Moje całe życie runęło jak domek z kart.

Dwa silne tąpnięcia i całe moje życie runęło. Pierwsze tąpnięcie  nastąpiło po wejściu do domu i spotkaniu się oko w oko z siostrą i bratem.  Z siostry zaczęła wylewać się cała zebrana w niej żółć, która zalegała w niej  od chwili moich narodzin. Tyle nienawiści ile było w tej dwudziestoletniej dziewczynie do mnie, to chyba nie było w nikim i nigdy. Nie wydaje mi się, że chodziło to tylko o płaszczyk który sobie pożyczyłam.  Brat z kolei był wściekły na mnie za to, że już od miesięcy nie mógł mnie znaleźć na żadnych tańcach, a przecież pilnowanie mnie było jego nadrzędnym obowiązkiem. Przez złość na mnie chyba nawet nie zauważył, że już przestałam chodzić na te tańce. Tak więc moje kochane rodzeństwo zebrało swoje siły i postanowiło, że jednym cięciem załatwią wszystkie ze mną problemy i dadzą upust swojej wściekłości.  Było to cięcie dosłowne – brat mnie trzymał a siostra ostrzygła mnie na łyso.       W pełni usatysfakcjonowani  za należycie spełniony obowiązek  czekali na powrót rodziców żeby z dumą im oznajmić, że wszelkie problemy z Danuśką skończone. Tatuś jak mnie zobaczył wylądował w szpitalu z zawałem serca. Mama, jak wróciła ze szpitala, usiłowała z żalem w głosie, tłumaczyć mojemu mądremu rodzeństwu, co zrobili – przecież ona musi chodzić do szkoły, ( chodziłam do liceum i do szkoły muzycznej) nie pomyśleliście o tym – lamentowała mama. Wiecie dobrze, że nie pójdzie, żadne z was w takiej sytuacji nie wyszłoby z domu.                   Tak właśnie po raz pierwszy zawalił mi się świat. Z domu nie wychodziłam  bardzo długo. Stałam się bardzo smutną osobą. Najbardziej bolało mnie, że tatuś leży w szpitalu a ja nie mogę go odwiedzić.To, że nie chodziłam do szkoły nie martwiło mnie wcale, uważałam, że jest to teraz problem mojej rodziny nie mój. Odcięłam się od świata. Nie odzywałam się do nikogo. Cała moja rodzina stała się dla mnie nie widzialna. Zresztą bez tatusia to żadna rodzina. Zaczęłam pisać wiersze. Jak po latach przeczytałam je to się przeraziłam, podarłam i wyrzuciłam. Zapamiętałam tylko mały fragment z kilkudziesięciu wierszy .                                                                                                                              Wszystkim teraz wiosna, bo maj to przecież…                                                A w moim sercu jesień, bo smutek, bo łzy   …                                            Bo nie chcę już być na tym świecie.                                                                Po trzech  miesiącach  próbowałam wyjść do ludzi. W całej Polsce zapanowała moda na fryzury afro, akurat na moje włosy. Fryzjera musiała sfinansować Hanka. Z taką fryzurą nie można jednak  było iść do szkoły. Dzisiaj  może tak, ale wówczas nie wyobrażalne. Pałętałam się jak coś bezużytecznego.   Dopiero po roku wzięłam się w garść i nadrabiałam zaległości w edukacji.                                                                                       Tatuś po dwumiesięcznym pobycie w szpitalu wrócił  do domu na kilka tygodni i znów szpital, później Akademia Medyczna w Gdańsku, z której już nie wrócił żywy. Zmarł 9 stycznia 1958r.      To było moje drugie tragiczne tąpnięcie, bo którym już nie było możliwości żeby się podnieść.      Byliśmy bardzo skromnie żyjącą rodziną, ale pogrzeb jaki mama sprawiła tatusiowi był iście królewski. Kondukt żałobny obchodził ulice Olsztyna i cały czas grała orkiestra wojskowa. Orkiestra nie mogła grać to co mama chciałaby żeby grali więc grali nokturny Chopina. Jeden z granych na pogrzebie utworów wrył się w moje serce i tkwił, choć nie wiedziałam co to za utwór. Aż wreszcie po latach odkryłam – to Adagio G mol Tomasa Albinoniego  siedemnastowiecznego, włoskiego kompozytora. Posłuchajcie go a wryje się w wasze serca jak w moje.                                                     Mama chociaż w ten sposób chciała oddać hołd UŁANOWI   III   SZWADRONU  14  PUŁKU   UŁANÓW  JAZŁOWIECKICH   bo w jej sercu  pozostał nim na zawsze.Mam nadzieję, że teraz to już w sercu każdego członka naszej rodziny.  A rodzina rozrosła się. Przybyło dziesięcioro wnuków  i dwadzieścia dwoje prawnuków. Będę szczęśliwa jeśli dzięki  temu blogowi poznali swoich antenatów.

