Moje kontrole

Opisując wnioski pokontrolne z naszego DPS przypomniało mi się, że przez kilka lat pełniłam funkcję kontrolujące pracując w Regionalnym Związku Spółdzielni Inwalidów i w jednej ze Spółdzielni Inwalidów. Kontrolowałam dwa województwa i miałam szczęście podlegać porządnemu kierownictwu. Moi szefowie jak chcieli poznać sprawę tak dogłębnie, od podszewki, zawsze wysyłali mnie. Ja natomiast wychodziłam z założenia, że jeśli człowiek się skarży to trzeba mu uwierzyć i za wszelką cenę pomóc cierpliwie dochodząc do sedna. Wysyłano mnie na kontrolę nawet z resortów na których w ogóle się nie znałam bo wiedzieli, że będę tak drążyć aż kończąc kontrolę będę już specjalistką w tej dziedzinie. Taki protokół pokontrolny jaki opisałam w poprzednim rozdziale to wstydziłabym się podpisać. Opiszę trzy przykłady które zobrazują moje podejście do sprawy. List od Fali 56 – to taki interwencyjny program radiowy z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku; strajk w spółdzielni i pomoc dyrekcji w wyjaśnieniu sprawy lewego handlu wyrobami spółdzielni. Jak od swojej pani naczelnik usłyszałam pytanie – zajmie się tym pani – odpowiedź brzmiała – pewnie, że tak, chociaż miałam cykora czy dam radę, ale też zawsze przychodziło mi do głowy jedno – ktoś oczekuje mojej pomocy i nikt nie zrobi tego staranniej ode mnie.

Któregoś dnia do naszego Regionalnego Związku przyszedł list z Fali 56 z prośbą żebyśmy się wnikliwie zajęli skargą człowieka, pomimo, że sprawa ta została przegrana w Sądzie Pierwszej Instancji. Człowiek ów był stróżem na budowie w Sejnach i odchodząc z pracy podobno nie rozliczył się z pobranej odzieży ochronnej – konkretnie z kożucha. W owych latach taki kożuch wart był kilka jego pensji tak więc nic dziwnego, że nie chciał ponosić kosztów za coś czego nie był winien. Sprawa podlegała inspektorowi BHP ale jego zdanie wszyscy znali – jeśli Sąd uznał jego winę to co on może zrobić. A moje zdanie było przeciwne – jeśli człowiek nie może się z tym pogodzić to znaczy, że został skrzywdzony i ja znajdę tego kto go skrzywdził. Kierownictwo tej budowy miało swoją siedzibę w Augustowie, zadzwoniłam do nich i poinformowałam, że jutro rano jestem, żeby przygotowano mi wszystkie dokumenty tej sprawy. Jeszcze nie wyjechałam a już wiedziałam, że sprawę wygrałam. Kierownik nadzorujący budowy w powiecie zadał mi pytanie – a jakie dokumenty? No jak to jakie, chociażby protokół odbioru kożucha, bo wyście go odebrali pocztą tylko twierdzicie, że to nie jest ten kożuch który powinien być. Nie mamy żadnego protokołu, ten kożuch po prostu leży w kącie, na podłodze w magazynie. Ile lat tak leży – pytam. Chyba z dziesięć. Do jutra, panie kierowniku. Moja pani naczelnik aż krzyknęła – wiedziałam, że będę mogła się pochwalić rzetelnie załatwioną sprawą. Jedź i bądź tam tak długo ile trzeba.( Jak w pracy spotykają się porządni ludzi to praca taka daje bardzo dużo satysfakcji ). Po przyjeździe na miejsce uświadomiłam panu kierownikowi, że przy odbiorze takiej przesyłki pocztowej należało sporządzić komisyjnie protokół odbioru. To my to zrobimy teraz – radośnie odpowiedział pan kierownik. Proszę bardzo, ale z dzisiejszą datą. W protokole zaczęli się rozpisywać, że kożuch jest brudny i pogryziony przez myszy. Pomyślałam sobie, Boże ty widzisz i nie grzmisz. No jaki ma być ten kożuch po 10 latach leżenia na podłodze. Skoro nie mieliście protokołu odbioru to z czym byliście w Sądzie? W Sądzie zeznawali świadkowie. Jacy świadkowie ? Dostałam listę trzech osób. Poprosiłam o akta osobowe tych osób i okazało się, że dwóch z nich zostało zatrudnionych kilka lat później niż było to ujęte w zeznaniach. Pojechałam do Sejn żeby pocieszyć owego nieszczęśnika, że sprawa z kożuchem została zakończona a ja dopilnuję, żeby kierownictwo odpowiedziało za krzywdę wyrządzoną Panu. To było przecież dziesięcioletnie nękanie. ( Podobnie jak ze mną teraz w DPSie ). Byłam bardzo szczęśliwa zakończeniem sprawy i pewnością, że moje szefostwo nie zamiecie sprawy pod dywan. Przy okazji zwiedziłam Sejny mając siedmiolatków za przewodników.

