Rewizja w pokoju pani Krysi.

To właśnie pani Krysia zajęła się  zawiezieniem pani Marii do szpitala. No więc pielęgniarki musiały pokazać gdzie jest jej miejsce w szeregu. Wpadły do  pokoju i zrobiły rewizję. Wiedziały, że pani Krysia lubi sobie czasem wypić lampkę czy dwie winka a zatem właśnie tego winka szukały wiedząc, że znajdą. Znalazły nie tkniętą butelkę wina i zarekwirowały ją. Rewizję zrobiły tylko u niej bo jakby zrobiły nalot po wszystkich pokojach to trzeba było by znaleźć specjalne pomieszczenie żeby wszystkie butelki składować.  Przecież do nas przychodzą goście których z przyjemnością częstujemy dobrym trunkiem.                                         W naszym Domu mieszka 150 pensjonariuszy  z tego przynajmniej połowa od czasu do czasu wypija lampkę albo kieliszeczek i to żaden problem, no chyba, że dotyczy  konkretnych osób.        Teraz nie widać ani nie słychać pijących, chociaż są  wśród nas. Jeszcze nie tak dawno  największe balangi alkoholowe były u pani NIKT.  No ale któż by śmiał ingerować? W jej pokoju zbierały się same szychy, to co że alkoholiczki, Cztery  z nich już nie żyją, została po za panią NIKT już tylko jedna ale ona chyba zapomniała co lubi najbardziej. Ona już nie wiele pamięta a dyrekcja mimo to wykorzystała ją żeby dołożyć jedno świństwo więcej Witkowi. Dyrekcja takich lubi najbardziej – nie wie co ale podpisze.  Mam ochotę przypomnieć tej, że pani,  jak wyklejała do mnie anonimy i obiecywała z koleżankami menelkami taniec na moim grobie. Chyba zatańczy na nim już tylko pani NIKT. O dziwo, pan NIKT do niej nie dołączy, nabrał wyraźnego dystansu do wszystkiego do czego namawiała go pani NIKT. Poczuł się wykorzystywany. Przede wszystkim zrobił się grzeczniejszy i to zauważają wszyscy. Brawo!

Wczoraj przeglądając internet znalazłam DPS nazwany tak samo jak nasz tylko z innego miasta ale jak poczytałam co tam się dzieje to wypisz wymaluj nasz Dom.  Reklama w ochach i achach, początek pobytu cacy, a później w łeb i sieć cicho w swojej kolejce do wykańczalni. Każdego czeka to samo, no chyba że będziesz taki jak reklama naszego Domu – cała w ochach i achach.  Dyrektorzy DPSów przechodzą chyba  jakieś specjalne szkolenia jak gnębić  swoich podopiecznych i jak dobrać sobie personel który wszystko pojmie w lot i będzie wzorem do robienia świństw komu trzeba. Wówczas dyrektor tylko chodzi i się uśmiecha a czarną robotę wykonuje kilka wybranych do tego celu osób. U nas kiedyś dużo osób służyło temu celowi, tą brudną robotą  zajmowali się też mieszkańcy, teraz chętnych do  bycia śmieciem brak, ( no po za trzema osobami oprócz decydentek).  Chyba, że pani NIKT.                                                                               Mieszkańcy naszego Domu zauważyli znacznie wcześniej ode mnie fałsz w uśmiechach decydentek, ( dla mnie to jest straszne słowo ). Ja niestety nie znam się na ludziach, muszę dobrze dostać po głowie zanim zobaczę z kim mam do czynienia.

