Cz. IV str. 13

14 czerwca 2017r. na stołówce, podczas śniadania, wybucha awantura pomiędzy dyżurującą w stołówce pracownicą a mieszkańcem, konkretnie Zygmuntem.  Zygmunt nie życzy sobie żadnych zakazów jeśli chodzi o wspólne  spożywanie posiłków z Anetą.  Zygmunt i Aneta to dwoje znacznie młodszych od nas podopiecznych, którzy nie wiadomo dlaczego znaleźli się w tym domu starców. Zygmunt kocha Anetkę, pomaga jej we wszystkim  i  nie widzi powodów dla których ma nie pomagać przy jedzeniu. Aneta ma niedowład rąk, także do jedzenia trzeba ją przygotować. Wózek na którym jeździ trzeba ustawić tak żeby jej było wygodnie, trzeba pod brodą zawiązać ściereczkę, kanapki zrobić i pokroić na drobne cząstki, talerze i sztućce ułożyć w odpowiedniej odległości – i to wszystko bardzo chętnie robi dla Anetki Zygmunt. Ale wyszło zarządzenie od górne, że mają to robić pracownice dyżurujące w stołówce przez co doszło do spięcia pomiędzy Zygmuntem a dyżurującą wówczas Kasią.  Do tego wszystkiego wtrąciłam się i ja – no bo jakże by inaczej. Pytam Kasiu, dlaczego tak się upierasz, im obojgu, ta pomoc Zygmunta sprawia przyjemność, to o co chodzi ? Dostałyśmy takie polecenie od szefostwa i musimy tego przestrzegać. Czym uzasadnione jest to zalecenie – pytam. Bo jak Zygmunt ją karmi to podsuwa co lepsze kąski i przez to Aneta mając dużą nadwagę jeszcze tyje a Zygmunt, ta chudzina jeszcze chudnie. Trzeba ich oboje pilnować.  Po pierwsze,  można ich  pilnować jak siedzą przy jednym stole a po drugie to trzeba zdecydować czy zawsze jesteście z Anetą podczas posiłków czy tylko od czasu do czasu.  W niedziele i święta jakby nie było Zygmunta to Aneta siedziałaby na korytarzu bo nie miałby ją kto przywieźć na stołówkę.  Opiekunowie  przywiozą pod stołówkę i biegną wydawać posiłki. Nawet jak ktoś przywiezie ją do stołu to ona siedzi ze spuszczoną głową bo jej we wszystkim trzeba pomagać. Tak więc daj im spokój do puki nie ustalicie czy pomagacie Anecie zawsze czy nie. A wież że nie. Nie koniecznie trzeba przestrzegać głupich zarządzeń. Trzeba to poddać ponownemu rozpatrzeniu. Ten incydent najlepiej skomentowała Ela – moja kumpela – spier…lili  sprawę przyjmując  młodych i upośledzonych ludzi do nas a teraz udają, że wiedzą co mają robić.                         Zygmunt mieszka na tym samym korytarzu co ja. Anetka przesiaduje u niego całymi dniami. Drzwi do jego pokoju są zawsze otwarte i wszyscy widzą, że zachowują się bardzo grzecznie.  Zanim Zygmunt przeprowadził się do nas to z Anetką były problemy. Chciała kochać i być kochaną. Zagłuszała swoje doznania słuchając bardzo głośno muzyki prawie przez całą dobę. Jak nie śpiewała to wykrzykiwała swoje żale, że ona nie chce tak żyć, ona chce kochać.  Teraz jak jest z nimi  dobrze to dla dyrekcji jest coś nie tak.

Bardo lubię tę parę zakochanych, Niech chociaż  ta miłość da im trochę radości w życiu.

