Dziękuję !

Na niedzielę organizowałam spotkanie swojej rodziny u mnie w DPSie. Okazji ku temu nazbierało się sporo: córka obroniła pracę magisterską, teraz spokojnie może iść na emeryturę jako pani magister; córka pracując ukończyła normalne, stacjonarne studia. Wnuk obronił doktorat, wnuk jest tatą a zatem i Dzień Ojca trzeba by uczcić no i oczywiście moje imieniny. Córka chciała ten zbiór okazji uczcić u niej ale ponieważ w ich domu przyjęcia szykuje zawsze mój zięć, a jego nie było w kraju, zdecydowałam, że Go zastąpię i zorganizuję to spotkanie rodzinne; zorganizuję to za mocne słowo, powiedzmy firmowałam pracę pracowników naszego DPS. Zarówno córka jak i wnuk mieli za sobą trudny okres ( obie obrony miały miejsce w tygodniu poprzedzającym moje imieniny ) tak więc niech się zrelaksują. Wykupiłam w naszej stołówce obiady; przy niedzieli jest też ciasto – zawsze pyszne a więc już nie wiele więcej potrzeba – napoje, kawka, herbatka, szampan to już u mnie w pokoju. Wszystko wypaliło bardzo dobrze . Nasza kuchnia nie dość, że wszystko przygotowała tak, że palce lizać, to jeszcze podano ekskluzyw. Nakrycie stołu i obsługa na najwyższą ocenę. Nawet do pokoju dostałam odpowiednią zastawę. W każdym razie wszystko było na medal. Moi goście czuli się bardzo dobrze bo tak zostali ugoszczeni przez pracowników DPS. Pracownicy naszej kuchni każdego dnia zasługują na medal. Teraz w takie potworne upały nie dość, że gotują dla prawie dwustu osób to jeszcze i spełniają nasze kaprysy. DZIĘKUJĘ w imieniu swoim, moich gości i rozkapryszonych mieszkańców.

„Nie poganiaj mnie bo tracę oddech „

W naszym Domu nie tylko mnie nie należy poganiać, każdy z nas cokolwiek robi to robi to wolniej od młodych. Kilka dni temu poskarżyła mi się moja była sąsiadka, że ją poganiano przy przeprowadzce. Pani Halinka mieszkała króciutko obok mnie, ale przerażona widokiem wiecznie pijanego sąsiada z vis a vis uprosiła o zmianę pokoju. Dostała piękny pokój jakich w naszym Domu są tylko trzy; a ona zamiast się nim cieszyć ciągle przeżywa tą ponaglaną przeprowadzkę. Za każdym razem jak mnie widzi pyta czy już ktoś mieszka w opuszczonym przez nią pokoju. Jak słyszy, że jeszcze4 nikt, to natychmiast się denerwuje i pyta – to dlaczego mnie tak poganiano. To nie było żadne poganianie, dla młodych to mogło to być nawet żółwie tempo ale dla nas za szybko. Od dłuższego czasu chciałam poruszyć temat możliwości fizycznych i psychicznych ludzi starych. My możemy jeszcze wiele, w zależności od wieku, ale wolniej! Konkretnie chodzi mi o gimnastykę. Od wielu lat uwielbianą przeze mnie a teraz coraz częściej opuszczaną. Dyrekcja wprowadziła zmianę w obsadzie prowadzących ćwiczenia. Teraz gimnastykę prowadzi, na zmianę, cała trójka terapeutów. Nie chciałabym urazić żadnego z nich. Każdy z nich jest wspaniałym terapeutą, wrażliwym na nasze bolączki i specjalistą w swoim fachu ale gimnastykę ze starymi ludźmi nie każdy z nich potrafi prowadzić. Kiedyś prowadziła gimnastykę tylko Nina, od czasu do czasu Asia czy Michał. Nina to terapeutka będąca już na emeryturze ale fachowiec pod każdym względem. Ona jest tak jakby bliżej nas. Ćwiczy z nami spokojnie, po trudniejszych ćwiczeniach robi króciutką przerwę na jakiś dowcip czy ciekawostkę, Zawsze też gimnastyka jest przedłużona o tę przerwę. Po gimnastyce z nią wszyscy czujemy się wspaniale: rozciągnięci, zrelaksowani i zdrowo zmęczeni. Po gimnastyce z Asią to jest uczucie spełnionego obowiązku. Gimnastyka trwa od, do, ani minuty w tę czy w tamtą stronę. Szkoda czasu na jakieś rozmowy, to jest czas na gimnastykę. Widać, że Asia prowadzi z nami tę gimnastykę bo musi. No i zupełnie osobna sprawa to gimnastyka z Michałem. Jest on, w stosunku do nas stanowczo za młody. My się nie rozumiemy. Każde ćwiczenie z nim to jest gonitwa nie wiadomo za czym. On nawet nie wie, że nas pogania do utraty oddechu. Owszem tłumaczy nam, że każdy wykonuje ćwiczenia według swoich możliwości ale patrząc na niego, nawet nic nie robiąc, można się zasapać. To wszystko jest szybko, szybko. A ćwiczenia na refleks to już zupełnie nie dla takich jak my. Dla Pobytu Dziennego to i owszem, ale nie dla mieszkańców, a z pośród ćwiczących mieszkańców ja jestem najsprawniejsza fizycznie, a mimo to po gimnastyce na refleks mam wybite dwa palce, kiedyś miałam limo pod okiem i połamane okulary. Dorze, że to była zima to sam mistrz robił mi okłady ze śniegu. Chyba nie o to chodzi w gimnastyce dla staruchów. My nie musimy przełamywać żadnych barier psychicznych czy fizycznych; my mamy tylko rozruszać nasze stare kości i nie zapomnieć do czego służą nam kończyny. Nikt o tym nie mówi bo nie chcą sprawiać nikomu przykrości. Od tego jestem ja. Przepraszam jeśli sprawiłam przykrość.

