Chwasty pod oknem.

Po ostatnim wpisie dostałam mnóstwo komentarzy różnej treści . Jedni pisali, że za odważnie wypowiadam swoje poglądy, inni, że nawet jakby nie grzecznie. Kochani, jeśli człowieka coś zdenerwuje to na ogół nie przebiera w słowach. To co napisałam to było bardzo grzeczne w porównaniu z tym co chodzi mi po głowie. Przecież jeśli chodzi o mnie to p. Dyrektor tylko niszczy, udając, że pomaga. Radio, prowadzone przeze mnie zniszczyła w pierwszym miesiącu pracy u nas. ( Przykro mi ale ja nie zapominam wyrządzanych mi świństw ). Zrobiła wszystko żebym nie pisała do Kwartalnika – Głos Seniora, tworząc cenzurę która odrzucała moje artykuły. Moja psychika była niszczona ustawicznie nawet za pośrednictwem psychiatry – pożal się Boże. Mój ogródek był niszczony przez nie udzielani mi żadnej pomocy i przez złośliwy wandalizm, a on jak na złość kwitł i to bujnie. Wreszcie korona wirus ( sprzymierzeniec pani dyrektor ) mnie nie zniszczył mimo usiłowań ale pomógł w zniszczeniu ogródka. Z taką łapczywością zamknęła nas w Domu i ciągle nie wypuszcza choć twierdzi, że możemy wychodzić. Pewnie po każdym zniszczeniu czegokolwiek, rozpiera ją duma. Poprzednia dyrektorka zaczęła tę wojnę ze mną ponieważ nie dostała mojego mieszkania na które bardzo liczyła. Obecna po prostu przejęła po niej pałeczkę.

Pani dyrektor twierdzi, że możemy wychodzić z budynku kiedy chcemy. Nie prawda, przez dwie ostatnie soboty i w poprzednią niedzielę usiłowałam wyjść na spacer – nic z tego. Przez pół godziny czekałam aż ktoś się pojawi i otworzy mi drzwi, nie doczekałam się. Na żadnym korytarzu nie widziałam ani jednej pielęgniarki, opiekunki, czy pokojowej. Musiałabym chodzi po 150 pokojach i szukać. Tak więc ze spaceru nici. Ostatnio to nawet w piątek w południe nie mogłam wyjść z budynku. Napotkaną, ” na medyku ” pokojową poprosiłam o otwarcie drzwi a ona skierowała mnie do pielęgniarek. Dyżurująca pielęgniarka na prośbę o otwarcie drzwi, powiedziała mi, że jest zajęta pisaniem raportu i nie będzie tego przerywać. Nadmieniam, że tym pisaniem zajmowała się w gabinecie przy samych drzwiach wyjściowych. Ja nie wychodziłam na spacer tylko do Przychodni Lekarskiej – ale kogo to obchodzi. Żeby wyjść musiałabym odpowiednio wcześniej zaanonsować swoje zamiary, a u mnie to wyszło tak na szast prast. Na szczęście był to czas przyjścia do pracy drugiej zmiany opiekunek, tak więc dorwałam Danusię i wyszłam z budynku. Wracałam przez stołówkę, bo okazało się, że pielęgniarki nie mają kluczy od drzwi wyjściowych. NIE ŻYCZĘ NIKOMU TAK NIE UDOLNEJ DYREKCJI.

Opiszę teraz moją drogę do ogródka, co wyjaśni rezygnację z niego. Ogródek jest pod moim oknem a droga do niego wygląda następująco – muszę jechać windą dwa piętra wyżej, wyjść z budynku i z posesji, wejść na jezdnię którą muszę schodzić kilkaset metrów z górki a po wejściu ponownym na posesję muszę wchodzić pod górkę. To jest jednak nic w porównaniu z drogą powrotną. Po pracy w ogródku, zmęczona jak sto nieszczęść muszę wspiąć się pod górę idąc szosą, konkurując z prawem pierwszeństwa z samochodami na zakręcie. Mając dwa wyjścia z budynku bezpośrednio do ogródka, taki galimatias stworzono chyba specjalnie dla mnie. Cały marzec i kwiecień pracowałam w ogródku żeby doprowadzić go do wyglądu, bo przecież przez cały bity rok nie mogłam do niego wejść ani na moment. Pracowałam z przyjemnością ponieważ z dnia na dzień były widoczne efekty mojej pracy. W tym czasie byłam łaskawie wypuszczana drzwiami przy których jest winda która zatrzymuje się w moim ogródku. Niestety, jak już pisałam, ten luksus dotyczy miesięcy wczesnowiosennych i późno jesiennych. Od maja muszę zmienić godziny przebywania w ogródku ze względu na temperaturę, a wówczas nie ma kto otworzyć mi drzwi. Po południu czasem udaje mi się wyjść, niestety gorzej jest z powrotami, powroty są nie realne. Także odechciało mi się takiej wyprawy. Jakoś przeżyję chwasty pod oknem, w końcu odbieram je jako pomnik sławy i chwały.