Mam przyzwoitka, a w zasadzie trzech

Jak już miałam kompletny strój czyli : czarna trykotowa bluzeczka z dekolcikiem, rękawek trzy czwarte. Czerwona spódniczka z kory, rozkloszowana z wystającymi koronkami od białej halki, która była na fiżbinach i  czarne, skórzane baletki. Strój cudo i dzisiaj każda dziewczynka wyglądałaby pięknie. A więc jak już to wszystko miałam zaczęłam biegać na tańce. No i oczywiście dostałam przyzwoitkę z przydziału. Tym razem to był przyzwoitek – mój brat. Przejął się swoją rolą bardzo, gdziekolwiek nie byłabym to po godzinie brał mnie za fraki i do domu. On nie ma zamiaru sterczeć i patrzeć jak się wykręcam. To dlaczego sam się nie bawisz? Pytałam brata. Bo tańce są dla takich głupich dziewczyn jak ty – odpowiadał. Nie zatańczył nigdy ani razu i nie spuszczał mnie z oczu. Zaczęłam mu się wymykać jeszcze zanim zauważył, że wychodzę z domu. Tak więc zanim mnie znalazł to minęło dwie albo i trzy godziny. Ponieważ szukanie mnie trwało coraz dłużej, przecież zabawy były w dziesiątkach miejsc a ja za każdym razem byłam gdzie indziej, brat zaangażował do pomocy swoich dwóch kolegów – Romka i Andrzeja. No ci to nawet z ulicy zgarniali mnie do domu a i w domu mnie pilnowali bo znali moje możliwości. Kiedyś pamiętam, Andrzej zagonił mnie do domu a w domu nikogo nie było. Ja udawałam, że się cieszę bo przypomniało mi się, że muszę naobierać ziemniaków na placki. Poprosiłam żeby mi pomógł, nawet nie zauważył jak został w domu sam i nie mógł wyjść bo nie miał kluczy, tak więc siedział i obierał ziemniaki. Co sobotę i niedzielę udawało mi się jakimś cudem wymknąć na tańce. Będąc już na sali  zauważyłam, że moje przyzwoitki,  jak wchodzą na salę to pytają o mnie z imienia. Trzeba więc zmienić imię i grono znajomych. Pora ku temu była bardzo odpowiednia, zaczynał się nowy rok szkolny a w liceum nikt mnie nie znał, zaczęłam się więc przedstawiać jako Karolinka. No i po kłopotach, ani brat ani jego agenci już mnie nie znajdą.                                             Któregoś razu, na tańcach spostrzegłam pięknego chłopaka z bujną czarną czupryną pełną loków i pięknymi, wielkimi, czarnymi oczami. Chłopiec również zwrócił uwagę na mnie. Jednak on nigdy nie tańczył. Zawsze był otoczony grupą około 20 chłopców, którzy też nie tańczyli i nie odstępowali od niego ani na krok. On wchodził na salę z tym orszakiem i jak wychodził to również z nim. Przeprowadziłam wywiad i okazało się, że Stasio jest piłkarzem a ci chłopcy to kibice, wówczas nikt tego słowa nie znał. Ponadto mój piękny nie znajomy był Cyganem i faktycznie . miał na imię – Buczko. Któregoś razu na sali z rozbawioną młodzieżą, usłyszałam grające skrzypce. Na sali zrobiło się cicho, nikt nie ruszył się ze swoich miejsc. A moda z miejscami była taka, że chłopcy siedzieli po jednej stronie sali a dziewczęta po drugiej. Cały środek sali był pusty; nagle idąc prze całą salę Buczko stanął na przeciw mnie i zaczął tańczyć. Ten taniec był zupełnie inny niż nasze tańce. Raz był delikatny, jakby klasyczny, innym razem ognisty a z oczu mojego Cygana buchały ognie. Patrzyłam na ten taniec jak zahipnotyzowana, a on tańczył. Buczko skończył tańczyć i jakby ze złością wyszedł z sali razem ze swoim orszakiem. Podobno powinnam była w pewnym momencie dołączyć do niego w tym tańcu i wtedy stalibyśmy się parą. Ponieważ tego nie zrobiłam to znaczyło, że go odtrąciłam. W ogóle  przestał przychodzić na tańce a i mnie się odechciało. Pytałam znajomych czy go widzieli ale nikt go nie widział. Mijały dni a po moim pięknym Cyganie ani śladu.   Któregoś dnia jak przechodziłam po ul. Partyzantów koło zegara, zaczepiły mnie dwie śliczne Cyganeczki – daj rękę to ci powróżymy. Ponieważ miałam już słabość do Cyganów to dałam się namówić. Idź tu nie daleko, na ulicę Żeromskiego, tam w otwartym oknie zawsze stoi młody mężczyzna i wzdycha. Wzdycha do ciebie, on cię bardzo kocha i Buczko ma na imię. Powiedz mu, że i ty go kochasz bo on z dnia na dzień ginie w oczach. Przykro patrzeć na chłopaka, a to sportowiec musi być zdrowy.  Okazało się, że to były siostry Stasia. Wróżba jak balsam na serce, pobiegłam jak oszalała pod te okna – stał. Przeszłam po ulicy w tę i z powrotem, no i co i nic. Ja nic i on nic. Przez kilka dni stroiłam się najpiękniej jak mogłam i przechadzałam się ulicą Żeromskiego i nic. Była piękna słoneczna wiosna, włożyłam nowiutki, spod igiełki płaszczyk mojej siostry – krzyk mody – popielata dyplomatka z granatowymi wyłogami z aksamitu. Chciałam tylko przejść się w niej pod oknami ukochanego, nic więcej. Po spacerze wróciłam do domu a tam moja siostrzyczka razem z moim braciszkiem już na mnie czekali. Po minach było widać, że będzie to sąd ostateczny.