Cz. IV str. 12

2 czerwca – idę do ortopedy z tą swoją nogą. Wizyta zmartwiła mnie, okazało się bowiem, że nie leczona torbiel zamieniła się w guza a ortopeda musi poznać fakturę tego guza, tak więc robi dodatkowe badania, ale robi to błyskawicznie, od ręki, jak na SORze. Ortopeda, młodziutki pan doktor, podchodzi do mnie z przejęciem, przeprowadza wywiad i wypisuje receptę. Daje mi też kartkę od siebie żebym mogła w każdej chwili do niego przyjść jak już będę miała ten lek.  I stał się cud. Jeden maleńki zastrzyk kupiony za 7 zł.  natychmiast po wkłuciu spowodował, że noga przestała boleć a ja zaczęłam normalnie chodzić.                     Naszego lekarza nie stać było żeby chociaż tę nogę zdiagnozować. W końcu to przecież nie on cierpi, a tym staruchom ciągle coś boli. Ale żeby aż prze dwa lata opędzać się jak od muchy. Nasz doktor ma nas po dziurki w nosie i ani myśli zajmować się nami.

Po co w tym domu mówi się o opiece, kto tu i  kim się opiekuje?

Kiedyś jadąc autobusem do miasta zaprzyjaźniłam się z całą bandą przedszkolaków. Obstąpiły mnie w tym autobusie ze wszystkich stron nalegając żebym przyjechała do nich do przedszkola; a ponieważ była z nimi sama pani dyrektor przedszkola to zaproszenie dzieciaków stało się zaproszeniem oficjalnym. Odpowiedziałam, że się zastanowię bo w ogóle to nie mam pojęcia co bym z wami miała robić. Być – odpowiedziały dzieci. A zatem mam zacząć chodzić do przedszkola?  Taaaak……. Może to i dobry pomysł, przecież wiadomo, że na starość człowiek dziecinnieje. Pani dyrektor podała mi numer telefonu i adres placówki, ze słowami – no to czekamy.                      Zdarzenie to opowiedziałam komuś na korytarzu naszego domu. Na drugi dzień  już pani dyrektor o tym wie i pyta mnie – pani Danusiu, to kiedy pani jedzie do Pszczółek ? Do jakich pszczółek – pytam. No do przedszkola. Ale to były Promyczki. Okazało się, że przedszkole nosi nazwę Promyczki a grupa która mnie zaprosiła to pszczółki. Pani dyrektor już o wszystkim wie i wie, że będę czytała dzieciom bajki. O, nie – bajki czyta się przed snem a ja jestem od zabawy  nie od usypiania. Jeśli już to będziemy śpiewać i tańczyć. Widać było po minie pani dyrektor, że przeraziło ją to. To trzeba uzgodnić z dyrektor przedszkola – oznajmiła i odebrała mi chęci składania wizyty w przedszkolu. Ja wyobrażałam to spotkanie inaczej niż ona a może i inaczej niż druga pani dyrektor. Moim zdaniem to dzieciaki powinny na początek zabawiać mnie, jako gościa,  opowiadając dlaczego nazywają się pszczółkami i co robią pszczółki. No i na pewno musiałyby zaśpiewać o pszczółce. Ewentualnie później ja pośpiewałabym piosenki jakie dzieci śpiewały w przedszkolach  70 lat temu-Stary niedźwiedź mocno śpi, Kółko graniaste, Mam chusteczkę haftowaną, – czyli  coś przy czym można się bawić.  Na następnym spotkaniu opowiedziałabym dzieciakom  o swoim wojennym,  rosyjsko – litewskim  przedszkolu, w którym śpiewałam po rosyjsku i za to obrywałam od brata  w domu, bo on mimo swoich 6 lat –  był  WIELKIM POLAKIEM. Niestety chęci do złożenia wizyty mi przeszły, nie lubię jak ktoś chce mnie ustawiać po swojemu.  Nie lubię cenzury. Wytłumaczyłam się tym, że grupa która mnie zapraszała to po wakacjach już będzie w szkole nie w przedszkolu a przecież za dwa tygodnie już będą wakacje a zatem czuję się zwolniona z danej obietnicy.

No i już wszystko jasne, dlaczego nigdy  nie byłam nawet na  kierowniczym stanowisku, nie mówiąc o dyrektorskim  stołku.  Zdolna ale całkowicie nie przystosowana do jakiegokolwiek podporządkowywania się. Indywiduum chodzące tylko swoimi ścieżkami.

