Cz. IV str. 28

Jak miło mi słyszeć, że pracownicy naszego domu czytają mojego bloga i pytają dlaczego przez kilka dni nic nie pisałam. Kochani ja informowałam, że teraz będę pisała raz w tygodniu,                               w wyjątkowych sytuacjach dwa razy w tygodniu. Przecież żebym miała co pisać to musi się coś dziać. Nie będę pisała, że tablica informacyjna obwieszona jest kartkami informującymi, że jest wyjazd do Gietrzwałdu, do Fromborka czy na wystawę kwiatów do Kortowa. To są wyjazdy dla kilku osób, góra dla pięciu i jak widać z chętnymi jest problem bo informacje wiszą już od kilkunastu dni. Od dawna było wiadomo, że wrzesień będzie deszczowy a deszcz nie sprzyja wycieczkom. Akurat na wyjazd do Kortowa pogoda dopisała i pewnie ci co byli są zadowoleni. Ja nigdzie nie jadę ponieważ na ostatnim spacerze po parku bardzo przewiało mi głowę i po prostu panicznie boję się przeciągów.   Niestety wrzesień i to nad zalewem albo nad jeziorem to już nie dla mnie i tak chodzę ciągle z obwiązaną głową bez wiatrów z nad wody. Okazało się, że  Frombork nie wypalił. Już tłumaczę dlaczego. Do tej pory był bardzo brzydki zwyczaj zachęcania do wszelkich wyjazdów mówiąc na ucho. Kochani tym  samym obraziłyście wiele ludzi. Ludzie jak zobaczą kartki na tablicy informujące o wyjeździe to mówią wprost – nie pomagają poufne zaproszenia? To może ktokolwiek?  Pojadą tylko ludzie bez ambicji.

Ciągle leży mi na sercu fakt, że jak dotąd nie pochwaliłam naszej pralni, a to przecież bardzo istotna część naszej egzystencji. Panie które w niej pracują są bardzo miłe, zawsze do usług i spełniające każdą prośbę. No i przede wszystkim pięknie piorą i prasują. To jest bardzo ważne, że jak coś zakładasz to to coś aż błyszczy od czystości. Niestety jedną z pań musicie kochani przeszkolić po swojemu bo już się zaczyna, że jak ona ma dyżur to mieszkańcy którzy sami przynoszą swoje rzeczy w danym tygodniu nie przynoszą. Kiedyś była taka jedna pani i na jej miejsce przyszła taka sama, nie zbyt dbająca o nas. Coś trzeba z tym fantem zrobić bo przez takie osoby porządni pracownicy mają więcej pracy.

8 września, w stołówce, woła mnie Zygmunt – Danusia, a Anetka płakała. Więc pytam – czy ktoś jej zrobił przykrość, czy płacze z tęsknoty.  Z tęsknoty, a wszyscy mówią, że na to nikt nic nie poradzi a ty na pewno poradzisz. No i mam zagwozdkę muszę zaradzić coś na tęsknotę. Muszę  dać szczyptę nadziei dla obu tęskniących. Nadzieja wiąże się z radością. Mówię więc Zygmuntowi żeby porozmawiał z bratem i poprosił go o zawiezienie któregoś dnia do Anetki, to tylko godzina jazdy samochodem. Jaka radość buchnęła z Zygmunta, ogromna radość, która na pewno udzieli się i Anetce jak dowie się, że mogą się spotkać. Pytam – a brat  przystanie na twoją prośbę. Brat tak, mówi Zygmunt, brat tak, siostra to chyba nie. Ale będę prosił brata.  No i pięknie, teraz jest radosne oczekiwanie najpierw na przyjazd brata a później na spotkanie z ukochaną. Cieszę się razem z nimi. Nie wiem czy dojdzie do spotkania ale wchodzi w grę czas a on leczy rany. Jednak ciągle myślę o jednym, że ci co ich rozłączyli to nie wiedzą co to miłość i nie mają w sobie ani za grosz empatii.

 

Cz. IV str. 27

Mój wrześniowy ogródek jest całkiem ładny, szkoda, że ciągle pada i rzadko w nim bywam. Najbardziej dekorują go kwiaty które dostałam od dyrekcji. Pierwszy raz mogłam sobie wybrać kwiaty jakie chcę i ile chcę. Te otrzymane kwiaty dekorują balkon ale widać je z daleka i  przyciągają wzrok.