Jestem przyzwoitką

Teraz Haneczce trzeba przydzielić przyzwoitkę. Padło na mnie. Kochani, to jest bardzo uciążliwe zadanie. Nie masz swojego życia tylko żyjesz życiem osoby której pilnujesz. A jak się jest obowiązkowym to przegrana sprawa zarówno dla jednej jak i drugiej strony.  Do kina ze mną, a więc tylko na seanse wcześniejsze,  dozwolone dla młodzieży szkolnej. Chociaż mnie wolno było chodzić tylko na poranki, ale w towarzystwie osoby starszej i to z rodziny mogłam pójść na seans na godz. 16. Wyobrażam sobie  wściekłość Haneczki za ten stan rzeczy. Ona już pracowała. Pracowała w Ratuszu a tam czas pracy trwał do godz. 16. Także kino już nie bardzo wchodziło w grę.  Spacer po parku – też ze mną, na tańce również w moim towarzystwie. Mnie to czasem i bawiło, Hanka już tego znieść nie mogła. Żadna rozmowa im się nie kleiła, a już o przytulankach czy buzi, buzi, mowy być nie mogło. Nienawiść Hanki do mnie wzmagała się coraz bardziej ale znalazła wyjście z sytuacji. Zobaczyła, że i na mnie już zerkają chłopcy a na potańcówkach to bardzo chętnie korzystam z zaproszenia do tańca. Bardzo poważnie wytłumaczyła mamie, że to ja powinnam mieć przyzwoitkę a tą przyzwoitką to  ona  nie będzie. Rzeczywiście jak to mama mówiła nadchodził  do mnie miesiąc   ” lizun” to znaczy, młody człowiek zaczyna bardzo starannie przyglądać się sobie. Dba o higienę i wygląd. Lusterko zaczyna być nie zbędnym atrybutem każdej chwili dnia. Tylko patrzeć jak przyjdzie pierwsza miłość.  Pierwsza ode mnie zakochała się moja koleżanka  Krysia G. ( Miałam dwie koleżanki i obie miały na imię Krysia i obie  były ode mnie o rok starsze). Edek, bo tak miał na imię jej wybranek, był traktorzystą, najpopularniejszy w tym czasie zawód świata. Prawie każda dziewczyna marzyła o traktorzyście. Ja bardziej chciałam być traktorzystką niż mieć traktorzystę. Ale ta moja chęć bycia  przyczyniła się do ich codziennych spotkań. O  żadnych randkach  mowy być nie mogło. Wpadłyśmy na genialny pomysł do spotkań w czasie trwania lekcji. Edek przyjeżdżał pod szkołę zaraz po pierwszej lekcji a my oczywiście uciekałyśmy ze szkoły. Wyjeżdżaliśmy za miasto, na polne drogi. Edek nauczył mnie prowadzić traktor więc ja prowadziłam a oni na przyczepie randkowali. Ze szkoły wracałam jak gdyby nigdy nic ale brudna jak sto nieszczęść. Haneczka przeprowadziła wywiad i okazało się, że już od kilku tygodni uciekam zaraz po pierwszej lekcji. Po reprymendzie sporządniałam, dostałam kilka piątek i znów biegałam do tatusia, tym razem do pracy.  W pracy wszyscy znajomi w ochach i achach nad córeczką, tatuś szczęśliwy, że tak mu się udała, a córcia zaczęła miewać kaprysy, jakie kaprysy może mieć 14 latka – oczywiście ciuszki. Mama bardzo szybko zauważyła to moje strojenie się i kategorycznie zabroniła naciągać tatusia na tego typu wydatki. Nie jesteś jedynaczką, że wszystko tylko dla ciebie. Nie waż się prosić o cokolwiek. No i masz babo placek, już mam prawie wszystko, zostały do kupienia tylko pantofelki, a tu zakaz proszenia. No to trzeba je kupić za swoje pieniążki. Krysia na wakacje już załatwiła sobie pracę gońca ale ja mam za mało lat. Wzięłam mamy dowód, bardzo prymitywnie przerobiłam swoją datę urodzenia i w ten sposób zostałam zatrudniona w Spedytorze Mazurskim jako goniec. Ja pięknie bawiłam się tą pracą gorzej było z moim szefostwem. Pisma rozniosłam po całym mieście błyskawicznie i szybciutko wracałam do biura. No takiej błyskawicy to w Spedytorze jeszcze nie było. Korciła mnie bardzo maszyna do pisania ale dostałam pozwolenie, że jak będzie wolna to mogę na niej pisać. Dokument sfałszowałam dodając sobie lat ale przez to rozumu mi nie przybyło. Przepisywałam na maszynie teksty piosenek i wysyłałam je do wszystkich dyrektorów firm z nami współpracujących na kopertach stawiając pieczątki spedytora i dodatkowo – poufne. Oczywiście każdy tekst był                                         ” zatwierdzony „przez naszego prezesa pieczątką i podpisem. Pytaniem – co się u was dzieje ? nasz szef był zasypywany codziennie.  Wezwał mnie do siebie, wytłumaczył, że tak nie można i że jak jeszcze raz to zrobię to on będzie musiał mnie zwolnić. Tak więc urzeczona szefem zaczęłam zachowywać się jak należy Przecież muszę zarobić na wymarzone pantofelki.

Porządek w PRLu i w naszym domu też.

Mimo, że mój pierwszy kontakt z socjalizmem był nie zbyt przyjemny to ogólnie dzieciom i ich rodzicom,  ten ustrój podobał się. Porządek był trzeba przyznać. Wszystkie szkolne dzieci musiały nosić tarcze, z których jasno wynikało do której szkoły dziecko chodzi. Nie tylko dziecko młodzież również. Nie mieliśmy telewizorów także kina były oblegane. Seanse filmowe były podzielone wiekowo: dzieci ze szkół podstawowych chodziły tylko na poranki filmowe. Młodzież ze szkół ponad podstawowych  chodziła do kina na godz. 16 i 18.   Na godzinę 20 chodzili wyłącznie dorośli. Seanse wieczorne były  kontrolowane przez trójki składające się z nauczyciela, rodzica i milicjanta. W każdej szkole i w każdym zakładzie pracy były różne zespoły artystyczne czy sportowe. W każdą sobotę cały Olsztyn tańczył. I znów, moim zdaniem, bardzo zdrowy podział, wszystkie zabawy dla młodzieży kończyły się o godz. 22. Nikt z młodzieży nie próbował nawet bawić się z dorosłymi bo wiadomo było, że to się nie uda. A zabawy taneczne były we wszystkich możliwych świetlicach czy placach na ulicy. Dorośli bawili się w swoich zakładach pracy. No i oczywiście, niemal, że w każdym domu słynne prywatki. W naszym domu również, przecież były panny na wydaniu które musiały gdzieś poznawać chłopców a mamy musiały przy tym być.                                                                            Dorośli mieli uciążliwości, to nieszczęsne kartki na produkty żywnościowe. Aż trudno uwierzyć, że na mięso, wędliny i tłuszcze była norma 1, 75 kg. na miesiąc. Byli tacy których norma na te artykuły wynosiła 0, 25 kg.  A jeśli chciałeś kupić mydło to niestety na bon tłuszczowy. Ludzie całe noce spędzali w kolejkach po mięso w tak zwanych ” tanich jatkach”, nie wiem czym różniło się mięso w tych  jatkach od mięsa z normalnego sklepu mięsnego, wiem, że ono tam było bez kartek ale stało się w kolejkach całe noce.  Od godziny 18 jednego dnia, do rana dnia następnego. Czyli od zamknięcia do otwarcia sklepu.  Wiem coś o tym, moim zadaniem było stanie w takiej kolejce, dwa razy w tygodniu do godziny 22 czyli do przyjścia mamy.  Nasz przydział na mięso i tłuszcze był w całości wykorzystywany na mydło. Mydło służyło nam i do mycia i do prania. Do prania było tarkowane na płatki mydlane. Moja mama była bardzo zaradna i w naszym domu niczego nie brakowało.

