Moje życie w Jezioranach.

Już od poniedziałku moje życie aż kipiało szczęściem i przysłaniało wieczne łzy mojej mamy. Siostry raniutko wyjechały do swoich szkół z internatem. Haneczka do szkoły odzieżowej w Bartoszycach a Alinka do szkoły pielęgniarskiej w Reszlu. Ja z bratem z samego rana poszliśmy na plebanię i mama wiedziała, że ma się o nas nie martwić. Na mszy w kościele było bardzo dużo dzieci, po mszy wszystkie dzieci, na czele z księdzem, ruszyły do szkoły. Tak było codziennie. W pierwszym dniu pobytu w szkole miałam  już mnóstwo przyjaciół. Od razu pokochałam całą drugą klasę i wszystkie panie nauczycielki. Ksiądz przedstawił mnie jako wybitną znawczynię katechizmu i swoją pomocnicę. Pani od polskiego wysłuchała moich deklamacji. Na rachunkach przepytano mnie na wyrywki z tabliczki mnożenia; na śpiewie jak pani spytała czy może coś zaśpiewam, to trochę się przestraszyłam, nie wiedziałam ” po jakiemu mam śpiewać”  i uświadomiłam sobie, że już nie pamiętam tych języków których nauczyłam się w Wilnie, ale pani powiedziała – jak to po jakiemu, po polsku. Kamień z serca i zaczęłam śpiewać to czego nauczyła mnie babcia – Wilija naszych strumieni rodzica.                                                    Mój brat zmienił się w Jezioranach, już się mnie nie czepiał a to dlatego, że byłam bardzo zajęta swoimi sprawami i niczego od niego nie chciałam, ale też dlatego, że w Jezioranach wszyscy mówili po polsku. Nie było wrogów. Wprawdzie jego koledzy usiłowali mu wmówić, że trzej Gutowie – Niemcy – to wrogowie Polaków, brat jednak w to nie uwierzył, w końcu nosił imię niemieckie  na pamiątkę  uratowania  naszego tatusia. Wszystkim to opowiadał, także Gutowie, którzy w ogóle nie wychodzili z domu przez szykany ze strony dzieci, stali się naszymi przyjaciółmi, chociaż nie rozumieliśmy się na wzajem to jednak przychodzili do nas do domu gdzie było zawsze bardzo dużo dzieci. Gutowie mieli ponad sto ołowianych żołnierzyków, tak więc wykorzystałam to i chłopcy musieli codziennie, na wystawach sklepowych ustawiać różne scenki batalistyczne. Scenki musieli zmieniać codziennie. Zawsze przed naszymi wystawami było dużo dzieciaków i wszyscy byli szczęśliwi. Zorganizowałam oczywiście, zwiedzanie wszystkich opuszczonych domów. Nikt z dorosłych nie śmiał do nich zaglądać. My mieliśmy kategoryczny zakaz dotykania czegokolwiek. Dorośli nam tłumaczyli, że te domy czekają na powrót swoich właścicieli. A nasz dom jak przyjechaliśmy, był pusty. Wyposażyli go nam sąsiedzi. Teraz nasz dom tętnił życiem. Chłopcy zajęci byli wiecznymi wojnami, dziewczynki sprzątaniem a jak przychodziła pora na katechizm to wszyscy biegli na górę.  W tych pokojach na górze już pod koniec kwietnia zaczynało pięknie pachnieć. Moja mama od kwietnia do końca maja zbierała i suszyła zioła, dlatego musiało tam być wyjątkowo czysto.                                 Mój dzień zaczynał się o godz. 6 rano wraz z biciem dzwonów kościelnych. Jak tylko wstałam to pierwszą rzeczą było opluskanie się w wodzie która była ogrzewana temperaturą pokojową. Zawsze wieczorem stawiałam sobie miskę z wodą, żeby rano nie była prosto z kranu. Jak już się umyłam i ubrałam to dostawałam polecenie od mamy – idź do piekarni i kup bułka chleba. Mama na bochenek mówiła bułka a ja codziennie kupowałam i bułkę i chleb, chleb za pieniądze a bułkę na kredyt. Zaraz po powrocie zaczynała się stała śpiewka – i znów ta bułka, mówiłam tylko chleb. Mama mówiła bułka chleba. No właśnie, to po co ta bułka. Ty mnie kiedyś Danuśka, do grobu wpędzisz, wszystko rozumiesz w try miga a nie możesz zapamiętać, że nam wystarczy chleb. To mama musi zapamiętać, że mówi się bochenek a nie bułka. Jak wiesz jak się mówi to i zapłacisz za te bułki, bo ja nie mam na takie kaprysy pieniędzy. No to i zapłacę.                                                                             Zaraz po codziennej sprzeczce mama szła do swoich obowiązków – pomagała różnym ludziom w polu i w gospodarstwie przydomowym. Ludzie płacili mamie różnym towarem za pracę a mama musiała zarobić na pociąg żeby poszukać tatusia.                        Ja  oblatywałam w podskokach Jeziorany i zbierałam dzieci żebyśmy wszyscy razem szli do kościoła.  Brat wstawał jak już ani mamy ani mnie nie było w domu, zjadał wykłóconą bułeczkę i szedł do kościoła służyć do mszy.                                                                                  Zapłata za bułki utkwiła mi w pamięci ale szybko znalazłam sposób na zdobycie pieniędzy.