Druga sprawa dotyczyła strajku pracowników produkcyjnych przeciwko swojej dyrekcji. Pracownicy upominali się o premie za dwa kwartały, Dyrekcja zarzucała pracownikom, że z powodu małego przerobu nie mają premii kwartalnych a pracownicy uważali, że skoro oni nie mają premii to tym bardziej nie powinna jej mieć dyrekcja a niestety całe kierownictwo spółdzielni premie otrzymuje regularnie. Żeby zakończyć spór musiałabym sprawdzić wszystkie zlecenia które otrzymała spółdzielnia z zewnątrz, zlecenia wydane na poszczególne linie produkcyjne, realizację zleceń i kontrolę jakości wykonania zleceń. Ponadto musiałabym też sprawdzić w kadrach czy nie ma jakiś nagan czy upomnień personalnych. Żeby to wszystko sprawdzić musiałabym być tam z miesiąc. Wpadłam więc na inny pomysł. Poprosiłam pracowników żeby wykorzystali okazję, że tu jestem, spisali wszystkie uwagi i ukierunkowali mnie pod względem dokumentacji, czyli żeby to wyszło tak, że ja sama na to wszystko wpadłam sprawdzając właściwe dokumenty. Żeby nikt nie wiedział kto i co mi powiedział, każdy z pracowników rozmawiał ze mną po 15 min. w odosobnionym pokoju. Dlatego wszyscy po 15 min. żeby nie było żadnych domysłów, że ten był krócej czy dłużej, to pewnie ten donosił a ten nie. Po sporządzeniu protokołu pokontrolnego od ręki, jeszcze tego samego dnia prezes obiecał załodze natychmiastowe wypłacenie zaległych premii.

