Ku pamięci

Pani Wiesia,  to ona była tą iskrą która spowodowała wybuch złości u naszego księdza. Zaczynam podejrzewać, że złość była spowodowana  nie tylko kazaniem dla młodzieży w Kościele Parafialnym ale i faktem, że w ostatniej drodze nie towarzyszył jej nasz ksiądz tylko ktoś zupełnie inny.  Nic więc dziwnego, że po reprymendzie nie zaprosił  nas do modlitwy za zmarłą koleżankę.                                                                                                                    Myśli  o  życiu Wiesi  nie dają mi spokoju.             Do wysłuchania  jej życiorysu nakłoniły mnie kiedyś  dwie sprawy – rozmowa z jej córką sprzed  ośmiu laty i odpowiedź Wiesi  na pytanie –  kiedy się urodziła?                                                                  Kiedyś córka pani Wiesi  dłuższą chwilę czekała na matkę u mnie. Wyczułam oschłość w wypowiedziach o matce i bracie. Zaczęłam drążyć temat i okazało się, że ona jako dziecko została oddana do Domu Dziecka a brat nie. Nie bardzo wierzyłam w to co  usłyszałam,  pani Wiesia  była zawsze miła i delikatna, na pewno kochająca swoje dzieci. Postanowiłam dowiedzieć się wersji wydarzeń u źródła.                       Rozmowę z  Wiesią  zaczęłam właśnie od zapytania o datę urodzenia.  Wiesia zamiast mi odpowiedzieć podała mi swój dowód osobisty. Przeleciało przeze mnie  uczucie zawodu, że w ten sposób ona  chce zamknąć temat, okazało się, że nie, że to początek długiej, tragicznej historii. Historii której jej córka nie znała dlatego odczułam chłód w wypowiedziach o matce. Tak więc postanowiłam wszystko opisać i dać córce do przeczytania. Pierwsze wrażenie córki to był wstyd, że ma matkę analfabetkę, później jednak serce skruszało a rozum ogarnął tragizm życia matki.                                                                                                                          Ze swojego dzieciństwa z  domu rodzinnego, Wiesia  pamiętała tylko dwa wydarzenia, jak siedząc na kolanach u ojca spytała go – tato ile ja mam lat?  A tato odpowiedział  – urodziłaś się tak jakoś zimą; nie wiem trzy czy cztery lata temu.  Potem już nigdy więcej ojca nie widziała, poszedł na front.        Drugie wydarzenie  to – leżąca na podłodze matka cała w kałuży krwi i ona  tuląca się do niej też cała w jej krwi i bardzo głodna. Później, od najwcześniejszego dzieciństwa ciężka praca w obcych domach. Zawsze głodna , brudna i oberwana. Nikomu  z tych ludzi u których pracowała nie przyszło do głowy żeby czegoś  to dziecko    nauczyć. Jeśli kazali coś zrobić to miałam robić i już  bo darmozjada nie będą trzymać. Pamiętam kiedyś – mówi Wiesia – umyłam się w rzece żeby jakoś wyglądać i uciekałam od swoich chlebodawców jak dalej. Trafiłam do miasta i do rodziny w której byłam potrzebna żeby opiekować się dziećmi. Zaczęłam też poznawać ludzi. To moje,,  nie wiele ode mnie starsze koleżanki, zorientowały się, że ja nic o sobie nie wiem. Że tym imieniem ktoś mnie nazwał i tak zostało. Byłam bez nazwiska, daty urodzenia i bez adresu. Dziewczyny pracowały w kuchni internatu szkolnego i tam miały pokój. Zabrały mnie do siebie i zaprowadziły do kierownika. Opowiedziały mu wszystko o mnie. On pozwolił mi zostać i zajął się wyrabianiem dokumentów, a moim koleżankom kazał nauczyć mnie chociaż kilku liter i cyfr. Tak powstał dokument w którym nie ma ani jednego słowa prawdy.  