Cz. IV str. 23

Przez kilka dni nic nie pisałam ponieważ byłam pewna, że coś się stało z zasięgiem, nie miałam internetu. Okazało się, że to ja mam nie za wiele rozumu, kliknęłam gdzieś i wyłączyłam internet. Dobrze, że mam mądrego wnuka to od razu wszystko  zagrało.  Inna rzecz, że już i  kończą się moje skargi które leżały mi na sercu przez wiele lat. Jeszcze tylko poruszę dwie sprawy i będę musiała szukać dziury w całym. Będę chodzić  i pytać ludzi czy wszystko gra, a na pewno nie gra.

Pierwsza sprawa to pootwierane drzwi do pokojów. Wietrzenie pomieszczeń nie oknem a drzwiami. Sąsiad mój z naprzeciwka pokazał mi się nie raz w pełnej krasie, czyli goły od pasa w dół. Idąc do łazienki już w przedpokoju zdejmuje spodnie a drzwi ma zawsze otwarte. Dla mnie ten widok obrzydł straszliwie. Wychodząc z pokoju zamykam oczy żeby nie widzieć sąsiada załatwiającego się już w przedpokoju. Jeśli by opieka była naprawdę fachowa to nie byłoby czegoś podobnego.  Przecież to nie tylko dla mnie jest upokarzające ale  jest to uwłaczające godności tego człowieka. To kiedyś był ktoś a teraz jest nikt. A gdzie fachowcy którzy umieliby zadbać żeby zachować godność tego człowieka. Fakt, akurat mojego sąsiada trudno upilnować, ma manię otwierania drzwi, ale są osoby leżące, nie chodzące i u nich również są pootwierane drzwi i do pokoju i do ubikacji.  To jest bardzo brzydki widok jak się idzie korytarzem.  Moim zdaniem opiekunowie powinni przejść się od czasu do czasu po korytarzu, pogasić światła w pokojach, pozakręcać krany i pozamykać drzwi. Byłaby i oszczędność na wodzie i prądzie ale i inne widoki i zapachy na korytarzach.

Druga rzecz to rzecz nie bywała –  jest u nas  klub  gou gou.  To znaczy miejsce gdzie mogą przychodzić tylko panowie których zabawiają młode pracownice robiąc przed nimi wygibasy.  Pani dyrektor dowiedziała się, że kiedyś był u nas klub dla panów i chciała zrobić coś na wzór. Niestety nie wyszło. Poprzedni klub był prowadzony przez pana. W klubie tym panowie grali w szachy, w karty albo jeździli na ryby czy  coś majstrowali. A w tym klubie siedząc przy kawce i ciasteczkach,  sycą oczy widokiem młodych kobiet.

To byłoby na tyle. Teraz chyba będę pisała tylko raz w tygodniu np. w niedzielę. Będę zbierała informacje od ludzi. Ich żale i pretensje i będę o nich pisała. Niestety to będzie krytyka działalności domu. Wiem, że każdy lubi być chwalony ale na pochwałę trzeba sobie zasłużyć. Chyba, że jakimś cudem wszystko będzie z poszanowaniem nas czyli perfekt.

.

