Spacerkiem po Zatorzu.

Pochodziłam trochę po naszej dzielnicy – Zatorzu, dzielnicy na której jest nasz Dom i moje stare podwórko; czyli po moich starych i nowych „śmieciach”. Tak więc chodząc wśród samych swoich, zdziwiło mnie zadawane kilkukrotnie pytanie, przez spotykane osoby, o Witka, naszego mieszkańca, który zmarł podczas Covidu. Jedni pytali o niego jako o bohatera kilku moich wpisów, a inni bo dawno nie widzieli pana jeżdżącego elektrycznym wózkiem. Dziwiło to mnie ale i było miło, że ludzie zwracają na nas starych uwagę i pamiętają. Przecież Witek przyjechał do naszego miasta bezpośrednio do naszego DPSu, nikogo nie znał, a został zapamiętany. Dziękuję Wam za to.

Pytano mnie również o pana NIKT, jak sobie radzi bez swojej pani. Pan NIKT przez jakiś czas był cichutki, nie było go widać, widocznie przeżywał żałobę; teraz znów wcina się wszędzie i wszędzie go pełno, a jak mnie zobaczy to dostaje piany. Ale to jest nikt. Na miejsce pani NIKT, kreuje się jedna z mieszkanek. Nie interesuje ją pan NIKT, bo akurat o nim ma takie samo zdanie jak większość mieszkańców, ale pokazuje wszem i wobec swój brzydki charakter. Życiorys prywatny obu pań jest identiko. Jak NIOBE pochowały swoje dzieci, tyle tylko, że z rozpaczy zaczęły pić i stawać się złośliwe. Byłam pewna, że ludzie będący w tak tragicznej żałobie, kulą się w sobie, zamykają przed światem. Że z nimi trzeba bardzo delikatnie, żeby serca nie pękły z bólu; a tu okazuje się, że nie, w takich osobach narasta wściekłość na cały świat i nienawiść do ludzi. Kiedyś pracowała u nas pielęgniarka która po śmierci swojego syna stała się przywódczynią podłości wśród pielęgniarek. Zwerbowała w okół siebie jeszcze dwie pielęgniarki, które nazwałam – Hytler Yungen, brały dyżury nocne i hulaj dusza. Chwała Bogu z tych trzech została tylko jedna, to ta która tak mi podłączała tlen, żeby go nie podłączyć. Pani NIKT, której też już nie ma, słynęła z podłości i rządzenia wszystkimi. Jak sobie kogoś upatrzyła to robiła wszystko żeby wykończyć. Każda z tych osób upatrywała mnie jako cel do niszczenia. Chodzę z zadartym nosem patrząc na wszystkich z góry. Taka jest obiegowa opinia o mnie. Ale ja nos zadzieram przed padliną, żeby nie czuć smrodu. No bo jak inaczej nazwać osoby które same się upadlają żeby zrobić coś komuś na złość. Np. Felka, na moje grządki w ogródku nasypała spleśniałą kocią karmę licząc na to, że koty rozgrzebią mi świeżo wysiane kwiaty i w ten sposób dadzą satysfakcję Felce. Przecież koty to jej sprzymierzeńcy. Owszem grzędy trochę były rozgrzebane, ale jak koty wyczuły pleśń to grzebanie zaniechały. Tyle tylko, że ja miałam dość dużo dłubaniny wybierając karmę z ziemi. Wczoraj, w atrium, gdzie za cały kwiatostan odpowiada Felka, nachyliłam się nad klombem żeby spod krzaczka wybrać dwie małe doniczki, już nie potrzebne Felce a mnie tak. Usłyszałam potworny wrzask i obelgi. Czyli, że Felka przez całe 50 minut mojego pobytu w atrium obserwuje mnie. Nie patrzyła do końca co ja zrobię, od razu podniosła wulgarne larum. Była pewna, że to zemsta za kocią karmę. Ja podniosłam rękę do góry, żeby pokazać jej po co sięgnęłam. A to możesz, usłyszałam. Jaka łaskawa a przecież 50 % doniczek jakie ma to dostała ode mnie, jak bym zechciała zwrotu to w atrium nie było by tak pięknie ani na jej balkonie.

