Kiedyś tyle miałam w głowie…

… na tak na nie zawsze odpowiedź. To fragment piosenki którą śpiewała Kora Jackowska. To szczera prawda, że kiedyś. Że co dobre to coraz częściej jest w czasie przeszłym. Kiedyś kilku osobom na raz mogłam ripostować jak perszing a teraz jak przystało na starszą panią mówię – pozwól, że pomyślę. A jest o czym pomyśleć. Nigdzie nie wychodzę i nie powinnam mieć żadnych wiadomości na temat życia w naszym Domu, tymczasem wiadomości przychodzą do mnie. Rysiu pyta – zwróciłaś uwagę, że co rusz ktoś podchodzi do Marianny i pyta o jakieś instrukcje. Zrobiła się jakaś ważna. Nie wiesz o co chodzi. No nie wiem, ale najprościej byłoby żebyś podszedł do niej i poprosił o te instrukcje, przecież byliście w dość bliskich kontaktach. Dobrze powiedziałaś – byliśmy. Z podobnym pytaniem przyszło do mnie jeszcze kilka osób, a zatem coś w tym jest. Domyślam się, że wreszcie nasza Dyrekcja doczekała się osoby, która będzie ją we wszystkim popierać – bo taka jest Marianna, coś za coś, nic za darmo i zawsze na swoją korzyść. A zatem warto jest przeprowadzić wybory do Samorządu Mieszkańców a rzeczona Marianna pomyśli o ludziach które będą jadły jej z ręki i w ten sposób Dyrekcja obrośnie w siłę i razem z Samorządem będzie żyła dostatnio. Jak powiedziałam o tym zainteresowanym to w odpowiedzi usłyszałam – nie pozwolimy jej na to. Cóż Wy macie do pozwolenia czy nie pozwolenia. Jak ktoś chce coś wygrać to organizuje jakieś przedsięwzięcie które mu to ułatwi. Wy co najwyżej możecie zorganizować się w kontrze. Tak działają wszystkie partie przed wyborami. Z tego co się orientuje mielibyście znacznie więcej ludzi. W grupie Marianny jest tylko jedna osoba lubiana przez wszystkich a cała reszta na czele z Marianną nie jest lubiana. Także wasze działanie będzie bardzo proste. A ty z kim będziesz – padło pytanie. Z wami, ponieważ Marianna podpadła mi już dwukrotnie; na samym początku swojego zamieszkania w tym Domu i kilka miesięcy temu. Ona poza swoim czubkiem nosa i podlizywaniem się do dyrekcji nie zrobi nic więcej. Zawsze tak było, że dyrekcja Domu nie dbała o to żeby w Samorządzie Mieszkańców byli ludzie oddani sprawie mieszkańców, tylko tacy którzy we wszystkim poprą dyrekcję.

A propo naszej dyrekcji, konkretnie Pani Dyrektor, w mojej sprawie płaszcza i pralni zachowała się perfekt. W prawdzie na wstępie była za pracownicami pralni jednak po wysłuchaniu moich argumentów stanęła na wysokości zadania. Zakupiono nowy zamek do mojego płaszcza i krawcowa go wszyła. To takie proste. Mam swój ukochany płaszczyk, za co bardzo dziękuję! Ale w związku z tym zdarzeniem i moim ostatnim wpisem, napisał do mnie ” Ktoś ” wytykając mi moje zdegustowanie wszystkim. Tobie nic się nie podoba – grzmiał komentarz – do wszystkich się czepiasz już nawet do pralni. Może więcej empatii. No trzymajcie mnie, mnie pralnia pozbawia płaszcza na zimę w przed dzień zimy, a ja mam być empatyczna. Czyli co? zamiast żądać naprawy przedmiotu sporu miałam im powiedzieć – nic to, kilka stówek w tę czy w tę, co to dla mnie. Grunt, że wy nic nie macie sobie do zarzucenia. Przykro mi, ale ja zawsze przytaczam fakty. Nie zmyślam sytuacji tylko opisuję wydarzenia. Fakt, opisy moje są subiektywne, choć staram się żeby były obiektywne. Ale Wy moi drodzy komentatorzy, napiszcie pod moim adresem coś konkretnego dotyczącego mojego zachowania czy podejścia do czegoś. To nie jest zarzut, że mi się nić nie podoba tylko rzecz gustu.