Cz. IV str. 22

Jak byłam ostatnio u ortopedy, lekarza zainteresowanego całokształtem swojego pacjenta, zwrócił on uwagę, że mimo upałów ja mam przepaskę na głowie. Spytał wprost – a ta chusteczka to … Tą chusteczką izoluję głowę od otoczenia bo od kilku dni mnie boli. Czuję wyraźnie, że coś zatrzymuje dopływ krwi do głowy.  Pan doktor natychmiast wypisał mi skierowanie na prześwietlenie kręgosłupa szyjnego. Wytłumaczył, że prześwietlenie zrobią mi od ręki, wynik będzie w poniedziałek i od razu z wynikiem  proszę przyjść do mnie.  Dał mi karteczkę podpisaną przez siebie żebym nie miała problemów z rejestracją. Tylko musi mieć pani nowe skierowanie bo to jest inna jednostka chorobowa.              Jest piątek, nasz lekarz przyjmuje tylko raz w tygodniu we wtorki, skąd wytrzasnę skierowanie. Po powrocie do domu od razu idę do pielęgniarek żeby pomogły mi coś  z tym fantem zrobić. W gabinecie jest siostra Tereska. Jak przedstawiłam sprawę, była mile zszokowana podejściem lekarza do mnie i powiedziała krótko – nie możemy być gorsi od tych najlepszych.  Jeszcze tego samego dnia załatwiła mi skierowanie. Wysłała kierowcę do przychodni w której aktualnie przyjmował nasz lekarz.  Kierowca przedstawił sprawę a lekarz nie miał wyjścia. W poniedziałek  ortopeda  omawia wyniki prześwietlenia i daje skierowanie do lekarza od terapii. Mówię mu, że mógłby sam wypisać mi zlecenie na zabiegi u nas w naszym domu jest wszystko.  Wasi terapeuci mają wykonywać zabiegi zlecone przez specjalistów nie przez kogo się da, odpowiedział doktor. ( Cha, cha, cha, powiedzcie to naszemu lekarzowi. U nas terapeuci mówią co lekarz ma przepisać).              A za trzy miesiące chcę widzieć panią u siebie. To po co to wszystko skoro kieruje mnie pan do kogo innego. Ale skierowanie jest do mnie i chcę to pilotować. Skierowanie jest ważne pół roku i przez te pół roku chcę wiedzieć co się z panią dzieje. Świat nie widział takiego lekarza.                                                  Po drugiej stronie korytarza, w przychodni, przyjmuje inny ortopeda. I tak jak u mojego są wieczne tłumy tak u tego nigdy nikogo.  Dwa lata temu byłam u tego drugiego ortopedy ze skierowaniem po wypadkowym. Ucieszyłam się, że nikogo pod drzwiami nie ma, wchodzę żeby spytać czy mnie przyjmie. Odpowiedź brzmiała krótko – NIE, mam już limit pacjentów. Ale pod drzwiami nikogo nie ma – mówię. A to już nie pani sprawa, odpowiedział doktor.

Wszędzie są ludzie i ludziska. Doktor nie równy doktorowi a i pielęgniarki nie równe jedna drugiej. A do lekarza terapeuty mam termin na 20 września.

