Ogródek i prababcia

Jak jest się prababcią to z pracami w ogródku trzeba by się pożegnać, zwłaszcza jak ogródek jest na skarpie z której można spadać na łeb na szyję. Niestety znów wróciło słoneczko, które nie licząc się z nikim i z niczym wyciąga nas z domów. Wyciągnęło i mnie do mojego ogródka; tyle zachodu żeby uzyskać zezwolenie na wyjście a po godzinie pracy w ogródku bęc i prababcia unieruchomiona. Walnęłam na wiadro z wodą, runęłam jak długa i podnieść się nie mogłam przez 15 min. Nikt mnie nie widział ani nie słyszał. Na żadną pomoc liczyć nie mogłam. Starocie ma problem z wstawaniem z łóżka a co dopiero z ziemi. Po bardzo bolesnej ekwilibrystyce – udało się. Mokra, zabłocona jakoś dotarłam do swojego pokoju. Opiekunka obejrzała moją rękę i zaleciła koniecznie pójście do pielęgniarek. Poszłam. Z ręką robiło się coraz gorzej. Trafiłam na swojego wroga, czyli siostrę przełożoną,ona w ogóle mojej ręki nie oglądała tylko słyszała pytania pielęgniarek i moje odpowiedzi, po których stwierdziła krótko – uszkodzony nadgarstek trzeba prześwietlić. Ja – jaki nadgarstek, przecież mam pokiereszowany łokieć. Łokieć mnie bolał do zwariowania i ręka zaczynała puchnąć. Na SOR nie chciałam jechać. W dobie korona wirusa? Przełożona nalegała ale ja wietrzyłam podstęp – wyśle mnie na SOR, później 14 dni gdzieś na kwarantannie i tak pozbędzie się szanowna mnie albo na długo albo w ogóle. Nic z tego. Postanowiłam przeczekać do jutra. Po godzinie ból stał się nie do wytrzymania i to właśnie nadgarstka. Dłoń opuchła. Szacun mój wrogu nr. 1 – jesteś dobrym diagnostykiem, żebyś była taka dobra w pomocy nam. W swojej domowej apteczce znalazłam leki przeciwbólowe, wprawdzie przeterminowane o rok ale ryzyk, fizyk – wzięłam dwie tabletki, pomogło ból ustąpił. Całą rękę wymasowałam maścią z eukaliptusa – opuchlizna zaczęła się zmniejszać. Na drugi dzień swoje zabiegi powtórzyłam i już można żyć. Do ogródka długo nie pójdę ale jakoś to przeżyję. Tak więc jak przystało na prababcię dzień zaczynam od środków przeciwbólowych.

W poprzednim wpisie wspomniałam, że w ramach obostrzeń wprowadzono u nas obrót bezgotówkowy, z którego wyszła jakaś lipa bo na drugi dzień przyniesiono mi fakturę za leki – myślałam, że do zaparafowania a okazało się, że do opłacenia. Przyniesiono mi również kilka groszy zapakowane w woreczek foliowy jako reszta z zakupów zrobionych w naszym sklepiku dwa dni temu. Jeśli już bilon jest aż tak niebezpieczny to jako resztę można mi było od razu podać w woreczku. Trudno, wszystko jest ostatnio darowywane naszym szefom bo jakby nie patrzeć to jesteśmy zdrowi.

Któregoś dnia pochodziłam trochę po naszych korytarzach i okazało się, że powinnam to robić częściej. Na każdym z korytarzy słyszałam jakieś wołania tak więc reagowałam na nie i tak : jednej z pań trzeba było podać telefon, innej zorganizować sprawdzenie telefonu ponieważ miała z nim jakieś problemy, trzeciej nalać wody do pojemniczka z dzióbkiem a do czwartej poprosić pielęgniarkę. Obecnie w naszym Domu nie wiele jest osób chodzących i myślących logicznie. Na moim korytarzu np. na jedenastu mieszkańców tylko ja mogę sensownie zadziałać. Jednak jak dzisiejszej nocy mój sąsiad dawał wszystkim ostro popalić swoimi wrzaskami i waleniem w drzwi , nie poszłam i nie pomogłam. Wiedziałam, że to pijackie wrzaski i pewnie jak zwykle po pijaku przewrócił się i nie może wstać, a że jest wyjątkowo wulgarny to ani myślę spieszyć z pomocą. Jego sąsiad przez ścianę, pomimo, że całymi dniami przesiaduje u niego, z pomocą nie pospieszył. Może nacisnął światełko wzywające pomocy, ale używa go tak często i bez potrzebnie, że zaprzestano reagować na nie.

