Sukces i szczęście

” Sukces polega na tym, że zdobywa się to co się chciało. Szczęście polega na tym, że podoba się to co się ma „. Taki wpis znalazłam w swoich komentarzach; przykro mi ale ani jedno ani drugie nie pasuje do mojej obecnej sytuacji, ani do mojego charakteru. Sukcesy dotyczą młodych którzy do czegoś dążą, ja mam siedzieć cicho i przytakiwać. To i tak cud, że nie jestem z tych co przytakują, tylko walczą o swoje i moim sukcesem może być tylko to, że mimo przeciwności trwam przy swoim, czyli, że jestem sobą. Ktoś może nazwać to głupotą i pewnie będzie miał rację, ja jednak, uważam, że również mam rację w takim a nie innym postępowaniu. To tyle o sukcesach, natomiast o szczęściu to nawet grzech pisać. Co może powiedzieć o szczęściu stary człowiek zamknięty od roku w czterech ścianach a dokoła niego umierający ludzie. W naszym Domu, tak jak i w całym kraju, jest trzecia fala pandemii. Mam być szczęśliwa, że jestem zdana na innych, że swoje upodobania mam schować w butonierkę. Nie nie jestem szczęśliwa, po prostu jestem z tym pogodzona ale jak tylko zwrócona zostanie mi moja wolność, natychmiast wrócę do swoich upodobań, wówczas będziemy mogli porozmawiać o szczęściu, ale będą to tylko chwile szczęścia złapane w locie.

Uparliście się żeby mi wmówić, że jestem szczęśliwa i że jest pięknie . Tym razem dostałam wpis z pięknem w tle – cytuję: ” życie jest straszne ale ja postanowiłem, że jest piękne „. Ani nie jestem zachwycona pięknem życia, ani nie czuję się szczęśliwa; ot po prostu trwam pogodzona z rzeczywistością. Nie rozmyślam nad swoim losem, robię wszystko żeby się zmęczyć fizycznie a później usatysfakcjonowana odpoczywać. Pracownicy śmieją się ze mnie, że skoro świt lecę na swoją gimnastykę jak do roboty. Ćwiczę tak długo aż się zmęczę. Po śniadanku i odpoczynku znów idę się pomęczyć, tym razem do ogródka. Po takich zajęciach z przyjemnością oddaję się rozrywce, ale żeby się zachwycać nad życiem to nie przyszło mi do głowy.

Po za szczęściem i pięknem życia, jeszcze powinna być nadzieja a ja ją tracę razem z odchodzącymi osobami. Np. odejście Eli zabrało mi nadzieję, że będę robiła to co kocham robić – programy słowno muzyczne. Ela codziennie mnie wypytywała o czym będzie następny program. Co nam będziesz opowiadała? Jak przychodziłam na miejsce spotkań to grupka ludzi już na mnie czekała. Ta grupka cieszyła się na mój widok. Jak mówiłam to słuchali, jak chciałam żebyśmy wszyscy śpiewali, to tak było. Niestety, mam taki charakter, że mnie trzeba o wszystko poprosić, sama w nic nie wejdę. Owszem buntowałam się przeciwko zakazom dyrekcji o prowadzeniu moich spotkań, ale najpierw to byłam o te spotkania poproszona przez ewentualnych słuchaczy i obiecałam, że spotkania będą a później buntowałam się przeciw zakazom dyrekcji. Nie wiem co będzie dalej, przecież liczba codziennych zachorowań podcina skrzydła – na dzień 26 marca nowych zachorowań było ponad 35 ooo, dla nas oznacza to, że nic nam nie wolno, że mamy tylko jeść i spać.