Trzecia sprawa dotyczyła sprzedaży odzieży ochronnej na czarnym rynku. Przyszedł do mnie prezes jednostki nadrzędnej spółdzielni, która szyła tę odzież z prośbą żebym wyjaśniła sprawę. W dokumentacji wszystko gra a na rynku ktoś handluje naszymi wyrobami; była w tej sprawie informacja z Policji ( wówczas z Milicji ). Odzież tę szyła Spółdzielnia w Mrągowie i tam kwitł czarny rynek z tą odzieżą .Zupełnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Jak zwykle po przyjeździe do Spółdzielni poprosiłam o samodzielny pokój, tym razem tylko po to żeby nikt nie widział mojej zakłopotanej miny i mojej bezradności. W końcu poproszono mnie jako specjalistę od spraw trudnych, tym razem wręcz beznadziejnych, nie mogę zawieźć. Poprosiłam kierownika placówki żeby po kolei wytłumaczył mi od czego rozpoczyna się proces produkcyjny. Od wystawienia zleceń – odpowiada szef .W ilu egzemplarzach wystawiacie zlecenie – w trzech. Dostaje je wykonawca, czyli w tym wypadku chałupnik, drugi egzemplarz idzie do dyrekcji wojewódzkiej, a trzeci zostaje u nas w biurze – brzmiała odpowiedź. Żeby zyskać na czasie zrobiłam tabelkę o trzech rubrykach i poprosiłam o wszystkie zlecenia z tego miesiąca jakie mają na miejscu. Na takim zleceniu była nazwa wyrobu, ilość sztuk do wykonania, pobrany materiał oraz imię nazwisko i adres chałupnika. Od razu rzuciły mi się w oczy skreślenia na arkuszu zleceń. Adresy chałupników były rozstrzelone w promieniu 100 km. Chałupnicy mieszkali na wsiach ale i w głębokiej i odległej puszczy; ja jednak postanowiłam wypełnić drugą rubrykę mimo, że powinna ona zawierać te same dane co rubryka pierwsza. I to był strzał w dziesiątkę. Chałupnicy mieli na swoich zleceniach po 20% więcej do wykonania niż na niby kopii. Pieniądze otrzymywali pomniejszone o te 20%, tłumaczono im, że to dlatego iż mają maszyny które są własnością spółdzielni, że nie muszą jeździć po materiały ani też odwozić gotowych wyrobów. To była istotnie wygoda. Każdy chałupnik był inwalidą i był szczęśliwy, że ma pracę mieszkając w Puszczy Piskiej. To były wielkie zalety socjalizmu; dla takich ludzi powstawały Zakłady Pracy Chronionej. Jedni wielcy okradali tych maluczkich a inni stawali w ich obronie – oczywiście należałam do tych drugich. Zjechałam owe tereny w szerz i wzdłuż, po wiejskich wertepach i po puszczańskiej głuszy, niejednokrotnie pilotowana przez Milicję. A szczęśliwa jak głupia, że mogę pomóc. Moje serce krzyczało – o to jadę do was, czekajcie na mnie, pomogę.

Ta praca dawała mi bardzo dużo satysfakcji.