Kowal zawinił a Cygana powiesili,

Jeszcze nie powiesili ale już obwinili za swoje sprawki. Chodzi mi o wydarzenie z naszej pralni które pozbawiło mnie zimowego płaszcza. Płaszcza kupionego zaledwie w ubiegłym roku, późną jesienią i oddanego po raz pierwszy do pralni w celu odświeżenia. Płaszcza, który musiał mnie chronić i od zimna i od deszczu; przecież nie mogę nosić parasolki ponieważ ” powożę ” chodzikiem. Mam zwyczaj szykowania ubrań zimowych na dzień 1 listopada. W tym roku do 21 listopada temperatura w dzień była zawsze dwucyfrowa na plusie, także płaszcz który przyniosłam z pralni wisiał nie tknięty w szafie i czekał na chłody. Właśnie 21 listopada zrobiło się chłodno postanowiłam więc założyć swój ukochany, cieplutki, leciutki, płaszczyk. Szok… jedna maleńka część zamka błyskawicznego wyraźnie roztopiona i płaszcz nie nadaje się do noszenia. Biegnę do pralni – może mnie poratują. Nic z tych rzeczy, starym zwyczajem panującym chyba w każdym Domu Opieki, w niczym i nigdy nie jest winien personel tylko zawsze ten głupi, stary podopieczny. Tak jest absolutnie ze wszystkim. Żeby osoba która zawaliła przyznała się do tego od razu, czyli miesiąc temu, wspólnie zaradzilibyśmy i dawno byłoby po problemie. A to było na zasadzie – wcisnąć a może się uda uniknąć problemu. W najporządniejszej rodzinie bywają wpadki ale do każdej wpadki dodaje się szczyptę empatii i po sprawie. Po szczerym przyznaniu się do wpadki, kupiłabym nowy zamek błyskawiczny, krawcowa która jest na miejscu, wszyłaby go i już. Ale nie, trzeba winę zwalić na podopieczną – nosiła pani płaszcz przez miesiąc a teraz do nas z pretensją ? – Usłyszałam. Nie, nie nosiłam, płaszcz wisiał w szafie i czekał nieświadomy na niższe temperatury. Zawiodłam się na paniach z pralni. Potraktowały mnie jak klientkę której trzeba się pozbyć a nie jak podopieczną której trzeba pomóc. Sprawa oparła się o gabinet dyrektorki; zobaczymy co z tego wyniknie. A tak swoją drogą to pomimo iż chwaliłam pralnię to wpadek z ich strony trochę zaliczyłam, które wspólnie załatwiliśmy a teraz stają okoniem, to im wytknę. Wiem dobrze co mnie za to czeka ale zaryzykuję. Otóż dość dawno temu odebrałam z pralni kurtkę polarową, czarną, na podszewce. Odbierając ją z pralni nie zwróciłam uwagi, że wisi na wieszaku podszewką na wierzch. Przyniosłam do domu i tak samo ją powiesiłam w szafie. Jak przyszła pora nałożenia jej – szok… kurtka cała oblazła w siwe włosy. Nie mogę iść z pretensją bo byłoby : a dlaczego dopiero teraz, a przecież to mogą być pani włosy. Prawda, wzięłam się więc za czyszczenie. A chyba mogła to zrobić pracownica pralni grzecznie i po pańsku. Nie, łatwiej jest durnia zrobić z podopiecznej. Innym razem wrzucono do pralki całą moją pościel nie oddzielając granatowego prześcieradła, które farbowało, od białej reszty. Prześcieradło było służbowe nie moje, tak więc nic o nim nie wiedziałam ale cała pościel do wyrzucenia. Czy musiałam ją odbierać i wracać z zastrzeżeniem, nie, nie musiałabym żeby personel był empatyczny. Owszem bez problemu dostałam nową pościel, ale dlaczego nie od razu, dlaczego najpierw próba udawania, że nic się nie stało. Ludzie mówią, że w pralni giną ubrania, nie wierzyłam aż doświadczyłam. Niby nic, a jednak. Czasem opiekun zaniesie twoje rzeczy do innego pokoju albo przyniesie czyjeś dla ciebie. Ostatnio odbierając pranie zauważyłam, że nie ma bluzy. Szukaliśmy wspólnie z personelem, bez rezultatu. Okazało się, że bluzę zabrała kuchnia myśląc, że należy do nich. Ja uparcie dochodziłam do celu to cel osiągnęłam a ci którym opiekunki zanoszą i przynoszą rzeczy do pralni nie będą się upierać, że to musi być. Nie chcą narażać się koleżankom, w końcu to nie ich rzeczy. Nie rozumiem jakim prawem ktoś wchodzi do pralni i bierze co chce. Na dodatek nie zwracając uwagi, że jak byk widoczny jest mój numer pokoju.