Odpowiedź dla Moniki

Twój wpis brzmiał z dziwną pretensją. Dziwisz się, że ja i nie tylko ja, chcielibyśmy robić zakupy sami i w mieście. To jest bardzo dziwne, że się dziwisz. Uważasz, że my to nie ludzie. Sklepik który prowadzisz to sklepik spożywczy, a nie tylko chlebem człowiek żyje. Piszesz, że przecież jeśli czegoś nie ma to można zamówić i będzie. Przypomnij sobie, że nawet jak zamawiałam, to po tygodniu usłyszałam nie ma, a chodziło o czepek do kąpieli, czy taśmę klejącą. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile zakupów robią nam pracownicy. Ostatnio pan Krzysztof kupił mi żelazko, żarówki, włóczkę. Potrzebuję bieliznę, której mi nie kupisz, a nawet nie chciałabym żeby mi ją ktoś kupował. Ktoś kupował mi krzyżówki, niby nic no przecież Jolki, niestety zupełnie nie te. Ktoś kupował mi wkłady żelowe do długopisów, i znów nie takie jakbym chciała, ktoś jeszcze kupował mi konturówkę, niestety nie to. Ja nie muszę się godzić na byle co. Mam swoje upodobania i przy nich zostanę.W miniony poniedziałek, na wymienione trzy pozycje, pozycje spożywcze typu mleko, kawa – na wszystkie usłyszałam – nie ma. Kupiłam produkt zastępczy – śmietankę w proszku, niestety nie lubię, ale już kupiłam. Ciekawa jestem co byś odczuła jako klientka na odpowiedź sprzedawczyni – nie ma, nie ma, nie ma. Ja ciebie rozumiem a ty mnie nie rozumiesz. Ostatnio jak chciałam kupić baterie do pilota usłyszałam, że muszę zamówić bo nie ma. Zawsze były. Przypominam, zamawiałam i po kilku dniach usłyszałam – nie ma. A jak poproszę Krzysia to mam co potrzeba za godzinę. Jednak my się wstydzimy ciągle prosić. Marzymy o tym żebyśmy mogli po prostu kupić sami. Dotknąć, obejrzeć i kupić albo i nie. Po za tym, przecież my nawet nie wiemy co w tym twoim sklepiku jest, my towaru nie widzimy. Żebym nie zobaczyła, że Zosia kupiła winogrona, to w życiu nie pomyślałabym, że je masz, bo nigdy nie było. Mam nadzieję, że zrozumiałaś moje niezadowolenie, bo ja rozumiem, że nie masz zaplecza, żadnego magazynu, że towar musisz kupować i przywozić sobie sama ( w końcu za ten trud narzucasz marżę )i że twoja praca jest uzależniona od widzi mi się dyrekcji – ty nakupujesz towaru a po pół godzinie usłyszysz, że sklepik trzeba zamknąć do odwołania. Ja to wszystko rozumiem a ty mnie nie rozumiesz – że szlak mnie trafia bo od ponad roku jestem zamknięta i co bym nie robiła to wszystko jest kontrolowane, moje wyjścia czy moje zakupy, które przechodzą przez czyjeś ręce a jeszcze ktoś się dziwi, że nie podoba mi się to. No nie podoba i to bardzo, a na słowo – nie ma – dostaję cholery.

Chandra

Od kilku dni miałam chandrę – to stan przygnębienia, apatii, zniechęcenia do życia, uczucie smutku, nudy i beznadziejności. Płakać mi się chciało nad swoim losem. Nie pocieszał mnie fakt, że nie tylko ja jestem w takiej sytuacji, że cały świat jest nieszczęśliwy. Mam jednak dziwnie dbający o mnie, charakter. Trzy dni chandry wystarczyło żebym zaczęła myśleć co z tym fantem zrobić a nie tylko użalać się nad sobą. W tym celu, w poniedziałek 15 marca wybrałam się do p. Dyrektor żeby mi pozwoliła wychodzić do mojego ogródka, bo zwariuję, a z wariatami różnie bywa. Pozwolenie otrzymałam, tak więc już od wtorku – 16 marca wychodzę na godzinkę do ogródka. Ogródek, jako taki, już mnie nie cieszy, to wyjście do niego to tylko wyjście z pokoju, to powietrze i ruch. Nie wiele zdziałam przez godzinkę, ale jestem przez ten czas na powietrzu. Głównie oto mi chodzi – ruch i powietrze. Pierwszego dnia wróciłam po godzinie wykończona. A już drugiego dnia, o dziwo, wcale nie. Nie położyłam się do łóżka padnięta, tylko zrobiłam sobie kawkę i siadłam do komputera. A w komputerze dziesięć wpisów na moim blogu – dwa wpisy od moich sąsiadów z ul. Radiowej, którym bardzo dziękuję, że pamiętają o mnie, i osiem reklam na najnowocześniejsze testy do wykrywania korona – wirusa. Z tych reklam wynika, że blog nie jest czytany, ale jest potrzebny do umieszczenia reklam. Oczywiście nic z tego, reklamy powędrowały do kosza. Z radości, że mam dwa wyjścia z pokoju – chandra zniknęła – rano skoro świt na godzinkę na gimnastykę do atrium, dwie godziny później do ogródka na godzinkę i już ewentualnie można żyć. Jeszcze żeby można było raz w tygodniu wyjść do miasta po zakupy to byłoby już git. Czy to tak dużo. W naszym Domu jest co najwyżej 10 osób, które wybrałyby się do miasta. Osoby rozsądne, wiedziałyby, że maseczka jest niezbędna i odległość od ludzi również. Można by zawieźć nas pod jakiś sklep wszystkich i przywieźć wszystkich całych i zdrowych z powrotem. Żeby jednak aż tak pójść na rękę podopiecznym to trzeba kochać ludzi i wiedzieć, że my mimo, że starzy i nikomu nie potrzebni to mamy jakieś potrzeby żeby żyć. Poczekam aż spadnie liczba dziennych zachorowań i zasugeruję to p. Dyrektor. Jak na razie to liczba 27 278 nowych chorych na dzień 18 marca, przeraża. Ponieważ 19 marca śnieg obficie zasypał wszystko co się da, do ogródka wyjść nie mogłam, zrobiłam obchód po korytarzach. Naliczyłam 35 wolnych miejsc, czyli, że było tyle zgonów. Zmarła też moja jedyna koleżanka – Ela. Szłam korytarzem z bólem w sercu i ze spuszczoną głową, rozmyślając o Eli, o tym, że zamknięci w pokojach nie wiemy nawet co się dzieje w okół nas, jak zaczepił mnie ksiądz i zaprosił na drogę krzyżową do kaplicy. Poprosiłam księdza żebyśmy tę drogę krzyżową poświęcili tym co odeszli. Ksiądz się zgodził więc poszłam; przy okazji zorientowałam się, że korona wirus nie zabrał mi głosu,że śpiewając mój głos brzmiał czysto i dźwięcznie a maseczka przekazywała ten głos dalej, na cały kościół wzmacniając go jak mikrofon.