Wnioski pokontrolne

Kontrola w naszym DPSie miała miejsce w styczniu 2019r. i potrzeba było roku żeby tak odpowiedzieć na zarzuty stawiane przez mieszkańców wobec dyrekcji, żeby nic nie odpowiedzieć. Na zarzuty, jak zwykle, odpowiadała dyrekcja Domu a kontrolerki przyjęły do wiadomości i respektowania. Zarzut 1 – W zakresie braku odpowiedniej liczby personelu. Kontrolerzy stwierdzili ten brak w czasie od godz. 6 rano do 6; 30. Moim zdaniem to tylko pół godziny, no ale fakt, różnie bywa. W ramach odpowiedzi dyrekcja wprowadziła pracę trzyzmianową przez wszystkie dni tygodnia. W konsekwencji widzimy ciągle sprzątające pokojowe – świątek, piątek i niedzielę. Czy naprawdę o to chodziło żeby mopy śmigały przez cały tydzień. Czy nie lepiej byłoby zebrać kilka osób w jedno miejsce, nawet na korytarzu i pobyć z nimi, porozmawiać. Chodzi o osoby bezradne, które snują się nie wiedząc o co chodzi. Zarzut 2 – nieprawidłowości w podawanej diecie. Na ten temat nic nie wiem ale na informację ze strony dyrekcji, że 5 września 2018 r. została przeprowadzona kontrola z SANEPIDU , która nie stwierdziła nieprawidłowości, – powiedzieć coś mogę. Przez zupełny przypadek widziałam jak owa kontrola przyszła i wyszła po wypiciu kawy u siostry przełożonej. Następne punkty takie jak – nieuzasadnione wyjmowanie protez, niekontrolowane podawanie płynów, niedostateczna wymiana pampersów i zakaz pomagania podopiecznym przez osoby odwiedzające, -kontrolujące kończą zdaniem – w powyższym zakresie nie dokonano ustaleń. ( Może trzeba było pochodzić po pokojach bez kierownictwa Domu i zachęcić ludzi do zwierzeń a przede wszystkim uwierzyć podopiecznym). Punkt 7 – Niedokładne i niecałkowite podawanie leków. Analogiczna sytuacja jak w wyżej wymienionych punktach – Nie dokonano ustaleń. Niestety sprawy podawania leków i ustawiczne pomyłki w tym zakresie, to stałe tematy podopiecznych. Ale ponieważ nikomu w tym Domu nie zależy na naszym zdrowiu to można mówić do woli, nikogo to i tak nie obchodzi. Pominę 3 punkty, ponieważ kontrolerki nie dokonały ustaleń i przejdę do punktu 11 – Lekceważące zachowanie się personelu i kierownictwa DPS względem pensjonariuszy i ich rodzin. W punkcie tym opisany jest przypadek pani Marii, która doznała udaru mózgu i żeby nie zaangażowanie sąsiadki nie uzyskałaby nigdy pomocy. ( Że tak jest to jestem tego jeszcze żywym przykładem, bo pani Maria to już nie żyje ). Według kontrolujących pielęgniarki musiały poobserwować chorą żeby podjąć adekwatną decyzję. ( Jak ja dostałam udaru to mnie również obserwowano – podano neospazminę i opiekunka miała sprawdzać czy jeszcze żyję, na nie szczęście naszej dyrekcji jeszcze żyję ). Odpowiadam więc – pielęgniarki nie raczyły nawet spojrzeć na panią Marię. Dalej jest dopisek, że lekarz stwierdził iż podczas obserwacji nie było żadnych objawów udaru. Jaki lekarz? Skąd go wytrzasnęliście? To była sobota, u nas lekarz jest tylko we wtorek no i czasem w piątek. Można było zadzwonić do szpitala to panie kontrolerki dowiedziałyby się, że pani Maria została przywieziona do szpitala prywatnym samochodem przez osoby obce. Trafiła od razu na Oddział Poudarowy i przebywała w nim7 dni. Udaru nie można obserwować tylko należy natychmiast pomagać. Dalej z protokołu pokontrolnego wynika, że rodzina pani Marii nie wnosiła żadnych zastrzeżeń. Jaka rodzina? Córka która mieszka w Bielsku Białej i na ogół przebywa w szpitalu? Syn który nie trzeźwieje? Czy wnuk który mieszka w Białymstoku, a który jak przyjechał na zaproszenie dyrekcji żeby porozmawiać o babci, nie zastał ani jednej osoby odpowiedzialnej za ten stan rzeczy. Ale panie kontrolerki wzięły za pewnik wypowiedzi dyrekcji nie skargi podopiecznych. Dlatego właśnie źle się dzieje w Domach Opieki bo nikogo nie obchodzą mieszkańcy takich Domów. W dalszej części tego punktu poruszona została sprawa pani Józi która przez trzy dni uskarżała się na bóle brzucha a od pielęgniarek dostawała tabletki przeciwbólowe i informację, że musi czekać do wtorku na lekarza ( od soboty do wtorku ). Syn zawiózł ją do lekarza, do szpitala, gdzie stwierdzono zapalenie jelit. Po trzydniowym przyjmowaniu co dwie godziny leków przeciwbólowych można dostać zapalenia jelit. Tym bardziej, że te jelita mają ponad 90 lat.

Po przeczytaniu owego protokołu wniosek nasuwa się jeden , a w zasadzie pytanie – czego wy staruchy kurna chcecie, siedźcie cicho i cieszcie się z tego co macie bo i tak nikogo to nie obchodzi czy wam tu jest dobrze czy źle.