Jak już jestem w tym naszym domu to muszę napisać o zwyczajach w nim panujących. To, że panna na wydaniu musiała mieć swój pokój to już pisałam. W tym pokoju wyeksponowany był posag panny, to znaczy : pościel w różne koroneczki i falbaneczki, stosy poduszek ułożonych jedna na drugiej, pierzyny, haftowane kapy, obrusy i serwetki. To wszystko panna musiała zrobić sama i to świadczyło o walorach panny, o jej zdolności i pracowitości. ( Ja nie umiałam robić nic z tych rzeczy). Za mąż panny musiały wychodzić po starszeństwie, po kolei. Jak mieszkaliśmy na Al. Warszawskiej to taką panną była Irena. W Jezioranach takowych nie było, a na ul. Warmińskiej to aż dwie na raz – Alinka i Haneczka. Mama w tym czasie pracowała w Kortowie w Wyższej Szkole Rolniczej,  jako portierka. Umyśliła sobie razem z jeszcze dwiema koleżankami, że swoje córki wydadzą za  studentów – za przyszłych inżynierów. Córki piękne, na pewno przypadną do gustu. I zaczęły się w tych trzech domach, na zmianę prywatki. Prywatki organizowane przez mamy a więc przy suto zastawionych stołach. Który student nie skorzystałby z takiej okazji, ale to mama wybierała studentów.  Ja z tatusiem i z bratem zamykaliśmy się w jednym pokoju a w drugim szalał bal. Dziewczyny, owszem przypadły do gustu nie jednemu, ale chłopcy musieli obejść się smakiem, ponieważ  na każdym spotkaniu poza domem towarzyszyła im przyzwoitka.  Na początek obie siostry musiały chodzić razem z nakazem nie odstępowania od siebie ani na krok. Dziś trudno uwierzyć ale polecenie rodziców było świętym obowiązkiem dzieci. Alinka szybko wyszła za mąż tyle, że nie za swatanego studenta tylko za brata naszego szwagra. Wprawdzie pretendent smalił cholewki do Haneczki, ale niestety kolejność w wydawaniu córek za mąż obowiązywała.  Z mamą dyskusji nie było, albo ta albo żadna. Jak się ma tyle córek to porządek musi być. A córki ma się po to żeby je wydać za mąż.

Wszyscy razem w Olsztynie.

Jesteśmy wreszcie wszyscy razem. Tatuś codziennie raniutko przygotowuje wszystkim śniadanie i o godz. 6.25 wychodzi do pracy. Pracował wówczas  przy ulicy Kościuszki. W połowie drogi był kościół a więc wstępował do niego dwa razy dziennie – idąc do pracy i wracając z pracy.  Po pracy był w domu o godz. 15.35                UB już go nie ciągało ale już dawno zrobili swoje – tatuś był wrakiem człowieka. Często leżał w szpitalu. Miał poodbijane wszystkie narządy wewnętrzne. Jak leżał w szpitalu byłam u niego codziennie. Po powrocie ze szkoły rzucałam tylko tornister i przeskakując z nogi na nogę biegłam do szpitala na ul. Mariańską.

Ja również na swojej skórze poznałam  co to znaczy ustrój socjalistyczny. Pojechałam podczas wakacji na obóz harcerski.  Na obozie tym kazano nam zwracać się do wychowawców  per towarzyszko. Ja nagminnie myliłam się i mówiłam per  pani. Byłam za to karana różnymi sposobami – ciągłe prace w kuchni, dyżury nocne ze strzelbą w ręce, ( przy ładowaniu strzelby podziurawiłam wszystkie swoje sukienki ) , a zamknięta sama w pokoju jak reszta obozowiczów poszła na wycieczkę, to była norma. Wreszcie nauczyłam się mówić per towarzyszko, ale to już koniec obozu. Będąc już w Olsztynie, mama wysłała mnie do sklepu po cukier, oczywiście do ekspedientki zwróciłam się per towarzyszko, pani wyszła z za lady strzeliła mi w pysk i krzyknęła  – poszła won, ty czerwony karaluchu. W domu zapadła decyzja, że mam nie wychodzić z domu dopóki nie przestanę używać tego słowa.           Dopiero po jakimś czasie rodzice dowiedzieli się dlaczego tak źle byłam traktowana na obozie. Na de mną znęcano się. Okazało się, że był to obóz pionierski,  na tym obozie znalazł się jakiś zagorzały aktywista, który analizując moją osobę odkrył, nieprawidłowość z wysłaniem mnie na obóz.  Na taki obóz mogły pojechać wyłącznie dzieci robotników, chłopów mało i średniorolnych, przodowników pracy, ewentualnie racjonalizatorów. Nie byłam dzieckiem nikogo z tej grupy, a wręcz przeciwnie byłam córką wroga socjalizmu. A więc przy rekrutacji musiało dojść do kumoterstwa a takie objawy komuniści muszą zwalczać.  I wzięli się za dzieciaka, niech zapamięta co to komunizm.

Po moich kochanych Jezioranach nie płakałam ani dnia, ciekawość co teraz będzie była silniejsza od wspomnień. Tylko weszłam do nowego domu zobaczyłam całkiem ładne meble. Po całym mieszkaniu rozlegał się śpiew. Ten śpiew płynął z takiej małej skrzyneczki która wisiała na ścianie w kuchni. To kołchoźnik – wiszący głośnik z jednym programem radiowym. A to co zobaczyłam i usłyszałam wieczorem na naszym podwórku, to przeszło moje najwymyślniejsze oczekiwania.          Czterech 18 letnich chłopców wyszło przed dom z instrumentami i zaczęli pięknie grać. Grali na dwóch trąbkach, akordeonie i perkusji. To byli chłopcy z zespołu SP czyli Służba Polsce. Wszyscy czterej po latach zostali zawodowymi muzykami, a więc nie trudno sobie wyobrazić jak grali. Początkowo tylko wsłuchiwałam się w to granie, nie znałam ani jednego utworu granego przez nich. Poza tym byłam dzieciakiem. Ale czas leci, dzieciak podrósł,  poznał dziesiątki piosenek z kołchoźnika i zaczęły się wspólne występy, oczywiście na podwórku. Do nas dołączyły jeszcze trzy śpiewające dziewczyny i zespół jak ta lala. Doszłyśmy do wniosku, że przy takich muzykach to nasze śpiewanie jest ubogie  i zgłosiłyśmy się do WDK jako zespół. Natychmiast zajął się nami pan Włodzimierz Jarmołowicz i zrobił z nas piękny kwartet. Nie wiedział tylko, że nas interesowało wyłącznie śpiewanie podwórkowe. Nigdzie na świecie nie było piękniejszej widowni jak u nas na podwórku. Wyobraźcie sobie wielki dziedziniec okolony wysokimi czteropiętrowymi kamienicami.  W tych kamienicach dziesiątki okien a w oknach pełno głów. To nasza widownia. Jak w największym teatrze świata.                                                                        Któregoś dnia przyszło na nasz występ dwóch eleganckich panów –  to pan Jan Lubomirski i Michał Lengowski, zbieracze folkloru i znani działacze kultury. Poprosili mnie  czy mogliby nagrać to moje śpiewanie. Swoje studio mieli bliziutko naszego domu, w Domu Słowa Polskiego przy ul. Partyzantów ale do nich wchodziło się od ul. Jerzego Lanca. Przybiegałam  tam  przez kilka dni; no i po raz pierwszy mogłam posłuchać swojego śpiewania.  Z nagraniami, pan Lubomirski poszedł  do Rozgłośni Radiowej.  I tak mając        14 lat już miałam  swoje solowe pierwsze nagranie radiowe. Jeszcze jak nasza rozgłośnia olsztyńska mieściła się przy ul. Kajki. Pamiętam jak przechodziłam przez plac Świerczewskiego a z głośników na całe miasto leciał mój śpiew. Śpiewałam utwory Chopina. Jak nasza rozgłośnia radiowa przeprowadziła się na ul. Lumumby to  już miałam swój kącik muzyczny z zespołem Zbigniewa  Chabowskiego i solówki z chórem Jara. Chór Jara to kwartet męski, najmodniejszy wówczas zespół rewelersów założony przez pana Włodzimierza Jarmołowicza, kierownika muzycznego naszego radia.