Co leży mi na sercu…

Rosnącą we mnie z dnia na dzień, nienawiść do naszej dyrektorki. Ona na każdym kroku zatruwa nam życie udając, że pomaga. Nawet ci co odnoszą się do niej całkiem miło, bo inaczej oko w oko nie potrafią, jak są wśród swoich to nie zostawiają na niej suchej nitki. Cały czas chodzi o poniżanie nas i zmuszanie żebyśmy o wszystko prosili. Te cholerne drzwi – pozamykane jak w psychiatryku. Szanowna p. dyrektor ośmieliła się powiedzieć do Gieni, że mogłybyśmy – ja i Gienia, wychodzić na zewnątrz przez pokój Basi. Nie wstydzi się pani takich decyzji, przecież jest pani DYREKTOREM. Ja miałabym codziennie zakłócać komuś spokój. Mdłości dostaję jak pomyślę o takich decyzjach. Zanim pani cokolwiek powie, to proszę przemyśleć. I Gienia i ja korzystamy przy poruszaniu się z chodzików które niestety nie przechodzą przez drzwi balkonowe a bez chodzików żadna z nas z domu nie wyjdzie. Ale skąd to pani może wiedzieć, żeby to wiedzieć to trzeba interesować się swoimi podopiecznymi a nie tylko sobą. Już wielokrotnie po powrocie ze spaceru nie mogłam wejść jak człowiek do budynku tylko musiałam doszukiwać się sposobów. A od pani dyrektor słyszę – przecież każdy ma obowiązek otworzyć drzwi mieszkańcom. Każdy czyli nikt, bo ten każdy myśli, że ktoś inny może to zrobi i nie przerywa swojej pracy licząc na kogoś innego. A my jak te palanty stoimy pod drzwiami i psioczymy, na kogo? Na panią, pani dyrektor. Przez decyzję o zamknięciu drzwi wejściowych do budynku musiałam zrezygnować z ogródka. W ciągu jednej nocy ślimaki ( ich trzy gatunki ) i różne inne zarastwa, zżarły roślinki z 16 doniczek. Widziałam z balkonu jak ta menażeria właziła do doniczek, niestety zapobiec temu nie mogłam, wszystkie drzwi w budynku zamknięte a personel zajęty. Jak na drugi dzień zobaczyłam to spustoszenie w ogródku to decyzja była szybka, koniec z ogródkiem. Po 10 latach koniec. 14 doniczek przeniosłam na balkon a z ogródkiem niech się dzieje co chce. To będzie następny pomnik rządów pani dyrektor. Co z tego, że dostawałam nasiona, ziemię, nawozy i kwiatki; ogród wymaga stałej pielęgnacji. W moim ogródku można pracować tylko w godzinach popołudniowych inaczej słońce nie pozwala, niestety w tych godzinach nie ma kto otworzyć mi drzwi. Przed południem mogłam w ogródku pracować tylko w marcu i kwietniu, od maja musiałam zmienić godziny pracy. Ten mój kącik to cieplarnia, którą mam pod oknem a iść do niej muszę okrążając cały budynek z powodu tych cholernych, pozamykanych drzwi. Przez 10 lat kilkanaście ogródków naszych pracowników zaopatrzyłam w różne sadzonki, bo u mnie wszystko rosło jak na drożdżach, a teraz … został tylko pomnik dla pani dyrektor, czyli chwasty i kikuty objedzonych roślin.