 

Cz. IV str. 11

Ludzie o swoich medycznych problemach mówią tu non stop. Już nie wiedzą do kogo iść na skargę nikt ich nie słucha, no to wybrali mnie za powiernika swoich żali.  Mówię im – co ja mogę, najwyżej opiszę na blogu. No to chociaż tyle. Wydaje mnie się, że już pani dyrektor pęka głowa od tych skarg. Nas jest bardzo dużo a ona jedna.  Myślę, że mogłaby wybrać  osobę do przyjmowania skarg i monitorowania ich załatwień. Można wyjaśnić ludziom, że przez tydzień np. będą skargi zbierane, później łączone  w bloki, a następnie  będą  załatwiane a na koniec podawana będzie informacja o zakończeniu sprawy. Piszę to w ten sposób,  bo wiem, że mój pamiętnik jest czytany . Jak byłaby taka forma skarg to bardzo szybko okazałoby się na kogo jest ich najwięcej i  którym  osobom trzeba by było  powiedzieć  -do widzenia.                                                                                                                                Wszystko można załatwić po ludzku tylko trzeba chcieć.  Niestety nasza pani dyrektor chce być tylko dyrektorem bo to brzmi dumnie, a reszta to jakoś to będzie. Dla pani dyrektor ważne jest żebyśmy chodzili do kościoła. Trochę racji w tym jest, bo jeśli człowiek bardzo wierzy w  Boga to łagodnieje, dla niego bliźni jest ważniejszy od siebie samego. Pani dyrektor to my jesteśmy pani bliźnimi. Nie wystarczy dać mi różaniec i zakładki do modlitewnika z wizerunkami świętych, trzeba by zadbać o moje dobro na każdym kroku i trochę wymagać od personelu.

Dając mi zakładki do książeczki pani dyrektor spytała – kiedy robię zakończenie majowych. Kiedy skończy się maj – odpowiedziałam. Ale 31 maja jest nasza coroczna majówka. No to skończę 30 maja. Nie wiem co mi strzeliło do głowy ale pomyślałam, że skoro panią dyrektor interesuje to zakończenie to zrobię je z pompą. Zaangażowałam do tego swojego wnuka, który całą majową z organami ściągnął z internetu i  nagrał na płytę. Pięknie brzmiały organy w naszej kaplicy i śpiewało się z nimi cudnie. Raptem patrzę a jedna z pań podaje mi kwiaty i mówi mi na ucho – oficjalnie to od wdzięcznych uczestników majowych, a nie oficjalnie to od pani dyrektor.  Aha, pomyślałam to umizgi do mnie. To takie niby przeprosiny za cztery lata świństw.  Nie wystarczy jedna pelargonia, jeśli już to cztery lata za cztery lata.

Cz. IV str. 10

Za każdym razem, jak tylko pokarzę się na korytarzu, zawsze ktoś mnie zaczepia skarżąc się, oczywiście na pielęgniarki. Ja się wykręcam żeby tym się nie zajmować ale też ciągle słyszę – jeśli nie ty to kto. Tak więc problem pani Marii przekazałam tym razem kierownik socjalnej. Bardzo szybko dostałam odpowiedź na zarzuty. Rozmawiałam z siostrą przełożoną – mówi pani kierownik i ona mi wyjaśniła, że pani Maria ma przecież już 95 lat to wie pani różnie bywa, nie zawsze ma rację. Jak dla mnie to pani Maria mimo swoich lat jest normalnie myślącą kobietą. Owszem źle słyszy i źle widzi ale rozmowa z nią jest zawsze rzeczowa. Po  powtórnej rozmowie z panią Marią postanowiłam użyć podstępu żeby się przekonać kto ma rację. Ja ciągle wierzyłam pani Marii i słusznie. Pani Maria ponownie poszła na skargę. Cały czas chodziło jej o to samo – kropelki do oczu, których od kilku dni nie dostaje. Pielęgniarki twierdzą, że gdzieś je pewnie posiała a ona twierdzi, że niestety nie dostała. Schowałam się za winklem i przysłuchuję się rozmowie. Pani Maria siedziała w jednym pokoju a pielęgniarki w swoim wypoczynkowym. Nagle zaczęły szukać opiekunki pani Marii.  Jedna z pielęgniarek weszła do pokoju zabiegowego coś wzięła i wyszła,  to coś dała opiekunce i bezczelnie poprosiła o podrzucenie tego  gdzieś w pokoju pani Marii.  Ja szybciutko wzięłam panią Marię pod rękę żeby pospieszyła do swojego pokoju. My szłyśmy jednym korytarzem a opiekunka dokoła. Do pokoju weszły prawie jednocześnie. Ja zostałam pod drzwiami  i słyszę bardzo rzeczowy wywód pani Marii. Pani mi w tej chwili podrzuciła leki do szuflady, mogła je pani rzucić gdzieś pod  łóżko żeby mi wmówić, że gdzieś je zapodziałam. Oj, pani Mario to są leki które przedwczoraj dostała pani z naszej apteki  i one tak leżą. A pani Maria na to – niech pani nie brnie, żeby to były nowe leki to w opakowaniu byłyby dwie buteleczki a jest jedna. Teraz komuś innemu będziecie wmawiać, że jest stary i głupi, chyba, że ten ktoś naprawdę już nie wie o co chodzi.