Mała pani a WIELKI CZŁOWIEK

Oczywiście jeszcze przed moją Komunią znalazł się tata. On nas nie mógł znaleźć ale jak mama wybrała się do Olsztyna to tatuś znalazł się od razu. Mieszkał u babci a pracował w Przedsiębiorstwie Energetycznym przy ul. Kościuszki. Do Jezioran przyjeżdżał rzadko. To mama teraz jeździła do Olsztyna co tydzień. Jeździła szukać dla nas mieszkania. Ani przez chwilę nie pomyślała, że zostaniemy w Jezioranach na stałe. Jeziorany to był raj ale tylko dla dzieci. Poza szkołą powszechną, piekarnią, rozlewnią mleka, jednym sklepem i gospodą, w Jezioranach nie było niczego. Dorośli ludzie musieli szukać pracy w innych miastach. Dzieci które skończyły szkołę powszechną też wyjeżdżały z Jezioran. To było królestwo dzieciaków do 14 roku życia..

Już od roku, przynajmniej raz w tygodniu mama jeździła do Olsztyna. Największe skupisko ludzi było na halach targowych przy ul. Kopernika i właśnie tu wszyscy już znali moją mamę. Zapłakaną kobietę która szuka mieszkania żeby móc połączyć się z rodziną. Żeby i siostry i tatuś byli razem z nami. Nikt nie wierzył, że jej się uda. Mama nikogo nie słuchała tylko robiła swoje. Któregoś dnia  podeszła do mamy taka mała pani i zaoferowała jej swoje mieszkanie  przy ul. Warmińskiej 6 m. 16. CZY KTOŚ WYOBRAŻA SOBIE TAKI ALTRUIZM ? Moi rodzice mimo strasznego życia, spotykali na swojej drodze wspaniałych ludzi.  Spotykali i łotrów ale o nich nie ma co pisać. Przez wszystkie lata tę wspaniałomyślną kobietę nazywałam małą panią. Nic o niej nie wiedziałam. Wiedziałam, że mieszkała przed nami w tym mieszkaniu gdzie my później,  że zostawiła dla nas wszystko, całe umeblowanie, ale dlaczego tak zrobiła to już nie wiedziałam. Dopiero jak zaczęłam opisywać dzieje mojej rodziny i jak zaczęłam wszystkiego dociekać to okazało się, że ta mała pani to WIELKI CZŁOWIEK. Postanowiłam dowiedzieć się o niej jak najwięcej i znaleźć chociaż jej grób żeby powiedzieć –  dziękuję. Od czasu Jak ją widziałam  minęło 65 lat  a wspaniałomyślność tej kobiety  nie dawało mi spokoju. Nie mogłam niczego dowiedzieć się w żadnym urzędzie bo nie znałam ani jej imienia ani nazwiska. Postanowiłam znaleźć jakiegoś sąsiada który jeszcze ciągle tam mieszka. Usiadłam na korytarzowym oknie w budynku przy ul. Warmińskiej 6 i czekałam aż przejdzie ktoś kto udzieli mi jakichkolwiek informacji. Części domu w której myśmy mieszkali już dawno nie było. Obecni mieszkańcy nawet nie wiedzieli, że był jakiś piętrowy pawilon który dzielił ogromny dziedziniec. Aż wreszcie spotkałam panią, która szła do swojej babci. Ta 95 letnia kobieta, mieszkająca całe życie drzwi w drzwi z panią o którą pytałam na szczęście ze zdrowym umysłem i dobrą pamięcią, opowiadając o mojej poszukiwanej opowiedziała część historii dwóch rodzin mojej i pani Antoniny. Pani o którą pytałam to  Antonina Sekura, która   miała siostrę. Ta siostra miała piękną córkę. Obie panie przyjechały z Wilna, mieszkały gdzieś kątem i latami czekały na powrót swoich mężów z wojny.  W córce siostry pani Antoniny zakochał się do szaleństwa bardzo wpływowy działacz polityczny, który przyjechał do Olsztyna na kontrolę Urzędu Bezpieczeństwa i już nie mógł wyjechać, zatrzymała go miłość. Żeby móc zaimponować dziewczynie rzucając jej pod nogi wszelkie dobrodziejstwa, stał się największym katem w bezpiece. Bo tylko tak mógł zdobyć piękne duże mieszkanie z luksusowym wyposażeniem. I tak zamiast pierścionka zaręczynowego owa dziewczyna dostała pięciopokojowe mieszkanie do którego wprowadziła się ze swoją mamą, ciocią i cioci synem. Pobrali się. Pani Antonina dawała często do zrozumienia, że wie jakim cudem tak szybko młody człowiek staje się zamożny. Ów młody człowiek postanawia pozbyć się cioci i załatwia jej osobne mieszkanie w tym samym budynku. Pani Antonina pewnie pogodziłaby się z życiem siostrzenicy żeby nie poznała życia mojej mamy. Porównała te dwa życia stworzone przez jednego człowieka. Nie mogła tego wybaczyć zięciowi siostry. Zamęczała swoich bliskich, że od takiej kanalii jak mąż siostrzenicy to nawet najmniejszy kęs nie przechodzi przez gardło. Że ona postanowiła oddać swoje mieszkanie rodzinie którą  ów zięć zniszczył  i wróci do nich, do rodziny którą stworzył, a której ona się wstydzi, ale nie ma wyjścia. Zarówno żona jak i teściowa owego ubowca, stanęły murem za panią Antoniną. Pani Antonina wróciła do rodziny a zięć siostry nie dość, że zgodził się na wszystko to  jeszcze załatwił przydział na mieszkanie i pracę dla mamy w Browarze przy Al. Wojska Polskiego.