Po smakach zwróciłam uwagę, że w naszej kuchni chyba zatrudniona jest nowa osoba. Teraz pracowników kuchni nie widujemy, są pod szczególną ochroną – i dobrze, ale szczerze mówiąc trochę tęsknię za nimi. Są to bardzo mili ludzie. A wracając do nowego smaku który odczuwa się wyraźnie – jest palce lizać. Gratuluję nabytku. Wszystkie jesteście super! Napisałam wszystkie, ponieważ w kuchni pracują same panie – ALE JAKIE ! Panowie powiększyli grono opiekunów i pielęgniarzy – również są godni najwyższych pochwał.

Zbliża się maj wielkimi krokami. Szykuję się więc do prowadzenia majowych. Wpadłam na pomysł, że ja jako prowadząca będę w atrium a reszta uczestników będzie w swoich pokojach albo na korytarzu przy otwartych oknach. Nie wiem czy to się uda ale jestem dobrej myśli.

Dalszy ciąg kwarantanny

Zaraz po świętach zepsuła się pogoda, także odpadły mi moje balkonowe „kąpiele” słoneczne. Zamiast słoneczka padał śnieg z deszczem. Żadna pogoda jednak nie przeszkadza mi w wyjściu do atrium. Niestety ubiór w taką pogodę nie ułatwia wykonywania ćwiczeń. No ale podobno słabej tanecznicy przeszkadza nawet rąbek u spódnicy. Zawsze kochałam wyjścia z domu skoro świt, to tchnęło we mnie natychmiastową radość życia, taki zachwyt nad wszystkim. Kiedyś to nawet podejrzewano, że przychodzę do pracy po jednym głębszym, no bo jak można być szczęśliwym przed siódmą rano. A ja byłam szczęśliwa bo idąc pieszo do pracy uśmiechał się do mnie cały świat. Teraz tego zachwytu nie ma ponieważ przestrzeń jest ograniczona; ale niech no tylko skończy się kwarantanna jak pójdę w długą to nic mnie nie zatrzyma, no chyba, że szanowna starość. A jak to podstępnie we mnie wchodzi – ta szanowna starość. Od kilku już miesięcy zauważyłam, że nie mam normalnej temperatury ciała, na ogół 35 stopni, nawet grypę w grudniu przeszłam z taką niską temperaturą. A teraz, w ramach zwiększających się obostrzeń w związku z pandemią, mierzona nam jest codziennie temperatura. Okazało się, że potrafię mieć temperaturę zaniżoną do 34 stopni. Winę zwalałam na wadliwe termometry. Teraz zwróciłam uwagę, że termometry na rtęć nie wskazują niższych temperatur jak 35, 5 stopnia a ja takiej temperatury nie miewam. Zaczęłam się wczytywać w internecie w powody takiego stanu, okazało się, że to starość ma zmniejszoną możliwość do wytwarzania ciepła. No trudno, przeżyję i starość. Przechodzimy kwarantannę już grubo ponad miesiąc a obostrzenia z dnia na dzień są coraz większe. Teraz wprowadzono zakaz obrotu gotówką. Wszyscy musieliśmy podpisać zgodę na potrącanie wszelkich opłat bezpośrednio z naszych depozytów. Podpisałam, ala zaraz po tym przypomniało mi się ile problemów było z fakturami za leki. Wielokrotnie kwestionowałam faktury na których było moje imię i nazwisko i pesel tylko leki nie były moje. Ja ich nawet nie otrzymywałam tylko płacić za nie miałam. Zastrzegłam więc, że księgowość może honorować fakturę wyłącznie z moją parafką. Zamówienie na leki składam na piśmie w dwóch egzemplarzach, dopiero jak porównam fakturę z moim zamówieniem i zatwierdzę ją dopiero wówczas księgowość będzie mogła potrącić mi za leki z mojego depozytu. Mało tego, na wszelki wypadek założyłam księgowość w zeszycie. Niestety brak zaufania. Zastrzeżeń co do faktur za leki miałam bardzo dużo i to wszystko jest opisane na moim blogu. Nie tylko ja miałam zastrzeżenia, to był stały problem mieszkańców. Podejrzewam, że to dlatego właśnie nasz Dom ma podpisaną umowę z tą anie z inną apteką – samowolka, przecież starzy głupcy nie zwrócą uwagi. Ja sobie z tym problemem poradzę a jak poradzą sobie inni. Nikt z rodziny pomóc nie może a nie każdy potrafi dopilnować swoich spraw. Fakt, że mamy możliwość korzystania z apteki nie wychodząc z domu, jest bardzo dużym udogodnieniem w chwili obecnej, ale brak zaufania komplikuje sprawy.