Cz. IV str. 21

13 sierpnia 2017r. wreszcie wybrałam się do Tamary. Prosiła mnie przez te wszystkie lata żebym przeczytała jej swój pamiętnik.  Pani Tamara jest od kilku lat mieszkanką naszego domu, a przed przyjściem do nas była dyrektorem szkoły muzycznej. Jeszcze wcześniej nauczycielką śpiewu a jeszcze wcześniej śpiewaczką operową. Mnie się ciągle wydawało, że mój pamiętnik nie może nikogo zainteresować. Przecież w nim jest tyle bólu, tyle mojego cierpienia. Dopiero jak zaczęłam pisać bloga zobaczyłam, że ludzie czytają i to bardzo dużo ludzi czyta. Co tydzień włącza się ponad tysiąc komputerów. Ta liczba z każdym tygodniem rośnie. Pracownicy  czytają prawie wszyscy i tak jak na początku słyszałam prośby  nie pisz o mnie proszę. To teraz mówią  – pisz co chcesz. Jak napisałam, że bardzo lubię Dawida, to ruszyła lawina zazdrości, dlaczego właśnie jego tak szczególnie lubisz. Tak jak Dawida lubię bardzo wiele osób. 90 % personelu jest bardzo miła, życzliwa i uczynna. Ale niestety zaganiana i zapominająca o wielu sprawach. Przecież u nas wszyscy robią wszystko i coraz częściej robią to – aby Polska nie zginęła. Aby zrobić, a szefostwo  – aby wykazać, że było. Przykro mi ale nie znoszę bylejakości. Bylejakość mnie obraża. Daję przykład – przychodzi do mnie pracownik socjalny z informacją o wyjściu do filharmonii. Podaje mi datę, zapisuję ją w kalendarzu. Od sąsiadki w stołówce słyszę, że to inna data, owszem środa ale tydzień później. Która data  jest właściwa?  – to jest ta bylejakość. Nikt  za mylnie podany termin nie przyszedł i nie przeprosił. Pewnie zwalą winę na mnie, że źle zapisałam, tak więc informuję że taką datę jak moja miały też inne osoby. Ale wam to wisi i powiewa.                  Ale wracam do pani Tamary.  Na koniec naszego spotkania stwierdziła, że już nie pamięta kiedy z takim zainteresowaniem spędziła popołudnie. Zadawała mi mnóstwo pytań ale i prosiła żebym poruszyła temat który leży jej na sercu bardzo głęboko. Oczywiście eksmisja z jej pokoju przed laty ale i porównanie jej do osoby  nie zrównoważonej.  Otóż, jak mówiłyśmy o eksmisjach to wspomniałam jej że do grona Pani Tamary i pani Józi dołączyła jeszcze pani Krysia. Pani Krysia która została pobita przez Halinkę i za karę jeszcze wyeksmitowana. I pani Tamara zaczęła mówić o Halince właśnie, że jest tu wszystkim dobrze znana ze swoją wulgarnością, złodziejstwa i bicia ludzi. Poskarżyłam się pani kierownik socjalnej – mówi Tamara, opowiedziałam  o incydentach z panią Halinką, dodając, że miejsce takiej osoby powinno być w zakładzie psychiatrycznym nie w domu spokojnej starości, bo ona zakłóca ten spokój. A pani kierownik na to – ona jest taka sama jak wszyscy tutaj. Czy ktokolwiek na mnie wniósł skargę, że jestem wulgarna, że kradnę czy biję ludzi ? Jak można dokonywać takich porównań. Poczułam się bardzo poniżona. To, że dla was jesteśmy wszyscy nic nie warci to ja wiem – mówi Tamara, ale bez takich porównań proszę.

Cz. IV str. 20

11 sierpień, upał jak diabli, powyżej 30 stopni. Mimo wszystko chcemy z Elą pójść na spacer  do lasu, bo u Eli w pokoju jest potwornie gorąco.  W kapeluszach i z butelkami wody w koszyczku na chodziku, ruszamy. Wychodzimy przed dom i oczom nie wierzę – na nagrzanym betonie,  na wózkach, z gołymi głowami,  siedzą nasi pensjonariusze.  Obok, na ławeczce w cieniu siedzą pielęgniarki, wyszły właśnie na papieroska.  Dla mnie jest to niezbity dowód, że nasze pielęgniarki  nas po prostu nie widzą albo nie mają sumienia.  One wychodząc przed dom, wiedzą dobrze, że tam zawsze siedzą podopieczni, powinny wziąć ze sobą wodę i coś do okrycia głów.  Moim zdaniem to one nie tylko nie mają sumienia ale one nie mają wstydu. Jak swoje oburzenie wyraziłam na głos to usłyszałam, że nie każdy lubi pić wodę. Do jasnej cholery to wy jesteście od tego żeby nauczyć nas wszystkich picia wody. Byłoby znacznie mniej narzekań na serce. Przecież właśnie woda jest źródłem życia, zawsze nie tylko w upalne dni. To pielęgniarki powinny upominać  się żeby w portierni była woda zawsze. Nic by się wam nie stało gdybyście w upały wyszły od czasu do czasu do ludzi i podały im szklankę wody. To tylko świadczyłoby o waszej trosce o nas. Może wówczas można by napisać w reklamie naszego domu, że tu się opiekujecie ludźmi bo jak dotąd to żadnej opieki nie widać.