Pani Sekura nie żyje już od trzydziestu lat. Znalazłam jej grób,  a właściwie tylko ubitą darń w miejscu grobu. Obkopałam to miejsce tworząc kształt grobu, zapaliłam znicze, postawiłam kwiaty i powiedziałam dziękuje. Chodzę do niej co jakiś czas. Przy okazji zawstydziłam jej synową która wiła się jak piskorz żeby nie zaprowadzić mnie na grób teściowe ( syn pani Antoniny również nie żył już od ponad 20 lat ) a jak zadzwoniłam z informacją, że znalazłam bez jej pomocy to chociaż postawiła krzyż na grobie pani Antoniny.

Awantura o grzechy.

Wielkimi krokami zbliżał się dzień naszej pierwszej spowiedzi. Na naszych spotkaniach z  katechizmu dzieci recytowały formułkę – przystępuję po raz pierwszy itd .i zaczynały głośno wymieniać każdy swoje grzechy.  Chór głosów przypominał – a jeszcze to, a to nie wszystkie twoje grzechy, a to nie ja tylko ty … i wojna gotowa. Chłopcy obrazili się i wychodząc pozabierali wszystkie zabawki z wystaw.  Dziewczynki wychodząc zobaczyły te smutne wystawy i od razu postanowiły, że trzeba coś z tym zrobić. Nie możemy dać satysfakcji chłopcom, ale co robić, czym te wystawy udekorować? Ktoś rzucił pomysł udekorowania wystaw kwiatami. Ale skąd wziąć kwiaty? Padło hasło – z cmentarza. Ruszyłyśmy na cmentarz po kwiaty. Wystawy były piękne a rano w kościele reprymenda od księdza. Jeśli chcecie przystąpić do spowiedzi to musicie kwiaty odnieść  na cmentarz a za pokutę pięknie cały cmentarz posprzątać. W kościele znów wojna, że to niby wina chłopców bo zabrali dekorację wystaw. Chłopcy w krzyk, że oni niczego nie ukradli z cmentarza – i znów wojna. Ksiądz tak załatwił sprawę, że dziewczynki idą w ramach pokuty a chłopcy jako pomoc czyli dobry uczynek. Cmentarz był maleńki. Posprzątaliśmy go szybciutko i postanowiliśmy, że będziemy to robić raz w miesiącu stale.                                               Wreszcie nadeszła ta wielka chwila –  dzień I Komunii. Uroczystość na całe Jeziorany. Na podwórzu kościelnym rozstawiono pięknie udekorowane stoły do których mógł zasiąść każdy kto chciał i każdy dostał kubek kakao i słodką bułeczkę – to wszystko. W prezencie mogliśmy zrobić zdjęcie z księdzem.                                    Żarty się skończyły, trzeba wziąć się za zarabianie pieniędzy żeby spłacić te nieszczęsne bułki brane od trzech miesięcy na kredyt. Pomysł już miałam tylko musiałam  jeszcze  mieć zgodę koleżanek. Otóż, w naszej szkole było bardzo dużo różnych zespołów artystycznych – zespoły taneczne, śpiewacze, recytatorskie, gimnastyczne i nawet kabaretowe. Jakby tak wybrać co się da z tego repertuaru szkolnego i zrobić występy u nas w domu. Każdy rodzic który by przyszedł na występ musiałby przynieść ze sobą krzesło i 10 gr.  Koleżanki miały uprzedzić rodziców, że tak trzeba bo ja muszę spłacić bułki.  Pomysł wypalił pod każdym względem. Rodzice zgodzili się. Cała moja druga klasa wzięła się do pracy nad programem. Mama Krysi Glejzner uszyła woreczki na grosiki, te woreczki wisiały po obu stronach drzwi wejściowych  do których widzowie bez słowa wchodząc wrzucali pieniążki. Co sobotę dawaliśmy ten sam występ i zawsze przy pełnej widowni. Jak woreczki były pełne wszyscy artyści wybrali się do piekarni żeby opłacić  bułki.  Pan piekarz pieniążków nie przyjął powiedział, że to cała przyjemność móc takim  artystom  udzielać kredytu. Bardzo chętnie będzie udzielał go nadal w zamian za bezpłatne wejścia na występy.              I    tak zostały wiszące woreczki po obu stronach drzwi.                       Poza próbami i występami do moich obowiązków doszła bardzo poważna praca domowa pod okiem mamy.  Któregoś razu mama ze swojej pracy wróciła z kołowrotkiem  i wielkim workiem runa owczego.  To był ekwiwalent za pracę mamy.  Od dziś będziesz uczyła się prząść  – powiedziała mama. No i się zaczęło. Najpierw musiałyśmy to runo szarpać specjalnymi grzebieniami aż z tego runa zrobił się kłąb waty – taka wielka wata cukrowa,  to była kądziel, którą nasadzało się na taki bolec. Mama wyciągała pasemka włókien z kądzieli, skręcała je, koniec tak utworzonej przędzy przeciągała przez otwór wrzeciona, później przez haczyki aż wreszcie nawijała na taką wielką szpulkę czyli na cewkę. Tak przygotowywała kołowrotek do pracy dla mnie. Ja wyciągałam  pasemka z kądzieli jedną ręką a drugą ręką skręcałam te pasemka w cieniutką nić. Stopą naciskałam pedał żeby kręciło się koło kołowrotka. Na pedał mama mówiła człapiej. Bardzo szybko stałam się wytrawną prządką. Włóczkę zdejmowało się ze szpuli, nawijało się na szeroko rozłożone ręce. Po zdjęciu z rąk włóczkę się farbowało w różnego koloru roztworach ziołowych robionych przez mamę. Po kilku godzinach wybierało się z roztworu ziołowego żeby włożyć do roztworu octowego. Później suszyło się i zwijało w kłębki. Z takiej włóczki mama robiła różne cudeńka na drutach. Umiała przepięknie łączyć kolory. Dzisiaj nie jedna modelka chciałaby mieć strój w takim zestawie kolorów.          Czułam się przy tej pracy bardzo potrzebna, wręcz nie zbędna. Żadna z sióstr nie umiała prząść tylko ja.