Następny proszę

  • Odpowiedź z Izby Lekarskiej dostałam natychmiast – datowanie mojego pisma do Nich i Ich do mnie było w obu wypadkach 7 IX 2018r. Naczelna Rzecznik Izby Lekarskiej poinformowała mnie, że sprawa będzie rozpatrzona a o jej wynikach zostanę poinformowana. A zatem czekam cierpliwie do 10 X br.
  • To co dzieje się teraz w naszym Domu jest przerażające. Zauważyła to nawet osoba – lizus.  W zawrotnym tempie ludzie tracą mowę czy wzrok , albo stają się otępiali  i nikogo to nie dziwi. Pracownicy siedzą cicho bo chcą pracować a dyrekcja, na swoim fałszywym uśmiechu mówi – następny proszę.          Okazuje się, że to norma nie robić nic w razie udaru. Ja  zrobiłam  wielkie larum, że mnie zostawiono bez pomocy a nawet z premedytacją pogorszono mój stan zdrowia, kochani u nas to normalka.  Powiedzą tylko – następny proszę.                                     Nie dalej jak   w piątek 14 września, jedna z mieszkanek budzi się i stwierdza, że kompletnie nic nie widzi. Co na to nasza służba zdrowia – przecież pani Maria i tak prawie nie widziała. ” Pani Danusiu, przecież pani wie ile ona ma lat”. Pani Maria ciągle skarżyła się, że leki podawano jej nie regularnie robiąc przez to bałagan w  jej  organizmie. Aż w końcu nastąpił krach. Ale przecież to nie chodzi o zdrowie dyrekcji Domu to czym się przejmować. Powiedzą tylko – następny proszę.  Sąsiadki z korytarza pani Marii nie ustąpiły,  same zaczęły działać bo dyżurne pielęgniarki nie wiedziały co mają zrobić,  ” nie znały ” nawet numeru do pogotowia.  Sąsiadki wzięły telefon pani Marii, znalazły numer   telefonu do okulisty, przedstawiły sprawę, pani doktor powiedziała, że należy natychmiast wezwać pogotowie bo to może być udar.   Kobiety z nerwów   nie wiedziały jaki numer ma pogotowie; pielęgniarki stwierdziły, że też nie wiedzą. Zadzwoniły więc kobiety  do kogoś kogo pani Maria miała w telefonie, nie wiedziały, że to pani mieszkająca znacznie po za miastem i to  osoba  zupełnie obca dla pani Marii  a mimo to  przyjechała  swoim samochodem i zawiozła  panią Marię do szpitala.  Już minął  tydzień jak pani Maria leży w szpitalu na neurologii po udarowej.  Służbę zdrowia z naszego Domu                     ” Opieki” nie interesuje to.  Kiedyś nie wytrzymam i jak zobaczę  którąś  w kościele to  kopnę w du…  aż uklęknie, bo tylko na to zasługują. O co one w tym kościele modlą się, chyba żeby nie spotkać na swojej drodze takich jak są one same.
  • Do biura poselskiego zaniosłam listę dziesięciu osób które zostały pokrzywdzone przez dyrekcję naszego Domu. Mam nadzieję, że ktoś tym się zajmie. To nie możliwe żeby wszyscy byli ogarnięci znieczulicą.

