Nie wiem na jakiej zasadzie dopada i kaleczy ludzi, ten wirus, na dodatek jest ukoronowany. Jestem w ostrym reżimie sanitarnym tylko dlatego, że przez 5 min. rozmawiałam z Marcysią stojąc w holu w odległości półtora metrowej od siebie. Nie pamiętam czy Marcysia miała maseczkę, ja jej nie miałam. Mieszkańcy naszego Domu maseczek nie noszą ponieważ wszyscy są zdrowi, a przynajmniej byli. Pracownicy maseczki noszą. Marcysia miała ciężkiego raka, który pustoszył jej organizm już od ponad roku. Nikt nie przypuszczał, że ma też korona wirusa. Przychodziła do pracy dwa razy w tygodniu – prowadziła nasz maleńki sklepik. Jak źle się czuła to nikogo to nie dziwiło. Ostatnio do pomocy zabierała swoją siostrę, sama bardzo często nie miała siły. Jak z nią rozmawiałam to wyjawiła mi, że zakwalifikowano ją do eksperymentalnego leczenia raka. Że już pierwszy zabieg eksperymentalny przyjęła i cały tydzień czuła się dobrze a jutro idzie do szpitala na drugi zabieg – chemię. Przed podaniem chemii chory przechodzi wszystkie bardzo dokładne badania i właśnie te badania wykryły korona wirusa. W środę szpital miał wyniki a w czwartek o świcie Marcysia zmarła. Mnie powiadomiono w piątek, że muszę przejść ostrą kwarantannę. Za chwilę już do mnie dzwoniono z SANEPIDU przeprowadzając wywiad i poinformowano mnie, że w poniedziałek będą ode mnie pobierać wymaz. Najpierw psioczyłam ile się da, nie dlatego, że mogę mieć tego cholernego wirusa ale dlatego, że przez pół roku byłam naprawdę w kwarantannie, przestrzegając wszystkich zasad, a tu ciach i wszystko może szlak trafić. No niby jestem dobrej myśli, czuję się dobrze, wszystko u mnie gra, ale ta izolacja doprowadza mnie do szału. Zamiast widzieć zakończenie tego świństwa u mnie to się dopiero zaczyna. Będąc w zamknięciu nie będę miała o czym pisać ponieważ umysł jest zaprzątnięty czymś czym nie powinien być. Jeśli coś się wydarzy to będę dopisywała do tej strony. Jeśli trafi mnie szlak, to wnuk powie Wam w moim imieniu, moje smutne do widzenia. Trzymajcie za mnie kciuki.
Poniedziałek 31 sierpień 2020r. godzina 12,oo a nikogo z SANEPIDU nie ma. Przypomniało mi się, że tydzień temu, bliżej ode mnie w rozmowie z Marcysią była moja sąsiadka Julka. Opiekunka zrobiła dochodzenie potwierdzające moją uwagę także SANEPID powinien zająć się też Julką. Widzę dużą życzliwość ze strony personelu i pomoc połączoną z ostrożnością, we wszystkim o co poproszę. Nikt do mojego pokoju nie wchodzi. Ja za nim otworzę drzwi to zakładam maseczkę. Podoba mi się też forma podawania posiłków do której wcześniej miałam zastrzeżenia. Otóż, talerze stawiam na tacy ( posrebrzanej zresztą, bardzo eleganckiej. To pamiątka po sąsiadce ) Personel wydający posiłki nie dotyka talerzy tylko przez rękawiczki bierze za uchwyty tacy. Jedna z pań trzyma tacę, druga napełnia talerze nie dotykając do nich. Bardzo mi się to podoba. W niedzielę zadzwoniła do mnie Pani Dyrektor naszego Domu i z autentyczną troską wypytywała o moje samopoczucie. Od rana, czekając na SANEPID przechodzę sprawdzian z moich predyspozycji umysłowych. Otóż akurat teraz, kiedy nikt do mnie nie może przyjść, ja muszę posiąść umiejętności korzystania z sieci internetowej ale nowego operatora. Trzeba było połączyć internet ze smartfona do laptopa. Zadzwoniłam do wnuka, okazało się, że jest w pociągu jadącym do Warszawy a później do Zagrzebia, na jakieś badania naukowe, na dodatek aż na trzy miesiące. I tak on w pociągu, ja w pokoju posłusznie wykonując jego polecenia dokonałam cudu jak na swoje możliwości i mogę spokojnie pisać bloga no i odczytać co piszecie do mnie. A w komentarzach dostałam miłą notatkę z Kanady – dziękuję.
Nie mam i nie miałam żadnego cholernego korona wirusa. Jestem wolna. Nie miała też korona Marcysia. Ten cały cyrk wyszedł z jakiejś plotki. Gratuluję ludziom odpowiedzialnym za nas. Jedna pani drugiej pani i wszystkich na klucz. Wstyd.