Cud

W piątek rano, ( 4 czerwca ) ćwiczę jak zwykle w atrium, co widzę, idą do mnie dwie panie. Myślałam, że chcą ze mną ćwiczyć, a one mają do mnie prośbę. Cóż to za prośba nie cierpiąca zwłoki, że trzeba o niej mówić już o 7 rano. Byłam autentycznie zdziwiona ponieważ jedną z pań była pani Gienia, która swego czasu, jak mnie zobaczyła to uciekała gdzie pieprz rośnie. Żeby nie powiedzieć mi dzień dobry albo przypadkiem nie odpowiedzieć na dzień dobry to wpadała do pierwszego lepszego pokoju i czekała aż przejdę. Gienia zamieszkała w naszym Domu w okresie kiedy ja byłam najbardziej gnębiona i każdy kto zamienił ze mną choć słowo był również gnębiony. Nie wiem kto ją tak do mnie nastawił i co jej powiedział, ale bolało mnie to bardzo. A tu proszę – pani Danusiu, mówi Gienia, załatwi pani samochód na rynek. Nie rozumiem dlaczego z tym do mnie. Nie planuję żadnego wyjścia na rynek, niczego nie potrzebuję a po za tym dzisiaj nie ma nawet kierowcy. Jest długi weekend nie ma wielu pracowników łącznie z panią Dyrektor. Pani Danusiu nam bardzo zależy żeby to było dzisiaj, a kto jak nie pani. Jak trza to trza; zaraz po śniadaniu poszłam do sekretariatu żeby wybadać sprawę a tam pani kier. socjalna i od pierwszego słowa wszystko na tak. Zupełnie nie rozumiałam co się dzieje, ani tego, że prośba była skierowana do mnie ani tego, że w jednej sekundzie wszystko było załatwione pozytywnie. Czyż nie cud? Fama się rozeszła i już od poniedziałku sypią się prośby – załatw samochód i na ten piątek. Ludzie, dlaczego ja, przecież jak słyszę to mówić umiecie, wystarczy z tą prośbą od razu do socjalnej i po temacie. Od kont poznałam życie w DPSie to myślę, że czeka mnie jakaś niespodzianka, nie wierzę w takie zmiany bez powodu i to na wszystkich frontach.

A w atrium, każdego dnia przybywa coraz więcej nie upierzonych pisklaczków. W piątek przybył jeden, w sobotę była ich trójka a w niedzielę już piątka. Niestety są to pisklęta nie lubianych ptaków – sroki. Może obcowanie z młodymi kosami zmieni ich pogląd na życie. Kosy są już starsze o dwa tygodnie, fruwają w koło małych sroczek, nawet już próbują śpiewać, a pisklę sroki w odpowiedzi tylko skrzeczy, ale jak ostro. Trójka bardzo szybko odfrunęła a dwoje pisklaczków siedzi przytulonych do siebie. Zrobiłam im zdjęcie z bardzo bliskiej odległości. W ogóle nie boją się ludzi. Natomiast dorosłe sroki są postrachem innych zwierząt. Widziałam kiedyś jak sroka porwała ze stawku, maleńką kaczuszkę, jak kot widząc, że sroka wyjada mu z miski przysmaki nie śmiał ingerować bo wiedział co sroki potrafią. One żyją bardzo stadnie, choć tego nie widać, jak jakaś sroka wyjada coś z miski kota lub psa, całe stado srok czai się na drzewie, nie daj Boże jakiś zwierzak zechciałby się pozbyć intruza to już byłoby po nim, zadziobałyby. Zwierzęta o tym wiedzą i nie ryzykują. A u nas w atrium jedzą i piją z tej samej miski wszystkie ptaszki. Ale przy okazji strasznie brudzą. We wtorek, wszystkie maluchy odfrunęły w świat.

