Święta

Niestety moje spotkanie wigilijne nie udało się nie z powodu wirusa, tylko z powodu mojej starości. Zrobiłam się jakaś gapowata. Kliknęłam nie tam gdzie trzeba, nawet nie wiedziałam gdzie i nie mogłam odtworzyć płyty CD. Spotkałyśmy się w pięć osób; ja uprzednio przygotowałam kącik obok mojego pokoju, na uroczyste spotkanie, podzieliłyśmy się opłatkiem, puściłam pastorałkę w wykonaniu Czerwonych Gitar. Powiedziałam kilka słów o ustanowieniu daty narodzin Jezusa Chrystusa. Zmieniłam płytę na kolędy… i właśnie kliknęłam nie tam gdzie trzeba, i koniec balu panno lalu. Byłam załamana, ale panie zebrane w okół mnie postanowiły inaczej – przecież śpiewasz tak samo dobrze jak artyści z tych płyt, to jaki problem? – Rozdałam przygotowane przez siebie śpiewniki i prześpiewałyśmy wszystkie znane nam kolędy. Umęczyłam swoje gardło do bólu. Już nie te lata. Kiedyś mogłam śpiewać w przeróżnych tonacjach i do oporu a dzisiaj po trzech utworach z nie trafionymi tonacjami umęczyłam gardło i siebie, ale jakoś dobrnęłam do końca. Błąd w komputerze naprawiony, także w drugi dzień świąt spotkamy się ponownie.

Śpiewania w drugi dzień świąt nie było, ponieważ poczułam się bardzo rozbita po wpisie Eli z informacją o odejściu jej taty. Rozmyślałam o naszej cudnej zwariowanej młodości. O życzliwości wzajemnej. O radości z każdego spotkania po latach. Wszystko przeminęło, przepadło, nawet nasze życie odchodzi z każdym z nas; ale fakt, że każdy z nas z tamtych lat był w stosunku do drugiego super w porządku, to moja nie przespana noc spędzona na rozmyślaniach, była łagodnie nie przespana. Dzisiaj z kolei wyszukuję wśród obecnych znajomych chociaż w części podobnych do przyjaciół z tamtych lat i chyba ich nie znajduję. Są wśród znajomych ludzie mi życzliwi, ale żeby zaufać tak w 100% jak kiedyś to już takich nie ma. Elu, życzysz mi wytrwałości w dążeniu do naprawy życia w DPSach. To już jest daremny trud. Muszą się zmienić całe pokolenia aż trafi się odłam szlachetnych ludzi, przeczytają mojego bloga i zaczną myśleć. Teraz począwszy od kierowników działów, po dyrektorów Domów, dyrektorów zarządzających DPSami, dyrektorów Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej i Prezydentami Miast – wszyscy są jednakowo ubabrani i nie puszczą sznureczka którego mocno się uchwycili. Dlatego właśnie mnie traktują jak traktują. Stanęło na tym, że oni robią swoje i ja robię swoje. Niestety ja jestem sama a tych którzy uznają mnie za wroga są setki tylko w naszym mieście, a to jest sieć powiązań w calutkiej Polsce. Jeśli nawet wśród tej bandy znajdzie się ktoś komu się to nie podoba, to się nigdy w życiu nie wychyli, bo zniszczą go.

Dzisiaj – 28 grudnia – jestem z wami. Bądź dzielna Elu. Czas leczy rany. Boję się, że twoje wyleczy ale twojej mamy to już chyba nie. Przecież twoja mama nie zna życia bez twojego taty. Odkąd sięgnie pamięcią byli zawsze razem. Mimo to życzę ulżenia w bólu.