Do Izby Lekarskiej

Oto treść pisma które dostarczyłam do Kancelarii Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy.                                                      Skarga na lekarza psychiatrę za fałszywy i bardzo krzywdzący mnie opis rzekomego mojego stanu zdrowia. Ponieważ pisząc pamiętnik internetowy opisuję dokładnie co dzieje się w dps przez co systematycznie narażam się dyrekcji Domu, owa dyrekcja w osobach : pani dyrektor, siostry przełożonej i kier. socjalnej ( zawsze występują w trójkę) zwróciła się z prośbą o pomoc  do pana doktora żeby swoją diagnozą  mógł podważyć wszystko co napisałam. Pan doktor jako pracownik naszego Domu skwapliwie z tego skorzystał  i po pięciu latach nie widzenia mnie nawet przelotnie przyszedł do mnie z gotową diagnozą: urojenia prześladowcze, wskazane leczenie w szpitalu psychiatrycznym nawet wbrew woli pacjentki.     Słowa które pan doktor napisał w diagnozie jako moje były wypowiadane wyłącznie prze pana doktora. Mówił  o treści mojego pamiętnika  nie biorąc pod uwagę faktu, że to dotyczy okresu 9 lat nie dwóch minut pobytu pana doktora u mnie. Cytat z diagnozy: ” próbowali mnie truć już gazem”. Ja o tym pisałam w roku 2012 i tę informację podałam Prezydentowi w formie jeszcze wówczas, pamiętnika.  Pan doktor coś usłyszał i podchwycił jako niezbity dowód manii prześladowczej.  Tak więc wyjaśniam bardzo dokładnie: Po nocy z 25 na 26 października 2012 r. obudziłam się jako osoba nie mówiąca, nie pisząca i nie umiejąca czytać. Była godzina 6 rano jak poszłam z tym do pielęgniarek, niestety zlekceważyły mnie. Poczekałam na siostrę przełożoną, ta z kolei kazała podać mi kieliszek neospazminy i zaprowadzić do łóżka.  Dziś wiem, że był to bandytyzm, wówczas zasnęłam na dwa dni. Po przebudzeniu kilka dni nie wiedziałam o co chodzi, a później jeszcze przez dwa tygodnie przestawiałam słowa nawet o tym nie wiedząc, na to zwróciły uwagę terapeutki. Wiedziałam dobrze, że miałam typowo udarowe objawy. Nie wiedziałam wówczas, że w moim mózgu ślad zostaje na zawsze, a w sercu i w pamięci na zawsze zostaje zachowanie się służby zdrowia naszego Domu ” Opieki „. One dobrze wiedziały co mi jest a zatem zaczęłam przypuszczać, że ten udar był wywołany przez nich. Takich jak ja tępi się w każdym Domu ” Opieki”. Dopiero w tym roku, niespełna miesiąc temu,  w diagnozie neurologa znalazłam określenie, że moje problemy są następstwem zawału mózgu. Ponieważ przychodząc do DPS 9 lutego 2009 r. nigdy nie miałam stwierdzonego udaru, a przez okres 10 lat ( 1999 – 2008 )  byłam przynajmniej raz w miesiącu pod aparaturą na SORZe a w grudniu 2008r. byłam dokładnie badana przez mojego lekarza pierwszego kontaktu i na prywatnej wizycie u kardiologa. W chwili przyjęcia mnie do DPS byłam również dokładnie badana  i nikt nie stwierdził udaru, a zatem udaru dostałam będąc w DPS  właśnie w nocy z 25/ 26  X 2012r.                                                     Drugi poważny zarzut pana doktora to określenie – mafia.  Owszem użyłam tego słowa, ale pan doktor musiałby przeczytać co najmniej  połowę mojego pamiętnika  żeby zrozumieć dlaczego go użyłam. O tym co się dzieje w DPS  informowałam obie panie dyrektor Domu ” Opieki ” , panią dyrektor MOPSu , panią dyrektor Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej  podczas spotkania u Prezydenta  w dniu 8 X 2013r. na którym było kilka osób, nikogo ten problem nie zainteresował. Pan Prezydent zwolnił z pracy byłą panią dyrektor ale problemu nie rozwiązał.  – To jak mam nazwać ten zespół ludzi nie czułych na problemy swoich podopiecznych ? Czy pan doktor ze swoją diagnozą  nie dołączył do tego zacnego grona?                                                                              Domagam się przeprosin na piśmie  za szkalowanie mnie  przez pana doktora  w formie diagnozy. W przeciwnym razie  napiszę skargę do Ministerstwa Zdrowia. Na przeprosiny czekam do        10 października br.

Do pisma dołączam diagnozę psychiatry i diagnozę neurologa.     Do wiadomości:                                                                                                            1. Pan Prezydent                                                                                                    2 Pani Poseł                                                                                                                3 Pani dyrektor dps