Będąc na rynku kupiłam dla Jadzi JEL. tygrysią maść przeciwbólową – od ruskich. Jadzia ma od lat nerwobóle policzka, na które działa tylko ta maść. Nie pamiętam jak wpadłam na to, że ta maść działa, ale wiem, że działa i po kilku ruchach masażu policzka, Jadzia przestaje płakać tylko się uśmiecha ze słowami – już nie boli. Śmiejemy się wówczas, że mam ręce które leczą. Do takiego masażu Jadzię przygotowuję – staram się żeby wygodnie usiadła i w miarę możliwości zrelaksowała się, a ja udając Kaszpirowskiego zaczynam liczyć: adin, dwa, tri i nagle słyszę – już nie boli. Nie pomagają dla niej ani tabletki ani zastrzyki tylko ta maść i relaks który jest nie zbędny przy leczeniu nerwobólów a na stworzenie takiej relaksującej sytuacji nikt u nas nie ma czasu. Niestety, w związku z tą maścią miałam kilka nieprzyjemnych incydentów. Po raz pierwszy miało to miejsce już parę ładnych lat temu i to brzydkie zachowanie wówczas terapeuty, opisałam na swoim blogu. Teraz, dwukrotnie poznałam pazerność i chciwość pracownic, które zaczęły robić machlojki w związku z tą maścią, która kosztuje zaledwie 6 zł, co dla nich pewnie stanowi bogactwo przez które owe pracownice gotowe były upodlić się. Pierwszy raz miało to miejsce pół roku temu jak udało mi się, mimo kwarantanny, zdobyć tą maść. Poprosiłam jedną z opiekunek, żeby przekazała ją Jadzi ponieważ ja po powrocie z miasta będę w izolacji. Zaznaczyłam żeby nie brała żadnych pieniędzy, jak skończy mi się izolacja to rozliczę się z Jadzią. Opiekunka owa, pomyślała sobie, że izolacja to 10 dni to obie staruchy o tym zapomną ( przecież stare i głupie ), wzięła te mizerne 6 zł. od Jadzi ale dla mnie ich nie przekazała. A tu starucha ma pamięć i pieniążki trzeba było oddać. I tak owa opiekunka jest u mnie na indeksie. Teraz, dla odmiany pieniążki dla mnie pokojowa zostawiła ale maść zginęła. Przeszukałam każdy kąt, nie było. Raptem znalazło się puste, stare pudełeczko, po maści sprzed roku, a pokojowa i opiekunka zaczęły tłumaczyć, że Jadzia sama się smarowała i zużyła całą maść. Jadzia ma niedowład rąk i nie sięgnie sama do czoła, nie mówiąc o tym, że smarując musiałaby wykonywać ruchy a ona tego nie zrobi. Po za tym, drogie panie, na ostatnich dwóch pudełeczkach była napisana cena a tu jej nie ma. Nie będziemy pani słuchać – odpowiedziały pracownice. Jesteście dwie wstrętne baby, a jedna z nich w rewanżu – za to pani jest piękna. Takie pracownice powinny wylatywać z hukiem z pracy, a one niczego się nie boją, ponieważ u nas to jest norma. Jak jeszcze raz coś podobnego się powtórzy to bez skrupułów chamstwo wymienię z nazwiska.

Dla złodzieja to każda skradziona rzecz ma wysoką wartość, nawet te głupie 6 zł. Przypomniało mi się, jak za rządów poprzedniej dyrektorki, okradziono z pieniędzy i dokumentów Janeczkę – farmaceutkę, to dyrektorka zamiast zrobić dochodzenie i zorganizować pomoc, to zaproponowała jej od siebie prywatną pożyczkę w wysokości 7 zł. bo bidulka tylko tyle miała. Pisałam o tym na blogu.

Otwórzcie nam drzwi!

W dniu 1 czerwca doręczyłam do sekretariatu DPS pismo dotyczące otwarcia drzwi w „nowym pawilonie” . Pismo było skierowane do p. Dyrektor, ale z poinformowaniem o problemie inspektora BHP w\m i to wszystko za potwierdzeniem odbioru. Nie bardzo wiedziałam czy powinnam powiadamiać o tym BHP- owca , ale przecież pismo dotyczyło naszego bezpieczeństwa. Nie tylko mieszkańców ale i personelu. Nie każdy przyjeżdża do pracy samochodem. Ci co jeżdżą autobusami to żeby dojść do DPS muszą wspiąć się pod górę i idą z duszą na ramieniu, bo a nuż coś wyskoczy z za zakrętu. Personel chodzi w różnych godzinach do pracy; przez 8 miesięcy w roku jak zaczynają czy kończą pracę to jest ciemno. Przypomnę, że ostatnio zlikwidowano połączenie autobusowe z naszym DPSem. Jak znam życie to p. Dyrektor nie będzie walczyć o to udogodnienie dla swoich podopiecznych i podwładnych ponieważ układy z Prezydentem Miasta są dla niej ważniejsze. Zabrać nam można wszystko ale żeby coś dać to już gorzej. W piśmie poruszałam sprawę bezpiecznego wyjścia z budynku wychodząc przez nowy pawilon na znajdujący się tuż przy furtce chodnik, o który walczyliśmy kilka lat po to żeby dostęp do niego odebrała nam nasza dyrekcja. W piśmie przypomniałam o tym, że ulica po której muszą teraz chodzić mieszkańcy i pracownicy, jest ulicą przeznaczoną wyłącznie dla pojazdów – nie ma poboczy. A nawet dla pojazdów może stwarzać niebezpieczeństwo ponieważ jest umiejscowiona na dość wysokiej górce i na zakręcie. To nie wszystko, zakole drogi stanowi las, a las to zwierzęta. Przypomniałam o bardzo poważnym wypadku jakiemu uległa pracownica DPS. A jak to wszystko przeczytałam, to pomyślałam, że ten kto kieruje na taką ulicę starych ludzi, i w ogóle ludzi, to nie ma za grosz wyobraźni.