Odpowiedź na wpis Eli

Swoim wpisem sprawiłaś mi ogromną radość, to znaczy faktem, że napisałaś do mnie; niestety treść wpisu zasmuciła mnie bardzo. Nawet trudno sobie wyobrazić jak wam teraz smutno. Na pewno byłaś ukochaną córeczką tatusia i on również był przez ciebie bardzo kochany. Pewnie dlatego, że twój tato był ważną osobą w moim życiu, to napisałaś do mnie. Szkoda, że nie napisałaś do mnie wcześniej, może byłaby możliwość bliższego poznania się. Ty, poznałaś mnie czytając mojego bloga, a ja o tobie nic nie wiedziałam. Teraz będzie bardzo trudno poznać się bliżej, jesteśmy zamknięci już dziesięć i pół miesiąca i nie wiadomo kiedy to się skończy. Ani my nie możemy wyjść ani do nas nikt przyjść nie może. A zatem nie będę mogła być na pogrzebie twojego taty i nie będę mogła was uściskać; ani ciebie, ani twojej mamy. Uściskaj mamę ode mnie i wyraź w moim imieniu serdeczny żal z powodu utraty męża, taty i przyjaciela. Elu kochanie, niestety nie mam żadnych innych kont w internecie, tego bloga założył mi wnuk i nauczył z niego korzystać i to wszystko. Także nasze bliższe poznanie się musimy odłożyć na później, na lepsze czasy. Jak poczujesz potrzebę napisania do mnie to bardzo proszę pisz, będę naprawdę szczęśliwa, zawsze odpiszę, ale zawsze w takiej formie jak ta, inaczej nie umiem. Wierz, że nikt tego nie przeczyta poza mną, a jak będę odpisywała to też nikt nie będzie wiedział o kogo i o co chodzi. Z rodziny twojego taty została już tylko dwójka najmłodszych, wszystkich żegnałam ze smutkiem ale to niestety pora na nasze pokolenie, nie ma innego wyjścia, trzeba ustępować miejsca młodym. Tak pięknych ludzi jakim był twój tato, nie wielu jest na świecie i o nich się nie zapomina. Łączę się z Wami w bólu.

Niby nic, a jednak!

Co jakiś czas wracam do tematu pielęgniarek, bo zawsze znajdzie się jakaś nie ogarnięta, nie myśląca, myląca się, która podając leki nawet nie pomyśli komu je daje, a przecież najdrobniejsza nawet tabletka podana nie tej osobie co trzeba może doprowadzić do tragedii. Ludzie mówią u nas bardzo głośno, że w jakiś dziwny sposób pensjonariusze z dnia na dzień tracą świadomość i z osoby chodzącej i w miarę myślącej, stają się ” warzywami”. Oto przykład – w naszym Domu są dwie panie o tym samym nazwisku – to ja i Krysia. Jedna z nas ma niskie ciśnienie i bierze coś na podwyższenie, a druga ma ciśnienie wysokie i musi je obniżać. Nie trudno sobie wyobrazić pomyłkę w lekach na ciśnienie u tych osób. A teraz wyobraźcie sobie, że w tym właśnie przypadku tak było, i to nie chodzi o jedną tabletkę tylko o 84 szt. ( przeliczyłam ). Wprawdzie niby na cały tydzień, ale 84 tabletki podane nie temu komu trzeba. Na samo śniadanko 8 tabletek a na kolację 4.– Za te tabletki ktoś zapłacił i to nie mało; ale co tam, przecież nie płaciła za nie pielęgniarka roznosząca te tabletki. 16 grudnia wieczorem, jak dla mnie to późnym wieczorem położyłam się spać już po godzinie 22; spałam smacznie jak usłyszałam odgłos przekręcania klucza w drzwiach. Pytam – co jest? To ja pielęgniarka, przyniosłam pani pojemnik na leki. Dziękuję bardzo – odpowiadam, nie potrzebuję, mam swój. Ale to taki na cały tydzień, porządny – mówi mi owa pani, ( mówi tak choć nie ma pojęcia jak wygląda mój pojemnik na leki ). Nie chcę, dziękuję – odpowiadam. A ona na to – wszyscy teraz muszą mieć takie same pojemniki. Zostawiła i poszła. Rano po przebudzeniu, oglądam pojemniczek i oczom nie wierzę – pojemnik cały pełen leków. Na odwrocie moje nazwisko i mój numer pokoju. Imię oznaczone jedną literką nie jak moje D. tylko K. Dobrze, że trafiło na kumatą prababcie; a jakby ktoś uraczył się tymi tabletkami. Jakby te tabletki trafiły do Julki, pani z naprzeciwka, to byłoby po tabletkach i po Julce. Pielęgniarka nie pomyślała nawet, że pracując w naszym Domu już kilka lat nigdy nie przynosiła dla mnie leków. Dlaczego robiła to w nocy? Czyżby o lekach nie należało rozmawiać z pacjentem na zasadzie – róbta z nimi co chceta. Pojemnik z lekami oddałam opiekunce żeby dała go odpowiedniej osobie. Ciekawa jestem, czy ten fakt odnotowała w raporcie czy pożałowała koleżanki z pracy. TO JEST BARDZO POWAŻNA SPRAWA. Z tą samą pielęgniarką miałam już przed laty, taki drobny incydent, ale ponieważ wówczas owa pani była nowym pracownikiem to wszystko poszło w niepamięć. Teraz myślę, że powinna była być przeprowadzona z nią rozmowa. Kto wie komu i jaką krzywdę wyrządziła albo jeszcze wyrządzi. Ja opisuję tylko to co mi się przydarzyło. Nie opisuję czegoś co powiedziała jedna pani drugiej pani. Kiedyś wychodzę z pokoju Eli i zamykając drzwi raptem zostaję przyparta do ściany przez pielęgniarkę. Owa pielęgniarka podnosi mi bluzkę do góry i odsłania plecy – co pani robi, pytam. A ona na to – to co do mnie należy, naklejam pani plaster przeciwbólowy. Tak się składa, że mnie nic nie boli – informuję. To pani tu nie mieszka? Nie, w tym pokoju nie. Dobrze, że to nie był jakiś zastrzyk tylko plaster. Kiedyś noc miała szczególne znaczenie dla naszych pielęgniarek. Po nocy pensjonariusze tracili mowę i złoto – jak swego czasu Gienia. Nocne zmiany brały zawsze te same pielęgniarki i było hulaj dusza piekła nie ma. Jednak to piekło jest bardzo potrzebne. Bo naprawdę nie wiem dlaczego niby głupi pojemnik na leki trzeba było przynieść w nocy.