Powrót do aktualności

Wyciszyłam tematy z naszego Domu ” Opieki ” ponieważ chciałam doprowadzić do końca sprawę z diagnozą od psychiatry, chciałam powiadomić kogo trzeba żeby w razie czego było wiadomo gdzie są winni i pozbierać świadków na ewentualny proces. Ponieważ wszystko załatwiłam to mogę już śmiało wrócić do tematu. Długo szukałam opisu diagnozy, pan doktor  ukrył ją  tak  żebym raczej  zrezygnowała z jej szukania .     Wizyta pana doktora u mnie  miała miejsce w marcu; zaraz na drugi dzień napisałam prośbę o podanie numeru statystycznego choroby i zaczęła się od tej chwili pisanina od Kajfasza do Annasza, a odpowiedź dostałam dopiero w lipcu. Diagnoza była schowana w archiwum szpitala w którym pan doktor był ordynatorem oddziału psychiatrycznego.  Widać czaił się tam na mnie z gotową diagnozą.  Ale by sobie pofolgował jakby miał mnie pod swoją wątpliwą opieką. Właśnie do tego dążył żeby jego diagnoza pokryła się z moim stanem zdrowia. Pani dyrektor szpitala, o którym mowa, udostępniła mi dokument dopiero jak pan doktor przestał być jej pracownikiem, miał umowę do końca czerwca. Jakbym – nie daj Boże, kiedyś trafiła na oddział tego szpitala to już traktowano by mnie zgodnie z diagnozą szanownego doktorka. A oto diagnoza : z wywiadu obiektywnego i dokumentacji –  pensjonariuszka dps od kilku lat demonstruje objawy o charakterze psychotycznym – oskarża dyrekcję, personel i innych mieszkańców o prześladowanie, trucie  ( ” wpuszczanie gazu do pokoju”), nieprzychylne jej osoby są w    ” mafii”     zmówione oby ją wykończyć; prowadzi bloga w którym atakuje personel placówki i innych mieszkańców używając absurdalnych argumentów  ( ” próbowali mnie truć gazem”).  Zakłuca  prawidłowe funkcjonowanie placówki.                  ” Miałam pana za porządnego człowieka ale okazało się, że i pana przeciągnęli na swoją stronę… nie dam się wykończyć! Proszę wyjść ! Nie będzie mnie pan straszyć szpitalem psychiatrycznym! Niech sam pan sobie weźmie jakieś leki, ja nie potrzebuję”.    Stan psychiczny: świadomość jasna; kontakt formalny; nastrój drażliwy; napięta afektywnie; w niepokoju manipulacyjnym orientacja zachowana; tok myślenia lepki, rozwlekły; wypowiada luźne wątki urojeń prześladowczych, ksobnych, trucia; nie ujawnia myśli i tendencji S oraz doznań omamowych; bezkrytyczna do wypowiadanych treści. Somatycznie wydolna.  Nie zgadza się na leczenie farmakologiczne. Poinformowana o możliwości leczenia bez zgody w trybie wnioskowym.            Poinformowano córkę o możliwościach leczenia  ( w tym bez zgody pacjentki).

Szanowny panie doktorze, mam bardzo brzydkie zdanie o panu i niestety nie ja jedna. Moja diagnoza na temat pana zdrowia psychicznego byłaby jeszcze gorsza od diagnozy pana o mnie.  Psuje pan opinię porządnym lekarzom. To przez takich jak pan ludzie boją się chodzić do psychiatry. Jednak wykluczając pana psychiatrzy są ludziom bardzo pomocni. Żałuję, że nie mogę wymienić pana z imienia i nazwiska ale w Izbie Lekarskiej jest już  ono znane, postarałam się o to.                                                                    Pan, jako lekarz specjalista może diagnozować  to  ja jako „pacjentka”  mogę pana oceniać, a więc daję panu mniej niż zero.