Nie chodziłam do szkoły i nie  nadawałam się do żadnej szkoły, przecież nie umiałam nic i nie wiedziałam nawet, że trzeba się uczyć,  a jak się dowiedziałam to  wstydziłam się tego, że nic nie umiem.                                                                                                                         Dzisiaj, pani z którą byłam na spacerze, powiedziała takie zdanie    – jak komuś wiatr w oczy rano to i po obiedzie. I tak było z Wiesią.          U niej wiatr wiał w oczy rano, po obiedzie i z wieczora.                                                                                           Musiała być bardzo ładną dziewczyną bo jeszcze teraz, chociaż była po osiemdziesiątce, była ładna. Ucieszyła się jak pierwszy chłopiec który ją zobaczył od razu poprosił o rękę; na dodatek wszystko o niej wiedział – to brat jednej z koleżanek.  Szkoda tylko, że ta koleżanka powiedziała wszystko o niej  bratu, a nie powiedziała Wiesi , że to pijaczyna. Szybko dorobili się dwójki dzieci i  nawet się nie obejrzała jak została wdową. Syn miał wówczas 4 latka a córka roczek. Na szczęście  sąsiadka – staruszka, zaproponowała jej zamieszkanie u siebie razem z dziećmi, w ten sposób Wiesia dorobiła się mieszkania, nie mieszkała już na przyczepkę w rodzinie byłego męża. Do póty ta pani żyła to wspólnie jakoś dawały sobie radę, jednak jak staruszka zmarła to Wiesia musiała wziąć dodatkowe prace żeby utrzymać rodzinę. Poszła nawet rozładowywać wagony z węglem i to przepłaciła zdrowiem. Dostała bardzo ciężkiego zapalenia płuc. Nie przytomną zawieziono do powiatowego szpitala daleko od miasta w którym mieszkała. Dzieci porozwożono do różnych Domów Dziecka, oczywiście na czas choroby matki. Córka miała wówczas 5 lat i dobrze zapamiętała wielką tęsknotę za domem i żalem, że nikt ją nie odwiedza. Każde z nich umierało z tęsknoty i każde myślało, że zostało porzucone. Matka leżała w szpitalu 4 miesiące. Po wyjściu ze szpitala najpierw odebrała syna żeby razem z nim przygotować dom na przyjście córeczki. Tak więc jak córka wróciła to zapamiętała fakt, że brat i matka byli w czystym ciepłym domu a ona była w sierocińcu. Ten żal rozdarł jej serce na 50 lat. Dopiero ja 8 lat temu przyniosłam jej artykuł z naszego kwartalnika w którym opisałam życie jej mamy. Jeszcze długo nie mogła przetrawić tych informacji, dopiero dwa lata temu serce córki zmiękło.    Ostatnie 10 lat Wiesia spędziła w naszym Domu.  Za to, że utrzymywała ze mną kontakt była szykanowana przez niektórych pracowników i mieszkańców. Kierowca Kuba – syn poprzedniej dyrektorki gnębił ją a na pytanie dlaczego tak się zachowuje odpowiadał wprost – bo jest pani sąsiadką Danuty S. Zawsze jak miał ją zawieźć do lekarza specjalisty to oznajmiał, że zepsuł mu się samochód. Mieszkanka – Maria Kar. która dzisiaj już nie wie o co chodzi na tym świecie – przyszła do Wiesi i powiedziała wprost, że jeśli będzie miała ze mną jakikolwiek kontakt to nie będzie miała życia w tym Domu. Wiesia powiedziała mi  – Danusia nie przychodź do mnie  bo ja już nie mam życia. Od tej pory w jej pokoju nie byłam ale pomagałam we wszystkim w czym mogłam.  Podczas jej ostatniej  choroby w szpitalu byłam,  w pokoju nie. Nawet w końcówce jej życia jeszcze jej dokuczano.  Moje ostatnie z nią spotkanie było na pogrzebie. Oczywiście po za mną z naszej placówki nie było nikogo.

Ps. Imię bohaterki zmieniłam.