7 września, w czwartkową herbatkę, zamiast lekkiej rozrywki ma być czytanie ” WESELA”  Wyspiańskiego, czyli ciężki kaliber.  Natychmiast wzięłam się za lekturę, ponieważ tę pozycję czytałam ponad pół wieku temu i to na pewno  bez zrozumienia.  Czytając byłam bardzo zdziwiona wyborem,  to według mnie porywanie się z motyką na słońce.  Mówię do pani kierownik socjalnej – czy nie jest to przerost ambicji nad możliwościami?  W odpowiedzi usłyszałam – no żeby się pani nie zdziwiła. No i nie zdziwiłam się. Odfajkowana lipa. Z ciekawością posłuchałam jako wstępu, pary prezydenckiej. Popatrzyliśmy na  elegancję  pani prezydentowej i w wyglądzie i w przedstawieniu wartości tego dramatu w literaturze polskiej, co jeszcze bardziej zróżnicowało występ naszych wykonawców.  Zadziwił mnie, pozytywnie,  wybór dialogów. To były dialogi wybiórcze, co łatwiejsze do czytania.  Nie wpadłabym na to i to jest na plus. Ale kochani, nikt nie wiedział o co chodzi. Nie przedstawiono kto z kim rozmawia i że w ogóle ktoś z kimś. A przecież to była kwint esencja dramatu. Mówienie tak bardzo różnymi językami w jednym kraju.  Przedstawienie całego wachlarza  społeczeństwa  polskiego, od chłopstwa, po inteligentów, wręcz światowców po przez mocno powiązaną z Polską warstwą Żydów i wreszcie mieszczaństwem. Od ludzi zaangażowanych w życie społeczno – polityczne i ludzi obojętnych.     Pani Mar… przeczytała poprawnie swój dialog  ale nie przedstawiła swoich rozmówców czytając za dwie osoby.        Z panią Kar… było gorzej, pomijam pomyłki, ale  nikt jej nie słyszał. Siedziała tyłem do widowni.  Nie ma co mówić o dialogu czytanym przez  pana Stasia, on sam nie wiedział co czyta i na dodatek nie umie poprawnie czytać, a na domiar złego miał najtrudniejszy tekst. Tak więc coś po bełkotał.  Ludzie siedzieli jak na tureckim kazaniu, a wykonawcy i organizatorzy bili brawa sobie na wzajem.  Niezbędny był narrator. Ale kto by się przejmował, że nikt nie wie o co chodzi, grunt, że  wykazano taki ambitny punkt w działalności domu.

W piątek idąc  na śniadanie usłyszałam wołanie Zygmunta – Danusia, chodź. Widzę radość w jego oczach.  Dzwoniła Anetka – cieszy się Zygmunt. Dobrze jej tam, tylko tęskni. Chciałbym ją przytulić. Poradziłam mu żeby za jakiś czas poprosił dyrekcję o zawiezienie go do Anetki.  Ale niestety wieczorem zaczęło się  trzaskanie drzwiami. To emocje roznosiły Zygmunta. Mnie od niego oddzielają trzy pokoje, to   nie było to nic strasznego ale Władzia,  sąsiadka przez ścianę,  przyszła do mnie z żalem – pomóż.  Przecież tak nie da się żyć.  Władziu, kochanie, chodzisz, mówisz i sama wiesz z kim rozmawiać. Niestety nie zapomniałam jak w ciężkich dla mnie czasach prosiła mnie żebym do niej nie przychodziła bo hołota nie da jej żyć. To teraz powinna iść do nich z prośbą o pomoc.  Na pewno pomoc nadeszła by natychmiast bo hołota jest u szczytu łask i to jest bardzo widoczne.  No wiadomo lizusi są  zawsze w cenie i to na wagę złota.

 

Cz. IV str. 26

Jednak nasi pracownicy czytają mojego bloga. Cieszę się bardzo  bo od razu widać, że jeśli przyznają mi rację to zmieniają swoje metody pracy. Chodzi mi o zamykanie drzwi od naszych pokoi. Jak poruszyłam ten temat kilka dni temu to aż przyjemniej chodzi się po korytarzach. Drzwi są pozamykane, a jak drzwi zamknięte to i zapachy inne, a na moim korytarzu to nawet są wtyczki zapachowe. Fakt te wtyczki były już znacznie wcześniej ale ich się nie czuło bo tłumione były zapachami przez  otwarte drzwi.

