Cz. IV str. 9

16 maja doszło do spotkania w DPS przy  ul. Bałtyckiej  Właśnie tamci ludzie wydali mi się najsympatyczniejsi z tych którzy mnie zapraszali do siebie na kawkę i to ich zaproszenie przyjęłam. Przygotowałam zestaw staropolskich piosenek  z tekstami dla wszystkich żebyśmy mogli razem pośpiewać.   Zawsze cokolwiek robię,  to robię to starannie. W opinii z wariatkowa określono  mnie pedantką, to nie prawda, pedantką nie jestem, ale lubię dokładność. I właśnie dlatego, że jestem taka, już przed samym wyjazdem wpieniłam się.  Wyjazd mieliśmy  zaplanowany na godz. 10, 30  a tu nie ma samochodu, został wysłany po zakup kwiatów na rabatki i niestety na czas nie wrócił. Powiedziałam głośno, że na wstępie będę musiała przepraszać za coś w czym w ogóle nie zawiniłam. Przecież tam czekają na nas ludzie. Kwiatki mogły poczekać  ludzie nie powinni. Natychmiast znalazł się samochód, ale prywatny pracownicy. Agnieszka musiała zlikwidować dziecięce foteliki, trochę go oczyścić; a obok stała maszyna pani dyrektor, ale przecież ona nie może być do  dyspozycji szaraczków.  Wsiadła razem z nami do samochodu Agnieszki.                                     Gospodarze przywitali i ugościli nas pięknie. Wszyscy pośpiewaliśmy a później zaczęła się luźna rozmowa. Ja siedziałam po między pracownicą tamtego domu a naszą panią dyrektor. Pracownica zaczyna, że ktoś taki jak ja przydałby się im bardzo. Jakby zechciała pani u nas zamieszkać to dalibyśmy pani najładniejszy pokój ale pewnie pani dyrektor za żadne skarby panią nie odda, ktoś taki jak pani wart jest wszystkiego w każdym domu opieki. Tak trudno jest rozruszać starych i chorych ludzi a pani to potrafi. A ja na te wywody powiedziałam, że pani dyrektor nie tylko nie będzie miała nic przeciwko temu żebym tu zamieszkała ale nawet chętnie się mnie pozbędzie. Pracownica tamtego domu wzięła to za żart i też w żartach poszliśmy oglądać pokoje żebym zdecydowała który wybiorę dla siebie. Na pożegnanie dostałam kwiaty i czekoladki z zapewnieniem, że zawsze jestem tam mile widziana.                                                               Na drugi dzień przechodziłam właśnie koło gabinetu pani dyrektor  która poprosiła mnie żebym do niej wstąpiła. I  takim załamanym głosem pyta mnie, dlaczego wczoraj tak powiedziałam, że chętnie pozbyłabym się pani. Bo widzę to po pani zachowaniu się w stosunku do mnie. Odkąd pani tu rządzi ja jestem gnębiona, pani zawsze trzymała stronę hołoty, to przez panią wylądowałam w wariatkowie. Czekałam na panią jak na zbawienie a pani z najgorszą hołotą tak mi dołożyła, że nie wiem czy się pozbieram. To po co to pani robiła, o co pani chodziło?  Myślę, że po to żeby się mnie pozbyć, bo jeśli nie, jeśli robiła to pani bo to panią bawiło, to jest pani najgorszym człowiekiem jakiego w życiu spotkałam. Po co pani chodzi do kościoła? Jak znam Boga, On,  nie wybaczy. A szanowna pani dyrektor na to – ojej, pani Danusiu czy nie mogłaby pani tak jak ja- zapomnieć wszystko i żyć dniem dzisiejszym. A  ja w tej samej tonacji odpowiedziałam – a nie mogłaby pani tak jak ja – nikomu żadnych świństw.  Ja mogę obsobaczyć ale świństwa nie zrobię. Zniszczyć człowieka i żyć jak gdyby nigdy nic, to trzeba  być potworem. Bo to, że nie udało się wam mnie zniszczyć to zasługa genów mojej od pokoleń pięknej i honorowej  rodziny. Też niszczonej na wszystkie sposoby, bez skutecznie. Zabrano nam  wszystko, został tylko honor, który przekazywany jest w genach na następne pokolenia. Nie wiem nawet czy pani wie co to jest.                     Na koniec podałam adres mojego bloga żeby  wiedziała co o niej  myślę  i jako przestrogę dla innych  – że każde świństwo odbije się czkawką nawet po latach a internet nie da zapomnieć,  wprost przeciwnie poinformuje o tym i sąsiadów i rodzinę. To jest pamiątka na wieki i mój odwet. Teraz mogę pomalutku starać się zapominać.