12 sierpnia – sobota – stołówka. Do pani Janeczki, bardzo kapryśnej i wymagającej osoby, przychodzi pokojowa. Siada przy jej stoliku i bezmyślnie siedzi. Nawet nie patrzy na panią Janeczkę. Nie patrzy na nikogo. Minęło 15 min. ludzie kończą śniadanie i wyjeżdżają na wózkach. Połowa z nich ledwie porusza tymi wózkami. Robi się korek pod drzwiami. Pokojowa tego nie widzi, ogląda swoje paznokcie. Jedni są wściekli pod tymi drzwiami, inni cierpliwie czekają aż korek jakimś cudem rozładuje się. Jedna starucha popycha drugą staruchę żeby chociaż wyjść ze stołówki. Pokojowa tego nie widzi, a mogłaby podwieźć tych ludzi chociaż do windy. NIE, ona przyszła po panią Janeczkę, reszta ją nie obchodzi.  Wspaniała opieka na każdym kroku.

Cz. IV str. 19

29 lipca byłam w ekskluzywnej restauracji. Wygląd tego lokalu mnie oszołomił. Wystrój piękny, cały sztab kelnerów, dania na stołach tak pięknie udekorowane, że aż można dostać oczopląsu, a jak skosztowałam to patrzyłam gdzieby tu wypluć, jednak nie wypadało.  Z dwunastu dań, postawionych przede mną, zjadłam kilka maleńkich ziemniaczków, wydrążonych z dużego ziemniaka, panierowanych w ziołach i upieczonych. Napiłam się soku i udawałam, że źle się czuję. Chyba mam jakiś wypaczony gust co do smaków. Smakuje mi tylko jedzenie z naszej stołówki. Polecam!

Aż strach pomyśleć, ale mój blog czytany jest z tysiąca komputerów i może się  znaleźć ktoś  kto chętnie naszych żywieniowców podkupi.  To szczerze mówiąc nasz dom byłby nie wiele wart.

Już sierpień 2017 r. Chodząc po korytarzach naszego domu wzbudzam sensację – jak ty pięknie chodzisz, dziwi się co druga napotkana osoba. Fakt, przecież jeszcze kilka tygodni temu, bez chodzika było ani rusz. . A teraz mogę fruwać. Na pytanie – co się stało, że tak wyzdrowiałam, odpowiadałam wprost – uwolniłam się spod ” opiekuńczych ” skrzydeł naszego lekarza.  I zaczęły się sypać skargi.  Irenka Świą … zaczęła płakać – mnie tak bolą nogi a jak idę do naszego lekarza to on nawet na mnie nie popatrzy, on nie podnosi wzroku, tylko mówi mi – no czego pani chce, przecież ma pani wszystkie leki. Krysia Mak… błaga daj mi namiary na tego twojego lekarza bo się wykończę przez te moje nogi. One mnie bolą potwornie. Robię co mogę a jest coraz gorzej. Stasia Żel… dołącza się do dyskusji i mówi jestem tu krótko ale do tego lekarza nie pójdę na pewno. Po pierwszej wizycie stwierdził u mnie tarczycę. Ja jak ta głupia uwierzyłam i zaczęłam przyjmować leki które mi przepisał i wykończyłabym się.                                           Zeszłam na dół, patrzę w pobliżu mojego pokoju pani dyrektor rozmawia z Iwonną.  Temat wydawałoby się ten sam co dwa piętra wyżej a więc  włączam się do rozmowy. Pani dyrektor od razu do mnie dość kategorycznie – pani Danusiu ale my nie o tym. O tym, o tym, dobrze słyszałam. Czas najwyższy coś z tym zrobić.  Nie może być tak, że wszyscy narzekają a pani nic z tym nie robi. Bo to znaczy, że nie tylko lekarz jest tu do niczego…

Cz IV str. 18

Któregoś dnia idę korytarzem  naszego tak zwanego Medyka i spotykam wściekłą Krysie Mak.. Co jest,  pytam. Krysia zaklęła siarczyście i mówi mi, że co miesiąc prosi  żeby zanim faktura za leki trafi do księgowości dawano  mi ją  do wglądu. Ja chyba muszę wiedzieć za co płacę. Potrącają mi z depozytu nic mi nie mówiąc. Po czasie widzę, że mam na depozycie mniej  pieniędzy niż myślałam a bo za leki potrącono. Może nawet nie za moje, nie wiem. Nie byłabyś wściekła. Byłabym, ale na piśmie zażądałabym żeby faktura która trafia do księgowości miała mój podpis.           Ty to ich wszystkich już  znasz  na wylot, mówi Krysia. A no znam.