Jestem niesprawiedliwa

13 czerwca 2019r. był w naszym DPS występ chóru pielęgniarek. Ponieważ już znałam ten zespół, wiedziałam że śpiewa dobrze, wybrałam się na ich występ. W repertuarze były pieśni St. Moniuszki których zawsze warto posłuchać. Słuchałam i wyliczałam w myślach do czego się przyczepię. Nawet nie zauważyłam kiedy zostałam wciągnięta do śpiewania. Poczułam się na swoim miejscu i przestałam się czepiać a zaczęłam się bawić. A jak na zakończenie zostałam obdarowana upominkami i od prowadzącej zespół i od naszej P. dyrektor to zrobiło mi się bardzo miło i zapomniałam, że miałam się czepiać. Tak więc to moje czepianie się pewnie byłoby po wielokroć niesprawiedliwe. A co jeszcze wpłynęło na ten mój dobry nastrój ? – spotkanie po latach. Idąc korytarzem, jeszcze przed występem, spotkałam Danka, muzyka z czasów swojej bardzo odległej młodości. Oczywiście domyśliłam się, że to on będzie akompaniował zespołowi. Przywitaliśmy się serdecznie i poleciałam we wspomnieniach do roku 1961. Byłam już żoną i mamą a mój wiecznie zazdrosny mąż zażyczył sobie, że skoro chcę śpiewać to mam to robić w klubie ” Kolejarz ” to był klub do którego mój mąż chodził na brydżyka to i ja powinnam chodzić właśnie tam. Zabierałam ze sobą córkę i w ten sposób cała rodzina dwa razy w tygodniu była w klubie . Niestety żeby śpiewać trzeba by mieć z kim. W klubie owszem był zespół muzyczny ale grali muzykę klasyczną i mieli odpowiednio dobranych solistów. Ja do tego grona pasowałam najwyżej jako słuchacz nie jako członek zespołu. Tak więc trzeba było założyć odpowiedni zespół. Ponieważ miałam swoje audycje muzyczne w naszej Rozgłośni Polskiego Radia poprosiłam spikera żeby przed zapowiedzią moich piosenek przeprowadził ze mną wywiad nakierowany na poszukiwanie chętnych do udzielania się w zespole estradowym, którego jeszcze nie ma. Na drugi dzień klub przeżył oblężenie; poprzyjeżdżali ludzie nawet z odległych miast. Musiałam się tłumaczyć, że to ma być zespół grający dla rozrywki i bez jakiegokolwiek honorarium. Byli to sami bardzo młodzi ludzie z których udało się stworzyć dość liczny zespół. Zespół już działał a podczas naszych spotkań zawsze widzieliśmy na sali chłopaka który nam się przysłuchiwał. Trwało to miesiącami. Okazało się, że to młody, niespełna 18 letni, pianista marzący o tym żeby grać w zespole dżezowym. Natychmiast taki zespół powstał bo nie tylko on miał takie marzenia. Nasz pianista wziął się za puzon a swoje miejsce przy klawiaturze ustąpił Dankowi. Zespół pięknie się rozwijał a ja poszłam swoją drogą. Po latach ,( już byłam mamą dwóch córek )dokładnie w czerwcu 1966r. , przechodząc koło klubu Domu Środowisk Twórczych dowiedziałam się, że trwa tam w tym momencie egzamin dla muzyków którzy chcą uzyskać uprawnienia zawodowe. Zaszłam z ciekawości. W dużej sali było około pięćdziesiąt osób. Wszyscy byli w jednym pomieszczeniu i egzaminatorzy i zdający egzamin i oczekujący na egzamin i kibicujący zdającym. Spojrzałam na skład komisji, pomyślałam – to nie moja bajka – już chciałam wyjść jak przewodniczący komisji podszedł do mnie i spytał – pani nie na egzamin? Zaczęłam coś bełkotać o komisji przed którą mam za wysokie progi ( w komisji jest dyrygent Orkiestry Symfonicznej, dyrektor artystyczny Orkiestry i dwoje koncert mistrzów ) . Kudy mnie do Was? A pan dyrektor na to – proszę zaryzykować. Nie jestem przygotowana, nie mam akompaniatora… Proszę sobie wybrać, chętnych na pewno nie zabraknie. Rozejrzałam się i wybrałam Danka. Ustaliliśmy szybciutko co gramy i śpiewamy i to, że na pytania muzyczne odpowiada Danek a z literatury ja. Oboje zdaliśmy i oboje byliśmy sobie wdzięczni. Mam przed sobą tak zwaną kartę weryfikacyjną wydaną w formie legitymacji przez Związek Zawodowy Pracowników Kultury i Sztuki – Sekcja Muzyków Rozrywkowych stwierdzającą, że uzyskałam uprawnienia zawodowe z prawem występów estradowych. Legitymacja opatrzona jest datą 27 VI 1966r. protokół nr. 2 legitymacja nr. 5. Danek ma wszystko to samo tylko ma legitymację nr 6.

