Nie wiem jak mam nazwać swój stan psychiczny w jakim się znajduję. Czy na ten nietypowy okres jestem szczęściarą? Ci co do mnie dzwonią to mi współczują, a ja współczuję im. Oczywiście, że brakuje mi wolności, możliwości swobodnego wychodzenia kiedy chcę i dokąd chcę, jednak przy takiej liczbie zachorowalności dobowej – ponad 14 tysięcy – to wolę być w nietypowej niewoli. Po za wolnością mam wszystko co mi potrzeba i czasem aż wstyd przyznać się – ale czuję się szczęśliwa. Jak mawiała przed wiekami Krystyna Wazówna – Królowa Szwecji – ” cudownie być szczęśliwym nie znając powodu”, właśnie to dzieje się ze mną. Na nowo odkrywam piękno muzyki, np. oszalałam na punkcie twórczości Brahmsa, nie tylko jego twórczości ale i jego życia. Posłuchajcie Tańców Węgierskich Brahmsa zwłaszcza tańca nr. 1, albo jego Kołysanki, istne cudeńka. Wprawdzie spotkania muzyczne odwołałam, ale programy szykuję, przecież kiedyś ten trudny czas się skończy. Nauczyłam się już żyć w niewoli. To szczęście bez powodu odczuwałam dopóty, dopóki nie dostałam pisma od Dyrekcji Domu w ramach odpowiedzi na zarzut nie frasobliwego podchodzenia do przepisów obowiązujących podczas pandemii. Ja zarzucam Dyrekcji personalne widzimisię, wybiórcze podejście do spraw naszego bezpieczeństwa, a w ramach odpowiedzi otrzymuję instrukcję jak mam się zachowywać podczas pandemii. Instrukcja poparta przepisami i paragrafami jest podana mi na dwóch stronach formatu A4. Jak byłabym dyrektorem i ktoś podsunął by mi taką treść pisma do podpisania w ramach odpowiedzi: stwierdziłabym kompletny brak logiki i przydatności do pracy tego kogoś. Wszystkie pisma jakie dotychczas otrzymałam w ramach odpowiedzi od naszej Dyrekcji to odwracanie kota ogonem i wypisywanie byle czego aby dużo. Tak zachowują się nasi politycy – na zadane pytania mówią, mówią bez sensu aby długo. Ja pewnie też piszę dużo za dużo, sądzę jednak, że sens jakiś w tym jest. Opisuję przecież swoje stany emocjonalne. Było szczęście bez powodu, był niesmak, jako stały stan odczuwany przy każdym kontakcie z Dyrekcją, obojętnie w jakiej formie, a jak wyjdę na balkon to objawia się u mnie żal, bo jest mi żal mojego ogródka, jest zarośnięty chorymi roślinami, (a w ubiegłym roku był przepięknie ukwiecony). Niby mogę do niego wchodzić ale pod nadzorem, to mi nie odpowiada bo każde takie wejście to ciężka harówka żeby jak najwięcej zrobić w tym ograniczonym czasie. W takiej sytuacji wysiada serce prababci Danusi. Po jednym wyjściu przez dwa dni nie nadaję się do życia. Tak więc wolę nie chcę. To ograniczenie we wszystkim bardzo mnie osłabiło, już nie jestem taka hop do przodu, tylko pomalutku, ostrożnie i rozważnie. Nie wiem, czy jak świat wróci do normy czy i ja do niej wrócę; chyba już nie zdążę.