Spotykani podczas spaceru pracownicy uczyli mnie jak mam się zachować wracając z miasta do Domu, żebym nie musiała czekać na łaskawość otwarcia drzwi. Kochani bardzo Wam dziękuję ale pisząc o trudnościach dostania się do Domu chcę uzasadnić konieczność otwarcia drzwi w nowym pawilonie i ponowne korzystanie z czipów. Mam zamiar poważnie zająć się tą sprawą. Nie może tak być, że My musimy podporządkowywać się głupim pomysłom. W związku z tym napiszę do pani dyrektor pismo uzasadniające nasze racje nie jej.

Sprawdzam

tę naszą wolność. Otóż, jak dla mnie ( niestety chyba tylko dla mnie ) to z wyjściem z Domu problemów nie ma, ale te nieszczęsne powroty. Przecież nikt nie siedzi przy drzwiach, nie ma portierów. Każdy pracownik jest czymś zajęty a tu mieszkaniec cały szczęśliwy, wracający z miasta, czyli z wolności, naciska na dzwonek i odrywa od pracy. Nie zawsze można od tej pracy oderwać, są różne sytuacje i my mieszkańcy o tym wiemy, dyrekcja chyba o tym nie wie, albo po prostu z tym się nie liczy. Ogłoszono dobrą nowinę i szlus. Ja np. po powrocie siadam na ławce przed Domem i czekam aż ktoś będzie wchodził czy wychodził to i ja przy okazji się załapię. Dzwonków z których korzystamy nikt nawet nie słyszy. W każdym razie ta nasza wolność nie jest tak do końca przemyślana. Wiele osób skarżyło mi się, że nawet wyjść nie może. To wszystko jest na zasadzie – kombinuj, może ci się uda, bo my dyrekcja pomysłu nie mamy. Jedna z mieszkanek określiła Panią Dyrektor nie jako osobę decyzyjną a jako asekurantkę, która wszystkiego się boi i tak na wszelki wypadek nie ryzykuje. Moim zdaniem ryzykuje i to bardzo wypuszczając i wpuszczając nas głównym wyjściem; idąc z tego wyjścia gdzie byśmy nie szli to zawsze musimy iść ulicą. Ulicą, która nie ma nawet żadnych poboczy. Nas starych ludzi wypuszcza się na ulicę, czyli prosto pod koła samochodów. Całkiem nie dawno jedna z młodych pracownic uległa bardzo poważnemu wypadkowi idąc tą przeznaczoną dla nas drogą. Pracownicy jeżdżą samochodami nic nie wiedzą na temat spacerów po ulicy. Przecież są drzwi wyjściowe z budynku prowadzące bezpośrednio na chodnik, jednak nie dla nas. Ten chodnik został zrobiony dla naszego bezpieczeństwa. My sami o niego staraliśmy się. Ja będąc na Pobycie Dziennym pisałam pismo do Prezydenta w tej sprawie. Pisałam artykuły w naszym kwartalniku, który był wówczas czytany przez nasze władze. Dziś ten wywalczony chodnik jest nie użytkowany, my nie mamy do niego dostępu, chyba, że przejdziemy najpierw po ulicy. Jest dwoje drzwi którymi można wyjść bezpiecznie. To nie jest tłumaczenie,że różni ludzie są w posiadaniu czipów do naszych drzwi. Można zmienić kod a nowe czipy każdy mieszkaniec opłaci i musi za niego odpowiadać. Może przypomnę – Dom istnieje ponad 30 lat w tym przez lat 20 żyliśmy przy otwartych drzwiach – dosłownie przy otwartych – i wszystko grało. Obecna pani dyrektor najpierw nas zamknęła ( co bardzo brzydko mi się kojarzy) a po jakimś czasie wprowadziła „czipy ” korzystaliśmy z nich parę ładnych lat a teraz co, strach, przed czym? Przecież jesteśmy wyzwoleni z COVIDU. A bo jedni są odpowiedzialni a inni nie. Tak więc nagrodzić tych odpowiedzialnych. Pani dyrektor – strach przed zamknięciem, czyli utratą wolności jest jednym z powodów rezygnacji z pobytu w naszym Domu. Nikt nie chce oddawać swojej wolności, zostaliśmy bezprawnie ubezwłasnowolnieni. Dyrekcja musi nas wyzwolić od samych siebie.