Jakaś taka staranność weszła w sumienia pracownicze. Otóż w pierwszym dniu świąt o godz. 19 zaczęła mi kapać woda z sufitu w przedpokoju. Pobiegłam do sąsiadki mieszkającej nade mną a tam sucho. Zaczęłam rozglądać się za personelem ale to taka godzina i na dodatek święta, że nie ma co szukać personelu; jest gdzieś u kogoś w pokoju jakaś opiekunka ale pokoi jest sto pięćdziesiąt. Przeszłam się po korytarzach i wróciłam do siebie. Podstawiłam więc miskę, którą obłożyłam ręcznikami i poszłam spać. Rano poczekałam do godz. 6,30 – o tej porze przychodzi poranna zmiana – i zgłosiłam problem. Aż trudno uwierzyć ale jeszcze przed śniadaniem problem został rozwiązany i to poważny problem. Piętro wyżej i to dwa pokoje dalej ode mnie, pękła rura. Zalało dwie łazienki i dwa przedpokoje, ale u ludzi leżących, którzy sami do łazienek nie wchodzą także o awarii nic nie wiedzieli. Jeszcze przez cały dzień musiałam przez przedpokój przechodzić z parasolką ale to wyciekała woda którą nasiąkł sufit. Wymiana rur nastąpiła błyskawicznie. Także kochani u nas wszystko dobrze. Nie sugerujcie się tym, że najwięcej ludzi umiera na koronawirusa w DPS u nas jest okey!

Wielkanoc 2020r.

Wielkanoc dla mnie zawsze musiała być pachnąca czystością, świeżością, w kolorach bieli, żółci i zieleni. Wszystko musiało lśnić i pachnieć . Wiosenne słoneczko musiało zaglądać do naszych okien przez czyściutkie szyby. Mówiły o tym moje wielkanocne rymowanki:

Wszystko czyste Wielkanocnie, czysta dusza, czyste serce… Czystą dłonią uścisk dajesz drugiej dłoni tej w podzięce. Wielkanocnie czysty obrus, wielkanocnie lśniące szyby, Post już minął, w sercu wiosna, żyj naprawdę nie na niby. Czystym sercem radość dawaj, wszystkim ludziom dookoła, Jasne czoło schyl przed drugim ; w czystej duszy jest pokora.