Spadł mi kamień z serca

Nie zdawałam sobie sprawy, że to zaleganie kamienia na sercu jest faktycznie odczuwalne. Myślałam, że to tylko tak się mówi ,a ja naprawdę czułam ciężar kamienia. Jaką nieprawdopodobną ulgę odczuwa się jak tenże kamień spada z serca, człowiek staje się lekki i oddycha lekko i pełną piersią. Oczywiście ten spadający kamień to pomyślne zakończenie sprawy z Józią. Szłam do niej z tym wielkim ciężarem na sercu i z myślą, że chociaż potrzymam ją za rękę. Tak zrobiłam. Zaraz po wzięciu jej ręki i pogłaskaniu, Józia otworzyła oczy i całkiem świadomie stwierdziła – a to ty Danka, cieszę się, że przyszłaś. Podaj mi wodę. Siedziałyśmy dość długo i rozmawiałyśmy. Józia rozmawiała ze mną w pełni świadomie, także po kamieniu nie ma śladu. Józia co jakiś czas wyrażała swoją radość, że jest w swoim pokoju, że nie chciałaby już do szpitala. Rozejrzałam się po jej pokoju i stwierdziłam, że faktycznie jest czyściutko i miło. W takich warunkach można sobie pochorować, oby nie za ciężko i nie za długo. O to żeby było właśnie tak – czyściutko i miło, dbają opiekunki z jej rewiru i pokojowa. Domyślam się, że zarówno opiekunki jak i pokojowe były ćwiczone do bólu, to przez pedanterię Józi, ale w konsekwencji jest tak jak powinno być.Pisząc o tym, że Józia mimo, że śpiewała w tym złowieszczym chórze, który niszczył ludzi, sama do końca pozostała porządnym człowiekiem, przypomnieli mi się wszyscy śpiewający w nim. Było w nim 10 osób „śpiewających” w tym czworo porządnych i nie przekupnych ludzi a reszta to śmieci nie ludzie. Ostatnie lata istnienia chóru to warunkiem do przyjęcia w poczet było zrobienie świństwa ze wskazaniem a nie umiejętność śpiewania. Dlatego słowo śpiewających wzięłam w cudzysłów bo z tym śpiewaniem było kiepściutko. Ela, prowadząca chór, zagłuszała celowo ten śpiew głośnym graniem na akordeonie. Do dnia dzisiejszego zostały przy życiu cztery osoby – dwie ze szlachetnym charakterem i dwie z zaśmieconym, takim odpadkiem ludzkim. Nawet w tym chórze porządne osobniki były gnębione bez litości; tak więc jak taki gnębiony człowiek nie ugięcie pozostawał porządnym człowiekiem to nic dziwnego, że wspomnienie o nim wyciska łzy. Takim właśnie człowiekiem była TOSIA, jak zmarła napisałam, jak umiałam, tren na jej cześć.

TOSIU – twoje imię teraz to Cisza, Twoich wierszy, piosenek i żartów . nikt z nas żywych już nie usłyszy. Z nad ciemnej rzeki wiatr przyleci i mglistych wspomnień woń przyniesie I namaluje przeszłe lata jak byłyśmy razem tu w naszym świecie. Ty łączysz teraz naszą Ziemię z niebieską chmurą i obłokiem, W zadumie gwiazdy patrzą na nas Twoim figlarnym, ciepłym wzrokiem. Nie jesteś duchem lecz wspomnieniem co ciężkie łzy człowiecze łączy a mam ich tyle w noc bezsenną, że moje życie w nich się sączy. Że chyba świat nimi obdzielę. I nie ma cię i jesteś ze mną, zostajesz na tych chwil nie wiele, potem cię szukam na daremno. Miałyśmy tyle wspólnych planów – o bajkach, wierszach i modlitwach, Ja smutne brałam, ty wesołe…aż nagle do mnie już nie wyszłaś. Tosiu kochana, co mam wyznać? Że źle, że bardzo źle bez ciebie, Że tu po tobie tylko cisza, bo twoje plany są już w niebie.

Ten tren napisałam 19 listopada 2008 roku. Byłam wówczas na Pobycie Dziennym naszego DPSu i miałam wyjątkowe chody u byłej pani dyrektor, która pozwalając mi na wiele liczyła, że w zamian dostanie moje komunalne mieszkanie i kupi je sobie za 20% wartości. Dlatego właśnie dobrze wiem kogo gnębiono bez skrupułów. Po latach zwróciłam uwagę, że gnębiono ludzi którzy w Samorządzie Mieszkańców pełnili funkcję przewodniczących. Gnębiono ich żeby nigdy nie ośmielili się powiedzieć głośno co widzieli pełniąc te funkcje. Pierwszą znaną mi gnębiono i byłą przewodniczącą była właśnie Tosia. Po niej, takich samych zaszczytów funkcyjnych i gnębienia doznała Janeczka – farmaceutka. Gnębiono ją do śmierci. Po niej przewodniczącym został Antoś, który jest gnębiony do dziś. Po Antosiu była Irena, którą chórzystki gnębiły od rana do wieczora. Ostatnią przewodniczącą samozwańcem była pani NIKT, jedyna nie gnębiona ponieważ od tego typu działań to ona była specjalistką. Sama wepchała się na ten zaszczytny stołek i sama z niego zrezygnowała. Jako przewodnicząca miała super moc w gnębieniu mnie. Dyrekcja mogła śmiało powiedzieć, że wszystkie zarzuty względem mojej osoby są potwierdzone przez Samorząd. Taki zdegenerowany Samorząd, który zamiast stawać w obronie mieszkańca, niszczył go dla swojej przyjemności. Patrząc dzisiaj na panią NIKT mam satysfakcję, że nie tylko nie zatańczy na moim grobie, jak obiecywała, ale na swoich niby nóżkach nie dotelepie się samodzielnie nigdzie.

