślę, że stanowczo za wcześnie bo ten fakt odchorowałam bardzo. Przez 8 dni byłam całkowicie padnięta. Z każdym dniem nabierałam siły po to żeby znów zmusić organizm do tworzenia antyciał – 18 lutego miałam drugie szczepienie. Na szczęście to drugie przechorowałam tylko przez jeden dzień, ale po tym wszystkim, do pełnych sił będę długo dochodzić. W ciągu siedmiu tygodni cały czas walczyłam z tą zarazą. Optymistycznie patrząc na ten stan rzeczy, to jeśli wygrałam trzykrotną walkę z tą zarazą, to znaczy, że nie ma na mnie mocnych. A wracając do mojego wierszyka i do porzekadeł ludowych to wniosek nasuwa się jeden – zima wróci, a u mnie w ogródku już irysy wysuwają noski do słońca.

W komentarzach dostałam znów filozoficzny wpis – ” Przyjaciel to ktoś kto przychodzi, gdy inni wychodzą”. Kochani, tu u nas w DPSie nie ma przyjaciół. Każdy myśli o sobie. Jeśli ktoś do kogoś się zbliży to w jakimś celu. A ponadto, nam prawie od roku nie wolno było nawet siebie odwiedzać. Unikamy siebie. Taką psychozę zasiali w nas zarządzający naszym Domem. Oni nie mają pomysłu na nas więc zamykają i mają święty spokój. W poniedziałek – 24 lutego, nie wytrzymałam – uciekłam z DPS i poszłam pieszo do miasta. W końcu jestem zdrowa, a czy silna to musiałam sprawdzić maszerując przez dwie i pół godziny. Dałam radę, wróciłam zmęczona ale i nieprawdopodobnie szczęśliwa. Jak psiak, który zerwał się ze smyczy. Oczywiście z maseczką chirurgiczną na nosie i ustach. Teraz niestety znów będziemy w zamknięciu mimo szczepień – trzecie nasilenie pandemii. Będę musiała świecić przykładem żeby dyrekcja zapomniała o mojej nie subordynacji.

Ostatnio dostaję bardzo dużo komentarzy, na ogół nawiązujących do filozofii życia. Bardzo za nie dziękuję i jednocześnie przepraszam ale czytam tylko wpisy w języku polskim, a dostaję je z całego świata. Nie uczyła się babcia języków to teraz ma za swoje.

Życie moje…

Jak tylko napiszę w swoim pamiętniku, o tych co odeszli, albo szykują się do tej drogi, od razu dostaję wpis w komentarzach z myślą Roberta Cody – ” Miej odwagę żyć, umrzeć każdy potrafi”. Czyżby z mojego pamiętnika nie wynikało, że mam tę odwagę? Nie tylko mam odwagę żyć ale mam odwagę upomnieć się o życie innych. Kochani, moje całe życie zostało po za murami DPSu. A teraz, kiedy od roku nie wychodzę po za te mury, to każda wiadomość o znajomych z ” tamtego życia „, mnie wzrusza i nadchodzą wspomnienia. Kocham te wspomnienia i dlatego z przyjemnością o nich piszę bez względu na to jakie one są. Dostałam również wpis o treści : Nigdy nie zapomnij najpiękniejszych dni swojego życia. Wracaj do nich ilekroć w twoim życiu zaczyna się walić „. Kochani, to jest wręcz motto mojego życia. Szkoda, że dopiero na starość. Młodość rozpacza nad najmniejszym niepowodzeniem a starość upiększa wszystko co było i bez względu na to jakie ono było.

W poprzedniej części pisałam o p. Halince i o tym, że wprowadziła się do nas jako lokator wtórny; a teraz chciałam wspomnieć poprzednich lokatorów mieszkania p. Halinki. Jak to obiecująco wkraczali w życie a jak smutno ono się skończyło.

Wyprowadzając się z naszego bloku nie wyprowadzili się daleko, tylko do bloku o bok, także spotykaliśmy się na spacerach ze swoimi pieskami, codziennie. Wszyscy posiadacze czworonogów z naszej dzielnicy, znali się i rozpoznawali z daleka pieska a później właściciela. Jak mnie pytano z nazwiska o kogoś to nic nie mogłam powiedzieć, zadawałam pytanie pomocnicze – czy ten ktoś ma psa, jeśli tak to jak ten psiak się wabi albo chociaż jak wygląda i wówczas mogłam powiedzieć co i jak. Jeśli ten ktoś psa nie miał to i tematu nie było. Myśmy siebie określali imieniem swoich piesków, np. ja byłam Smykowa, bo mój pupil wabił się Smyk.