Krysia poszła a ja zauważyłam, że na drzwiach przy których stałyśmy jest wizytówka  Wandzi Olek … no i poleciałam ze wspomnieniami na dziesięć  lat wstecz.

Wandzie poznałam jak jeszcze chodziłam na  nasz dzienny pobyt. Zwróciłam na nią uwagę bo według mnie była bardzo piękną kobietą. Poznałam też jej koleżanki z pracy które do niej przychodziły. Wandzia pracowała w laboratorium  szpitala wojskowego.  Była podobno bardzo nieśmiała. Przy każdym podejściu jakiegoś pana Wandzia spuszczała wzrok. Była wręcz wstydliwa w sprawach damsko – męskich. No i przez to była panną. Nie wiarygodne wręcz jak choroba zmienia ludzi nie tylko w wyglądzie ale i w zachowaniu się. Wandzia z nieśmiałej kobiety stała się osobą odważną, taką która wie czego chce. A zechciała żeby Seweryn stał się jej partnerem.  Seweryn, niebrzydki mężczyzna, o pięknym głosie, podobał się kobietom i rwał je jak świeże wiśnie.  Jakiś czas kręcił z Janeczką, później z Helenką. Na Wandzie nie zwracał uwagi bo był zawsze w jakimś związku. Ale Wandzia miała go na oku. U nas kiedyś dość często odbywały się wieczorki taneczne, Wandzia nie patrząc, że Seweryn jest z kobietą, prosiła go do tańca. W ten sposób poróżniła Helenkę z Sewerynem. Po sprzeczce Helenka odeszła od stolika przy którym razem siedzieli w stołówce.  Wandzia natychmiast usiadła przy nim. Widziałam ten moment. To lamparcica zrobiła skok na upatrzoną zwierzynę.  Od tej pory Seweryn i Wandzia byli piękną nie rozłączną parą.  Wandzia w błyskawicznym tempie podupadała na zdrowiu. Bardzo szybko zaczęła jeździć na wózku. Seweryn był zawsze z nią. Jeździli do swoich rodzin na święta a i rodziny  jak ich odwiedzały to byli razem.  Cztery lata temu Seweryn zmarł. Skorupka Wandzi zamknęła się hermetycznie na wszystko co ją otaczało.  Na jego pogrzebie były tylko koleżanki Wandzi. Od nas z mieszkańców byłam tylko ja. Wykorzystywałam swego czasu piękny głos Seweryna w swoim radiu, to był piękny głęboki baryton. Wandzia, w swojej skorupce leży od lat w łóżku nie wiedząc co się dzieje.

