Wymarzony Królewicz Jadwini, był w tym czasie w Ameryce – czyli Stanach Zjednoczonych. Bardzo wielu Polaków wyjeżdżało w świat za zarobkiem.. Jadwinia, oczywiście nie miała pojęcia o jego istnieniu. Karol Kozłowski, bo o nim mowa, był od Jadwini starszy o 7 lat. urodził się w Olkienikach w 1878 r. syn Jana i Ewy. Jak wspomniałam dziadek wyjechał do Ameryki za zarobkiem. Był tam dwa razy. Za pierwszym razem jak wrócił po roku to z zarobionych dolarów zdołał kupić tylko kilkanaście hektarów ziemi. Połowę zarobku pochłonęła podróż. Tak więc po roku pojechał do Ameryki po raz drugi i pracował tam przez dwa lata. Po powrocie do kraju zabrał się za budowę domu. Dopiero jak zakończył budowę domu, pomieszczeń gospodarczych, łaźni. Ogrodził swoją posiadłość, zasadził sad i obsiał pole , zaczął rozglądać się za ewentualną żoną. A tak swoją drogą to moi dziadkowie to twarde sztuki; jedno i drugie najpierw praca. A dziadek to już w ogóle twardy, męski charakter. Nie w głowie mu były podboje damskich serc, dopóki nie miał co zaoferować to omijał panny. Zalotom przeróżnym końca nie było. Przecież to młody, przystojny, bogaty jak na ówczesne czasy, kawaler i z dobrze znanej i szanowanej rodziny. Rodzina dziadka od pokoleń żyła w Olkienikach. Co któryś dom to dom kogoś z rodziny Kozłowskich. Nawet proboszcz Kościoła Parafialnego już w latach 1840 – 1860 był z rodziny dziadka, a że był bardzo szanowany niech świadczy fakt, że parafianie po jego śmierci, postawili mu pomnik przed samym kościołem. Wygląda to tak jakby to on był ciągle gospodarzem tego przybytku duchowego. Był rok 1907, nasz królewicz miał już 29 lat, najwyższy czas na miłość i na założenie rodziny. Któregoś dnia, w zimny, jesienny wieczór, pan Karol spostrzegł opatuloną w chustę, biegnącą truchcikiem, dziewczynę. Nie znał jej, nie mógł nawet przyglądnąć się jej, a jego serce pobiegło za nią. Wbiegła do jakiegoś domu. Był wieczór, nie wypadało wejść do obcego domu, chociaż w każdym był mile widziany i dobrze znany. Przeczekał do jutra i już od świtu wypytywał o nią, Czyja ona pytał ludzi. Od każdej pytanej osoby słyszał jedną odpowiedź – niczyja, to sierotka Jadwinia.
W roku 1908 w Kościele pod Wezwaniem Zwiastowania Najświętszej Marii Panny w OLkienikach odbył się ślub Karola Kozłowskiego z Jadwigą Kajrewicz. Plac okalający kościół, służący zwykle do parad wojskowych w tym dniu musiał pomieścić setki gości, każdy chciał zobaczyć jak to sierotka Jadwinia przeobraziła się w królową, od tej pory bowiem, nazywaną ją królową Jadwigą. Wesele odbyło się w domu rodzinnym babci, nie mogło być inaczej. Tego wymagała tradycja. Rodzina pogodziła się. Bracia babci poczuli się zaszczyceni, że mogą gościć tak licznie zacną rodzinę Kozłowskich i że oni tak jakby weszli w tą rodzinę. W tym domu też urodziło się ich pierwsze dziecko, córka Marianna, czyli moja mama. Babcia, po jakimś czasie chciała wystąpić z roszczeniami o majątek po rodzicach, ale dziadek zabronił, był zbyt dumny i w końcu zamożny jak na tamte czasy.