Wiem dobrze, że za ten wpis otrzymam solidną porcję antypatii, ale trudno, jakoś przeżyję. Już nie będę jak do tej pory kładła rzeczy do prania z kartką i nie przejmowała się co z nimi będzie. Pranie przekażę zwracając uwagę czy wszystko jest w porządku i tak samo będzie z odbiorem – będę robiła oficjalny odbiór.

De – gustibus i zaloty

Myślałam, że słowo de-gustibus oznacza iż jestem zdegustowana, a to dosłownie oznacza, że o gustach się nie dyskutuje : de gustibus non est disputandum. W zasadzie to jedno i to samo – mam inny gust niż wielu innych, tak więc można powiedzieć, że jestem zdegustowana ponieważ jestem w mniejszości. Zarzuca mi się, że nie przychodzę na spotkania czy jakieś występy. No nie przychodzę. Oglądając jakiś program zrobiony przez „naszych” dostrzegam tylko wady techniczne we wszystkim co oglądam, a to z tej prostej przyczyny, że mnie to nie zachwyca. Lubię bić brawa z zachwytu a nie z grzeczności. I to wcale nie oznacza, że dlatego iż są to amatorzy i na dodatek starzy – nic z tych rzeczy. Nie zapomnę nigdy dialogu wykonywanego przed laty, przez dwoje staruszków z Dziennego Pobytu. Patrzyłam na nich z zachwytem i wsłuchiwałam się w każde ich słowo. I to ilekroć ich oglądałam czy to na próbie czy na występie. A teraz przestałam chodzić na wszelkiego rodzaju występy czy imprezy, po prostu według mnie, nie są one godne oglądania. Te występy są robione wyłącznie dla tych co je robią, a widownię tworzy się stawiając na stole łakocie; bez nich nie byłoby widowni. Do czegoś przecie zmierzam; a no do tego, że właśnie trwa jakaś impreza z okazji 11 listopada a ja nie poszłam bo z góry wiedziałam, że patrzyłabym z niesmakiem. Byłoby takie de- gustibus. Wczoraj poszłam na mszę do naszej kaplicy wszak był to dzień 11 listopada, dla mnie bardzo ważny dzień i chciałam go uczcić. To była tak nieprawdopodobnie nudna msza, że po raz pierwszy w życiu musiałam siebie ratować żeby nie usnąć. Pomyślałam sobie – pójdę do miasta, pod Ratusz i ze wszystkimi moimi ziomkami odśpiewam hymn. Owszem odśpiewałam ale tak na ble, ble. Było zimno jak diabli także ludzi nie było wielu. Sądziłam, że organizatorzy przygotują śpiewniki żeby chór mieszkańców naszego grodu zagrzmiał należycie. Nic z tego. Organizatorzy nie popisali się. Nie było żadnych śpiewników ani kotylionów. Obsługa techniczna chóru który był gospodarzem imprezy, zawaliła sprawę. Nie sprawdzono nawet mikrofonów przed występem. Część działała a część nie. Akompaniatora – czyli naszego Olka akordeonisty, nie było w ogóle słychać. Już zrezygnowana szłam na przystanek autobusowy jak wreszcie usłyszałam coś na miarę tego dnia – orkiestrę wojskową grającą jak należy. I jeszcze coś bardzo, bardzo ważnego – maszerujących ramię w ramię obok siebie przedstawicieli wszystkich partii, organizacji i stanowisk. Szli obok siebie: Wojewoda, Marszałek Regionu i Prezydent Miasta. Nasze panie, reprezentujące zarówno Sejm i Senat. również zrobiły misz masz ze swoich partii. BRAWO!

