Opisując wnioski pokontrolne z naszego DPS przypomniało mi się, że przez kilka lat pełniłam funkcję kontrolujące pracując w Regionalnym Związku Spółdzielni Inwalidów i w jednej ze Spółdzielni Inwalidów. Kontrolowałam dwa województwa i miałam szczęście podlegać porządnemu kierownictwu. Moi szefowie jak chcieli poznać sprawę tak dogłębnie, od podszewki, zawsze wysyłali mnie. Ja natomiast wychodziłam z założenia, że jeśli człowiek się skarży to trzeba mu uwierzyć i za wszelką cenę pomóc cierpliwie dochodząc do sedna. Wysyłano mnie na kontrolę nawet z resortów na których w ogóle się nie znałam bo wiedzieli, że będę tak drążyć aż kończąc kontrolę będę już specjalistką w tej dziedzinie. Taki protokół pokontrolny jaki opisałam w poprzednim rozdziale to wstydziłabym się podpisać. Opiszę trzy przykłady które zobrazują moje podejście do sprawy. List od Fali 56 – to taki interwencyjny program radiowy z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku; strajk w spółdzielni i pomoc dyrekcji w wyjaśnieniu sprawy lewego handlu wyrobami spółdzielni. Jak od swojej pani naczelnik usłyszałam pytanie – zajmie się tym pani – odpowiedź brzmiała – pewnie, że tak, chociaż miałam cykora czy dam radę, ale też zawsze przychodziło mi do głowy jedno – ktoś oczekuje mojej pomocy i nikt nie zrobi tego staranniej ode mnie.
Któregoś dnia do naszego Regionalnego Związku przyszedł list z Fali 56 z prośbą żebyśmy się wnikliwie zajęli skargą człowieka, pomimo, że sprawa ta została przegrana w Sądzie Pierwszej Instancji. Człowiek ów był stróżem na budowie w Sejnach i odchodząc z pracy podobno nie rozliczył się z pobranej odzieży ochronnej – konkretnie z kożucha. W owych latach taki kożuch wart był kilka jego pensji tak więc nic dziwnego, że nie chciał ponosić kosztów za coś czego nie był winien. Sprawa podlegała inspektorowi BHP ale jego zdanie wszyscy znali – jeśli Sąd uznał jego winę to co on może zrobić. A moje zdanie było przeciwne – jeśli człowiek nie może się z tym pogodzić to znaczy, że został skrzywdzony i ja znajdę tego kto go skrzywdził. Kierownictwo tej budowy miało swoją siedzibę w Augustowie, zadzwoniłam do nich i poinformowałam, że jutro rano jestem, żeby przygotowano mi wszystkie dokumenty tej sprawy. Jeszcze nie wyjechałam a już wiedziałam, że sprawę wygrałam. Kierownik nadzorujący budowy w powiecie zadał mi pytanie – a jakie dokumenty? No jak to jakie, chociażby protokół odbioru kożucha, bo wyście go odebrali pocztą tylko twierdzicie, że to nie jest ten kożuch który powinien być. Nie mamy żadnego protokołu, ten kożuch po prostu leży w kącie, na podłodze w magazynie. Ile lat tak leży – pytam. Chyba z dziesięć. Do jutra, panie kierowniku. Moja pani naczelnik aż krzyknęła – wiedziałam, że będę mogła się pochwalić rzetelnie załatwioną sprawą. Jedź i bądź tam tak długo ile trzeba.( Jak w pracy spotykają się porządni ludzi to praca taka daje bardzo dużo satysfakcji ). Po przyjeździe na miejsce uświadomiłam panu kierownikowi, że przy odbiorze takiej przesyłki pocztowej należało sporządzić komisyjnie protokół odbioru. To my to zrobimy teraz – radośnie odpowiedział pan kierownik. Proszę bardzo, ale z dzisiejszą datą. W protokole zaczęli się rozpisywać, że kożuch jest brudny i pogryziony przez myszy. Pomyślałam sobie, Boże ty widzisz i nie grzmisz. No jaki ma być ten kożuch po 10 latach leżenia na podłodze. Skoro nie mieliście protokołu odbioru to z czym byliście w Sądzie? W Sądzie zeznawali świadkowie. Jacy świadkowie ? Dostałam listę trzech osób. Poprosiłam o akta osobowe tych osób i okazało się, że dwóch z nich zostało zatrudnionych kilka lat później niż było to ujęte w zeznaniach. Pojechałam do Sejn żeby pocieszyć owego nieszczęśnika, że sprawa z kożuchem została zakończona a ja dopilnuję, żeby kierownictwo odpowiedziało za krzywdę wyrządzoną Panu. To było przecież dziesięcioletnie nękanie. ( Podobnie jak ze mną teraz w DPSie ). Byłam bardzo szczęśliwa zakończeniem sprawy i pewnością, że moje szefostwo nie zamiecie sprawy pod dywan. Przy okazji zwiedziłam Sejny mając siedmiolatków za przewodników.