To są stałe tematy korytarzowe i stale te same skargi dziesiątek osób , niestety nikogo nie obchodzące.

Cz. IV str. 9

16 maja doszło do spotkania w DPS przy  ul. Bałtyckiej  Właśnie tamci ludzie wydali mi się najsympatyczniejsi z tych którzy mnie zapraszali do siebie na kawkę i to ich zaproszenie przyjęłam. Przygotowałam zestaw staropolskich piosenek  z tekstami dla wszystkich żebyśmy mogli razem pośpiewać.   Zawsze cokolwiek robię,  to robię to starannie. W opinii z wariatkowa określono  mnie pedantką, to nie prawda, pedantką nie jestem, ale lubię dokładność. I właśnie dlatego, że jestem taka, już przed samym wyjazdem wpieniłam się.  Wyjazd mieliśmy  zaplanowany na godz. 10, 30  a tu nie ma samochodu, został wysłany po zakup kwiatów na rabatki i niestety na czas nie wrócił. Powiedziałam głośno, że na wstępie będę musiała przepraszać za coś w czym w ogóle nie zawiniłam. Przecież tam czekają na nas ludzie. Kwiatki mogły poczekać  ludzie nie powinni. Natychmiast znalazł się samochód, ale prywatny pracownicy. Agnieszka musiała zlikwidować dziecięce foteliki, trochę go oczyścić; a obok stała maszyna pani dyrektor, ale przecież ona nie może być do  dyspozycji szaraczków.  Wsiadła razem z nami do samochodu Agnieszki.                                     Gospodarze przywitali i ugościli nas pięknie. Wszyscy pośpiewaliśmy a później zaczęła się luźna rozmowa. Ja siedziałam po między pracownicą tamtego domu a naszą panią dyrektor. Pracownica zaczyna, że ktoś taki jak ja przydałby się im bardzo. Jakby zechciała pani u nas zamieszkać to dalibyśmy pani najładniejszy pokój ale pewnie pani dyrektor za żadne skarby panią nie odda, ktoś taki jak pani wart jest wszystkiego w każdym domu opieki. Tak trudno jest rozruszać starych i chorych ludzi a pani to potrafi. A ja na te wywody powiedziałam, że pani dyrektor nie tylko nie będzie miała nic przeciwko temu żebym tu zamieszkała ale nawet chętnie się mnie pozbędzie. Pracownica tamtego domu wzięła to za żart i też w żartach poszliśmy oglądać pokoje żebym zdecydowała który wybiorę dla siebie. Na pożegnanie dostałam kwiaty i czekoladki z zapewnieniem, że zawsze jestem tam mile widziana.                                                               Na drugi dzień przechodziłam właśnie koło gabinetu pani dyrektor  która poprosiła mnie żebym do niej wstąpiła. I  takim załamanym głosem pyta mnie, dlaczego wczoraj tak powiedziałam, że chętnie pozbyłabym się pani. Bo widzę to po pani zachowaniu się w stosunku do mnie. Odkąd pani tu rządzi ja jestem gnębiona, pani zawsze trzymała stronę hołoty, to przez panią wylądowałam w wariatkowie. Czekałam na panią jak na zbawienie a pani z najgorszą hołotą tak mi dołożyła, że nie wiem czy się pozbieram. To po co to pani robiła, o co pani chodziło?  Myślę, że po to żeby się mnie pozbyć, bo jeśli nie, jeśli robiła to pani bo to panią bawiło, to jest pani najgorszym człowiekiem jakiego w życiu spotkałam. Po co pani chodzi do kościoła? Jak znam Boga, On,  nie wybaczy. A szanowna pani dyrektor na to – ojej, pani Danusiu czy nie mogłaby pani tak jak ja- zapomnieć wszystko i żyć dniem dzisiejszym. A  ja w tej samej tonacji odpowiedziałam – a nie mogłaby pani tak jak ja – nikomu żadnych świństw.  Ja mogę obsobaczyć ale świństwa nie zrobię. Zniszczyć człowieka i żyć jak gdyby nigdy nic, to trzeba  być potworem. Bo to, że nie udało się wam mnie zniszczyć to zasługa genów mojej od pokoleń pięknej i honorowej  rodziny. Też niszczonej na wszystkie sposoby, bez skutecznie. Zabrano nam  wszystko, został tylko honor, który przekazywany jest w genach na następne pokolenia. Nie wiem nawet czy pani wie co to jest.                     Na koniec podałam adres mojego bloga żeby  wiedziała co o niej  myślę  i jako przestrogę dla innych  – że każde świństwo odbije się czkawką nawet po latach a internet nie da zapomnieć,  wprost przeciwnie poinformuje o tym i sąsiadów i rodzinę. To jest pamiątka na wieki i mój odwet. Teraz mogę pomalutku starać się zapominać.