Serce i dusza były zawsze czyste przed Wielkanocą ponieważ obowiązkiem było – ” Przynajmniej raz w roku spowiadać się a około Wielkiejnocy Komunię Świętą przyjmować”. Gorzej było z tą pokorą. W tej rymowance to jest przypomnienie dla mnie – więcej pokory pani Danusiu. Nigdy jej we mnie nie było. W tym roku Wielkanoc jest smutna, bez radosnego witania gości, bez koszyczka z wykrochmaloną serwetką i jajeczkiem do poświęcenia. Każdy z nas osobno, sam ze sobą. Ale tak jest prawie na całym świecie. To jest właśnie życie na niby. My, podopieczni naszego DPSu mamy lepiej od innych. W naszym Domu wszyscy są zdrowi i to jest najważniejsze. Przecież setki tysięcy ludzi leżą w szpitalach. Na świecie zarażonych korona wirusem jest ponad 1700 000 ludzi. Od tego wirusa zmarło na świecie już ponad 100 000 ludzi. Personel który zajmuje się tymi chorymi pada na twarz ze zmęczenia i strachu o siebie o innych i o swoich bliskich. To są Herosi XXI wieku i to na skalę międzynarodową. Tak więc hasło dnia, które obowiązuje już od kilku tygodni, jest ciągle aktualne – ZOSTAŃ W DOMU. W naszym Domu podporządkowali się wszyscy temu zaleceniu i pewnie dlatego jesteśmy zdrowi. Są malkontenci, którzy chodzą i marudzą nie mogąc się z tym faktem pogodzić, że ma siedzieć w domu. Do mnie przychodzi taki maruder i smędzi – to Antoś. Dzień w dzień tłumaczę mu to samo stosując łopatologię żeby zrozumiał. Mózg mu się zasklepił i nic nie dociera. Zadaje mi ciągle to samo pytanie, jak dziecko – dlaczego? A no dlatego, że nikt nie wie dlaczego tak a nie inaczej. Na wszelki wypadek tak ma być i już. Mój dzień choć w samotności, mija mi całkiem znośnie. Wstaję jak zwykle o godz. 5. 30 rano. Trochę poćwiczę jeszcze w łóżku, później toaleta, kawka, wiadomości w Polsacie, ogarnięcie pokoju i wyjście z kijkami do atrium. Wychodzę codziennie o godz. 7, 00. W atrium trochę chodzę trochę ćwiczę tak na zmianę i w ten sposób mija 45 min. Po powrocie do pokoju muszę wykonać ćwiczenia których nie mogłam wykonać na dworze ponieważ wychodzę w polarze i kamizelce przez co jest mi ciężko. Tak w ogóle to moja tusza już mi przeszkadza w życiu a w ćwiczeniach to już aż strach. Później jest śniadanko podane do pokoju, a od godziny 9,30 do 10, 30 korzystam ze słoneczka na balkonie. Później jakaś Jolka – czyli krzyżówka, coś popiszę, coś poczytam i już obiad – podano do stołu jaśnie pani. Kawka poobiednia koniecznie ponieważ pomalutku zaczyna schodzić powietrze z pani Danusi. Jeszcze się wysilę na jakieś porządki na półkach, może jakieś prasowanie, ale to już na siłę bo już nie wiele powietrza zostało. Tak więc łóżeczko i telewizorek o godz. 21,oo lulu. I takie to jest życie staruszki, męczące samo w sobie, jednak i tak mamy lepiej od innych i to nie tylko od staruszków.

Już kwiecień

Dopiero się zaczął więc jaki będzie nie wiadomo, ale jakie były kwietnie w latach minionych to mogę sobie przypomnieć otwierając zeszyt z moimi rymowankami. Przed laty, dość często opisywałam różne wydarzenia, pory roku, czy poszczególne miesiące. Teraz jak otworzyłam kartki swojego notesu z rymowankami sprzed laty stwierdziłam, że to jest pamiętnik mojego życia tyle tylko, że pisany wierszem. Widać zawsze mnie ciągnęło do pisania pamiętników, chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy. W tym moim rymowanym notesie są trzy części zatytułowane : rymowane fragmenty życia, teksty do piosenek pisane przeze mnie i życzenia . I tak np. rymowanka opisująca kwiecień 1999r. świadczy o tym, że na święta wielkanocne spodziewałam się dużo gości. Najpierw wysprzątałam cały dom a później zabrałam się za świąteczne potrawy i byłam szczęśliwa bo wszystko się udało.

Zakasałam już rękawy i porządki czynię. Kwiecień świętem się zaczyna a ono przeminie tak szybciutko jak i przyjdzie- radością wiosenną, gwarem wnuków, pięknem córek, tęsknotą niezmienną. Baby pięknie wypieczone, szynki okazałe, szczupak, śledzik i święcone, wszystko się udało. Stół szeroko rozstawiony, już przyjmuje gości. Kiedy znów się zobaczymy – czy w miesiąc miłości ? Swoją rymowankę zakończyłam pytaniem a opisując maj dałam odpowiedź.