Trochę siadłam na Panią Dyrektor a ona w stosunku do mnie jest nadzwyczaj miła. Dostałam, już dwukrotnie, kwiatki do ogródka i nasiona, i ziemię; a ja niestety pamiętam jak wszyscy dostawali kwiatki tylko nie ja. Nawet jak ja sama coś załatwiłam ( np. obornik i transport do niego ) to skradziono mi to. Obornik załatwiłam do wszystkich ogródków i wszyscy mieli tylko nie ja. Nikt się tym nie przejmował i ja nie miałam komu się poskarżyć. Teraz, Natalka robiła podchody – może bym coś napisała do kwartalnika, może do internetu na stronie naszego Domu ? NIE. Pamiętam dobrze jak powołałyście, na czele z obecną panią dyrektor, komisję cenzorów żeby odrzucała moją pisaninę. Bałbochwalcą nigdy nie byłam i nie upodlę się na stare lata. Pracownicy naszego Domu są wytresowani do posłuszeństwa, muszą robić to co im się karze i pisać tak żeby połechtać dyrekcję. Każdego, kto ma inne zdanie, wyrzuca się z pracy albo tworzy taką atmosferę, że sam odchodzi. Jak pod koniec ostatniego zebrania, pani dyrektor została i rozmawiała z grupką pań, to personel bardzo nieśmiało spytał – czy może odejść. A przecież były tylko po to żeby zająć się osobami z niesprawnością, ich już nie było, ale dryl wojskowy wśród personelu jest. Mnie to przeraziło; a gdy już zostało tylko kilka osób, pani dyrektor skierowała do mnie zdanie o utworzeniu Samorządu Mieszkańców, niestety bardzo dobrze pamiętam wszelkie oszustwa związane z wyborami i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, co najwyżej chętnie im się przyjrzę i opiszę na swoim blogu. Jeszcze jedna i zaskakująco niby miła rzecz dotycząca podejścia do mnie. Zechciałam kupić sobie nowy chodzik. Nie musiałam nawet wyjść z budynku jak wszystko co trzeba załatwiła p. Beatka i p. Michał. Powinnam się cieszyć, prawda ? A mnie przypomina się od razu świństwo odnośnie tego tematu. Jak to na polecenie siostry przełożonej zabrano mi mój chodzik spod drzwi i dano do użytku p. Franciszkowi, wówczas nowemu mieszkańcowi. On go trzymał w swoim pokoju i szukaj wiatru w polu. To nie było omyłkowe przestawienie z miejsca na miejsce, tylko przewiezienie go dwa piętra wyżej. To była złośliwość z premedytacją. I jak tu się cieszyć kiedy jak szydło z worka wyłażą dziesięcioletnie świństwa. Teraz to mam chociaż komu poskarżyć się – WAM kochani moi czytelnicy. Dziękuję WAM za to, to mi w zupełności wystarczy.

Czy wiecie, że…

ja nie wiedziałam dlatego teraz o tym piszę, może jeszcze ktoś nie wie. Chodzi mi o życie ptaków, Zupełnie nie dawno opisywałam awanturę dwóch samiczek, które szykowały sobie gniazdka do wylęgu młodych; to było zaledwie miesiąc temu, a tu patrzę coś mi się plącze pod nogami i to całkiem nie małe – pisklaczek tłuściutki. Musiałam poczytać skąd to się wzięło, tak szybko. Otóż, samiczka buduje sobie gniazdko na ostatnią chwilę. Przez dwa tygodnie wysiaduje jaja, później przez dwa tygodnie zajmuje się pisklaczkami w gniazdku, a po dwóch tygodniach – frrrrrr w świat. Maluch chodzi sobie i nie bardzo wie co ze sobą zrobić. Ludzi się boi, chowa się po kątach, ale mama obserwuje go z daleka. Pokierowałam jego ruchem tak, żeby schował się pod krzaczek nie za popielniczkę, to jego mama niemalże natychmiast przyniosła mu robaczka na śniadanko. Czytając dowiedziałam się również dlaczego jak przyniosłam zimą ziarna zbóż to one leżały nie tknięte prawie miesiąc. Otóż, kosy jedzą robaczki i drobne owoce. Tak więc do póki na krzaczkach były owoce ( a były ) to one nic innego nie chcą. Po za tym dowiedziałam się, że kosy żyjące w lasach mają w ciągu roku trzy lęgi, żyjące w mieście po cztery albo i pięć lęgów. Jeszcze jedna ciekawostka – kosy wędrowne, fruwające po całym świecie, znają znacznie więcej melodii do wyśpiewania. Są to tacy zbieracze folkloru. Kosy osiadłe, żyjące w jednym miejscu, znają dwie albo trzy melodie Ornitolodzy po śpiewie ptaków rozpoznają czy to ptak osiadły czy wędrowny.