Moje życie w Jezioranach.

Już od poniedziałku moje życie aż kipiało szczęściem i przysłaniało wieczne łzy mojej mamy. Siostry raniutko wyjechały do swoich szkół z internatem. Haneczka do szkoły odzieżowej w Bartoszycach a Alinka do szkoły pielęgniarskiej w Reszlu. Ja z bratem z samego rana poszliśmy na plebanię i mama wiedziała, że ma się o nas nie martwić. Na mszy w kościele było bardzo dużo dzieci, po mszy wszystkie dzieci, na czele z księdzem, ruszyły do szkoły. Tak było codziennie. W pierwszym dniu pobytu w szkole miałam  już mnóstwo przyjaciół. Od razu pokochałam całą drugą klasę i wszystkie panie nauczycielki. Ksiądz przedstawił mnie jako wybitną znawczynię katechizmu i swoją pomocnicę. Pani od polskiego wysłuchała moich deklamacji. Na rachunkach przepytano mnie na wyrywki z tabliczki mnożenia; na śpiewie jak pani spytała czy może coś zaśpiewam, to trochę się przestraszyłam, nie wiedziałam ” po jakiemu mam śpiewać”  i uświadomiłam sobie, że już nie pamiętam tych języków których nauczyłam się w Wilnie, ale pani powiedziała – jak to po jakiemu, po polsku. Kamień z serca i zaczęłam śpiewać to czego nauczyła mnie babcia – Wilija naszych strumieni rodzica.                                                    Mój brat zmienił się w Jezioranach, już się mnie nie czepiał a to dlatego, że byłam bardzo zajęta swoimi sprawami i niczego od niego nie chciałam, ale też dlatego, że w Jezioranach wszyscy mówili po polsku. Nie było wrogów. Wprawdzie jego koledzy usiłowali mu wmówić, że trzej Gutowie – Niemcy – to wrogowie Polaków, brat jednak w to nie uwierzył, w końcu nosił imię niemieckie  na pamiątkę  uratowania  naszego tatusia. Wszystkim to opowiadał, także Gutowie, którzy w ogóle nie wychodzili z domu przez szykany ze strony dzieci, stali się naszymi przyjaciółmi, chociaż nie rozumieliśmy się na wzajem to jednak przychodzili do nas do domu gdzie było zawsze bardzo dużo dzieci. Gutowie mieli ponad sto ołowianych żołnierzyków, tak więc wykorzystałam to i chłopcy musieli codziennie, na wystawach sklepowych ustawiać różne scenki batalistyczne. Scenki musieli zmieniać codziennie. Zawsze przed naszymi wystawami było dużo dzieciaków i wszyscy byli szczęśliwi. Zorganizowałam oczywiście, zwiedzanie wszystkich opuszczonych domów. Nikt z dorosłych nie śmiał do nich zaglądać. My mieliśmy kategoryczny zakaz dotykania czegokolwiek. Dorośli nam tłumaczyli, że te domy czekają na powrót swoich właścicieli. A nasz dom jak przyjechaliśmy, był pusty. Wyposażyli go nam sąsiedzi. Teraz nasz dom tętnił życiem. Chłopcy zajęci byli wiecznymi wojnami, dziewczynki sprzątaniem a jak przychodziła pora na katechizm to wszyscy biegli na górę.  W tych pokojach na górze już pod koniec kwietnia zaczynało pięknie pachnieć. Moja mama od kwietnia do końca maja zbierała i suszyła zioła, dlatego musiało tam być wyjątkowo czysto.                                 Mój dzień zaczynał się o godz. 6 rano wraz z biciem dzwonów kościelnych. Jak tylko wstałam to pierwszą rzeczą było opluskanie się w wodzie która była ogrzewana temperaturą pokojową. Zawsze wieczorem stawiałam sobie miskę z wodą, żeby rano nie była prosto z kranu. Jak już się umyłam i ubrałam to dostawałam polecenie od mamy – idź do piekarni i kup bułka chleba. Mama na bochenek mówiła bułka a ja codziennie kupowałam i bułkę i chleb, chleb za pieniądze a bułkę na kredyt. Zaraz po powrocie zaczynała się stała śpiewka – i znów ta bułka, mówiłam tylko chleb. Mama mówiła bułka chleba. No właśnie, to po co ta bułka. Ty mnie kiedyś Danuśka, do grobu wpędzisz, wszystko rozumiesz w try miga a nie możesz zapamiętać, że nam wystarczy chleb. To mama musi zapamiętać, że mówi się bochenek a nie bułka. Jak wiesz jak się mówi to i zapłacisz za te bułki, bo ja nie mam na takie kaprysy pieniędzy. No to i zapłacę.                                                                             Zaraz po codziennej sprzeczce mama szła do swoich obowiązków – pomagała różnym ludziom w polu i w gospodarstwie przydomowym. Ludzie płacili mamie różnym towarem za pracę a mama musiała zarobić na pociąg żeby poszukać tatusia.                        Ja  oblatywałam w podskokach Jeziorany i zbierałam dzieci żebyśmy wszyscy razem szli do kościoła.  Brat wstawał jak już ani mamy ani mnie nie było w domu, zjadał wykłóconą bułeczkę i szedł do kościoła służyć do mszy.                                                                                  Zapłata za bułki utkwiła mi w pamięci ale szybko znalazłam sposób na zdobycie pieniędzy.