Kłamstwo jako oręż

Bardzo dziękuję za wszelkie komentarze, 6 marca, jak otworzyłam stronę swojego pamiętnika, doznałam szoku ilością wpisów i reklam. 7 marca analogiczna sytuacja, 8 marca znów. Ten ogrom reklam świadczy o tym, że ilość czytelników znacznie wzrosła. Podobno firmy mają tak ustawione swoje komputery, że jak na jakimś blogu liczba czytelników przekracza ileś tysięcy to ów komputer z automatu wysyła mu swoje reklamy. Niestety takie tajniki w moim komputerze odkrywał wnuk, a teraz nie mam z nim bezpośredniego kontaktu. U mnie wszystkie reklamy wędrują do kosza. Mój pamiętnik ma inną misję do spełnienia. Tymi reklamami zniechęciłabym do czytania. Pisząc bloga ciągle liczę na to, że przeczyta go ktoś kto w jakikolwiek sposób wpłynie na metodę zatrudniania osób kierujących DPSami, że kontrole które weryfikują pracę kierownictwa Domów będą z prawdziwego zdarzenia. Że kontrolujący zaczną wierzyć pensjonariuszom takich Domów a nie zakłamanej kadrze kierowniczej. Z dyrekcją takich Domów trzeba rozmawiając korzystać z wariografu, bo są nauczeni stwarzać pozory cudownie ciepłych osób. Ciągle wierzę, że wreszcie znajdzie się ktoś taki, kto korzystając z serca i rozumu, zajmie się weryfikacją kierownictwa DPS a moi kochani czytelnicy utwierdzają mnie w tym, że dożyję takiej chwili i będę miała satysfakcję. Nawet wszelkie straszenia dają mi pewność, że ta moja pisanina ma sens. Niestety, nikogo z porządnych i wpływowych ludzi ten blog nie interesuje. Interesują się nim tylko ci wpływowi, którym ja przeszkadzam. Ciągle chętnie mnie straszą, a ja ciągle mam nadzieję, że spełni się mój zamysł. Jeśli miało by się to stać jak już mnie nie będzie, to też warto było.