Cz. IV str. 17

17 lipca, po tygodniowym urlopie wraca pan Waldemar i od razu  na  wstępie widzi, że jest coś nie tak, zastaje otwarte  drzwi  od swojego pokoju i brak komórki którą zostawił.  Tylko o tym wspomniał od razu usłyszał, że to jego wina, ( nie bardzo wie komu o tym mówił ponieważ jeszcze nie zna wszystkich, pan Waldemar mieszka z nami od niedawna ). Ja wiem że komu by nie powiedział to usłyszałby to samo. Ostatnio ja też usłyszałam coś podobnego od pielęgniarki o której miałam bardzo dobre zdanie.  Od tej pory wiem, że pod tym względem wszyscy  mają tu  wypracowany odruch zrzucania winy na nas. To takie proste. Przecież te starocia nie pamiętają co robiły pół godziny temu. Niestety moje panie, nie ze mną takie numery. Ponieważ nie raz stwierdziłam, że mylicie się i to dość  często, tak więc cokolwiek robię zostawiam tego ślad dla siebie.  Jak zwykle złożyłam pisemne zamówienie na leki do pielęgniarki  która zajmuje się tymi sprawami. W środę rano Beatka przynosi mi leki do pokoju, już z daleka widzę, że nie ma trzech opakowań Rytmonormu.  Pani Danusiu, zawsze przynoszę leki które mam w wykazie. Faktycznie Rytmonormu  w wykazie  nie ma. Idę z reklamacją i od razu słyszę, że nie  wpisałam na kartkę tego leku. No szkoda, że nie mam już tej kartki którą mi pani dała – mówi pani Małgosia, ale ja mam – odpowiedziałam.         I właśnie wtedy pomyślałam, że niestety nie ma u nas lepszych czy gorszych pielęgniarek bo wszystkie są takie same. Wszystkie swoje błędy zrzucają na nas. To takie proste powiedzieć przepraszam, zawaliłam. Nie one nigdy, to zawsze my.               Okazało się,  że apteka od razu powiadomiła naszą służbę zdrowia, że tego leku nie ma u nich już od dwóch tygodni. Że owszem mają  Rytmonorm ale w podwójnej dawce a leku tego dzielić nie należy. Tak więc lekarz powinien wypisać coś w zastępstwie. Ale dla naszych pielęgniarek nie ma to nie ma. Przecież to nie dla nich. Na swoją odpowiedzialność wzięłam lek o podwójnej dawce i dzieliłam. Okazało się że jest dobrze. Za jakiś czas zamawiam znów ten lek z informacją że może być i ten silniejszy. Nie ma ani tego ani tego i przynoszą mi trzy opakowania czegoś zupełnie nowego. Kochane panie  jeśli chce się zastosować nowy lek to dla próby trzeba zamówić tylko jedno opakowanie. Wezmę trzy opakowania, po pierwszej tabletce poczuję się źle, trzeba będzie lek zmienić a zapłacić będę musiała za wszystko. Już to przerabiałam i to nie jednokrotnie.

Cz. IV str. 16

13 lipca, śniadanie. Pielęgniarka Irena, w stołówce rozdaje leki. Robi to nie dbale. Jej nie zależy na tym żeby chorzy wzięli leki, ona tylko odwala swoją robotę. Pani Halinka nie chce wziąć leków, buntuje się. Pielęgniarka ponieważ widzi, że jest obserwowana przeze mnie, daje leki Halinki dyżurującej w stołówce terapeutce z instrukcją, że ma je wrzucić do kawy i kawę zamieszać. Dorotka mówi, że przecież Halinka nie wypije tej kawy, jest jej bardzo dużo. Ile wypije tyle wypije, odpowiada pielęgniarka.                                     Temat wrzucania leków do zupy czy kawy, poruszałam u siostry  przełożonej w obecności pani dyrektor, usłyszałam wówczas, że to nie prawda. Wiedziały, że ja nie mogę wiedzieć co dzieje się w pokojach a przecież  o pokojach wówczas  mówiłam.  Teraz miałam niezbity dowód, że to prawda, że pielęgniarki marnują leki, bo przecież to nie one za nie płacą i lekceważą nasze zdrowie.  Mówię do Dorotki – tak nie można robić, przecież to jest marnowanie leków.  A Dorotka na to  – to było polecenie pielęgniarki.  Ciągle jeszcze pielęgniarki mogą wydawać polecenia. To najważniejsza kasta. Byłaby najważniejsza gdyby autentycznie o nas dbała.                          Po zachowaniu się tej pielęgniarki widać wyraźnie, że nas starych nie znosi. Jej młodziutki syn zmarł a takie rupiecie żyją. Ona nie może się z tym pogodzić. Ja ją poniekąd rozumiem, ale jeśli nie znosi starych to może powinna zamienić nasz dom,  na dom który opiekuje się dziećmi.                                                                                                                W każdym razie pielęgniarka ta  może olewać pracę bo wie, że jej nikt nie zwolni. Za dużo haków ma na przełożoną. Zna wszystkie tajniki świństw. Nie tylko świństw ale i przestępstw, mam na myśli podtruwanie systematyczne mnie, swego czasu. To był żołnierz od brudnej roboty. No i chyba jest w okresie ochronnym przed emeryturą.  Tak więc może nami pomiatać mając na to pełną zgodę swoich przełożonych.

