Myślałam, że słowo de-gustibus oznacza iż jestem zdegustowana, a to dosłownie oznacza, że o gustach się nie dyskutuje : de gustibus non est disputandum. W zasadzie to jedno i to samo – mam inny gust niż wielu innych, tak więc można powiedzieć, że jestem zdegustowana ponieważ jestem w mniejszości. Zarzuca mi się, że nie przychodzę na spotkania czy jakieś występy. No nie przychodzę. Oglądając jakiś program zrobiony przez „naszych” dostrzegam tylko wady techniczne we wszystkim co oglądam, a to z tej prostej przyczyny, że mnie to nie zachwyca. Lubię bić brawa z zachwytu a nie z grzeczności. I to wcale nie oznacza, że dlatego iż są to amatorzy i na dodatek starzy – nic z tych rzeczy. Nie zapomnę nigdy dialogu wykonywanego przed laty, przez dwoje staruszków z Dziennego Pobytu. Patrzyłam na nich z zachwytem i wsłuchiwałam się w każde ich słowo. I to ilekroć ich oglądałam czy to na próbie czy na występie. A teraz przestałam chodzić na wszelkiego rodzaju występy czy imprezy, po prostu według mnie, nie są one godne oglądania. Te występy są robione wyłącznie dla tych co je robią, a widownię tworzy się stawiając na stole łakocie; bez nich nie byłoby widowni. Do czegoś przecie zmierzam; a no do tego, że właśnie trwa jakaś impreza z okazji 11 listopada a ja nie poszłam bo z góry wiedziałam, że patrzyłabym z niesmakiem. Byłoby takie de- gustibus. Wczoraj poszłam na mszę do naszej kaplicy wszak był to dzień 11 listopada, dla mnie bardzo ważny dzień i chciałam go uczcić. To była tak nieprawdopodobnie nudna msza, że po raz pierwszy w życiu musiałam siebie ratować żeby nie usnąć. Pomyślałam sobie – pójdę do miasta, pod Ratusz i ze wszystkimi moimi ziomkami odśpiewam hymn. Owszem odśpiewałam ale tak na ble, ble. Było zimno jak diabli także ludzi nie było wielu. Sądziłam, że organizatorzy przygotują śpiewniki żeby chór mieszkańców naszego grodu zagrzmiał należycie. Nic z tego. Organizatorzy nie popisali się. Nie było żadnych śpiewników ani kotylionów. Obsługa techniczna chóru który był gospodarzem imprezy, zawaliła sprawę. Nie sprawdzono nawet mikrofonów przed występem. Część działała a część nie. Akompaniatora – czyli naszego Olka akordeonisty, nie było w ogóle słychać. Już zrezygnowana szłam na przystanek autobusowy jak wreszcie usłyszałam coś na miarę tego dnia – orkiestrę wojskową grającą jak należy. I jeszcze coś bardzo, bardzo ważnego – maszerujących ramię w ramię obok siebie przedstawicieli wszystkich partii, organizacji i stanowisk. Szli obok siebie: Wojewoda, Marszałek Regionu i Prezydent Miasta. Nasze panie, reprezentujące zarówno Sejm i Senat. również zrobiły misz masz ze swoich partii. BRAWO!
Ostatnio, ni w pięć ni w dziesięć, zaczynam być adorowana przez naszych panów. Nasi panowie myślą, że stara baba da się skusić na każdy gest z ich strony. Że poleci za nimi tak jak oni biegali za każdą spódniczką w młodości. Nic z tego – de-gustibus. Mężczyzna musi czymś zaimponować, a nie palnąć coś ni z gruszki ni z pietruszki sądząc, że to wystarczy. Np. Wracam po wyrzuceniu śmieci, wioząc na chodziku brudne ogrodowe wiadro, mając na rękach rękawice ochronne, a zalotnik, cały w skowronkach – Pięknie pani wygląda, na spacerek wybrała się pani – pani Danusiu, to może pójdziemy razem. No i szlak mnie trafił. – Nie widzisz, że pracuję, że ledwie włażę pod górkę. Jeśli chcesz żebym spojrzała łaskawszym okiem to w czymś pomóż. Gadaniny zalotników to ja mam po samą kokardę. Inny zalotnik, ponieważ ma kłopoty z mową wyciąga łapska do moich ” przedsięwzięć” i oczywiście dostaje mu się po tych łapskach. Jestem w ogródku a on przez otwarte okno wykrzykuje swoje ochy i achy a ja mu na to – przyjdź wynieś śmieci, pograb liście, to może pogadamy. Od razu zamknął okno i skończyły się wyznania. Najkomiczniej zalecał się do mnie jeden z panów C. Czekał na korytarzu aż będę szła do stołówki i zaproponował mi pójście z nim na obiad do restauracji przy czym pokazał mi swój zasobny portfel i oznajmił, że zadzwoni po taksówkę. Odpowiedziałam mu, że jedzenie w naszej stołówce w zupełności mi wystarcza, a mój portfel jest nie mniej zasobny. Nie przyszło mu do głowy, że idąc do restauracji z kobietą trzeba by o czymś porozmawiać a z nim się nie da. Zaloty Zygmunta przeraziły mnie; jak się zorientowałam, że to są zaloty przestałam być do niego miła. Na korytarzu Zygmunt zaczął mnie obejmować, całować w policzek i po rękach. Wchodząc na stołówkę zaczął wykrzykiwać – kocham Danusię. Zaprasza mnie na czwartkową kawkę, sądząc, że to on będzie mnie gościł. Któregoś dnia słyszę rozmowę Zygmunta z Irkiem – kocham Danusię, mówi Zygmunt. Na to odpowiada mu Irek – ale sobie wybrałeś obiekt, toż do niej bez karabina nie podchodź. No i masz babo placek, za dużo okazałaś mu serdeczności bo to młody i chory człowiek to teraz musisz stać się w dwójnasób oschła.
Kiedyś, a było to około 20 lat temu, mój najstarszy wnuk chodził do maturalnej klasy i idąc do szkoły codziennie spotykał dziewczynę która bardzo mu się podobała. Zwierzył mi się z tej sympatii do niej. Chciałbyś ją poznać bliżej i nie wiesz jak – spytałam. Najpierw musisz się zorientować czy i ona zwróciła na ciebie uwagę i czy z sympatią. No ale jak, babciu ? To jest bardzo proste. Spotykasz ją codziennie więc śmiało możesz zacząć mówić dzień dobry. Już za trzecim, czy czwartym razem będziesz wiedział czy masz u niej szansę. Najpierw będzie zaskoczona. Później zaintrygowana. Jeśli jej odpowiedź na dzień dobry będzie na uśmiechu i z dnia na dzień serdeczniejszym, to wystarczy wówczas powiedzieć, że może czas by już był poznać się chociaż z imienia. Jeśli nie będzie tobą zainteresowana to albo odpowiedź będzie bez uśmiechu albo nawet będzie przechodziła na drugą stronę ulicy. Po dwóch tygodniach gościłam ich oboje u siebie. Bardzo lubię w sprawach męsko damskich, elegancję
Zaloty do Ani, naszej byłej pracownicy, musiały być równie eleganckie.. Jak pisała Pawlikowska- Jasnorzewska – musiały być pachnące i różowe. Ania odwiedziła nas kilka dni temu a od niej bił blask na odległość. Pytam – Aniu, czyżbyś była zakochana z wzajemnością? Tak pani Danusiu – odpowiedziała. Tak więc CHWILO TRWAJ!!