Cz. IV str. 8

Już maj, jak zwykle prowadzę majowe. O dziwo w tym roku to  terapeutka Kasia po prostu spytała – czy poprowadzę majowe ? Powiedziałam, że tak i sprawa załatwiona. Niby takie proste a jednak w poprzednich latach zadanie takiego pytania było wprost  nie możliwe. Któregoś dnia siedzieliśmy w kaplicy czekając aż przyjdzie pora rozpoczęcia naszych śpiewów a tu patrzymy  przychodzi  do nas pani dyrektor. Spojrzała na nas i zaczęła z wielkim sentymentem wspominać swoje majowe. Jedna z mieszkanek nie dała jej zbyt długo się rozczulać i zagaiła bardzo poważny temat dotyczący swojej sprawy. Pani dyrektor bez słowa wstała i wyszła. No i się zaczęło – ona tak zawsze, ją w ogóle nie interesują nasze sprawy… zaczął się szum. Do rozmowy dołączała się każda z osób obecnych.  Ja żeby to przerwać, bo to ni miejsce ni pora, zaczęłam śpiewać – Chwalcie łąki. Po odśpiewaniu całej majowej ludzie zamiast wychodzić zaczynają swoje żale od początku. Mówię im – idźcie z tym do pani dyrektor z normalną skargą a nie tutaj żalicie się na wszystko. Myśli pani, że nie byliśmy. Ona nie słucha i nikt w tym domu nie ma dla nas czasu. Przychodzi do mnie pielęgniarka z lekami, mówi pani Hania, ja chcę zadać pytanie dotyczące leków, czyli z jej zakresu obowiązków, a ona odwraca się na pięcie i mówi mi, że nie ma czasu. Gdzie iść na skargę, do kogo ? Oni wszyscy są tacy sami, mają nas gdzieś.  Poprosiłam żeby wyszli z kaplicy bo muszę ją zamknąć i zwrócić klucze. Pod kaplicą wszystko zaczyna się od początku. Zostawiłam rozżalonych ludzi i poszłam. Najpierw chciałam się tym zająć ale później pomyślałam – dlaczego znów ja. Przecież tu mieszka 148 osób. Wszyscy wiedzą, że pani dyrektor lubi rozmawiać tylko ” o dupie Maryni” o kwiatkach, szmatkach i duperelkach nigdy o poważnych sprawach. Ona potrafi powiedzieć wręcz  jak się do niej podchodzi żeby o czymś pogadać – błagam, tylko nie o poważnych sprawach. Myślę też, że dlatego nigdy mnie o nic nie proszą bo przy mnie wszystkim rozwiązują się języki i zaczynają wylewać żale. Gdzie by mnie nie spotkali, zawsze tak jest.