Tak  to jest jak  rozpoczyna się pracę z duszą na ramieniu przed mafią. Mam na myśli naszą obecną dyrektorkę. Bała się powyrzucać z pracy osoby uwikłane w brudy  to  teraz musi  czeka cierpliwie aż one same odejdą. Pani dyrektor – mafii już nie ma. Wprawdzie próbuje się stworzyć nową ale idzie to opornie. Po za tym wszystko co złe dzieje się za pani rządów to jest woda na młyn tym którzy musieli odejść.  Także tym razem nie ma pani  kogo się bać ale też  nie ma pani  na kogo liczyć.

Cz. IV str. 15

6 lipca był wyjazd do  sąsiadującego z nami  prywatnego DPS. Ponieważ byłam u nich w ubiegłym roku i było nadzwyczaj elegancko i bogato to chciałam to przeżyć jeszcze raz. Niestety zawiodłam się, nie było nic tak jak w roku ubiegłym. Organizacja padła. Impreza była na wolnym powietrzu a mikrofony wysiadły  i nie miał kto naprawić. Na stołach bieda. Najlepszym owocem był arbuz. Obiad przywieziono z baru w pojemnikach. Nie wiem co jest ze mną ale ja się brzydzę cateringu.  Ilekroć  pojadę do jakiegoś domu opieki to coraz wyżej oceniam naszą kuchnię. Zawsze jest bardzo smacznie i czyściutko. Naszą kuchnię oceniłabym najwyżej w naszym domu. Ludzie kapryszą, wymyślają co by zjedli a kuchnia dwoi się i troi żeby dogodzić każdemu. To jest bardzo ciężka praca i nie zawsze doceniana. Wiem co mówię, jestem w końcu technologiem żywienia.

12 lipca odbyło się spotkanie pani dyrektor z mieszkańcami. Spotkanie było króciutkie i chyba zwołane po to żeby odfajkować, że było.  Ale dla mnie było ono ważne.  Po raz pierwszy z ust pani dyrektor usłyszałam  potwierdzenie na jeden z moich zarzutów.  Nie było to potwierdzenie wprost, ale jednak. Zawsze słyszałam tylko słowa – zarzutów nie stwierdzono, a tu coś nowego. Pani dyrektor poruszyła temat zamiany pokoi twierdząc, że jeśli ktoś chce zmienić pokój to musi to zgłosić a dyrekcja będzie sukcesywnie, w miarę możliwości pokoje zamieniała. Pokoje zamieniamy zawsze na wyraźną prośbę mieszkańca. Dumna, że to powiedziała spostrzegła moją minę i zorientowała się, że ja mogę to stwierdzenie podważyć. A głos mam dobitny, dykcję wyjątkową a i posłuch wśród mieszkańców coraz większy; zrobiła więc wstawkę do swojej wypowiedzi i dodała – no niestety są trzy wyjątki. Dobre i to. Ludzie nie wiedzieli o co chodzi ja natomiast wiedziałam bardzo dobrze. Znaczyło to bowiem, że pani dyrektor czyta mój pamiętnik, bo właśnie w nim pisałam o trzech paniach – Tamarze, Józi i Krysi , które zostały wyrzucone ze swoich pokoi. Bo nie można powiedzieć, że te panie zamieniły pokoje. Te panie po przeprowadzce w brew ich woli zamianę tę odchorowały. Poczuły się upodlone, ubezwłasnowolnione. Jak by tak spytać dzisiaj panią dyrektor po co to było, to pewnie nie umiałaby odpowiedzieć.  Jedna z tych pań już nie żyje ale pozostałe dwie pamiętają to poniżenie i przez to nie szanują dyrekcji. Nie powiedzą o nich ani jednego dobrego słowa. A więc – po co to było?