We wtorek przeżyliśmy wspólnie rozpacz Anety i Zygmunta związaną z ich rozstaniem. Zupełnie nie wiem dlaczego tak się za nich wzięto. Chyba ludzie zazdroszczą osobom zakochanym. Ta para nie miała nic poza swoją miłością. Ta miłość to był dla nich dar od Boga za ich nieszczęsny żywot, za ich kalectwo fizyczne i psychiczne.  Jak pokochali siebie to stali się mili i zachowywali się bardzo grzecznie. Nie można było im niczego zarzucić. Jak dostali polecenie bycia  przy otwartych drzwiach to tego przestrzegali.  Siadali, w pokoju Zygmunta przy komputerze, włączali muzykę discopolo i śpiewali razem z zespołami. Tyle tylko, że byli zawsze objęci i chyba to innych bodło w oczy. To przecież są dorośli ludzie. Zygmuntem teraz terapeutki zajmują się intensywnie, a co robi Anetka w nowym, nie znanym sobie miejscu?                              Zygmunt w dzień funkcjonuje w miarę normalnie, ale jak przychodzi wieczór to chyba z tej tęsknoty wali niemiłosiernie drzwiami, chyba wali pięścią we wszystko co się da, tak go roznosi.

Coś się u nas zmienia na wszystkich frontach. Lucyna, która parę lat temu demonstracyjnie  przeszła na stronę ” wroga ”  po to żeby mi dowalić, która od lat lizała tyłki hołocie i dyrektorce              ( i obecnej i poprzedniej ) teraz chodzi za mną i skarży się na obecne rządy. Ale jak spytałam – czy mogę te jej żale opisać na blogu, to powiedziała, że nie. Mam być tylko jej zbieraczem żalów. Nie nadaję się do tego. Nie mogę tylko słuchać i przytakiwać. Jak komuś jest źle to natychmiast chcę to naprawiać, a jeśli nie mogę tego zrobić to i słuchać nie chcę.                                                                      Jest u nas taka pani Bogusia, która od lat mówi o jednym – okradają mnie. Mieszka z nami od ponad piętnastu lat i jeszcze nie zmieniła płyty. Ci co ją znają to omijają ją. Rozmawiają tylko z grzeczności. Właśnie na tę grzeczność dałam się nabrać to teraz muszę wysłuchiwać. Nie pomagają żadne tłumaczenia. Na jej prośby dał się naciągnąć Kaziu z pobytu dziennego i teraz to ona ma na kogo zwalić winę kradzieży. Mówiłam mu żeby nie zajmował się jej  sprawami, że obciąży go za wszystkie zło tego świata. Nie posłuchał i teraz jest wzywany na dywanik do pani dyrektor. Pani dyrektor dobrze zna Bogusie, po co więc go  wzywa. To jest strata czasu. Lepiej do Bogusi przysłać psychiatrę i to powinny być wizyty systematyczne.

 

Cz. IV str. 25

Jak nasi pracownicy chcą to potrafią, ale muszą chcieć.                   W czwartki chodzę  do ” świetlicy”  na spotkania z mieszkańcami przy herbatce. Właśnie wtedy zawsze któraś z pracownic ma za zadanie zorganizować rozrywkę. Ostatnio wpadły na fajny pomysł poznawania miast polskich. To takie zwiedzanie na ekranie.  Poznaliśmy kilka miast ale było to średnio ciekawe, na ekranie było  więcej tekstu niż obrazów. Umyśliłam sobie że też coś zrobię, przecież  nasi mieszkańcy nie znają już naszego miasta,pamiętają obrazki sprzed laty a nasze miasto jest co roku piękniejsze. Duże trudności miałam z zebraniem materiału ale udało się. Głównym przewodnikiem po mieście byłaby  nasza kapela która wyśpiewuje jego piękno. Kilka słów powiedziałby  historyk i kilka nasz Prezydent. Już myślałam, że zadziwię tym co pokażę, a tu nic z tego nasze pracownice bardzo starannie przygotowały program o Toruniu. Było w nim wszystko i słowo i obraz i piosenka. Brawo.  Tak więc  nie zadziwię.  Cały zebrany  materiał przekażę  terapeutkom i niech się tym zajmują.               Coraz częściej boję się ośmieszenia, no ale jak wszystkich się tylko krytykuje to są skutki.