Mieszkam w swoim mieście ponad 70 lat, lat chudych i tłustych ( bez porównania więcej tych chudych ) ale zawsze pięknie przeżytych. Takich prawych. Błędów w swoim życiu popełniłam mnóstwo ale świństwa ani jednego. Dlatego każda napotkana osoba, z różnego okresu mojego życia, łączy się z cudownymi wspomnieniami.

Kto pod kim dołki kopie…

Jak już pisałam pan NIKT uważa się za doradcę pani dyrektor i podsuwa jej coraz to lepsze pomysły. Ponieważ wie, że głównym celem szefowej jest oszczędność, wpadł na genialny pomysł żeby tych podopiecznych którzy mają małe emerytury porozsyłać po różnych tańszych domach opieki, w których są wyłącznie pokoje wieloosobowe. Nie pomyślał, że trzeba byłoby wysiedlić połowę mieszkańców i siebie i panią NIKT również. Jemu do głowy nie przyszło, że jego guru ma jedną z najniższych emerytur. Po strojach widać bogactwo tak więc myślał, że służy zamożnej pani. Ta pani, niestety, wszystko otrzymywała od dyrekcji Domu i stąd taka nienawiść do mnie, przyczyniłam się bowiem do wyschnięcia źródełka zysków. Jeśli by doszło do realizacji pomysłu pana NIKT , to pani NIKT zniszczyłaby go. Autor pomysłu nawet nie wie co musiałby przeżywać. Leżałby i kwiczał w dołku przez siebie wykopanym.

W niedzielę nie poszłam na mszę do naszej kaplicy ponieważ chciałam ją wysłuchać z radioli. Transmitowanie mszy przez radiolę to nowy i bardzo dobry pomysł, ponieważ większość naszych podopiecznych jest leżąca. Jednak żeby móc z przyjemnością wysłuchać mszy wszystko musi grać. Dlatego właśnie chciałam posłuchać – czy w odpowiedniej odległości jest ustawiony mikrofon, czy nie rezonuje. Czy głośność dla słuchających jest odpowiednia. Niestety nic z tego, transmisji nie było, dlaczego nie wiem. Pewnie naszemu kościelnemu nie przyszło do głowy, że nie wystarczy włączyć mikrofon trzeba też włączyć całą radiostację, która znajduje się w poczekalni u pielęgniarek.