Państwo P… byli, tak jak i reszta mieszkańców, pierwszymi lokatorami naszego bloku. Wprowadzając się do mieszkania dwupokojowego wiedzieli, że to nie na stałe tylko na chwilę. ( Okazało się, że ta chwila trwała prawie 20 lat ). To byli ludzie zasługujący na piękne duże mieszkanie. Dwoje architektów stworzyło nie jedną dzielnicę w naszym mieście, ale widocznie chcieli mieszkać w tej a nie w innej. Zanim wybudowano blok, w którym wreszcie było piękne, czteropokojowe mieszkanie specjalnie dla nich, to ich dzieci dorosły i poszły w świat. Pan P… pomieszkał w tym mieszkaniu tylko dwa lata; dostał zawału i zmarł. Tak więc w tym wymarzonym mieszkaniu została już tylko pani P… z pieskiem. Dzieci były tak zajęte swoim życiem, że nie znalazły chwili żeby odwiedzić matkę. A matka w tej tęsknocie i bolesnej samotności, zanikała, Podobno te wszystkie choroby z zanikaniem pamięci to ucieczka psychiki od tego co jest. Jej jedynym towarzyszem był zawsze tylko pies, jeden potem drugi… aż nagle choroba posunęła się tak daleko, że już opieka sąsiadów i opiekunów z Opieki Społecznej, nie wystarczała. Powiadomiono dzieci o konieczności zajęcia się matką. Syn nawet nie przyjechał. Córka wpadła do matki na dwa dni. Wszystko załatwiła błyskawicznie – nie miała czasu – sprzedała mieszkanie, psa oddała do schroniska a matkę do Domu Opieki i to jak najdalej od miasta w którym, razem z mężem, była Honorowym Obywatelem.

Sąsiadka z ul. Radiowej

… wiesz babciu, następna twoja sąsiadka chyba trafi do DPSu – mówi mi przez telefon żona mojego wnuka. To super, odpowiadam, będę miała kogoś bliskiego. Nie masz się czego cieszyć, ona nie wie co dzieje się w okół niej, nie wie nawet kim jest. Ale to temat na dłuższą rozmowę – mówi mi wnuczka.

Zanim wnuczka zacznie tę dłuższą rozmowę na temat obecnego stanu Pani Halinki, to ja zacznę jeszcze dłuższą i sięgnę pamięcią na 35 lat wstecz.

Pani Halinka wprowadziła się do naszego bloku jak ja i inni mieszkańcy, mieszkaliśmy już w nim około 20 lat. Czyli, że była lokatorką wtórną. Wprowadziła się z mężem i dwójką dzieci. Filigranowa pani, wyglądająca zawsze dużo młodziej niż wskazywał wiek. Mąż kiedyś również był filigranowy ale przez alkohol zaczął rosnąć w szerz. Przez alkohol nabawił się też padaczki, ale niestety pić nie przestawał, a wręcz odwrotnie, wciągnął w to picie swojego już dorosłego syna. Syn w każde popołudnie przychodził do tatusia i siadając po przeciwnych stronach stołu najpierw zgodnie pili a później się czubili. Dosłownie doskakiwali do siebie jak dwa koguty, ale siedząc cały czas po przeciwnych stronach stołu. Skąd wiem? Widziałam niejednokrotnie ten obrazek. Otóż jak panowie zaczynali się czubić to pani Halinka wzywała pomocy, krzycząc – ratunku. Sąsiedzi myśląc, że coś się dzieje złego biegli na pomoc. A Pani Halinka robiła szparę w drzwiach wejściowych do mieszkania i w tę szparę krzyczała. A w domu mąż z synem pili i wykrzykiwali swoje pretensje do siebie nie zwracając uwagi na Halinkę. Aż któregoś dnia dowiadujemy się, że mąż pani Halinki zmarł. Ciężko pani teraz – pytam, a Halinka na to: pani Danusiu, przecież ja się jego panicznie bałam, nigdy nie wiadomo było co mu strzeli do głowy. Spałam z nożem pod poduszką. A teraz wezmę rodzinę wnuczki do siebie i będzie dobrze – mówi Halinka. Wnuczka zanim się wprowadziła to zrobiła generalny remont mieszkania, wymieniła meble, a po remoncie Halince odwidziało się wspólne mieszkanie. Powiedziała wnuczce wprost – nie chcę z wami mieszkać. Ja byłam przerażona tak postawioną sprawą a co dopiero wnuczka Halinki. Jak mogłaś tak postąpić. Jakbym tak postąpiła ze swoimi to do końca życia nie odezwali by się do mnie – a Halinka na to, a tam, im złość przejdzie a ja będę miała spokój. Nie spodziewałam się po niej takiego podejścia do sprawy. Okazało się, że nowo poznana koleżanka, z bloku na przeciwko, namówiła ją do znalezienia sobie męża, a nie zajmowania się wnukami, czy prawnukami. No ale jak go znaleźć, gdzie go szukać – tego męża. Koleżanka Halinki miała gotowy plan – przecież mieszkamy w parku, do którego na spacery zjeżdżają się ludzie z całego miasta, wystarczy zacząć chodzić na te spacery. I zaczęły – dwie babinki z chusteczkami na głowach zawiązanymi pod brodą, całymi dniami chodzić po parku. Do takich to można śmiało podejść i porozmawiać o wszystkim, a na dodatek czuć się mądrzejszym, a to w wypadku mężczyzn jest bardzo ważne. Któregoś dnia jak panie przysiadły na ławeczce podszedł do nich pan z zapytaniem czy może się dosiąść. Ponieważ ów pan był w przybliżonym wieku i i również nie zbyt wysoki, koleżanka Halinki odpowiedziała natychmiast, że tak, zapraszamy. Ów pan całkiem śmiało zaczął opowiadać swoją historię, że Jest od 5 lat wdowcem, mieszka razem z rodziną córki i ma po dziurki w nosie tego wspólnego mieszkania. Przyjechał kilkanaście kilometrów od swojego miasteczka, żeby jak najdalej od dzieci i wnuków, znaleźć sobie żonę i z nią zamieszkać, u tej żony. I w ten właśnie sposób Halinka poznała swojego drugiego męża. Bardzo szybko zamieszkali razem a mniej więcej po roku znajomości wzięli ślub i urządzili weselisko z pompą. Przeżyli ze sobą ponad 20 lat jak papużki nierozłączki. Wszędzie razem i za rączkę – po zakupy, do lekarza, na spacer. Zawsze zajęci rozmową, zerkający z zachwytem w swoje oczy. Często ich spotykałam już mieszkając w DPS, zawsze szczęśliwych i uśmiechniętych.

