Chandra

Od kilku dni miałam chandrę – to stan przygnębienia, apatii, zniechęcenia do życia, uczucie smutku, nudy i beznadziejności. Płakać mi się chciało nad swoim losem. Nie pocieszał mnie fakt, że nie tylko ja jestem w takiej sytuacji, że cały świat jest nieszczęśliwy. Mam jednak dziwnie dbający o mnie, charakter. Trzy dni chandry wystarczyło żebym zaczęła myśleć co z tym fantem zrobić a nie tylko użalać się nad sobą. W tym celu, w poniedziałek 15 marca wybrałam się do p. Dyrektor żeby mi pozwoliła wychodzić do mojego ogródka, bo zwariuję, a z wariatami różnie bywa. Pozwolenie otrzymałam, tak więc już od wtorku – 16 marca wychodzę na godzinkę do ogródka. Ogródek, jako taki, już mnie nie cieszy, to wyjście do niego to tylko wyjście z pokoju, to powietrze i ruch. Nie wiele zdziałam przez godzinkę, ale jestem przez ten czas na powietrzu. Głównie oto mi chodzi – ruch i powietrze. Pierwszego dnia wróciłam po godzinie wykończona. A już drugiego dnia, o dziwo, wcale nie. Nie położyłam się do łóżka padnięta, tylko zrobiłam sobie kawkę i siadłam do komputera. A w komputerze dziesięć wpisów na moim blogu – dwa wpisy od moich sąsiadów z ul. Radiowej, którym bardzo dziękuję, że pamiętają o mnie, i osiem reklam na najnowocześniejsze testy do wykrywania korona – wirusa. Z tych reklam wynika, że blog nie jest czytany, ale jest potrzebny do umieszczenia reklam. Oczywiście nic z tego, reklamy powędrowały do kosza. Z radości, że mam dwa wyjścia z pokoju – chandra zniknęła – rano skoro świt na godzinkę na gimnastykę do atrium, dwie godziny później do ogródka na godzinkę i już ewentualnie można żyć. Jeszcze żeby można było raz w tygodniu wyjść do miasta po zakupy to byłoby już git. Czy to tak dużo. W naszym Domu jest co najwyżej 10 osób, które wybrałyby się do miasta. Osoby rozsądne, wiedziałyby, że maseczka jest niezbędna i odległość od ludzi również. Można by zawieźć nas pod jakiś sklep wszystkich i przywieźć wszystkich całych i zdrowych z powrotem. Żeby jednak aż tak pójść na rękę podopiecznym to trzeba kochać ludzi i wiedzieć, że my mimo, że starzy i nikomu nie potrzebni to mamy jakieś potrzeby żeby żyć. Poczekam aż spadnie liczba dziennych zachorowań i zasugeruję to p. Dyrektor. Jak na razie to liczba 27 278 nowych chorych na dzień 18 marca, przeraża. Ponieważ 19 marca śnieg obficie zasypał wszystko co się da, do ogródka wyjść nie mogłam, zrobiłam obchód po korytarzach. Naliczyłam 35 wolnych miejsc, czyli, że było tyle zgonów. Zmarła też moja jedyna koleżanka – Ela. Szłam korytarzem z bólem w sercu i ze spuszczoną głową, rozmyślając o Eli, o tym, że zamknięci w pokojach nie wiemy nawet co się dzieje w okół nas, jak zaczepił mnie ksiądz i zaprosił na drogę krzyżową do kaplicy. Poprosiłam księdza żebyśmy tę drogę krzyżową poświęcili tym co odeszli. Ksiądz się zgodził więc poszłam; przy okazji zorientowałam się, że korona wirus nie zabrał mi głosu,że śpiewając mój głos brzmiał czysto i dźwięcznie a maseczka przekazywała ten głos dalej, na cały kościół wzmacniając go jak mikrofon.