A teraz pozwolę sobie na recenzję akademii która odbyła się u nas w dniu 1 września. Wiadomo, że będzie to subiektywna ocena. Nie umiem oceniać jako widz, bo jako widz na byle co nie chodzę. Jeśli idę to po to żeby podziwiać.                                        Akademia odbywała się w naszej kaplicy. Ja usiadłam tak, że w żadnym razie nie mogłam wyjść w trakcie, a program i wykonanie tylko na to zasługiwał. O dziwo, pan Jan czytając teksty z kartki był nawet zrozumiany. Widać, że jak nauczy się czytać to jakoś to brzmi, ale jak tylko zechciał wtrącić coś z pamięci od razu był bełkot. Z całej piątki występujących tylko jedna osoba miała w miarę młody głos i słuchało się jej nie źle. To pani Maria Kar… Myślę, że pochwała jej świadczy, że mimo wszystko jestem obiektywna, bo kobieta ta zrobiła mi ogrom świństw i to tych najgorszego kalibru, a ja mimo to ją chwalę.    W programie nie było niczego czego by obecni nie znali.  Tak więc nie mając ciekawych tekstów, ani pieśni, ani wykonawców, to taki program powinien tylko zaakcentować uroczystą chwilę  a nie ciągnąć się w nieskończoność. Byle czego słuchać przez półtorej godziny to jest koszmar.  Był moment, że już byłam pewna, że to ostatni punkt programu – zbiorowa recytacja o zakończeniu II wojny światowej i podziękowania żołnierzom przez ludność cywilną. –  Jeśli na tym byłby koniec to byłoby okey, aż tu nagle powrót do Piłsudskiego – , co to było i po co ?                                                    Ponadto program był nie słyszalny dla starych ludzi. Pani siedząca przede mną uskarżała się, że nie słyszy, a to był drugi rząd od artystów.  Zaproszonym gościom wnętrzności musiały się przewracać.         Czy komuś się podobał ?

Cz. IV str. 24

We wtorek 29 sierpnia rano, wychodzę z pokoju i oczom nie wierzę,  na naszym korytarzu wszystkie drzwi są pozamykane. Nie zdajecie sobie sprawy jaką  poczułam ulgę. Zrobiło mi się autentycznie lekko na sercu. I głupia myślałam, że to dzięki mojemu blogowi,  pracownice  przeczytały i zrozumiały, iż  nie można żyć przy wiecznie otwartych drzwiach;   przeszłam się po kilku korytarzach i wszędzie ten sam cud, wszystkie drzwi zamknięte.  Niestety okazało się, że w naszym domu jest inspekcja. A zatem pracownicy wiedzą, że drzwi powinny być pozamykane tylko im jest po prostu wygodniej jak idąc korytarzem widzą co dzieje się w pokojach. Nie myślą, że tym samym korytarzem chodzi  mnóstwo ludzi i swoich i obcych. A co tam, niech ci  którym to przeszkadza zamykają oczy.                 Inspektorzy wyszli, drzwi  się pootwierały, jakby z automatu.

Myślałam, że nie będę miała o czym pisać a tu temat goni temat. Od kilku miesięcy w naszym domu mieszka pan Jan. Panem tym zaopiekowała się szczególnie szefowa hołoty, chodzą na spacery, siedzą w jednej ławce w kościele, i działają w kółku recytatorskim. Pięknie, że takie kółko  jest ale czy muszą oni występować przed publicznością ?.   Pani Janina  pcha go wszędzie gdzie się da i umyśliła sobie, że to on będzie przewodniczącym samorządu mieszkańców w naszym domu. Pani dyrektor nie będzie miała nic przeciwko temu ponieważ pan Jan wychwala wszystko pod niebiosa. Pan Jan dostał wytyczne, że ma sobie zaskarbić 40 osób, takich które będą go popierać w najbliższych wyborach. On tak ślepo wierzy pani Janinie, że już chodzi i rozpowiada, że jest przewodniczącym samorządu składającego się z 40 osób..Nie wiem czy to nauczycielka źle wytłumaczyła, czy uczeń nie kumaty, nie bardzo zrozumiał o co chodzi z tą czterdziestką osób i ogłasza wszem i wobec, że jest przewodniczącym samorządu, w którego skład wchodzi 40 osób.  Pan Jan nawet nie wie,  że wybory dopiero mają się odbyć.  Jeszce nawet nie znamy terminu kiedy one będą, ale on już jest tym najważniejszym wybrankiem. W naszym domu tak właśnie załatwia się sprawy. Ludzie jak słyszą te jego przechwałki to  pukają się w głowę.  Zobaczymy jak to będzie z wyborami. Jeśli pan Jan przejdzie to będzie znaczyło, że dla  dyrekcji chodzi wyłącznie o bałbochwalstwo.. Poprzednia dyrektorka żeby wysłuchiwać panegiryków na swój temat założyła chór a obecna będzie ważniejsza bo będzie miała swoją radę.  Będę musiała się dobrze przyglądać wyborom i co ciekawsze wydarzenia opisać.