Szczyty głupot

Wszystko co robiłam mając 16 czy 17 lat, było tak bezgranicznie głupie, że chyba istotnie tylko mój brat znalazł na mnie odpowiednią  metodę.  Ale przed ślubem mnie nie uchronił. Po czterech miesiącach znajomości oznajmiłam wszem i wobec, że wychodzę za mąż. Okazało się, że nie tylko ja słynęłam wówczas z głupoty. Pierwsze wejście mojego przyszłego do naszego domu, było również  tego  dowodem.  Wyobraźcie sobie przychodzi chłopak po raz pierwszy do domu dziewczyny, jej brat pyta – a ty co za jeden? A on na to –  jestem przyszłym mężem Danuśki. Ten mój przyszły był ode mnie ponad cztery lata starszy, a mimo to…  Zakochany Janusz mimo, że był ode mnie starszy o sześć lat, również zaczął działać jakby nie miał rozumu. Postanowił wziąć ślub z kimkolwiek oby razem ze mną. Jego przyszła żona przyjechała do naszego miasta pod koniec sierpnia żeby od września zacząć pracę w przedszkolu. Do głowy jej nie przyszło, że za dwa miesiące będzie mężatką. Jola, bo tak miała na imię przyszła żona Janusza, była kompletnym  moim przeciwieństwem. To była blond błyskotka.                                            18 października 1958r. w Urzędzie Stanu Cywilnego tak powiedziały jednocześnie trzy pary: mój brat z Basią, ja z Jurkiem i Janusz z Jolą. Uczta weselna również odbywała się przy wspólnym stole, przygotowała ją, w naszym mieszkaniu, moja mama. Janusz twierdził, że miał poczucie jakby ten ślub brał ze mną. Ja nie miałam żadnego poczucia, wyszłam za mąż i już.     Świadkową na moim ślubie była Krystyna. Znów zbliżyłyśmy się do siebie. Przychodziła do mnie prawie codziennie. Oczywiście jak tylko przyszło lato Krystyna zniknęła, wiadomo jezioro, plaża. Na miejskiej plaży toczyło się życie towarzyskie przez całe lato. Ja tam nie chodziłam ale znajome koleżanki relacjonowały kto z kim i jak wyglądał i w jakim celu. Cel Krystyny był jeden – Wiesiek. On ciągle był z Hanką.  Wszyscy wiedzieli o tym, że Wiesiek wg Krystyny ma być jej mężem. Myślę, że Wiesiek też wiedział. Latem 1960r. dowiaduję się, że Krystyna już jest z Wieśkiem. Jak to się stało, tak raptem ? Kupiłam go sobie mówi mi Krystyna. Musiałam coś zrobić, on w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Jak to kupiłaś, opowiadaj. Otóż, Hanka jego dziewczyna popadła w jakieś tarapaty finansowe i to chodziło o dość poważną kwotę. Zamartwiała się, że nawet jak ktoś jej pożyczy to ona nie będzie miała z czego oddać. Krystyna rozesłała wici żeby Hanka przyszła do niej i jeśli zgodzi się na jej warunki to dostanie pożyczkę bezzwrotną. Krystyna daje pieniądze a Hanka od tej pory nie ma prawa nawet spojrzeć na Wieśka. Jedno spojrzenie i obowiązkowy zwrot pożyczki natychmiast.  Hanka się zgodziła. Do Wieśka dotarła informacja, że Hanka go sprzedała, nie że Krystyna go kupiła tylko, że Hanka go sprzedała.  W każdym razie żyli długo i szczęśliwie. Przeżyli ze sobą 45 lat, do śmierci Wieśka. Byli wspaniałym, tolerancyjnym małżeństwem. Wiesiek nie mógł mieć dzieci, dla Krystyny nie stanowiło to żadnego problemu; wzięli dwoje dzieci z domu dziecka i byli bardzo szczęśliwi.

A ja przędłam to swoje życie jak Arachne –

I choć przędłam dużo i pięknie                                                                               Na nic się wszystko zdało                                                                             Mówiłam –  sama wszystko zrobię                                                                            A wszystkiego było mało i mało.                                                                                I dalej przędę pajęczą nić,                                                                                        Na której czasem kropla deszczu zawiśnie,                                                Czasem promyk słońca zabłyśnie                                                                            W tej pajęczynie która nie daje mi żyć.                                                       Oplątałam się tą siecią,                                                                                   Owszem pięknie wydzierganą                                                                                Ale ani z niej wyjść, ani w niej żyć                                                                         Bo jak żyć cała własną siecią oplątana.