Codzienność

5 lutego było spotkanie mieszkańców z panią dyrektor. Poruszane były sprawy dobrze nam znane i wałkowane w kółko, ale dla nowych mieszkańców, a jest ich dość dużo, sprawy dość istotne. Natalka informowała o zajęciach, do których zachęcała p. dyrektor. A ja natychmiast odpowiadam : już nowi mieszkańcy zauważyli, że na zajęcia wszelkiego rodzaju zapraszani są sami swoi i w bardzo widoczny sposób – na ucho. ( Czekam aż mnie ktoś zaprosi w taki sposób ). Po zebraniu ogłoszono wszem i wobec, że za parę minut zapraszają wszystkich do śpiewania – zostałam i przez niemal dwie godziny śpiewałam ze wszystkimi, a tych wszystkich było dość dużo. ( Co to znaczy oficjalne zaproszenie ).Pani dyrektor poruszyła kilka spraw w taki sposób, że miałam wrażenie iż są to odpowiedzi na poruszane zagadnienia w moim blogu. Np. uczęszczanie na gimnastykę. Pani dyrektor zadała pytanie – kto korzysta z gimnastyki? Zgłosiło się kilka osób które nigdy nie były na gimnastyce, pomyliły ćwiczenia rehabilitacyjne z gimnastyką ogólną. To była odpowiedź dla mnie – zobacz, nie jest tak jak napisałaś na blogu, że nasi nie przychodzą. Nie miałam ochoty ciągnąć tematu, tak więc zostało na tym, że ludzie nawet nie rozróżniają jednego od drugiego. Nina zachęcała wszystkich do korzystania z zabiegów fizykoterapeutycznych. Nowi mieszkańcy nawet nie wiedzą, że u nas są takie możliwości. Należałoby nowego mieszkańca oprowadzić po budynku i wszystko wytłumaczyć. Można zorganizować grupę kilku osób i chodzących i na wózkach. Można rozdzielić zwiedzanie budynku na kilka dni wszak to kolos a ludzie słabi; można, ale trzeba chcieć.

W każdy czwartek na tablicy ogłoszeń widnieje informacja zachęcająca do przyjścia na czwartkową herbatkę i wysłuchanie utworów takich to a takich. Za każdym razem jak przeczytam takie ogłoszenie to nasuwa mi się myśl – czy organizatorzy takich spotkań wiedzą co znaczy słowo – WYSŁUCHAĆ. Byłam na czymś takim nie raz i nigdy nie było możliwości wysłuchania czegokolwiek. Ludzie którzy przychodzą na takie spotkanie to jedni wypiją kawę i wychodzą, inni w gronie pięciu, sześciu osób bawią się sobą nie szczędząc swoich gardeł, a jeszcze inni przerażeni hałasem wychodzą. Jeśli zachęca się kogoś do wysłuchania utworu muzycznego to należałoby się samemu do tego przygotować. Powiedzieć coś o wykonawcy czy twórcach utworu a nie bez słowa puszczać płytę jak leci. W każdym DPS wykorzystano by moje umiejętności tego właśnie typu, tylko nie u nas, u nas musi być byle jak, aby dużo i głośno. Ta bylejakość to cecha lewej ręki pani dyrektor.

