Przez 30 lat był spokój; od czasu do czasu zadzwonił i to wszystko. Po każdej rozmowie przekonywał się, że nie ma szans. Jak ktoś zrobi mi świństwo to jest skreślony na amen. Aż strzeliła mi siedemdziesiątka i zdecydowałam się na Dom Opieki. Mój odwieczny absztyfikant dowiedział się o tym i zaczęły się podchody przez osoby trzecie. Był pewien, że skoro dopuściłam się takiego kroku jak Dom Opieki, to znaczy, że jest źle i on teraz będzie moim rycerzem na białym koniu. Za każdym razem jak wyszłam z Domu na spacer zaczepiał mnie ktoś kogo znałam z widzenia ale nigdy nie rozmawiałam i zaczynał nawijać o Leszku. Rozmowa kończyła się moją obietnicą, że zadzwonię ale nigdy tej obietnicy nie dotrzymywałam. To było mówione na odczepnego. Za jakiś czas Leszek trafił do szpitala i leżał na jednej sali z panem z naszego Domu. Oczywiście po powrocie ów pan zaczął nagabywania żebym zadzwoniła albo czy już dzwoniłam. Zaczęłam to odbierać jak natręctwo – przecież jeśli nie dzwonię to znaczy, że nie chcę. Aż wreszcie, już w tym roku, zaczął namawiać mnie do spotkań z Leszkiem, pan którego siostra jest pensjonariuszką naszego Domu a z Leszkiem znają się z Klubu emerytowanych pilotów. Ten pan wziął sobie za punkt honoru, że doprowadzi do spotkania. Podpuszczał mnie z różnych stron. Tłumaczyłam, że mdli mnie wspomnienie o tym człowieku, a pan Jerzy swoje. Aż wreszcie obiecałam, że spotkam się pod warunkiem, że będzie to nasza ostatnia rozmowa na ten temat. Znów zwlekałam ponieważ czułam cholerną nie chęć do spotkania. Pan Jerzy nie ustępował; nadszedł dzień urodzin Leszka, czwórka kolegów z aeroklubu umówiła się, że zorganizują mu imprezę urodzinową na której przecież mogę być zupełnie nie zobowiązująco. Wreszcie zgodziłam się i poszłam. Droga na to spotkanie była dla mnie bardzo ciężka, czułam jakbym była ciągnięta przez bawoły i na nic byłby opór. Ale już od progu twarz mi się rozjaśniała – Leszek przywitał mnie z pięknym, ogromnym bukietem kwiatów różowo białych; przepiękna kompozycja. Na widok takiego piękna każda kobieta zmięknie, chociaż troszeczkę. Co jakiś czas był dzwonek do drzwi i wchodzili panowie z kwiatami i prezentami. Wszystkie kwiaty były dla mnie. Dwie godziny zleciały jak chwilka. Po raz pierwszy byłam uczestnikiem, a w zasadzie słuchaczem, męskich rozmów. Oczywiście dotyczących spraw podniebnych. Byłam zachwycona towarzystwem i poruszanymi tematami. Podziękowałam panu Jerzemu, że tak konsekwentnie dążył do celu. Jednak mój stosunek do Leszka nie zmienił się – nie chcę utrzymywać z nim żadnych kontaktów. Ale powrót do Domu z ogromnym naręczem kwiatów był bardzo przyjemny, poczułam jakby czas cofnął się o ponad pół wieku.