Ostatnio, ni w pięć ni w dziesięć, zaczynam być adorowana przez naszych panów. Nasi panowie myślą, że stara baba da się skusić na każdy gest z ich strony. Że poleci za nimi tak jak oni biegali za każdą spódniczką w młodości. Nic z tego – de-gustibus. Mężczyzna musi czymś zaimponować, a nie palnąć coś ni z gruszki ni z pietruszki sądząc, że to wystarczy. Np. Wracam po wyrzuceniu śmieci, wioząc na chodziku brudne ogrodowe wiadro, mając na rękach rękawice ochronne, a zalotnik, cały w skowronkach – Pięknie pani wygląda, na spacerek wybrała się pani – pani Danusiu, to może pójdziemy razem. No i szlak mnie trafił. – Nie widzisz, że pracuję, że ledwie włażę pod górkę. Jeśli chcesz żebym spojrzała łaskawszym okiem to w czymś pomóż. Gadaniny zalotników to ja mam po samą kokardę. Inny zalotnik, ponieważ ma kłopoty z mową wyciąga łapska do moich ” przedsięwzięć” i oczywiście dostaje mu się po tych łapskach. Jestem w ogródku a on przez otwarte okno wykrzykuje swoje ochy i achy a ja mu na to – przyjdź wynieś śmieci, pograb liście, to może pogadamy. Od razu zamknął okno i skończyły się wyznania. Najkomiczniej zalecał się do mnie jeden z panów C. Czekał na korytarzu aż będę szła do stołówki i zaproponował mi pójście z nim na obiad do restauracji przy czym pokazał mi swój zasobny portfel i oznajmił, że zadzwoni po taksówkę. Odpowiedziałam mu, że jedzenie w naszej stołówce w zupełności mi wystarcza, a mój portfel jest nie mniej zasobny. Nie przyszło mu do głowy, że idąc do restauracji z kobietą trzeba by o czymś porozmawiać a z nim się nie da. Zaloty Zygmunta przeraziły mnie; jak się zorientowałam, że to są zaloty przestałam być do niego miła. Na korytarzu Zygmunt zaczął mnie obejmować, całować w policzek i po rękach. Wchodząc na stołówkę zaczął wykrzykiwać – kocham Danusię. Zaprasza mnie na czwartkową kawkę, sądząc, że to on będzie mnie gościł. Któregoś dnia słyszę rozmowę Zygmunta z Irkiem – kocham Danusię, mówi Zygmunt. Na to odpowiada mu Irek – ale sobie wybrałeś obiekt, toż do niej bez karabina nie podchodź. No i masz babo placek, za dużo okazałaś mu serdeczności bo to młody i chory człowiek to teraz musisz stać się w dwójnasób oschła.

Kiedyś, a było to około 20 lat temu, mój najstarszy wnuk chodził do maturalnej klasy i idąc do szkoły codziennie spotykał dziewczynę która bardzo mu się podobała. Zwierzył mi się z tej sympatii do niej. Chciałbyś ją poznać bliżej i nie wiesz jak – spytałam. Najpierw musisz się zorientować czy i ona zwróciła na ciebie uwagę i czy z sympatią. No ale jak, babciu ? To jest bardzo proste. Spotykasz ją codziennie więc śmiało możesz zacząć mówić dzień dobry. Już za trzecim, czy czwartym razem będziesz wiedział czy masz u niej szansę. Najpierw będzie zaskoczona. Później zaintrygowana. Jeśli jej odpowiedź na dzień dobry będzie na uśmiechu i z dnia na dzień serdeczniejszym, to wystarczy wówczas powiedzieć, że może czas by już był poznać się chociaż z imienia. Jeśli nie będzie tobą zainteresowana to albo odpowiedź będzie bez uśmiechu albo nawet będzie przechodziła na drugą stronę ulicy. Po dwóch tygodniach gościłam ich oboje u siebie. Bardzo lubię w sprawach męsko damskich, elegancję

Zaloty do Ani, naszej byłej pracownicy, musiały być równie eleganckie.. Jak pisała Pawlikowska- Jasnorzewska – musiały być pachnące i różowe. Ania odwiedziła nas kilka dni temu a od niej bił blask na odległość. Pytam – Aniu, czyżbyś była zakochana z wzajemnością? Tak pani Danusiu – odpowiedziała. Tak więc CHWILO TRWAJ!!