Wracamy do spraw ludzkich. W piątek 14 maja mieliśmy spotkanie mieszkańców z Dyrekcją Domu. Pani Dyrektor cała szczęśliwa, że może ogłosić dobrą nowinę – możecie wychodzić, była zdziwiona, że po usłyszeniu tej nowiny nikt nie okazał radości. 14 miesięcy w zamknięciu zrobiło swoje. Dlaczego nikt się nie cieszył? A no dlatego, że o każde wyjście trzeba będzie prosić. Dyrekcja nie zdaje sobie sprawy jakie to jest upokarzające – prosić. To gdzie tu wolność – spytałam. Mam ogródek pod oknem a żeby do niego wyjść muszę prosić. Na myśl o tym proszeniu dostaję mdłości. A pani Dyrektor na to – no przecież chodzi tylko o poproszenie otwarcia drzwi. TYLKO ! Nie mogę wyjść kiedy chcę tylko wtedy jak będzie miał kto mnie wpuścić i wypuścić. Nikt nie siedzi przy drzwiach, trzeba się umówić na konkretny czas w jedną i drugą stronę. W niedzielę zechciałam skorzystać z tej naszej wolności i wyjść sama na spacer. Traf chciał, że miał kto mnie wypuścić, gorzej było z wpuszczeniem. Dzwoniłam przez pół godziny, na zmianę to do drzwi przy gabinecie pielęgniarek to do drzwi przy portierni – nikt nie słyszał. Chodziłam od drzwi do drzwi. Ja sobie poradziłam, znam wszystkie zakamarki Domu no i miałam trochę szczęścia a inni. Po takim powrocie już by nie ryzykowali z wychodzeniem na wolność.

Z tym naszym wychodzeniem sprawa ma się następująco. Należy wyrobić sobie legitymację potwierdzającą szczepienie i z tą legitymacją wychodząc do miasta zgłaszać wyjście i powrót. Rodziny które chcą nas odwiedzić również muszą mieć taką legitymację i wówczas mogą się z nami spotkać na wolnym powietrzu. Czy to zda egzamin, o to jest pytanie. I goście i my będziemy musieli podporządkować się możliwościom naszych pracowników. Od poniedziałku będę sprawdzała tę formę wolności na własnej skórze.

Nagrabiłam to teraz mam…

Dziękuję, że napisaliście do mnie, żeby nie te wpisy to nie zmobilizowałabym się do pisania. Pytacie dlaczego tak rzadko piszę, czyżby nie było o czym? A no nie ma o czym, nic się nie dzieje. Chyba, że jako wydarzenie potraktuję swoje wyjście na cmentarz, a to jest godzina drogi w jedną stronę. Oczywiście w ten czas są wliczone moje możliwości. Ale spacer bez nadzoru, to jest dopiero ulga dla psychiki. Fizycznie niestety zrobiłam wysiadkę i już więcej na taką wyprawę nie pójdę. To było trzy godziny na nogach, chociaż z odpoczynkiem na chodziku to jednak już ponad moje siły. Po tej wyprawie odpoczywałam dwa dni a w ranek po wyprawie, po przebudzeniu dziwiłam się, że żyję. Teraz znów muszę o każde wyjście prosić i nie mam na myśli wyjścia po za teren naszego ośrodka tylko o wyjściu do swojego ogródka. Już przecież trzeba rozsadzić aksamitki i astry, a przede wszystkim powyrywać mlecze i to już po raz trzeci. Wiem, że zezwolenie będzie, ale prosić trzeba.