Cz. IV str. 7

Wielkanoc tego roku, czyli 2017,  chociaż była dopiero 16 i 17 kwietnia to była zimna. W nocy było u nas -5. W dzień brzydko i wietrznie.  Ale mnie w to święto spadł wielki kamień z serca.         Odkąd  mieszkam w domu opieki, czyli od 7 lat, nie widziałam młodszej córki i jej rodziny.  Jeszcze dłużej nie widziałam  jej synowej  a jej wnuka nie widziałam w ogóle, a przecież jej wnuk to mój prawnuk, który ma już 8 lat. Fakt mój wnuk z rodziną mieszka aż w Bielsku Białej to go trochę usprawiedliwia. I pomyśleć, że tak jak tu w domu opieki miałam piekło przez moje byle jakie, maleńkie mieszkanko to w rodzinie również było ono powodem rozłamu.  Dla mnie jest to nie zrozumiałe ale moja młodsza myśli inaczej. Starsza córka  kupiła to mieszkanie i cały czas pomaga mi we wszystkim ale młodszej nie wytłumaczysz. Nie wytłumaczysz nawet tego, że już ma jedno mieszkanie dzięki mnie.  Wprawdzie nie było jej z nami podczas świąt wielkanocnych, czyli, że nie wszystkie kamienie spadły mi z serca,  ale już  był wnuk z rodziną. A mąż mojej starszej córki udowodnił, że jest najwspanialszym zięciem świata. W sobotę przed świąteczną mam telefon od wnuka – babciu jesteśmy,  czy moglibyśmy się spotkać w święta?  Zaczęłam się wić jak piskorz. Jest sobota wieczór. Za parę godzin Wielkanoc. Ja nie mam kompletnie nic. Przecież Święta spędzam u starszej. Wnuk o tym wie i z taką tęsknotą w głosie pyta – będziesz u cioci Grażynki, i Damir będzie z rodziną i Laura ? Słysząc ten smutek w głosie mówię mu, że porozmawiam z ciocią i pewnie będzie chciała z wami się spotkać. Boże, młodsza córka tyle przykrości sprawiła starszej, co zrobić?  Zaczynam ” nawijać makaron” na uszy starszej córki – Czy może przyjść Wojtek z żoną na śniadanie wielkanocne? A jak przyjdzie ich więcej to już nie będzie moja wina i jakoś to będzie. Grażynka mówi – mamo muszę porozmawiać z mężem, wiesz, że on wszystko przygotowuje i finansuje. Grażynka to wielka dyplomatka, a już w stosunku do męża to wzór dyplomacji. Słyszę  odpowiedź zięcia – o co ty w ogóle pytasz, przecież to rodzina, niech przychodzą wszyscy. I tak spotkaliśmy się ale niestety bez młodszej córki, ona nie odważyła się przyjść chociaż jestem pewna, że chciała. Byliśmy taką fajną rodziną. Co się z nami stało? Cieszę się jednak, że jej syn do nas wrócił. Jeszcze trochę a będziemy wszyscy razem, o to się modlę od lat. Modlę się do Św. Antoniego czyli patrona spraw trudnych, zawsze mi wszystko załatwia nawet to co wydawałoby się, że jest nie możliwe .POLECAM.