…., któregoś dnia – mówi wnuczka, przyszła do mnie p. Halinka i nie wiedząc jak powiedzieć o co jej chodzi, wzięła mnie za rękę i prowadzi do swojego mieszkania. Zaprowadziła do pokoju, gdzie w łóżku leżał jej mąż i pokazuje na niego. Nie mówi, już dawno nic nie mówi – to słowa p. Halinki. Przyjrzałam się sąsiadowi i stwierdziłam, że on nie żyje i to już od dłuższego czasu. Zadzwoniłam po pogotowie i chciałam zadzwonić po kogoś z rodziny ale p. Halinka nie wie gdzie są jakieś dokumenty, adresy czy telefony. Lekarz nie może niczego stwierdzić bo z żoną denata nie można się dogadać no i brak dokumentów utrudnia sprawę. Pobiegłam po męża, mówi wnuczka, może on spojrzy na sprawę innym wzrokiem i wybrniemy jakoś z tej sytuacji. Faktycznie, dzięki niemu znaleźliśmy dokumenty. Lekarz wszystko posprawdzał i zabrali denata. Ja zostałam, żeby zapewnić jakąś opiekę p. Halince – mówi wnuczka. Nikt z rodziny nie mógł przyjść – Cowid. Zadzwoniłam do DPSu okazało się, że p. Halinka miała stałą opiekunkę, która została wezwana, tak więc poczekałam aż przyjdzie. Za kilka dni przyszła córka p. Halinki żeby podziękować za pomoc i wyjaśniła, że mama musi być u siebie w domu tak długo aż Sąd stwierdzi jej niepoczytalność, wówczas oddamy ją do Domu Opieki. Mama zachowuje się różnie. Nigdy nie dotrzymuje słowa. Nie chcę wypaść przed ludźmi na wyrodną córkę, ale z nią nie można inaczej.

Tak kończy się nasze życie. Pomalutku odchodzimy jeden po drugim; tylko dlaczego ta końcówka życia jest taka przykra…

Dziękuję !

To podziękowanie to moja reakcja na ostatni wpis do komentarzy. Ten wpis to jedno zdanie podpisane przez kogoś kto nazwał siebie ” ego ” a tym zdaniem bardzo mocno poruszył moje ego. Dla takiego jednego zdania warto pisać. Dziękuję!

Wpisy podpisane Jau McDonald i Metale XMCpl. ( jeden z nich z zaproszeniem do siebie – po co ? ) Dziękuję, że napisaliście ale zostałam ostrzeżona przez wnuka żebym do nikogo nie klikała i tego się trzymam. Jak ktoś zachęca mnie do kliknięcia w jego adres to nawet przestaję wierzyć w miłe słowa. Ale dziękuję za wpisy.