Wiele osób pisało o pogodzie, że zimno, że kto to widział żeby 3 maja padał śnieg. Kochani w ubiegłym roku 12 maja śnieg obficie zasypał co się dało. Pisałam, że wielką czapą położył się na moich liliowcach, które już tworzyły pączki. Ta czapa leżała trzy dni. Wszędzie już śnieg stopniał a na moich liliowcach leżał.

Jeden z moich znajomych pisał o pieniądzach. Jego mama była mieszkanką naszego Domu, zmarła już 12 lat temu a on dopiero teraz dowiedział się, że są po niej jakieś pieniądze. Podałam mu numer telefonu pod który ma dzwonić w sprawach finansowych, bo przecież nie do mnie. Teraz każdy ma swoje konto o którym nikt z rodziny nawet nie wie. Kiedyś rodzina miała jedno konto – bieliźniarka w szafie – i wszystko grało. Teraz małżeństwo musi być bardzo zgodne żeby miało wspólne konto, bo ile jest osób w rodzinie tyle i kont bankowych, przecież już dzieci mają konta a jak coś chcesz załatwić to przez Sąd. Tak właśnie musi postąpić ów znajomy

.Jeszcze kilka słów o nabożeństwach majowych. 7 maja nasz ksiądz poprosił mnie żebym w sobotę 8 maja poprowadziła majową ponieważ on w tym dniu nie będzie mógł przyjść, a ogłoszenia na kilku tablicach informują. że majowe są od poniedziałku do soboty codziennie to lepiej nic nie zmieniać. Zgodziłam się bardzo chętnie. Mnie nie trzeba długo prosić żebym coś zrobiła. Majowe w naszym DPSie prowadziłam, z przerwami od 20 lat bo jeszcze będąc na Pobycie Dziennym. W tym roku majowe prowadzi ksiądz i to codziennie. W ubiegłym roku ksiądz nie mógł do nas przychodzić – covid – więc ja z czystym sumieniem tym się zajęłam. W poprzednich latach, poprzedni ksiądz nie prowadził majowych w dzień powszedni, więc mogłam robić to ja. Teraz poprowadziłam majową raz i dostałam po głowie. Jak kościelny usłyszał o co mnie prosił ksiądz, wściekł się i bez pardonu naskoczył na mnie z pytaniem – czy ja wiem, że tu jest kaplica i co to znaczy kaplica. ( Już wiem, bo dla mnie to już naprawdę kaplica ). Pani Felicja, szefowa od kwiatów kościelnych, z oburzeniem i na cały głos wykrzyczała – ta to się wszędzie wepcha. Pomyślałam – no tak przecież to ich terytorium i jest to jedyna okazja żeby mi odpłacić za obsmarowanie ich na moim blogu. Nie zważali, że ludzie, że kościół i że oni niby tacy święci. Pomyślałam – nagrabiłaś prababciu 102 to teraz masz za swoje. Ksiądz ich udobruchał. Kościelny obiecał, że otworzy kaplicę o czasie, że włączy mikrofony i w ogóle wszystkiego dopilnuje. Owszem kaplicę otworzył. Mnie kilkukrotnie przypomniał co to znaczy kaplica a mikrofony to tak włączył jak kiedyś, podczas mojej choroby covidowej, pielęgniarka podłączała aparaturę tlenową – tak włączała żeby nie było włączone. Obeszło się bez mikrofonów. To było na złość ludziom leżącym w pokojach, nie na złość mnie. No ale nie zawsze myślenie towarzyszy chęci zemsty. Kościelny – czyli pan NIKT i Felicja, demonstracyjnie wyszli z kaplicy. Do końca majowej zostali ci którzy chodzą zawsze tam gdzie ja robię jakieś spotkania z muzyką. Biję się w piersi – moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Szkoda, bo każdy z nas ma piękne hobby – Felicja kwiatki, kościelny porządek w kaplicy, ja muzykę, można by to połączyć z pożytkiem. a tak to znów przestanę chodzić do kościoła. Dzisiaj – w niedzielę, wytrzymałam w kościele tylko kilka chwil; grupka pań utyskiwała na swoje choroby. Robiły to głośno ponieważ siedzimy z zachowaniem odległości, tak więc cały kościół musiał tego słuchać. Przyszedł ksiądz, myślałam, że skończą się rozmowy jak na targu, a tu nic z tego, ksiądz zaczął opowiadać co mu się śniło. Ponieważ ani jedno ani drugie mnie nie interesowało to przeżegnałam się i wyszłam. Zdecydowanie to nie moja parafia.