Druga sprawa dotyczyła strajku pracowników produkcyjnych przeciwko swojej dyrekcji. Pracownicy upominali się o premie za dwa kwartały, Dyrekcja zarzucała pracownikom, że z powodu małego przerobu nie mają premii kwartalnych a pracownicy uważali, że skoro oni nie mają premii to tym bardziej nie powinna jej mieć dyrekcja a niestety całe kierownictwo spółdzielni premie otrzymuje regularnie. Żeby zakończyć spór musiałabym sprawdzić wszystkie zlecenia które otrzymała spółdzielnia z zewnątrz, zlecenia wydane na poszczególne linie produkcyjne, realizację zleceń i kontrolę jakości wykonania zleceń. Ponadto musiałabym też sprawdzić w kadrach czy nie ma jakiś nagan czy upomnień personalnych. Żeby to wszystko sprawdzić musiałabym być tam z miesiąc. Wpadłam więc na inny pomysł. Poprosiłam pracowników żeby wykorzystali okazję, że tu jestem, spisali wszystkie uwagi i ukierunkowali mnie pod względem dokumentacji, czyli żeby to wyszło tak, że ja sama na to wszystko wpadłam sprawdzając właściwe dokumenty. Żeby nikt nie wiedział kto i co mi powiedział, każdy z pracowników rozmawiał ze mną po 15 min. w odosobnionym pokoju. Dlatego wszyscy po 15 min. żeby nie było żadnych domysłów, że ten był krócej czy dłużej, to pewnie ten donosił a ten nie. Po sporządzeniu protokołu pokontrolnego od ręki, jeszcze tego samego dnia prezes obiecał załodze natychmiastowe wypłacenie zaległych premii.
Trzecia sprawa dotyczyła sprzedaży odzieży ochronnej na czarnym rynku. Przyszedł do mnie prezes jednostki nadrzędnej spółdzielni, która szyła tę odzież z prośbą żebym wyjaśniła sprawę. W dokumentacji wszystko gra a na rynku ktoś handluje naszymi wyrobami; była w tej sprawie informacja z Policji ( wówczas z Milicji ). Odzież tę szyła Spółdzielnia w Mrągowie i tam kwitł czarny rynek z tą odzieżą .Zupełnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Jak zwykle po przyjeździe do Spółdzielni poprosiłam o samodzielny pokój, tym razem tylko po to żeby nikt nie widział mojej zakłopotanej miny i mojej bezradności. W końcu poproszono mnie jako specjalistę od spraw trudnych, tym razem wręcz beznadziejnych, nie mogę zawieźć. Poprosiłam kierownika placówki żeby po kolei wytłumaczył mi od czego rozpoczyna się proces produkcyjny. Od wystawienia zleceń – odpowiada szef .W ilu egzemplarzach wystawiacie zlecenie – w trzech. Dostaje je wykonawca, czyli w tym wypadku chałupnik, drugi egzemplarz idzie do dyrekcji wojewódzkiej, a trzeci zostaje u nas w biurze – brzmiała odpowiedź. Żeby zyskać na czasie zrobiłam tabelkę o trzech rubrykach i poprosiłam o wszystkie zlecenia z tego miesiąca jakie mają na miejscu. Na takim zleceniu była nazwa wyrobu, ilość sztuk do wykonania, pobrany materiał oraz imię nazwisko i adres chałupnika. Od razu rzuciły mi się w oczy skreślenia na arkuszu zleceń. Adresy chałupników były rozstrzelone w promieniu 100 km. Chałupnicy mieszkali na wsiach ale i w głębokiej i odległej puszczy; ja jednak postanowiłam wypełnić drugą rubrykę mimo, że powinna ona zawierać te same dane co rubryka pierwsza. I to był strzał w dziesiątkę. Chałupnicy mieli na swoich zleceniach po 20% więcej do wykonania niż na niby kopii. Pieniądze otrzymywali pomniejszone o te 20%, tłumaczono im, że to dlatego iż mają maszyny które są własnością spółdzielni, że nie muszą jeździć po materiały ani też odwozić gotowych wyrobów. To była istotnie wygoda. Każdy chałupnik był inwalidą i był szczęśliwy, że ma pracę mieszkając w Puszczy Piskiej. To były wielkie zalety socjalizmu; dla takich ludzi powstawały Zakłady Pracy Chronionej. Jedni wielcy okradali tych maluczkich a inni stawali w ich obronie – oczywiście należałam do tych drugich. Zjechałam owe tereny w szerz i wzdłuż, po wiejskich wertepach i po puszczańskiej głuszy, niejednokrotnie pilotowana przez Milicję. A szczęśliwa jak głupia, że mogę pomóc. Moje serce krzyczało – o to jadę do was, czekajcie na mnie, pomogę.
Ta praca dawała mi bardzo dużo satysfakcji.