W komentarzach było kilka wpisów z zapytaniem – czy dostałam odpowiedź z SANEPIDU. Niestety nie. Podejrzewam, że za wcześnie doręczyłam kopię pisma naszej dyrektorce. Teraz pisma do urzędów w mieście, wrzuca się do skrzynek na korespondencję. Moje pismo zostało wrzucone w piątek a już w poniedziałek dostarczyłam kopię naszej dyrekcji. Przy swoich szerokich znajomościach mogła spowodować wybranie pism ze skrzynki przez swoich znajomków. A wtedy szukaj wiatru w polu. Pani dyrektor jednak zdradziła się jaką linię obrony wybrała, tak na wszelki wypadek. Wykrzyczałyśmy to sobie na wzajem na korytarzu DPSu. To miało miejsce jak ja urwałam się ze smyczy i zrobiłam samowolkę z wypadem do miasta. W zamiarze miałam oficjalne wyjście z Domu i w związku z tym wybrałam się do pani dyrektor żeby ją o tym poinformować. Spotkałyśmy się na holu głównym, więc zagaiłam, że szłam do niej z informacją, że chcę się wybrać do miasta. W końcu jestem zdrowa i dwukrotnie zaszczepiona tak więc założę maseczkę i idę. Czekałam na ten moment 11 miesięcy. A pani dyrektor na to – zadzwonię do SANEPIDU i spytam czy może pani to zrobić. We mnie strzelił piorun. Sądziłam, że tylko powie mi kilka uwag i będzie życzyć miłego wyjścia; przecież od momentu szczepień zapewniała mnie, że będę mogła wyjść, a tu taka niespodzianka. Tak więc pełnym, silnym, opartym na przeponie głosem i z saturacją płuc w 98 % -zapytałam – a jak zrobiła pani magazyn wirusów na moim korytarzu, to zadzwoniła pani wówczas do SANEPIDU żeby spytać czy można? A ona ni z gruszki ni z pietruszki – jak zrobiliśmy ten magazyn to pani była już chora. ( czyli, że chodziło wyłącznie o mnie ), a ja na to – sięga pani po swoją jedyną oręż jaką pani dysponuje – kłamstwo. Jak to wszystko wyglądało można łatwo udowodnić. To wszystko jest u pani w dokumentach jak również odnotowane jest na moim blogu, kiedy zachorowałam ja, kiedy zmarł Józef a kiedy zachorowała Julia. Pani Danusiu, ale od poniedziałku mają być nowe obostrzenia. To od poniedziałku, a dzisiaj jest piątek. I pani Danusia p o o o s z ł a …

Mój pamiętnik okazał się bardzo przydatny w wyjaśnieniu kłamstw pani dyrektor. ( Od dziś częściej będę wpisywała daty). Z niego wynika, że pan Józef zmarł 24 listopada. W tydzień później jego pokój został wykorzystany do składowania używanej odzieży ochronnej. 8 grudnia były pobierane wymazy od mieszkańców z naszego korytarza i nie tylko. Byłam zdrowa. W kilka dni później p. Julia już była chora na COVID. Nam nic o tym nie powiedziano a Julię natychmiast przeniesiono na inny oddział. 18 grudnia opiekunka która opiekuje się nami z radością stwierdziła, że u nas wszyscy są zdrowi i teraz tylko będzie pilnowała żeby nikt do nas nie przychodził. 24 grudnia Helenka była jeszcze zdrowa a jak ja zachorowałam, co wykazały wymazy z 31 grudnia, to Helenka już nie żyła. Nie żyje też i pani Julia. Tak więc zachorowałam jako ostatnia, a to dlatego, że od lat mam zwyczaj zatykania szpar w drzwiach kocem. To nawyk który pozostał mi z tych najgorszych czasów, kiedy przez szpary w drzwiach wpuszczano mi gaz usypiający i przesyłano mi anonimy grożące oszpeceniem. Tym razem te zatkane szpary zatrzymywały w jakimś stopniu przeniknięcie wirusów. Śmierć Julii i Helenki, powinna obciążyć sumienia pań, które podjęły decyzję o stworzeniu magazynu wirusów na korytarzu o największym zagęszczeniu mieszkańców. Są cztery korytarze na których pokoje są po jednej stronie, nie tak jak u nas po obu stronach korytarza. Są korytarze znacznie szersze od naszego i na każdym z tych korytarzy są wolne pokoje i wreszcie są pomieszczenia po hydroterapii i fizykoterapii. Dlaczego wybrano właśnie nasz korytarz? Ja to odbieram jako nieudany atak na mnie, a śmierć Julii i Helenki to skutki uboczne.

W poprzednim wpisie pisałam o nowych zachorowaniach i o tym, że ktoś tę zarazę przyniósł do osób leżących. Pofolgowałam nawet ze swoją wyobraźnią kto to mógł zrobić ( skasowałam te swoje przypuszczenia ). Pisałam też, że nasz personel jest – chyba – cały zaszczepiony. Okazało się, że niestety ze szczepieniem personelu jest gorzej. Część personelu była szczepiona po raz pierwszy, dopiero teraz 5 marca. Tak więc była możliwość przekazywania wirusów. Dziwi mnie bardzo fakt, że nie zaszczepiony personel może wchodzić i wychodzić gdzie chce a my zaszczepieni dwukrotnie nie możemy nawet pójść na spacer.