Nie wiem o co chodzi…

Jak tak dalej pójdzie to nie będę miała o czym pisać. 10 lat nękania i wszystkiego na NIE, zniknęło, nie ma. Jest wszystko na Tak. Nie mogę w to uwierzyć. Miałam sprawę urzędową do załatwienia – proszę bardzo, samochód do dyspozycji i pani Danusia pojechała i załatwiła wszystko co trzeba. Bardzo chciałam wybrać się na cmentarz; ostatnio byłam tam w listopadzie 2019r. a już rok 2021 – pytam czy to jest możliwe? I co słyszę – tak, oczywiście pani Danusiu, proszę się umówić z kierowcą i on panią zawiezie. Ale wrócić chcę sama – mówię. Co słyszę – dobrze pani Danusiu. Tak więc zaraz po 3 maja pojadę na cmentarz. Chciałabym w tych dniach świątecznych – 1, 2, 3, maja – móc chodzić na spacery do lasu. Oczywiście pani Danusiu, sama czy z kimś? Z panią Małgosią, wychodziłybyśmy o godzinie 11 i wracały na obiad. Dobrze. Zepsuł mi się zamek w mojej ulubionej bluzie polarowej; pamiętacie może co to było jak pralnia zepsuła mi zamek od płaszcza zimowego, jak mnie wówczas traktowano – jak natręta którego trzeba się pozbyć. A dzisiaj, grzecznie po pańsku pani Renatka powiedziała, że sprawdzi tylko czy mają taki zamek i pomyśli co da się zrobić. Zamek taki mają, więc nie muszę kupować, jednak wszyje go dopiero za kilka dni jak wrócą z urlopu koleżanki. MOŻNA ? MOŻNA. Jeszcze mogłabym wymieniać mnóstwo takich drobiazgów ale wraz z rozpamiętywaniem miłych gestów wracają wspomnienia z podłości. Niby jest pięknie, ja niestety nie zapomnę tego co było. Nie tylko ja byłam gnębiona i poniżana przez 10 lat ale każdy kto się do mnie zbliżył. Ani wtedy nie zasłużyłam na takie traktowanie, ani teraz na taką łaskawość. Ludzie którzy zachowują się raz tak a innym razem inaczej, są nie stabilni emocjonalnie, a z takimi nic nie wiadomo. Odbieram te łaskawości na każdym kroku i jeśli są one od osób które zawsze takie były to jest mi miło, jeżeli natomiast uniżony w stosunku do mnie jest mój dawny gnębiciel, to dostaję mdłości. Jeszcze żeby tak ktoś zdopingował mnie do prowadzenia majowych; nie ma mojej Eli i nie ma kto pogonić mnie do roboty. A to maj przecież. Ksiądz poprowadzi majowe w kaplicy, ale tylko dla kilku osób. Osoby te muszą być zaproszone przez księdza, ja niestety zaproszona nie byłam, mimo, że sama miesiąc temu proponowałam oprawę muzyczną na Majowych. Nie to nie.

Byłam na dwugodzinnym spacerze po lesie i ledwie żyję. Bolą mnie wszystkie kości, jednak mimo wszystko jutro i pojutrze pójdę na pewno. Przynajmniej wiem, że jak będę wybierała się na cmentarz to o własnych siłach tylko w jedną stronę, w obie już nie dam rady. Bardzo opadłam z sił. Pocieszam się, że to osłabienie po covidowe, że mogę czuć się słabiej jeszcze przez kilka miesięcy. Bo jak pomyślę, że tak może zostać, ta moja niemoc, to trafia mnie szlak.