Mam wyrzuty sumienia. Któregoś dnia przyszła do mnie Lucyna i przekazała mi wiadomość, że Józia chce się ze mną widzieć, żebym do niej przyszła. W tym dniu nie mogłam, miałam ” napięty grafik ” a już dzień później Józia straciła świadomość. Od kilku dni leży w jakimś letargu zupełnie nieświadoma. Chodzę do niej ze swoimi wyrzutami sumienia i patrząc na nią płakać mi się chce. Józia to jedna z niewielu bardzo porządnych ludzi. Dlaczego jedna z niewielu? ponieważ prawie każdy kto przebywa wśród wron latami, zaczyna krakać jak one, a Józia zawsze była i jest sobą. Przez wiele lat śpiewała w tym sławetnym chórze, który miał za zadanie chwalić dyrektorkę i niszczyć osoby przez nią wskazane; nic z tych rzeczy nie zrobiła. Józia to pedantycznie czysta i dokładna osoba. Ta pedantyczność była nie raz męcząca. Józia ma swój specyficzny dowcip, taki bardzo wprost, który nie śmieszył a przerażał. Jednak nade wszystko to bardzo porządny człowiek. Boże, jak chciałabym żeby Józia wyzdrowiała i żeby o własnych siłach przyszła do mnie.

Współtowarzyszka od stolika w stołówce, z przerażeniem w głosie oznajmiła mi, że zamieniono jej pokój. Chyba się przesłyszałam – mówię. Dopiero się wprowadziłaś i już zamiana pokoju? To gdzie teraz mieszkasz – pytam. Jak powiedziała mi gdzie, to ja z zazdrością w głosie powiedziałam, że to jest jedyny pokój w którym mogłabym mieszkać. A ona na to – zapraszam więc do siebie i zobaczymy czy nie zmienisz zdania. Zmieniłam. Ten pokój to lodówka. Od razu podbiegłam żeby sprawdzić czy okno zamknięte i czy kaloryfer grzeje. Po pokoju hulał wiatr. Pokój większy od mojego a kaloryfer trzykrotnie mniejszy. Popatrzyłam na balkon, którego zawsze zazdrościłam i już nie zazdroszczę, cały aż czarny od pleśni. Bałabym się wejść na taki balkon. Istotnie, nie chciałabym mieszkać w tym pokoju.

Styczeń 2020

Dostałam ustną odpowiedź dotyczącą bycia w pokoju podczas sprzątania. Moim zdaniem to głupota ale odpowiedź brzmiała, że mam być chociaż w budynku i sprzątająca ma wiedzieć gdzie jestem. Przed każdym wyjściem informuję pokojową albo opiekunkę gdzie idę i kiedy wrócę. Zdaję sobie sprawę, że jestem podopieczną, że nie może być tak, że nie wiadomo gdzie jestem. Dyrekcję to nie interesuje, tylko czasem lubi się wtrącić, tak ni z gruszki ni z pietruszki, właśnie jak w tym wypadku. To jest na zasadzie – mamy okazję to chociaż trochę skrócimy ci smycz. Ja i na krótkiej smyczy potrafię powierzgać.