JEZIORANY

Nie jechaliśmy długo ale przez strach który ma zawsze wielkie oczy wydawało nam się, że wieczność. Samochód zatrzymał się w centrum małego miasteczka. Zrzucono nasze tobołki. Rzucono klucze pod nogi mamy ze słowami – to tu. Samochód odjechał. Mama stała jak skamieniała, nie mogła się ruszyć. Nie wiedzieliśmy nawet gdzie jesteśmy. Dla mnie szkoda było czasu na wyczekiwanie. W końcu to jest bardzo ciekawe gdzie będziemy mieszkać. Wzięłam klucze i weszłam do budynku, który otoczony  „kocimi łbami” stał w centrum Jezioran.                                                     Boże, aż sześć pokoi.  Który będzie mój ? W każdym modliłam się – Boże spraw żeby ten pokój był mój.                                                                  Mama ciągle nie miała odwagi ani siły żeby wejść do tego dużego, obcego domu. Kiedy wybiegłam rozpromieniona szczęściem, brat już chciał mi przylać tak na odlew, ale nie wypadało; zaczęli się schodzić nasi nowi sąsiedzi. Pierwszy przyszedł ksiądz. Kościół był przy samym naszym nowym domu. Ksiądz po rozmowie z mamą zabrał mnie na plebanię. Zjadłam z nim śniadanko i nawet nie zauważyłam kiedy i jak zostałam przepytana ze wszystkiego a najdokładniej z katechizmu. Katechizm znasz tak dobrze jak ja  – powiedział ksiądz, ponieważ mam bardzo dużo pracy i nikogo do pomocy, będę cię prosił żebyś mi pomagała. Zgodziłam się natychmiast . Już widziałam siebie jak odprawiam nabożeństwo. Mina mi zrzedła jak okazało się , że mam przygotować swoich rówieśników do egzaminu z katechizmu i to w swoim domu. No trudno, dobre i to. To ksiądz powie mamie, że te dwa pokoje na drugim piętrze będą mi potrzebne. Dasz sobie radę sama. Jutro rano przyjdź z bratem na plebanię, zjemy śniadanko, pomodlimy się na mszy  w kościele ,w którym będą dzieci z całych Jezioran, a po mszy wszyscy razem pójdziemy do szkoły. Teraz już zmykaj. Ksiądz dał mi 10 słodziutkich bułeczek  i paczkę kakao dla reszty rodziny. Kilka podskoków i byłam w domu. W domu na stole stał dzban mleka, w kuchni kosz ziemniaków, pani Andzia przyniosła obraz rodziny świętej i zaprosiła nas wszystkich na obiad. W pokojach stały łóżka i krzesła, na podłodze  leżały chodniczki z kolorowych szmatek, takie same kilimki na ścianę. To wszystko od naszych nowych sąsiadów. Mama z siostrami już sprzątały. Zwróciłam uwagę, że wszystko stoi w dwóch pokojach na pierwszym piętrze . – mama, a który pokój będzie dla mnie?  – A bierz sobie wszystkie cztery. – Wymodliłam je, wymodliłam, dzięki Ci Boże.  I wszystkie będą ci potrzebne – spytała Haneczka. Wszystkie, odparłam kategorycznie i wzięłam się za sprzątanie swoich pokoi. Siostra pytała dalej – co będzie w tych pokojach? Na drugim piętrze będą pokoje do nauki katechizmu, a na dole będzie sala na występy i garderoba, taka jak w teatrze w Olsztynie. Skąd ty wiesz co to jest garderoba i co jest w teatrze w Olsztynie? Ja wszystko wiem. Tylko muszę jeszcze pomyśleć co z wystawami. Tu kiedyś był sklep, to może i ty otworzysz sklep – droczyła się siostra. Na pewno nie, handlować to ciebie nauczyła babcia ja umiem śpiewać, tańczyć i deklamować.

W domu muzyka i przerażenie

Kiedyś po powrocie do domu będąc jeszcze   w sieni,  usłyszałam muzykę a potem śpiew. Dziwny to był śpiew, wiedziałam, że to nie śpiewa żywy człowiek. Co to jest? Stałam jak osłupiała. Podszedł do mnie Aluś  – syn naszych współlokatorów – to patefon, – powiedział –  kupiła go twoja siostra. Jutro przyjdź wcześniej ze szkoły, jak nikogo nie będzie to ci wszystko wytłumaczę.                                                                                W naszym domu były bardzo dziwne zwyczaje, jeśli czegoś nie wolno było to nie wolno i już. Chociaż wszystkie pokoje były zawsze otwarte, mieszkanie również  ( mieszkanie zamykane było tylko na noc ) to do pokoju Irci wchodzić nie wolno było. Ale przecież tam coś gra. Mieliśmy tylko dwa pokoje,  jeden pokój należał do panny na wydaniu, czyli zawsze do  najstarszej siostry; reszta rodziny mieściła się w drugim pokoju. Czyli był to stosunek 1 : 6.  Do pokoju siostry nie wolno  mi było wchodzić dlatego musiałam być w zmowie z sąsiadem. Na drugi dzień przybiegłam do domu najszybciej jak można było. Aluś, wytłumaczył mi, że trzeba położyć płytę na patefonie, pokręcić korbką, poruszać ramieniem w  którym jest igła i tą igłę włożyć do rowka na płycie i wszystko. No i się  zaczęło moje  „muzykowanie „.  Aż dziw, że od tego częstego grania nie zdarła się płyta. To była muzyka, a ja jej  nigdy przedtem nie słyszałam. Musiałam się nią nasycić.

Od pewnego czasu zauważyłam, że coś jest nie tak z tatusiem. Coraz częściej nie wracał do domu na noc, a jak wracał to mama robiła mu okłady i układała do łóżka. Ja miałam zakaz zawracania tatusiowi głowy tą swoją miłością. To tylko podchodziłam cichutko, całowałam go w rękę i odchodziłam. Kiedyś, właśnie dlatego, że przyszłam wcześniej niż zwykle, zamiast słuchać muzyki  usłyszałam rozmowę rodziców, mama lamentowała – co ty chciałeś zrobić, nie możesz nas zostawić, masz dzieci, pomyśl o nich. A tato na to – Marysiu, już nie mogę,  żeby mnie katowali sowieci to bym dał radę, ale mnie biją i poniżają Polacy, rozumiesz to? Zygmuś, ja rozumiem, ale my bez ciebie nie damy rady. Marysiu, wam beze mnie będzie lżej.  Przestraszyłam się tego co słyszałam.  Ogarnęło mnie przerażenie. Od tej pory zamiast biegania  po mieście, czy słuchania płyt szłam do kościoła i modliłam się o zdrowie dla tatusia i żeby był z nami. W tym czasie modlitwa była dla mnie bardzo ważna, byłam w drugiej klasie i nie długo miałam przystąpić do I Komunii Świętej.

Przedwiośnie 1950r. Noc z soboty na niedzielę, nagłe walenie do drzwi – UB otwierać! Dano nam 20 minut na załadowanie się na samochód ciężarowy. Tatusia nie było, w domu była mama z czwórką dzieci, najstarsza siostra mieszkała już osobno. Pozwolono nam  zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Każdy robił swój węzełek. Mama ubłagała żeby pozwolono jej wziąć stół i zegar ścienny, dwa ślubne prezenty, ale już na pytania  – dokąd nas powieziecie? – Dlaczego? -Gdzie jest mój mąż? – Czy on nas znajdzie?  padała jedna odpowiedź – MILCZ.