Moje mrzonki

W poprzednim rozdziale mojego pamiętnika rozpisałam się o Ani a przecież nie tylko ona zasługuje na uznania jako pracownik Domu Opieki. O jeszcze pracujących pisać nie będę ponieważ każdy kogo pochwalę może mieć nieprzyjemności od dyrekcji Domu. Cały czas obowiązuje zasada – poskarżyć się nie ma komu a pochwalić strach, że zaszkodzisz. W ten sposób straciła pracę inna Ania. Tę zasadę powiedziała mi osoba która mieszkała w naszym Domu zaledwie kilka miesięcy i już się zorientowała w czym rzecz. Każdy kumaty wie, że tak właśnie jest. Jeśli któryś z pracowników robi coś nie tak to dyrekcja go ceni bo może go trzymać w garści. Taki podpadnięty pracownik potulnie zrobi wszystko żeby nie stracić pracy. Na samym początku swojego pamiętnika pisałam o Karolu dla którego brakowało mi słów uznania, którymi potrafiłabym opisać jego podejście do swoich podopiecznych. Modlę się za tego człowieka codziennie i chociaż to zupełnie nie realne w swoich modlitwach proszę żeby stał się cud i żeby Karol wrócił do nas do pracy z podniesionym czołem i na godne siebie stanowisko. A jakby tak do nas wróciła Ania i Karol to dopiero byłoby pięknie. Tylko byłby kłopot kto kim miałby być. Ale są to tak piękne osobowości, że zgodnie podzieliły się obowiązkami i zaszczytami. Wówczas nasz Dom Opieki byłby wzorcowym Domem pod każdym względem ze szczęśliwymi podopiecznymi. Pomarzyć dobra rzecz.

Któregoś dnia oglądałam teleturniej – Jaka to melodia, w którym uczestnikami byli redaktorzy muzyczni Radiowej Jedynki; byłam urzeczona wiadomościami tych ludzi na temat muzyki. Wiem, że to przecież ich chleb powszedni; ja również czasem strzelę prawidłowo po jednej nutce, ale żeby tak odpowiadać jak szef Jedynki – no ta bene zwycięzca programu, to coś nieprawdopodobnego. Rozmarzyłam się żeby być w otoczeniu ludzi będących z muzyką tak za pan brat jak owi redaktorzy. Z marzeniami oddaliłam się od rzeczywistości i wyobraziłam sobie, że pracuję w Radiu pod kierownictwem takich encyklopedii muzycznych. To jest dopiero szczęście. Kocham mądrych ludzi, całe życie tak miałam. Według mnie mądry człowiek może sobie pozwolić na słabostki i tak będę go cenić ponad wszystko. Wiem, że to moje ” cenienie ” nikomu do szczęścia nie jest potrzebne ale po prostu głośno myślę.

W komentarzach miałam pytanie o brydża, który miał mieć miejsce trzy tygodnie temu. Niestety nie zagraliśmy w normalnego brydżyka ponieważ pan NIKT stchórzył. Na dodatek zachował się brzydko. Dobrze wiedział, że to ja mam grać tak jak ja wiedziałam, że mamy grać z panem NIKT. Najpierw przez kierownictwo Dziennego Pobytu uprzedził, że się spóźni około 15 min. przyszedł po 20 minutach i w ostrym tonie oznajmił, że nie będzie grał. Nie było słowa przepraszam, że wprowadziłem w błąd, że czekaliście. Panowie poczuli się urażeni; ja nie ponieważ miałam cykora przed graniem. Pograliśmy więc nienormalnie to znaczy z dziadkiem. I właśnie grając z dziadkiem uświadomiłam sobie, że ja nie umiem się należycie skupić. Czyli, że nie umiem już grać. Zapominałam kto co licytował, kto z jakiej karty wychodził, a przecież to jest bardzo ważne. Ale zauważyłam też, że i moi brydżyści są gorsi niż byli. Poprosili mnie żebym dogadała się z Mańcią – moją koleżanką, żebyśmy znów jeździli do niej na brydżyka. Nie wiem co ona na to, w końcu i jej przybyło kilka latek. Wszyscy przeżyliśmy tąpnięcie z powodu SKSu, także pół żartem pół serio możemy uczyć się siebie przy brydżyku od początku mimo, że znamy się około 15 lat. Ten SKS bardzo niszczy ludzi. Likwiduje szare komórki jedną po drugiej i to w szaleńczym tempie. A żyć trzeba i coś z tym życiem robić.