Chyba wykrakałam imię Julki, jej pokój jest oznakowany jako pokój z osobą zakażoną korona wirusem. To po ogólnym przebadaniu nas – 18 XII. Czyli, że ta zaraza jest już na naszym korytarzu. Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, przecież Julka nigdzie nie chodziła; no chyba, że w nocy. W nocy Julka była zawsze spakowana i gotowa do wyjazdu krążyła po korytarzu. Mnie się wydaje, że Julka jest po prostu przeziębiona, miała manię rozbierania się. Kiedy tylko do niej zajrzałam to Julka zawsze była na golasa, nawet przechodząc koło jej pokoju to przez otwarte drzwi z daleka były widoczne jej gołe nogi. Opiekunki ją ciągle ubierały, ale daremny trud.

Dzisiaj – 21 XII – od rana zła wiadomość, ten czortowski COVID jest na korytarzach o których pisałam, że są to ” zdrowe korytarze” . Na moim korytarzu jest chora jedna osoba – Julka i dwie osoby w ” nowym pawilonie”. Tak więc Święta będą wyjątkowo smutne. Myślałam, że chociaż na moim korytarzu zrobię spotkanie w gronie 5 osób i pośpiewamy sobie kolędy, niestety nic z tego; a ja się przygotowałam bardzo starannie i z kolędami i ciekawostkami dotyczącymi Świąt Bożego Narodzenia, a tu trzeba prosić Boga żeby nie było gorzej.