Imieniny Antonich

13 czerwca co roku w domu państwa Ż były wielkie bale, przecież to imieniny Antoniego a w tym domu było ich trochę. Ich nowe mieszkanie było ogromne – cztery wielkie salony połączone rozsuwanymi drzwiami mieściły naprawdę dużo gości. Na tych słynnych imieninach poznało się bardzo wiele par. Co najdziwniejsze to mimo iż rodzice to Antonina i Antoni na przyjęciach imieninowych była sama młodzież. To byli rodzice żyjący radością swoich dzieci. 13 czerwca 1958r. bal był dedykowany dla mnie i mojemu przyszłemu mężowi.  Antoś, który już od roku pracował zaprosił na ten bal swoich kolegów z  którymi chodził razem do Technikum Kolejowego a teraz wszyscy razem pracowali w parowozowni. Byli maszynistami parowozów. Byli to bardzo fajni chłopcy, każdy z nich poza pracą miał jakieś hobby np. Antoś  – piłka nożna i brydż a mój przyszły mąż brydż i taniec.  Antoś oczywiście odpowiednio wcześniej pokazał zdjęcia kilku koleżanek swoich sióstr kolegom, żeby wiedzieć kogo zaprosić. Chętnych do poznania mnie było dużo ale Antoś zastrzegł, że ja chcę wyjść za mąż a nie prowadzić się za rączkę. Jeden z nich krzyknął, że bierze mnie za żonę  w ciemno. W dniu imienin mama Ż pyta – czy oby Danuśka na pewno wie, że na tym balu musi być, zaprosiłeś dla niej tylu chłopców a jak ona nie przyjdzie, ty lepiej pojedź po nią. Mieszkaliśmy teraz po przeciwnej stronie miasta, w miasteczku akademickim i wszyscy pracowaliśmy na uczelni. Mama była portierką, brat pracował w drukarni uczelnianej jako zecer a i ja po rzuceniu szkoły  również pracowałam w drukarni. Przecież mój brat musiał mnie ciągle mieć na oku. Ponieważ brat  zaczął się uganiać za swoją przyszłą żoną to w obawie, że mnie nie upilnuje znalazł dla mnie pretendenta na męża.  Janusz był kierownikiem drukarni a więc był i moim i mojego brata szefem, a ponieważ był naprawdę i przystojnym i bardzo wartościowym człowiekiem to został również pupilkiem mojej mamy.  Musiałam jak najszybciej wyjść za mąż za kogokolwiek żeby uwolnić się i od niego i od brata.  Przez Janusza czułam się osaczona i w pracy i w domu i wszędzie poza domem prześladowały mnie jego wielkie czarne, maślane od zakochania oczy. Szykowałam się na imieninowy bal dedykowany dla mnie, bardzo starannie żeby na pewno oczarować na nim swojego przyszłego męża, żeby go mieć jak najszybciej. To miasteczko akademickie  w którym mieszkaliśmy  leżało pod lasem nad jeziorem a za lasem mieszkała moja  krawcowa. Właśnie  wracałam od niej z piękną szafirową,  nowiutką sukieneczką jak usłyszałam w lesie warkot motoru – to Antoś zgodnie z poleceniem swojej mamy jechał po mnie. W domu poczekał aż doprowadzę się do efektu końcowego i pojechaliśmy na bal.. Ledwie zdążyłam wyjść z domu przed przyjściem brata. Nie wiem jak by się to skończyło gdybym nie zdążyła.

Dzisiaj wiem, że lepiej dla mnie byłoby gdybym nie zdążyła, ale trudno sama tak zdecydowałam; zawsze wpadam z deszczu pod rynnę.

Wiesiek – przyszły mąż Krystyny.