Zaduszki

Zaduszki nastrajają ludzi do zadumy, melancholii i wręcz smutku, a mnie jakoś nie. Owszem wspomnę z nostalgią, ale życie starych ludzi to już tylko wspomnienia. Żal jak umiera młody człowiek ale stary ? Jego pora i już, a jeśli cierpi to i lepiej, że przestał. Coś się powspomina z życia które minęło; ale przecież wspomina się coś stale. Mój cały pamiętnik to wspomnienia tego co było i nie potrzebne do tego były mi Zaduszki. Natomiast od lat w Zaduszki wspominam Anię, żyjącą i kwitnącą, piękną, młodą, ciepłą kobietę, byłą pracownicę naszego DPSu. która nauczyła mnie robić bukiety na groby, a ja z roku na rok robię je coraz piękniejsze. Już na kilka dni przed Zaduszkami zaczynam zbierać niezbędne do tego akcesoria i z automatu rozmyślam o Ani – jaka była a jaka może być teraz. Zatrudniła ją u nas poprzednia dyrektorka i przydzieliła mi ją jako pracownicę pierwszego kontaktu. Ania potraktowała tę funkcję z należytym jej szacunkiem i swoje pierwsze kroki skierowała do mnie. Dzisiaj ludzie nie wiedzą, że mają takich opiekunów, a jeśli wiedzą to tyle, że w razie potrzeby mogą coś od nich chcieć. A Ania chciała uczestniczyć w moim życiu. Przedstawiła mi się oznajmiając, że bardzo by chciała żebyśmy się poznały bliżej ale ponieważ takie poznanie wymaga dużo czasu a z tym jest gorzej, tak więc zaprasza mnie do swojej pracowni plastycznej w której prowadzi zajęcia dla różnych grup naszej społeczności z której będę mogła dobrać sobie odpowiednią grupę ludzi. Pracownia Ani była oblegana przez mieszkańców, przez przychodzących do ” Leśnej Chaty ” , przez pracowników, czy przychodzących na Pobyt Dzienny. Wszystkich uczyła robić piękne rzeczy. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że potrafię robić takie cudeńka. Dzień u Ani to była najlepsza terapia i relaks. Opowiadaliśmy o sobie, śpiewaliśmy no i oczywiście tworzyliśmy cuda popijając kawkę. Ponieważ ja byłam już po przejściach dzięki pobytowi w tym Domu, także praca u Ani była dla mnie bardzo potrzebna. To ona pierwsza zauważyła, że mną jest coś nie tak po udarze. Zwróciła uwagę, że przestawiam słowa czy pojedyncze głoski. Wprowadziła więc, dla mnie specjalnie logopedię, nic mi o tym nie mówiąc. Po prostu pomagała mi wyjść z tej matni prowokując odpowiednią zabawę. To ona zorganizowała pójście do nowej dyrektorki wraz z pracownicami, w mojej sprawie, bo bardzo szybko zauważyła, że jestem nękana. Poprzednia dyrektorka po odejściu od nas, jak znalazła dla siebie pracę, zabrała ze sobą Anię. Wiedziała dobrze, że jest to bardzo wartościowy pracownik. Poza plastyką, w której nie miała sobie równych, Ania grała na pianinie, na gitarze i śpiewała. Ania miała jedną wadę, była cholerną bałaganiarą. Ale ponieważ była kochaną bałaganiarą to po jej wyjściu z pracowni organizowałam sprzątanie. Obie panie – poprzednia dyrektorka i Ania, trafiły do prywatnego Domu Opieki, jedna jako zarządzająca, druga jako jej podwładna. Właściciel Domu szybko poznał się na Ani i z niej zrobił zarządzającą Domem a dyrektorce podziękował za współpracę. Teraz tok myślenia o Ani jest zupełnie inny – czy się zmieniła a jeśli tak to w jakim stopniu? Jest przecież dyrektorem. Czy jako dyrektorka Domu jest wstanie pomieścić w sobie swoje ogromne serce ? A może zmieniła się, stała się cynicznym zimnym dyrektorem udającym tylko, że kocha ludzi, tak jak wszyscy dyrektorzy Domów Opieki – no prawie wszyscy. A może jest unikatem wśród dyrektorów Domów Opieki? Bardzo chciałabym wiedzieć. Kilka lat temu byłam w Domu Opieki zarządzanym przez Anię. Jej nie było a ja ” ciągnęłam za język ” pracowników żeby coś powiedzieli na temat dyrekcji. Podpuszczałam na zasadzie – macie tak daleko do pracy, przecież tu szczere pole, nawet telefony nie mają zasięgu. Ale atmosferę mamy życzliwą – odpowiadali. Wiemy jak jest u was i nie zamienilibyśmy się. Ja widziałam różnicę – u nas fizycznie jest więcej przestrzeni np. mamy swoje jednoosobowe pokoje i piękną przestrzenną i czyściutką stołówkę. Tam stołówka to bar z PRLu. Ale kuchnia, o dziwo, może śmiało konkurować z naszą. I takie właśnie są u mnie reminiscencje zaduszkowe.