Ociupinka szczęścia

Dzień 11 grudnia rozpoczął się dobrą nowiną – no prawie dobrą; otóż na moim korytarzu, który jest łącznikiem pomiędzy starym i nowym pawilonem, wszyscy mieszkańcy są zdrowi. Zdrowi są również mieszkańcy nowego pawilonu połączonego z nami pierwszym piętrem i parterem. Gorzej jest w starej części Domu w tak zwanym ” medyku dolnym „. To wykazują wyniki badań z 8 grudnia. Ponieważ, w tym trudnym okresie mamy ograniczoną ilość personelu a właśnie te wymienione „zdrowe części budynku”, obsługują te same pracownice, to tym bardziej jest z czego się cieszyć. Nasze dwie Marysie mogą śmiało chodzić koło nas wiedząc, że ani one nam ani my im nie zagrażamy. Dzisiaj miałam robiony pomiar natlenienia krwi, tak zwaną saturację i tu również jest okey. Zdrowy człowiek powinien mieć od 95 do 99% natlenienia a prababcia Danusia, która przez ponad pół wieku paliła papierochy ( od 5 lat nie palę) ma natlenienie 97% – od tygodnia nie wychodząc z pokoju, czyli żyjąc z ograniczonym dostępem tlenu. Nasze Marysie obiecały, że dopilnują żeby nikt z innych części budynku, do nas nie przychodził. Ponieważ już wiem, że części budynku po których muszę przejść do atrium ” są zdrowe „, a idąc o świcie nikogo nie spotykam to z rozkoszą, z niedzielnym świtem wybrałam się do atrium żeby sobie poćwiczyć na powietrzu. Razem z pierwszym oddechem, na wolnym powietrzu, weszło we mnie poczucie szczęścia. Miałam ochotę wciągnąć w siebie całe powietrze świata i natychmiast wstrzymałam oddech – hola, panno, nie można tak, przecież nie mieszkasz na tym świecie sama! Im jest więcej ograniczeń tym mniej człowiekowi potrzeba do szczęścia. Bardzo chciałabym pójść na ten nieszczęsny ” dolny medyk ” żeby chociaż potrzymać za ręce te chore biedulki. Chociaż one ( są tam same panie ) zupełnie nie wiedzą co się dzieje. Są to bardzo drogie mi osoby. Już nie raz pisałam, że mam słabość do ludzi z alzhejmerem. Są to bardzo szczerzy i życzliwi mi ludzie. Oni tą moją sympatię do nich wyczuwają i pięknie ją odwzajemniają. Chociaż dyrekcja kpiła sobie z tej mojej słabości, pisząc w jednym z pism do Prezydenta, że zauważyli u mnie dziwną słabość do ludzi z demencją. Ich dziwi fakt, że jakiś stary i niedołężny człowiek znajduje miejsce w sercu drugiego człowieka, dziwi ich człowieczeństwo. To co wy tu k … robicie?

W tak zwanym między czasie odeszła od nas jedna prawie 102 latka. To Pani Tereska Kisz. Piszę o tym ponieważ wiem, że mój pamiętnik czytają byli pracownicy naszego Domu którzy chcą wiedzieć co się u nas dzieje. Po za tym Pani Tereska była osobą zasługującą na Jej upamiętnienie chociaż w takiej minimalnej formie. Pani Tereska była pięknym, szlachetnym człowiekiem. Szkoda, że na ostatnie dni życia była przenoszona z miejsca na miejsce, tak jakby nie zasłużyła na szacunek i spokój. Zasłużyła , całym swoim życiem. Tereskę poznałam jakieś 18 lat temu. Chodziłam wówczas do nas na Pobyt Dzienny. Któregoś dnia zapukała do mnie moja sąsiadka z zapytaniem czy mogłabym idąc do DPSu wziąć ze sobą jej gościa, gościa który był u niej od kilku dni. To była właśnie Tereska. I tak zaprzyjaźniłyśmy się. Może to za duże słowo to zaprzyjaźnienie się, ale od czasu do czasu odwiedzałam Tereskę. A propos tych co ostatnio od nas odeszli – Józiu, mój sąsiad z naprzeciwka odchodząc z tego świata chyba czegoś zapomniał, bo pomimo iż jego pokój jest nie zamieszkały to włącza się w nim światełko wzywające pomocy. Za jego życia było włączane bardzo często także Józiu przypomina o sobie. Jeszcze pamiętamy.

W komentarzach mam wpis chyba zachęcający mnie do wegetarianizmu ponieważ informuje on mnie, że osoba pisząca lubi zwierzęta i dlatego ich nie zjada. Otóż, drogi komentatorze, jestem niestety na państwowym wikcie. Ograniczam mięso ile mogę, bo po prostu mięsa nie lubię, zwłaszcza wędlin, ale nie aż tak żeby go nie jeść zupełnie. Żebym prowadziła swoje gospodarstwo domowe, swoją kuchnię, to na pewno unikałabym mięsa ponieważ jako żywieniowiec z zawodu potrafię sporządzić takie dania bezmięsne które zachęcałyby do wegetarianizmu; a tak to cóż, mogę tylko ograniczać.