Tego roku maj był Laury; otulił ją bielą – Kołysała w sercu Bozię z dumą i nadzieją. Skąd powaga taka w dziecku, skąd tyle godności? W długiej sukni kroczy dumnie i zaprasza gości. Zapraszała nas do stołów umajonych kwieciem, z lewej strony starsi siedli, po prawej zaś dzieci. Kuchnia polska i chorwacka na białym obrusie. Ustawiają pełne misy Damirek z tatusiem. Rośnij zdrowo polska wnuczko, choć z chorwackiej ziemi, wojna ciebie tu przygnała z rodzicami twymi. Szłaś przez Sztudgard do Olsztyna zagrzebianko mała, rośnij zdrowo, ucz się dobrze, błyskaj szczęściem cała.

Oczywiście ta rymowanka mówi o Pierwszej Komunii Świętej mojej wnuczki. O tym, że z Zagrzebia wygnała ich wojna bałkańska. Uciekli najpierw do Sztudgartu a później przyjechali do Olsztyna i są tu do dziś. Opisując czerwiec przypomniałam sobie, że w maju spotkaliśmy się w licznym gronie dwukrotnie a w czerwcu w bardzo licznym gronie na moich imieninach, to grono było powiększone o moich przyjaciół. Rymowankę zaczęłam słowami, że na czerwcowym stole stoją jeszcze róże w majowym wazonie… a dalsze zwrotki mówią i o licznych przyjaźniach i serdecznych spotkaniach ale i o wydarzeniu, które mnie bardzo zabolało.

Czerwiec, tak jak życie to smagał to koił. A jedno smagnięcie wciąż boli i boli. Mimo tłumu gości i naręczy róż, moje serce wciąż boli, boli i już. Toastów było dużo, radości też moc, więc czemu nie zasnęłam przez calutką noc? W dalszych zwrotkach wymieniam wszystkich swoich gości i tych którzy złożyli życzenia telefonicznie no i oczywiście wyjaśniam tak ” poetycko ” swój ból serca.

Rok dwutysięczny zostawił po sobie same puste kartki; a w 2001 roku opisałam kwiecień tak :

Perskie oczko do nas puścił pod koniec żywota, cały miesiąc mroził, chłodził, nie żałował błota. Zapomniałeś żeś wiosennym jest miesiącem – miły. Sercem całym wyczekany do ostatniej chwili. Na zwodziłeś nas nadzieją, tęsknotą do słońca, aż błysnąłeś i ogrzałeś pod koniec miesiąca. Takie było perskie oczko, muśnięcie jak mgiełka. Już nie czekam, rok za długi, nadzieja nie wielka.

Chyba w kwietniu 2001r. nie wydarzyło się nic szczególnego, nic co warto byłoby uwiecznić, ale lekkość wiersza świadczy, że miałam się dobrze. Opisałam tylko pogodę. A we wrześniu tego roku już chodziłam na Pobyt Dzienny do naszego DPSu.

Rymowankę o kwietniu 2003r. pisałam razem z trzyletnią dziewczynką, córką jednej z naszych dziennikarek radiowych, która bardzo chciała pisać wiersze. Tak więc wierszyk musiał być leciutki, muskający życie. A oto on- kwiecień plecień z 2003r.
Coś – błysnęło słoneczkiem, zapachniało kwiatkiem, zaćwierkało wróbelkiem, przeleciało wiatrem. Coś – deszczem skropiło, kolorami nęciło, co to było, co to było? Naraz śniegiem zawiało, chłodem przeniknęło i zniknęło. Nie, nie zniknęło, ostro trzyma – to zima? Nie, to plecień, czwarty miesiąc roku, który nie wie kim jest i tak miesza po trochu. Trochę zimą postraszy, trochę wiosną przygrzeje i z nas wszystkich po prostu się śmieje.

W rok później, na swoje czwarte urodziny, owa przyszła poetka zażyczyła sobie ode mnie urodzinowy wierszyk. Trudno mi było pisać tak leciutko jak dla dziecka ale dziecko było zachwycone i to było najważniejsze.

A co dzieje się teraz, w kwietniu 2020? Jak śpiewa Krzysztof Kiliański w duecie z Izą Kowalewską – ” klepię życie jak różaniec, jak paciorki bliźniacze dni. Smaku jak w opłatku w nim brak” . To przez te cholerne wirusy które nawet siebie ukoronowały i to dlatego, że opanowały cały świat i będą dominantą przez wiele miesięcy.