Od kilku dni , w stołówce już nie siedzę sama. Doszły do mnie dwie panie odpowiednie wiekiem i całkiem kumate. Wszystkie trzy spotykamy się tylko podczas obiadu, ale cieszymy się na swój widok i to jest bardzo miłe. Okazało się, że z jedną z nich, byłyśmy sąsiadkami na ul. Radiowej, więc jak jesteśmy przy śniadaniu same to wspominamy swoich sąsiadów. Ani ja ani ta pani nie kojarzyłyśmy się z ul. Radiowej, to siostra tej pani skojarzyła mnie nie tylko z wyglądu ale i z nazwiska. Ja niestety nie pamiętam żadnej z nich. Pisałam już o tym, że w młodym życiu ja ciągle gdzieś biegłam. Owa pani przyszła do nas z innego DPSu i wszystko porównuje. Wiadomo, że nie wszędzie jest tak samo. I tak na przykład widzi ogromną różnicę, na naszą korzyść, w żywieniu. Nawet nie wyobrażała sobie, że może być tak jak jest u nas. Nie dość, że świeżo, smacznie i różnorodnie to jeszcze można mieć zachcianki. Ale gimnastyki nie chwali. Pytam więc kto prowadził gimnastykę -jakiś młody człowiek, leciał jak szalony ze wszystkim, czy on nie widzi po ile mamy lat? U nas refleks nie taki. W jednym i drugim punkcie jesteśmy zgodne, właśnie dlatego przestałam chodzić na gimnastykę. Co innego bywalcy Pobytu Dziennego, a co innego my. Jak chodziłam na Dzienny Pobyt, to dziś nikt nie uwierzyłby jakie ćwiczenia wykonywaliśmy. To pamięta już tylko Nina. Ćwiczyliśmy codziennie i wykonywaliśmy coraz trudniejsze ćwiczenia i bawiliśmy się nimi. Dzienny Pobyt spędzał całe przedpołudnie na sali gimnastycznej. Z tym, że wówczas Dzienny Pobyt i mieszkańcy DPSu stanowili jedno. Teraz Dzienny Pobyt tylko wynajmuje od nas pomieszczenia i korzysta ze sprzętu. Młodzi nie widzą nawet różnicy między obchodzeniem się z nami mieszkańcami a bywalcami Dziennego Pobytu. Rozmawiałam któregoś dnia z Panią Dyrektor i ona chwaliła gimnastykę na której właśnie była. Wspaniała gimnastyka – mówiła. Nina tak pięknie prowadzi. To po co to piękno pani zniszczyła? Po co rozdzieliła prowadzenie gimnastyki na trzy osoby? No i jeszcze jedna i bardzo ważna rzecz – na gimnastykę przychodzą w 99% bywalcy Pobytu Dziennego, a jeszcze rok temu proporcje były odwrotne. Szanowna nie pomyślała o tym, że Ona ma 40 lat a my, jej podopieczni, mieszkańcy, dwa razy tyle. Poćwiczyła, zachwyciła się, ale nie zwróciła nawet uwagi z kim ćwiczyła, że to nie byli jej podopieczni! Osiemdziesiątka nie będzie zachwycać się tym samym co czterdziestka. A prowadzący ma lat 30, dla niego wszystko jest za wolno a nam wszystko jest za szybko.

Chciałam iść na spacer ale chlapa i plusowa temperatura powstrzymała mnie przed wyjściem. No i niestety miałam sprzątanie, także godziny w których mam najwięcej energii musiałam spędzić w pokoju. Czekając na pokojową zaczęłam przeglądać swój pamiętnik i zwróciłam uwagę na tytuł – 5 maja 2019 r. spadł śnieg. Także wszystko jeszcze przed nami. Dla odmiany w moich notatkach wierszowanych tak opisałam styczeń 2006r. Tęgim mrozem styczeń ścisnął, takim groźnym, aż złowieszczym I nie tylko pod nogami, ale wszystko w okół trzeszczy. Poodmrażał uszy, nosy, nawet ręce nam zgrabiały choć wciśnięte pod kożuchy to od mrozu pobielałe. Mówią syberyjska zima przyszła do nas z za Uralu Od tygodni mróz wciąż trzyma robiąc wiele szkód bez żalu. Natomiast styczeń 2007r. wyglądał tak: Taka dziwna zima, raczej dwie jesienie, a może dwie wiosny połączyły się ramieniem, takim botanicznym mostem. I stały się dziwa w przyrodzie: na Radiowej, w ogrodzie żółte marcinki kwitną, w okół trawa zielona i ptaki nie milkną. Tulipany przebijają pierwszym listkiem niwę, nie zważają, że to styczeń, chcą nas uszczęśliwić. Dwudziestego stycznia nagle mróz pościnał wszystko – kwiaty, pąki młode listki – wszystko w okół zniszczył. Nie przysypał nawet śniegiem swojej niszczycielskiej pracy; kto tu rządzi chciał pokazać, Co natura znaczy. Bardzo lubiłam opisywać w swoich rymowankach poszczególne miesiące; także teraz mam możliwość porównania.