Ułan w cywilu

Mój Boże, takie chwalebne czyny trzeba było ukrywać przed całym światem. We wszystkich rodzinach naszych wyzwolicieli był to temat tabu. Pamiętam jak kiedyś przez przypadek znalazłam legitymację taty z krzyżem Virtuti Militari , mama natychmiast wyrwała mi ją z rąk i później wmawiano mi, że coś mi się przywidziało. Dopiero jak od bratowej dostałam to słynne zdjęcie zaczęłam pomału coś nie coś kojarzyć. I tak po nitce do kłębka poznałam losy swojego taty.                                                                                Tata szedł za swoim wodzem wszędzie . Polska była wolna. Tworzył się rząd polski. Marszałek chciał stanąć na czele tego rządu, tego również chciał naród polski a politycy, nie zmienili się nic a nic, tak wówczas jak i teraz – nie ma to jak awantura w sejmie.  W maju 1926r. na czele oddanych mu oddziałów,  Piłsudski ruszył na Warszawę po władzę. Na ulicach Warszawy toczyły się krwawe boje. Podczas tych walk nasz tata zostaje ciężko ranny. Wykrwawiłby się na ulicy, gdyby nie pewien Niemiec o imieniu Gerard. Zabrał tatę do siebie i opiekował się nim do pełnego wyzdrowienia. Opiekował się również koniem taty.                               Na pamiątkę tego wydarzenia mój brat otrzymał imię Gerard.           Tata wrócił do Wilna. Przeszedł do cywila. Marszałek Piłsudski nigdy nie zapominał o swoich żołnierzach. Przyjechał osobiście do domu rodzinnego taty i zadał pytanie mojej babci – jakie teraz ma marzenia, proszę mówić śmiało, Tak więc babcia odpowiedziała, śmiało – chcę mieć restaurację, konkretnie tę na ulicy Antokolskiej. Dostała to co chciała. Od tej pory w rodzinie dziadków zaczyna się spokojne i dostatnie życie. A czego chciałby mój żołnierz  – pytał dalej Marszałek. Spokojnego życia jak najdalej od tłumów – odpowiedział tata. To znajdź sobie takie miejsce i daj mi znać. Przypomniał też, że pora się żenić. Poszukaj sobie żony i o tym też daj mi znać , bo trzeba będzie sprawdzić czy kandydatka  zasługuje na naszego bohatera. Marszałek zawsze interesował się życiem swoich żołnierzy.

Był rok 1928  tata na koniku objeżdżał wszystkie małe miejscowości na Wileńszczyźnie.  Miesiące mijały i nic. Przemierzył na koniku dziesiątki kilometrów aż wreszcie znalazł – Bójwidze. Tak to miejsce nazwał Napoleon Bonaparte jak zobaczył bój toczący się pomiędzy Francuzami i Rosjanami. Krzyknął głośno – bój widzę.  Tej osady nie było wówczas na mapach. To była zwykła dolina okolona lasem. Dopiero w latach 1820 –  1830 zaczęli się zjeżdżać pierwsi osadnicy żeby budować swoje miasteczko. Ktoś wspomniał jak nazwał to miejsce Napoleon i tak zostało to miejsce nazwane. Tatę zauroczyła dolina okolona lasem. Kilkanaście domków, w centrum rynek i kościół. Widok jak z obrazka. Zdecydował, że tu chce spędzić resztę życia.  Ale wracając do Wilna nie jechał najkrótszą  z dróg. Nadłożył ponad 40 km.  i jechał do Wilna przez Olkieniki. Widocznie serce mu podpowiedziało, że tam mieszka jego przyszła żona. Spotkali się na moście łączącym dwa brzegi Mereczanki.  Tata zszedł z konia i z galanterią przedstawił się dziewczynie z warkoczem do kolan, pytając o drogę do Wilna. Panna wiedziała, że to blef , tam żadnej drogi nie było  ale kawaler przypadł do gustu.