Awantura o grzechy.

Wielkimi krokami zbliżał się dzień naszej pierwszej spowiedzi. Na naszych spotkaniach z  katechizmu dzieci recytowały formułkę – przystępuję po raz pierwszy itd .i zaczynały głośno wymieniać każdy swoje grzechy.  Chór głosów przypominał – a jeszcze to, a to nie wszystkie twoje grzechy, a to nie ja tylko ty … i wojna gotowa. Chłopcy obrazili się i wychodząc pozabierali wszystkie zabawki z wystaw.  Dziewczynki wychodząc zobaczyły te smutne wystawy i od razu postanowiły, że trzeba coś z tym zrobić. Nie możemy dać satysfakcji chłopcom, ale co robić, czym te wystawy udekorować? Ktoś rzucił pomysł udekorowania wystaw kwiatami. Ale skąd wziąć kwiaty? Padło hasło – z cmentarza. Ruszyłyśmy na cmentarz po kwiaty. Wystawy były piękne a rano w kościele reprymenda od księdza. Jeśli chcecie przystąpić do spowiedzi to musicie kwiaty odnieść  na cmentarz a za pokutę pięknie cały cmentarz posprzątać. W kościele znów wojna, że to niby wina chłopców bo zabrali dekorację wystaw. Chłopcy w krzyk, że oni niczego nie ukradli z cmentarza – i znów wojna. Ksiądz tak załatwił sprawę, że dziewczynki idą w ramach pokuty a chłopcy jako pomoc czyli dobry uczynek. Cmentarz był maleńki. Posprzątaliśmy go szybciutko i postanowiliśmy, że będziemy to robić raz w miesiącu stale.                                               Wreszcie nadeszła ta wielka chwila –  dzień I Komunii. Uroczystość na całe Jeziorany. Na podwórzu kościelnym rozstawiono pięknie udekorowane stoły do których mógł zasiąść każdy kto chciał i każdy dostał kubek kakao i słodką bułeczkę – to wszystko. W prezencie mogliśmy zrobić zdjęcie z księdzem.                                    Żarty się skończyły, trzeba wziąć się za zarabianie pieniędzy żeby spłacić te nieszczęsne bułki brane od trzech miesięcy na kredyt. Pomysł już miałam tylko musiałam  jeszcze  mieć zgodę koleżanek. Otóż, w naszej szkole było bardzo dużo różnych zespołów artystycznych – zespoły taneczne, śpiewacze, recytatorskie, gimnastyczne i nawet kabaretowe. Jakby tak wybrać co się da z tego repertuaru szkolnego i zrobić występy u nas w domu. Każdy rodzic który by przyszedł na występ musiałby przynieść ze sobą krzesło i 10 gr.  Koleżanki miały uprzedzić rodziców, że tak trzeba bo ja muszę spłacić bułki.  Pomysł wypalił pod każdym względem. Rodzice zgodzili się. Cała moja druga klasa wzięła się do pracy nad programem. Mama Krysi Glejzner uszyła woreczki na grosiki, te woreczki wisiały po obu stronach drzwi wejściowych  do których widzowie bez słowa wchodząc wrzucali pieniążki. Co sobotę dawaliśmy ten sam występ i zawsze przy pełnej widowni. Jak woreczki były pełne wszyscy artyści wybrali się do piekarni żeby opłacić  bułki.  Pan piekarz pieniążków nie przyjął powiedział, że to cała przyjemność móc takim  artystom  udzielać kredytu. Bardzo chętnie będzie udzielał go nadal w zamian za bezpłatne wejścia na występy.              I    tak zostały wiszące woreczki po obu stronach drzwi.                       Poza próbami i występami do moich obowiązków doszła bardzo poważna praca domowa pod okiem mamy.  Któregoś razu mama ze swojej pracy wróciła z kołowrotkiem  i wielkim workiem runa owczego.  To był ekwiwalent za pracę mamy.  Od dziś będziesz uczyła się prząść  – powiedziała mama. No i się zaczęło. Najpierw musiałyśmy to runo szarpać specjalnymi grzebieniami aż z tego runa zrobił się kłąb waty – taka wielka wata cukrowa,  to była kądziel, którą nasadzało się na taki bolec. Mama wyciągała pasemka włókien z kądzieli, skręcała je, koniec tak utworzonej przędzy przeciągała przez otwór wrzeciona, później przez haczyki aż wreszcie nawijała na taką wielką szpulkę czyli na cewkę. Tak przygotowywała kołowrotek do pracy dla mnie. Ja wyciągałam  pasemka z kądzieli jedną ręką a drugą ręką skręcałam te pasemka w cieniutką nić. Stopą naciskałam pedał żeby kręciło się koło kołowrotka. Na pedał mama mówiła człapiej. Bardzo szybko stałam się wytrawną prządką. Włóczkę zdejmowało się ze szpuli, nawijało się na szeroko rozłożone ręce. Po zdjęciu z rąk włóczkę się farbowało w różnego koloru roztworach ziołowych robionych przez mamę. Po kilku godzinach wybierało się z roztworu ziołowego żeby włożyć do roztworu octowego. Później suszyło się i zwijało w kłębki. Z takiej włóczki mama robiła różne cudeńka na drutach. Umiała przepięknie łączyć kolory. Dzisiaj nie jedna modelka chciałaby mieć strój w takim zestawie kolorów.          Czułam się przy tej pracy bardzo potrzebna, wręcz nie zbędna. Żadna z sióstr nie umiała prząść tylko ja.