Pakt

Najpierw kilka słów o Korona wirusie w naszym Domu. Niestety ludzie znów zaczynają chorować. Musiałam przeprowadzić wywiad czy osoby chore były szczepione – dlaczego zachorowały? Okazało się, że chorują i tacy co byli zaszczepieni i ci co nie byli. Wszystkie te osoby, to osoby leżące, ktoś ich obdarował tą panoszącą się zarazą przychodząc do ich pokoju. Bardzo to jest przykre. Może osoby zaszczepione i mimo to chorujące, wytworzyły za mało antyciał. Może leki które przyjmują obniżają ich odporność ? W każdym razie już nawet nadziei jest coraz mniej. Nasz personel jest w całości ( mam nadzieję) zaszczepiony.

W nawiązaniu do poprzedniej strony, mówiącej, co nie co, o przyjaźni, znalazłam w komentarzach wpis którego treść bardzo mi się spodobała cytuję – Przyjaźń między kobietami jest niczym więcej jak paktem o nieagresji. – Myślę, że nie tylko między kobietami, zwłaszcza tu w DPSie takie określenie przyjaźni jest bardzo adekwatne. Ludzie bardzo różne sytuacje międzyludzkie nazywają przyjaźnią. N.p. mojemu zięciowi wystarczy kilka sympatycznych rozmów z kimś i już ta osoba jest określana mianem przyjaciela. Ja natomiast przez całe swoje życie – w końcu osiemdziesięcioletnie, tylko trzy osoby nazwałam przyjaciółmi, ponieważ dla mnie przyjaźń to jest bardzo wielkie słowo. Ostatnio wyraźnie odczuwam, że łączy mnie ze wszystkimi mieszkańcami, taki właśnie pakt o nieagresji. Nikt z mieszkańców nie robi mi żadnych świństw. Po 10 latach życia w bagnie poczułam się czysta, nikt mnie nie opluwa, nie wyzywa. Moje „wielbicielki” wybrały się już na tamten świat, jeśli nie zupełnie to jedną nogą już tam są. Nie podpisałabym takiego paktu z jedną z mieszkanek, z Felicją ani z jej absztyfikantem, ponieważ są to sprzedawczyki; dla kieliszka wódki sprzedadzą każdego, ale np. z Panem NIKT, który był prawą ręką mojego największego, nie żyjącego już, wroga to taki pakt mogłabym podpisać. Jest on teraz naprawdę Panem NIKT. Samotnym i zupełnie nie groźnym. Już nie biega z pismami do dyrektorki, nikt go do tego nie zmusza. Słyszałam rozmowę pana NIKT z Zygmuntem, w ogóle nie ma porównania rozmowa sprzed roku czy dwóch lat a rozmowa dzisiaj. Pan NIKT bardzo cierpliwie przysłuchiwał się każdemu słowu Zygmunta, a zrozumieć go jest bardzo trudno i mało komu starcza na to cierpliwości. A zatem jest to całkiem znośny, człowiek który był pod złym wpływem. Jego wadą jest słaby charakter, uległość. Chociaż muszę przyznać, że pani NIKT umiała jak nikt inny, podporządkowywać sobie ludzi. Ludzie ci z pełną pokorą jej usługiwali i wykonywali wszelkie sugestie czy wręcz polecenia. Najpierw, przez wiele lat jej paziem była Maria Kar. – obrzydliwa postać, wszystkie polecenia wykonywała z naddatkiem; wygryzła ją z tego zaszczytnego stanowiska Brońka, aż wreszcie tę fuchę przejął pan NIKT i pełnił ją aż do śmierci zleceniodawczyni świństw wszelakich. Przy nim pani NIKT poczuła się wysoce dowartościowana, w końcu to mężczyzna, całkiem przystojny i o 20 lat młodszy. Jeśli zaś chodzi o dyrekcję, to z nimi paktu nie podpiszę. Co innego jak posuwa się do robienia świństw stary, samotny, schorowany człowiek, który na coś liczy, chce być zauważony, a co innego jak staremu człowiekowi robi świństwa ktoś młody, wykształcony i na stanowisku. Na ten temat również znalazłam kilka interesujących wpisów w moich komentarzach, cytuję – Gdyby któraś z pań decydentek miała ludzkie odruchy, nigdy nie zaszłaby tak daleko. Zarządzanie DPSami to duże pieniądze a pieniądz przyciąga zło i to zło w czystej postaci zarządza nami.