Cz. IV str. 6

Już minął tydzień od powrotu z Różnowa, czyli z tej śpiewającej gościny a podobno co jakiś czas ktoś z szefostwa innych domów dzwoni i wypytuje o osobę która tak rozbawiła gości, czyli o mnie. Podobno nie mogą się nadziwić, że podopieczna może rozruszać takie tłumy i to właśnie mówili naszej pani dyrektor.  Przychodzi do mnie szanowna pani dyrektor, mówiąc mi o tym z głupią miną pyta – może by pani u nas coś takiego zrobiła? No ludzie, trzymajcie mnie bo nie wyrobię. Ona nie wie, że wszelka rozrywka to moja specjalność. Wprawdzie w naszym domu podcięto mi skrzydła i już nie mam serca do organizowania czegokolwiek ale nawet bez serca zrobię lepiej od innych. To pytanie zabrzmiało tak  głupio, że nie chciało mi się na nie odpowiadać. Powiedziałam jej, że niektóre zaproszenia do innych domów przyjęłam jeszcze będąc w Różnowie ale czy pojadę i kiedy to pomyślę po świętach. W każdym  razie ma pani zawsze samochód do dyspozycji i chętnie wszędzie pojadę razem z panią – powiedziała dyrektorka.                    Pomyślałam wtedy, że taki wyjazd z nią zmienia zupełnie charakter tego co chciałam zrobić. Mnie zapraszano do siebie na już przygotowaną imprezę, przynajmniej tak myślę. Ja miałam tylko dodać trochę radości  w zabawie. Natomiast jeśli jechałabym służbowo, bo wyjazd z dyrektorem, służbowym samochodem jest wyjazdem służbowym,  to  muszę być przygotowana na zorganizowanie spotkania. Nie podobało mi się to. A tak w ogóle, to dziwię się jakim cudem ktoś taki jak ona został dyrektorem. Bo przecież ta kobieta nie ma swojego zdania. Dopiero jak ktoś jej powiedział, że ja to skarb w takim umierającym domu, to w to uwierzyła.  A może właśnie dlatego została dyrektorem. Nie chwali się że wie ile jest 2 x 2 tylko łaskawie spyta ile ma być.

Odpowiedź druga dla pana Tomka

Zadałeś mi pytanie czy jest ktoś z kim dobrze mi się współpracuje czy bawi. Długo zastanawiałam się – i wiesz, że nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Całe życie byłam raczej samotnicą. Ktoś może być dla mnie tylko jako mały przerywnik. Teraz ogólnie nie jest źle i jeśli coś robię to z każdym dobrze mi się pracuje. Każdy pracownik natychmiast pomoże we wszystkim mam wrażenie, że cieszą się iż te prośby są inne od innych. Bardziej może  lubię Dawida dwudziesto kilko latka, pracownika, który mnie zadziwia swoją pasją w podejściu do staruchów, ciągłą radością no i przede wszystkim znajomością nowinek technicznych. O co bym poprosiła on myk i zrobione. Podobna do niego jest Ania, również młodziutka pracownica która wiele umie i chętnie pomaga.     W śród mieszkańców to poza pięcioma osobami związanymi ze starymi moimi sprawami, ze wszystkimi jest dobrze ale tak trochę dalej. Z jedną z pań spotykam się codziennie na godzinkę a to ze względu na nasze  podobne poczucie humoru. Poopowiadamy trochę głupot, pójdziemy na spacer i tyle.                                                                                                               Nie uszczęśliwiajcie babci naprzemienną opieką. Jest takie powiedzenie – im dłużej żyją rodzice, tym krócej ich dzieci. Żadna zdrowo myśląca babcia nie chce zadręczać swoich dzieci  czy wnuków. A jeśli już to myślenie nie jest zdrowe, to tym bardziej  trzeba zachęcić  do pójścia do domu opieki.  Każda opieka jest krępująca. Babcia udaje, że się cieszy a jest jej głupio, że musi z tej pomocy korzystać, że zatruwa życie młodym.  Przychodzicie do niej ona się uśmiecha przez pół godziny a później myśli sobie – Boże, już bym się położyła, niech by już poszli sobie. A jak się jest w domu opieki to ten fakt upoważnia do leżenia ile się chce. Chcę się z kimś spotkać  to tylko otworzę drzwi i już. Mam dosyć to mówię do widzenia.  Jeśli babcia lubi coś robić to sobie robi to co chce a jeśli nic nie lubi to odmawia różaniec albo patrzy w sufit. Nie szaleje – ojej, zaraz przyjdą wnuki. Przyjdą i pójdą. I  tak ma być.      Babcia niech odpoczywa do syta, dzieci niech się cieszą życiem a wnukowie niech  szaleją.                                                                                                                                          Życzę pięknej pogody nad morzem ale i pogody ducha. Piękna pogoda dla starych i młodych to bardzo różna pogoda.                         Całuję prababcia Danusia.