Cz. IV str. 14

Natychmiast po przeczytaniu ostatniego akapitu – że bardzo lubię tę parę Anetkę i Zygmunta, rozgorzała dyskusja. Od kiedy tak ją lubisz. Zapomniałaś, że ona chciała opłacić zbirów żeby ciebie uszkodzili. Ty jak ją widziałaś to natychmiast zmieniałaś kierunek swojej drogi bo bałaś się, że nie wytrzymasz z nerwów i  to ty ją uszkodzisz. To prawda, tak było. Aneta doprowadzała mnie do szału. Ubzdurała sobie, że Stasiu, w którym poprzednio była zakochana, nie może być z nią bo ja w tym im przeszkadzam.  Zobaczyła kiedyś jak przy spotkaniu Stasiu objął mnie i pocałował w oba policzki. Od tej pory byłam jej wrogiem nr.1 . Ja wiedząc, że jest to człowiek z upośledzeniem i fizycznym i psychicznym najpierw jej tłumaczyłam, że przecież jestem od niej o 50 lat starsza, że nie zagrażam jej w niczym. Niestety wszelkie tłumaczenia były bez skuteczne. Ale teraz jak Anetka jest zakochana w Zygmuncie to ja jestem dla niej przyjaciółką, jestem jej powierniczką i niech tak zostanie.

Chciałam opisać swój kontakt ze służbą zdrowia, po za naszym domem opieki. To co mnie ostatnio spotyka od młodziutkich lekarzy to zasługuje na najwyższe uznanie. W dzisiejszych czasach, kiedy tak bardzo psioczy się na lekarzy ja pieję z zachwytu. Mieszkańcy naszego domu fakt, że ja chodzę i to tak leciutko, okrzyknęli sensacją XXI wieku, a mnie spotyka jeszcze coś zadziwiającego. Mimo, że  pan doktor ortopeda wyleczył mi już nogę to jeszcze zechciał żebym trochę do niego poprzychodziła na kontrolę. Chciał być pewien, że to nie chwilowe uzdrowienie. Przy trzeciej wizycie kontrolnej, czyli dzisiaj 16 sierpnia 2017 r. pan doktor widzi, że ja mimo upału mam przepaskę na głowie, nie omieszkał zapytać dlaczego. ( Na pierwszej wizycie to przepytał mnie z całego życiorysu zdrowotnego ). Wyjaśniłam więc, że od dwóch tygodni boli mnie głowa a jak ją owinę to wyciszam ból. Należę do osób którym nigdy głowa nie bolała. Czy może to być od zastrzyku który dostałam na nogę – pytam. Pan doktor odpowiada mi, że jak by to było dwa miesiące temu to i owszem, ale teraz to już przyczynę należy szukać gdzie indziej.  I nie zaniechał sprawy, jak zrobiłaby większość lekarzy, tylko wziął się za wywiad, po którym stwierdził, że powinnam prześwietlić kręgosłup szyjny.  Wypisał skierowanie, wytłumaczył, że prześwietlenie zrobią mi natychmiast. Dał mi karteczkę, że chce mnie widzieć u siebie za dwa dni i że muszę mieć skierowanie do ortopedy ponieważ jest to inna jednostka chorobowa. Nie wiem co o tym myślicie, ale dla mnie jest to fenomen. Idąc za ciosem i nasza pielęgniarka postanowiła zadziałać ekstra. U nas lekarz przyjmuje tylko raz w tygodniu. Jest środa godz. 15 ja informuję o problemie bo dopiero wróciłam od lekarza.  Nasz lekarz będzie dopiero we wtorek a ja muszę mieć skierowanie na piątek, czyli, że na już.  Pielęgniarka informuje mnie że jutro wyślą kierowcę do przychodni w której przyjmuje nasz lekarz  i załatwią mi to skierowanie na już.                A więc można? MOŻNA.