Z dobrych wiadomości to powrót do pracy Agatki. Aż się boję żeby nie było tak jak z Magdą która po dwóch latach nieobecności wróciła do pracy a po miesiącu już odeszła na stałe. To były i są dwie osoby z którymi lubiłam pracować. Nic na to nie poradzę, że lubię poważne osoby nie wariatuńciów. Szczerze mówiąc to nikt tu u nas nie lubi pisków i krzyków ale nikt nie chce o tym mówić oficjalnie, nie chcą się narażać. W każdym razie spróbuję porozmawiać z p. kierownik socjalną o wznowieniu moich zajęć komputerowych. Chciałabym raz w tygodniu poćwiczyć to czego ” nauczyłam się ” na kursie. To nauczyłam się wzięłam w cudzysłów bo tak naprawdę niczego nie nauczyłam się. Za to opanowałam swojego smartfona. Ta nauka doprowadzała mnie do szału. Najdłużej nie mogłam nauczyć się odbioru przychodzących rozmów. Od każdego słyszałam – leciutko naciśnij zieloną słuchawkę. U mnie dotknięcie zielonej słuchawki rozłączało rozmowę. Kupiłam więc sobie ” długopis ” z gumką, myślałam, że może moje palce są nie takie jak u innych. Okazało się, że z odbiorem telefonu w moim smartfonie nie ma nic wspólnego zielona słuchawka, no może tyle, że od kółka które jest pomiędzy słuchawkami muszę przejechać palcem w kierunku zielonej słuchawki. Ot i cała filozofia. Wszystko inne już potrafię.

Problem Eli

Problem Eli to wydawałoby się zupełny drobiazg – nocne skurcze nóg, ale lek jaki dostała na tę dolegliwość zwalają z nóg – to Aspargin. Daje on tyle co poplucie na ranę i czekanie aż się zagoi. Poszłam z Elą do pielęgniarek i poprosiłam w jej imieniu o porządny magnez. Magnez jest bez recepty tak więc wydawało mi się, że wystarczyłby telefon do apteki która przywozi do nas leki codziennie wieczorem i po sprawie; okazało się, że apteka już nie przyjeżdża do nas codziennie i na głupi magnez trzeba poczekać dwa dni. Dwa dni dla osoby cierpiącej to bardzo długo. To dwie nie przespane noce. Druga sprawa, również dotycząca Eli, to trudności w połykaniu leków. Ela rozdrabnia tabletki, zalewa wodą i wypija. ELA, na litość boską, jesteś typowym szewcem który bez butów chodzi – 40 lat pracy w szpitalu i ty nie wiesz, że są leki w płynie lub rozpuszczalne, np. magnez jest musujący i smakuje jak oranżadka. Na to ELA – jak pracowałam w szpitalu to byłam zdrowa, nie interesowały mnie leki. Taka odpowiedź również może zwalić z nóg. Właśnie o tego typu sprawach nas podopiecznych DPSu powinien wiedzieć nasz opiekun i pomagać nam w rozjaśnieniu sprawy. Ela o wszystkim wiedziała ale nie pamięta już prawie nic. Jest 10 lat starsza ode mnie. Jeszcze dwa lata temu była całkiem kumata a teraz to tylko sprawia wrażenie kumatej. Chodziłyśmy na spacery i zaśmiewałyśmy się ze wszystkiego. Teraz Ela opowiada w kółko to samo i to nie jest do śmiechu a wręcz przeciwnie. Na spacery Ela też już prawie nie chodzi a jeśli już to jej chodzenie jest tak powolne, że to już nie dla mnie – mnie to męczy i po powrocie z takiego spaceru padam skonana. Także Ela dobrała sobie do spacerów Jadzię, Jadzia ma duże problemy z chodzeniem tak więc dwa żółwiki spacerują razem ja do nich czasem dochodzę na koniec ich spaceru. One wiedzą, że ja to oblatywacz a one to dwa żółwie. Bardzo mi szkoda tych szarych komórek Eli. Miałyśmy takie samo poczucie humoru które przez parę lat trzymało nas w ryzach psychicznych. W ten właśnie sposób odchodzą od nas osoby, jeśli nie fizycznie to uciekają psychicznie. Za takimi osobami później się tęskni, nawet jak one są.