Część IV str. 5

Wczoraj 7 kwietnia byliśmy jako goście na warsztatach przedświątecznych w  innym DPSie.  Nie umiem wprawdzie robić stroików  ani żadnych innych cacuszek jeśli mną ktoś nie pokieruje, ale bardzo chciałam zobaczyć ten właśnie dom.  Robiłam tam to co umiem czyli śpiewałam. Śpiewałam bo mnie o to poproszono nie  wciskałam się między wódkę a zakąskę.  To u nas jak chcę pośpiewać to się wciskam.  Było to karaoke w które wciągnęłam wszystkich, zwłaszcza młodzież której tam było dość dużo żeby opiekować się staruchami. Calusieńka sala ludzi i wszyscy rozśpiewani. Ale zanim zaczęłam te śpiewy to połaziłam po obiekcie żeby wiedzieć co i jak. W internecie ten dom był piękny i o dziwo wydawał się pięknie położony a rzeczywistość ostro zaskrzeczała. Dom stoi w szczerym polu z dala od cywilizacji, z dala nawet od jakichkolwiek domostw. Sam budynek jest nowy i nie brzydki. W okół budynku również ładnie. Korytarze pięknie udekorowane, od razu poznałam rękę  naszej byłej plastyczki która w tym domu jest dyrektorem, a której nasza dyrektorka nie chciała nawet na terapeutkę zajęciową. Ania, bo o niej mowa umiała wszystko. Jako plastyczka umiała nauczyć nawet  najgorszego matoła np mnie – robiłam pod jej okiem piękne szkatułki, kwiaty sztuczne, malowałam, robiłam w glinie.  A co roku jak robię bukiety na cmentarz to myślę o niej – tak pięknie i fachowo nauczyła nas robienia bukietów. Jak stawiam na grobach w październiku to stoją do maja a są to żywe, świeże gałązki zieleni. Tak umiała podejść do ludzi i zachęcić do pracy. Ponadto śpiewała, grała na pianinie i organizowała imprezy artystyczne. Ale nam po co ktoś taki, przecież my mamy się modlić a do tego wystarczy ksiądz. Jak już pisałam korytarze są piękne gorzej z pokojami. Chodzi o to że jedynek jest kilka tylko, przeważnie pokoje są dwu a nawet trzyosobowe. Stołówka jak w barze mlecznym za czasów PRL. Jednak personel tego domu bardzo sobie chwali atmosferę w pracy. Twierdzą, że dobrze wiedzą jak jest u nas i nie zamienili by się nigdy. Tam dyrektor nie przymila się do personelu tylko dba o dobre warunki pracy.                Zdziwiło mnie, że z każdego domu poprzyjeżdżało tak dużo ludzi. Do nas jak przyjeżdżają to najwyżej trzy albo cztery osoby i to z jednego domu nie z dziesięciu. Dla naszej pani dyrektor wszystko jest za drogo. Przy okazji wydała się sprawa zapraszania nas na wyjazdy przez naszych pracowników. Jest stosowany bardzo brzydki zwyczaj szeptania na ucho. Okazało się, że to polecenie od górne, bo nie daj Boże zgłosi się więcej niż cztery osoby i co wtedy. Co by nie było ja byłam bardzo zadowolona, że pojechałam. Wprawdzie podpierałam się chodzikiem ale wyśpiewałam się za wszystkie czasy.  To moje śpiewanie odbijało się echem jeszcze dość długo. Ale o tym potem.