Wirus chyba szaleje

…dlaczego chyba – ponieważ nikt nic nie wie, nic nam nie mówią, personel cały uzbrojony, korytarze pozamykane, nam nie wolno wychodzić z pokoi. Widać duże ubytki wśród opiekunek i pokojowych bo ich czynności wykonują pracownice socjalne i terapeutki. No i jedna ważna rzecz, która świadczy o powadze sytuacji – pani dyrektor chyba się boi, poinformowała mnie, że ma świadka który zaświadczy w obronie Felki. Ów świadek potwierdzi, że Felka nie miała możliwości chodzenie po sklepach ponieważ świadek zawoził ją do lekarza i przywoził do Domu. Cytuję – no chyba pani uwierzy panu Krzyśkowi. Odpowiadam – Pani dyrektor, nie będę o nic pytała pana Krzyśka, po to żeby nie zmuszać go do kłamstwa. Pani uważa, że jak personel zacznie kłamać tak jak pani, to znaczy, że nauczyła pani szacunku do siebie. Kłamstwa są pani cechą główną, już dawno nie odróżnia pani prawdy od kłamstwa, a wszystko co wypływa z pani ust jest opatrzone ” szczerym uśmiechem i największą życzliwością ” . Ciekawa jestem czy jest jeszcze ktoś w naszym środowisku kogo broniłaby pani z taką zażartością. Pamięta pani jak znęcaliście się nad Witkiem, nawet pan NIKT poniósł karę za drobną niesubordynację, a Felka nie. Ten fakt dobitnie świadczy, że Felka jest na pani uniżonych usługach. Wiem, że nie tylko ona; po za nią jest Bolek – kompan Felki od chlania i dwie Marianny. To taki samorząd mieszkańców stworzony nie przez mieszkańców a przez dyrekcję Domu. No ale cóż, swój na swego zawsze trafi. Jeszcze jedno ważne zdanie powiedziała mi pani, cytuję – nie wiem czy pani wie, że nasz Dom najdłużej bronił się przed wirusem. Odpowiadam – a cóż mi za różnica czy wirus do nas wszedł na samym początku, czy 10 miesięcy później. Jeśli byłby na początku to można było wiele rzeczy nie wiedzieć, no i byłoby już po wszystkim, tak czy siak, a po prawie roku to właśnie zawaliło personalne widzi mi się, o którym pisałam już kilka miesięcy temu.

Muszę przerwać pisanie bo właśnie opancerzone wojsko przyszło do mnie żeby pobrać wymaz do analizy. Podobno robią to wszystkim, czyli, że jest to poważna sprawa. ( 8 XII 2020 ). Środki dezynfekcyjne stoją na korytarzach. Ludzi nie słychać i nie widać, jakby poumierali. A może powymierali, a ja nic nie wiem.