Troska…

Niedziela 31 styczeń, zmuszam organizm do w miarę normalnego funkcjonowania, trzeba ćwiczyć, trochę w pokoju, bo to na leżąco a reszta w atrium. Do atrium wyszłam 20 min. później niż zwykle, nie o godz. 7 a o 7,20 ponieważ czas moich ćwiczeń jest zawsze taki sam – 40 min. tak więc przed 8 rano nie było mnie w pokoju. Nigdy bym nie przypuszczała, że tym faktem zaniepokoję swoją opiekunkę, że ktoś w ogóle zwraca uwagę na to czy jestem w pokoju czy mnie nie ma. Wychodząc zostawiam zawsze kartkę w drzwiach informującą gdzie jestem, a zatem wiadomo gdzie jestem, a mimo to opiekunka zaniepokoiła się, że o zwykłej porze nie było mnie w pokoju. Przybiegła do atrium sprawdzić czy wszystko w porządku. Przeprosiłam i wyjaśniłam dlaczego tak się stało, obiecałam, że od dziś będę przestrzegała czasu ćwiczeń od 7 do 7, 40. Jestem wzruszona troską. A już myślałam, że jak coś by mi się stało w tym atrium, to bym zamarzła i nikt by nie wiedział, a tu proszę jaka miła niespodzianka.

Wybrałam się do pielęgniarek żeby uzupełnić leki i przypomnieć, że od dziesięciu miesięcy leży u nich skierowanie dla mnie od neurologa na TK głowy, ( jeszcze po uderzeniu przez Leona ). Ponieważ mam dość silne zawroty głowy postanowiłam wykorzystać to skierowanie. Trafiłam na dwie najcudniejsze pielęgniarki – Justynkę i Beatkę. Oczywiście wszystko o co prosiłam zostało od ręki załatwione. To są dwa wzory do naśladowania, chociaż dwa zupełnie inne wzory. Ich wspólne cechy to bardzo życzliwe podejście do podopiecznych i załatwienie każdej sprawy z poszanowaniem każdego z nas. Justynka – to iskierka, która wszystko zrobi błyskawicznie i ciągle do kogoś biegnie, a Beatka emanuje spokojem. Jak wchodzi do nas Beatka to doznajemy takiego dziwnego uczucia, że od tej chwili nikt inny się nie liczy tylko ten do kogo przyszła. ( Proszę spokojnie wyłuskać swoje problemy wszak jestem do wyłącznej pani \pana dyspozycji). Wśród pielęgniarek jest też jedna o której muszę napisać chociaż nie wymienię jej imienia bo to plama na honorze i pielęgniarek i tych co ją przyjęli do pracy. Pielęgniarka ta powinna być za kratkami ale ponieważ ma ogromne długi do spłacenia ( okradła swoje koleżanki pracując w szpitalu ) których nigdy nie da rady spłacić, udaje, że pracuje. Jest nie miła, opryskliwa, ale chyba ktoś taki może się przydać naszemu kierownictwu, bo dla nich im gorzej tym lepiej.

Podobno naprawdę u nas wszyscy są zdrowi. Zapadła decyzja, że już w tym tygodniu rozpocznie się przyjmowanie nowych pensjonariuszy. Tyle wolnych miejsc w DPS to katastrofa finansowa. Ceny utrzymania poszybują w górę a już sięgają „gwiazd”.

Szczepienie miałam 28 stycznia, dzisiaj jest już 4 luty, a ja dopiero dzisiaj poczułam się jako tako. Przez te wszystkie dni czułam się jak po chorobie, osłabienie tragiczne. Już myślałam, że tak zostanie, że zdecydowanie za wcześnie zostałam zaszczepiona, ale dzisiejszy świt dodał mi otuchy. Wyszłam do atrium o godzinie 6, 40, ( wcześniej, żeby wrócić na czas ), co krok jakaś opiekunka przestrzegała mnie, że nie dam rady z chodzikiem na taki śnieg. Dałam radę, a na dodatek cieszyłam się, że moje zwiotczałe mięśnie trochę popracowały. Koła chodzika całe były zanurzone w śniegu tak więc pchałam ten swój chodzik i byłam szczęśliwa jak głupia, że mam siłę. Czułam z każdym krokiem, że wraca we mnie życie. Za dwa tygodnie następne szczepienie. Mam pietra, no bo ile stary człowiek może wytrzymać. Pewnie znów padnę i to na długo, ale teraz jest dobrze.

Przepraszam autorów ostatnich wpisów, że nie odpowiem na żaden z nich, ale ciągle przypominam, że odpisuję tylko na treści pisane w języku polskim. Dziękuję, że czytacie i piszecie do mnie, ja niestety nie umiem korzystać z tłumacza i już nie chcę się uczyć, jednak bardzo dziękuję za wpisy.