Jeszcze jak chodziłyśmy do siódmej klasy Krystyna kiedyś pokazała mi chłopaka – Wieśka,  naszego rówieśnika i powiedziała bardzo stanowczym głosem – on będzie moim mężem. Wiesiek był  najpiękniejszy ze wszystkich chłopaków jakich kiedykolwiek widziałam, to fakt. Pasowaliby do siebie z Krystyną bardzo, ale on nie zwracał na nią uwagi. Krystyna, on przecież chodzi z Hanką, naszą koleżanką z klasy – mówię. A Krystyna na to – no przecież ja nie będę wychodziła za mąż teraz, najwyżej za jakieś 5 lat, do tej pory zwróci na mnie uwagę. A poza tym niech się uczy życia, ja zresztą też. Trochę dziwiłam się Wieśkowi, że jej nie dostrzega. Jako para byliby jeszcze piękniejsi. Oboje wysocy, on blondyn z lekko kręconymi włosami , ona brunetka z warkoczem dyndającym na plecach o grubości dwóch pięści.  Ten warkocz obciążał jej głowę przez całe życie. Czasem udało jej się upiąć go w jakiś kok, ale to dopiero na stare lata, jak już włosów było mniej. Ponieważ po skończonej podstawówce ja chodziłam do liceum  z Wieśkiem i Hanką, to Krystyna pytała mnie czasem – jak tam mój przyszły  mąż?  Cały czas chodzi z Hanką – odpowiadałam. Ale uparty z tym chodzeniem, nie zdążę go nawet poznać przed ślubem – mówiła Krystyna. Spotykałyśmy się coraz rzadziej. Krystyna była o rok starsza ode mnie to i spojrzenie na wiele spraw miała już  inne. Kiedyś wreszcie spotkałyśmy się na dłużej, Krystyna była trochę inna, smutniejsza niż zwykle.  Zobaczyłam u niej na nadgarstku tatuaż, taki maleńki, który dał się przykryć paskiem od zegarka. To była kotwica i serce przebite strzałą. Co to jest, pamiątka po czymś czy jak – dopytywałam się. Nie pytaj bo ci i tak nic nie powiem- odpowiedziała. No fakt oddaliłyśmy się od siebie, już nie wszystko można było mi powiedzieć.  Co u ciebie – pyta Krystyna.  Ja to chyba muszę wyjść za mąż – odpowiadam, Masz chłopaka, w ciąży jesteś – dopytuje się Krystyna. Nie mam chłopaka i nie jestem w ciąży, po prostu nie chcę być niewolnicą swojego brata, on mi wszystko karze i zabrania, a jak coś jest nie po jego myśli to mnie bije. Mam dość. Jak tatuś żył to miałam obrońce we wszystkim a teraz to on czuje się jak pan i władca.  Nic innego mi do głowy nie przychodzi  tylko małżeństwo.          Nie martw się Danuśka, znajdziemy ci chłopaka, w końcu mam braci a oni kolegów, a ty masz takie cycki, że raz dwa będziesz miała chłopaka. Ale ja nie chcę chłopaka tylko męża. Nie mam zamiaru z nim chodzić tylko chcę wyjść za mąż. Dobrze będzie jak chcesz.

Antek i Krystyna Ż

O Tońce i Ludku nie będę pisała, byli od nas dużo młodsi  i  z nimi nie wiele miałam wspólnego,  natomiast  z Krystyną i Antkiem moje życie przeplatało się cały czas. Tak, że i teraz będzie przeplatanka.