Wracam do komentarzy pisanych do mnie jakiś czas temu. Pisałam, że pomimo iż były napisane w języku polskim ja nie mogłam ich rozszyfrować ( wpis z dnia 21 listopada ). Rozszyfrowałam – sama filozofia, ale nawiązująca do moich opisów dnia codziennego. Przykład 1 – ” Majątek niektórych, przekracza wartość do której potrafią liczyć, myślą o zemście zamiast umysł ćwiczyć „. Tu aż się prosi żebym zacytowała zdanie syna poprzedniej dyrektorki. Zdanie to jest takie jaki poziom przedstawiał rozmówca, przepraszam ale ono brzmiało – ” moja matka to sra pieniędzmi, podbieram jej ile chcę a ona i tak nie doliczy się tego „. Ten, że synuś, najpierw zwierzał mi się ze wszystkiego, a później rzucał we mnie petardami i nękał bankami, w których rzekomo chciałam zaciągać kredyty. Marzeniem synusia – Kubusia było działać w mafii. Jak szef mafii powiedział mu, że i owszem przyjmie go ale na początek musi podprowadzić jakiś dobry samochód. Synuś spełnił zadanie i podprowadził samochód swojej matce. Przykład 2 – „Jaki jest sens życia? To zależy od tego jakie życie masz na myśli „. Poczułam się podpuszczona i wiecie co mi przyszło do głowy, – że to moje życie to misja. Misja którą spełniam w imieniu starych, chorych, niedołężnych, zastraszonych ludzi, mieszkających w DPS, w których dyrekcja przypomina na każdym kroku, że ona nie jest od opieki tylko od rządzenia światem. ( Wszak światem rządzą pieniądze ). Jedna z mieszkanek powiedziała mi – nie potrafią uszanować swoich pracodawców, a przecież to My nimi jesteśmy. Przykład 3 – Uważaj żeby przez nieuwagę nie stworzyć czegoś wiekopomnego. No i masz babo placek, właśnie tak się poczułam jakbym to coś tworzyła

Podtrzymana na duchu dziękując za komentarze całuję.

Mam odwagę żyć…

Tylko po co ?

Wpisał mi, się w moich komentarzach Ktoś, przesyłając mi myśl Roberta Cody z jego Dziennika Myśli – ” Miej odwagę żyć. Umrzeć potrafi każdy”. Oczywiście ten wpis dotyczył mojego ostatniego wpisu na temat odejścia od nas pana Józefa. Nie wiem ile lat ma ten Ktoś, myślę, że jest młody ponieważ napisał mi o życiu. Gdyby miał, chociaż w przybliżeniu tyle lat co ja, to niestety zazdrościłby takiego eleganckiego odejścia jakie miał pan Józef; Józef odszedł po angielsku, nikt nic nie wiedział a Józia nie ma. O takim odejściu marzy każda starsza osoba, zwłaszcza mieszkająca w Domu Opieki. Przecież każdy kto zamieszkał w Domu Opieki to zrobił to z myślą o spokojnym odejściu, zwłaszcza jak takim Domem zarządzają harpie takie z ” Opowieści z Narnii ” – złe demoniczne kobiety służące złym mocom, stojące przed wrotami do świata umarłych, których żywicielką jest nasza śmierć. One cieszą się śmiercią każdego, zwłaszcza tego zupełnie samotnego. Żyją wyłącznie dla zysków. Takie życie to wieczne oglądanie się za siebie, przez co ustawiczne skracanie życia. Niestety ja te harpie przeżyję. Przecież mam żyć 102 lata, a to jeszcze aż -23 lata. No chyba, że ktoś mi pomoże ten czas skrócić.

Przyznam się, że niestety Dziennika Myśli – Roberta Cody nie znałam i aż wstyd, ale sądziłam, iż ten Ktoś kto do mnie napisał podpisał się Robert Cody. Już chciałam odpisując zacząć od słów Panie Robercie, jak coś mnie tknęło żeby sprawdzić czyje są te mądrości kierowane do mnie; no i całe szczęście, że to zrobiłam, nie wyszłam przynajmniej na ignorantkę. A tak to proszę bardzo jaka mądra prababcia.

A tak zupełnie z innej beczki – mamy gościa, nie proszonego natręta ale go mamy. To niestety korona wirus i to tym razem wśród mieszkańców. Na razie podobno tylko jeden przypadek, jednak myślę, że o tym przypadku powinien być powiadomiony każdy z nas po to żeby wiedzieć gdzie kategorycznie chodzić nie możemy. Jak wirus ujawnił się wśród personelu kuchennego, to kuchnię się zamknęło i już, a nas nawet się o tym nie informuje. Przez przypadek dowiedziałam się o nim i przypadkowo widziałam ” opancerzonych ” wojskowych którzy przyszli pobierać próbki. Żeby to był jeden przypadek to byłaby też tylko jedna osoba do pobierania próbek, a było ich dwoje plus nasza obstawa. Zupełnie nie adekwatny do sytuacji był zakaz dokonywania transakcji finansowych w naszej księgowości. Zupełnie nie rozumiem co ma piernik do wiatraka.