Czas leciał, może wolniej niż teraz ale z perspektywy  to jak szalony. Krystyna już pracowała w Dziecięcym Domu Towarowym na dziale zabawek; ja zaczęłam chodzić do liceum i do szkoły muzycznej. Byłyśmy ciągle przyjaciółkami ale już z większym luzem, rozdzielały nas zainteresowania.  Np. latem, Krystyny pasją była plaża, na której zachwycała wszystkich – piękna, długonoga i burzą lekko skręconych włosów sięgających do pasa, niebywale pięknymi   zielonymi  oczyma w kształcie migdałów  i słynną  błyskotką  w pępku.  Już w latach pięćdziesiątych chodzili za nią fotoreporterzy żeby jej zdjęciem ozdobić okładkę jakiegoś tygodnika. Nic sobie z tego nie robiła a jej poza mówiła – patrzcie i podziwiajcie. Nie lubiłam chodzenia na plażę. Jak już byłam to chowałam się gdzieś w wysokich trawach na końcu plaży. Krystyna zawsze mówiła – no i dobrze przynajmniej nie robisz mi konkurencji. Ja tobie konkurencji, tyś chyba na głowę upadła. Danka, mówiła Krystyna, czy ty jesteś ślepa czy tylko udajesz, przy tobie może być sto dziewczyn piękniejszych a każdy facet zwróci uwagę tylko na ciebie. Ty masz inne ruchy, gesty, ty inaczej mówisz, a jak zaśpiewasz to jest koniec świata, nie mówiąc już o twoich cyckach. To nazewnictwo – cycki – to ze słownika Krystyny. Ciągle mi mówiła, że jakby miała jeszcze takie cycki jak moje to by podbiła świat. A w naszej rodzinie to był kompleks wszystkich kobiet. To właśnie Krystyna wyleczyła mnie z tego kompleksu i z wszelkich innych. Powtarzała mi latami jaki to ja  mam cud i tysiąc innych zalet. Jednak ja wiedziałam swoje i przestałam chodzić na plażę. Mnie opętało szaleństwo taneczne. Tak więc nasze drogi na jakiś czas się rozeszły.A jak skończyły się moje tańce to opisałam w naszym drzewie genealogicznym. W każdym razie to przykre wspomnienie.

Antek był o cztery lata starszy ode mnie. Chodził do Technikum razem z moim przyszłym mężem. Był i jest uroczym człowiekiem, z którym jak się spotkałam to radościom nie było końca. Bardzo szybko się ożenił i to ze swoją pierwszą miłością, którą spotkał w pracy u Krystyny, to była szefowa Krystyny. Ta szefowa miała 18 lat a Antoś 19. Długo bawił się w podchody a jak zagaił to od razu o ślubie. Żyją do dziś szczęśliwie. Ona ma 80 lat a on 81.                   Z Antosiem mam wiele ciepłych wspomnień ale jedno muszę opisać, bo mnie bardzo dowartościowało. Mieliśmy po trzydzieści kilka lat jak spotkaliśmy się na jakimś  kursie. Po wykładach Antoś pyta czy odwieść mnie do domu. A ty dokąd jedziesz ? Na Uczelnię , na turniej brydżowy. Może mogłabym pojechać z tobą, tam właśnie u babci są moje dzieci a przy okazji mógłbyś mnie wziąć na ten turniej, nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Pojechaliśmy.  Weszłam do ogromnej sali klubowej, w której 40 par ma rozgrywać turniej. Grają zawsze te same osoby ze sobą, pytam  Antka.  Tak i my będziemy taką parą. Nigdy w życiu. Ja pierwszy raz na oczy widzę co to jest turniej. Po za tym z tobą nigdy nie grałam, nie wiesz jak ja gram, pod tym względem nie znamy się nic a nic. To się poznamy; siadaj nie gadaj. Zostaliśmy   MISTRZAMI TURNIEJU.  Przy pierwszym rozdaniu, podczas pierwszej licytacji, z nerwów, odezwałam się z forsingiem, przez co zablokowałam kontrpartnera. Przy 19 stolikach grano szlemika w kierach a my ugraliśmy szlema w pikach. Niestety to tylko przez moje nerwy. Po odzywce przeciwnika w kiery ja zamiast powiedzieć pik, powiedziałam dwa pik. Układ kart był nieprawdopodobny. Antoś nie miał ani jednego kiera, za to miał aż sześć blotek pik. Ja miałam asa kier i garść ich blotek, które bardzo się przydały.  To był taki układ na ping ponga. Antoś cały czas emanował spokojem a ja pomalutku nabierałam odwagi. Ja rozpętałam wojnę a do szlema doprowadził Antoś, przecież nie wiedział, że się pomyliłam w licytacji. Do końca turnieju nikt nas  nie strącił z pierwszej pozycji. Na turniejach jest jedna rzecz która nigdy mi się nie będzie podobać, to odkładanie kart do pudełeczka. Liczenie lew to jest przyjemność a w turniejach nie ma tej przyjemności.