Jak pismo to wręczyłam panu od BHP, miał bardzo zdziwioną minę. Byłam pewna, patrząc na jego minę, że tego jeszcze nie było żeby mieszkaniec miał do niego jakąś sprawę – cóż on może? Przecież pracownicy DPSu są od wykonywania poleceń nie zabierania głosu na jakikolwiek temat. Wytłumaczyłam więc, że ponieważ na piśmie jest notatka o powiadomieniu pana, to pewnie pani Dyrektor będzie chciała z panem rozmawiać a w związku z tym chciałabym żeby pan był przygotowany do tej rozmowy. Żeby zdążył pan przeanalizować temat, czy machnąć ręką czy jednak uzmysłowić czym grozi taka postawa.

Idąc korytarzem naszego Domu, rozmawiam ze współtowarzyszką niedoli o tym, że jedna z najlepszych pielęgniarek odchodzi z pracy. Obie wyraziłyśmy na głos swój żal, słowami – wielka szkoda. Z za pleców usłyszeliśmy głos – jaka szkoda, niech się dziewczynie wiedzie; wszędzie będzie jej lepiej. Fakt, u nas nie docenia się dobrej roboty, właściwego podejścia i troski o podopiecznych. U nas, im jest gorzej tym lepiej. Nie wychylaj się tylko bądź posłuszna. Wręcz rygorystycznie posłuszna, a nie zginiesz. Odchodzi też z pracy jedna z najlepszych opiekunek. To będzie ogromna strata dla podopiecznych. Ona jednak odchodzi na emeryturę. Marysię, bo o niej mowa, nie jest w stanie zastąpić nikt, to opiekun z powołania, wiem o czym piszę, Pani Marysia jest jeszcze moją opiekunką a jest nią od kilku lat.

No i jeszcze jeden temat, niestety wstydliwy – kradzież. Ludzie ciągle mówią o tym, że coś im ginie a w odpowiedzi słyszymy – stare i głupie. Zapominają i zmyślają. Słyszymy też, że jesteśmy dla nich – czyli dyrekcji – wszyscy tacy sami i jeśli nam się coś nie podoba to nie musimy tu być. Pomimo to, że zginęła mi w pralni nowiutka i droga podkoszulka, to nie bardzo wierzyłam w te kradzieże. Jak moja sąsiadka z Radiowej mówiła mi o tym, że wszystko co najlepsze jej poginęło, również słuchałam o tym wierząc tak pół na pół. Ale jak Iwona poprosiła żebym zajrzała do jej szafy a w niej zobaczyłam pustkę, to uwierzyłam we wszystkie kradzieże. Od lat podziwiałam ubiory Iwony. Były jakieś inne, wyjątkowo piękne. W każdym ubiorze było coś co przyciągało wzrok. Nie raz zaglądałam do jej szafy, żeby zobaczyć coś nowego i innego. Iwonie ostatnio zmieniono pokój. Podobno zamiana zawsze wiąże się ze zginięciem najcenniejszych rzeczy. Już na początku pandemii bardzo ciężko zachorowała na ten nieszczęsny COVID , a jest to osoba chora na SM . Leżała dość długo w szpitalu w stanie krytycznym. Było pewne, że z tego się nie wyliże. A tu cud, Iwona wraca ze szpitala. Przeniesiono ją na tak zwany medyk. Ale jak obejrzałam jej szafę i komodę, to prawie nie było co przenosić. Z dwóch komód wystarczyła jedna, a w szafie pustki. Zawsze, wszelkie kradzieże odbywają się podczas przeprowadzki, to słyszałam wielokrotnie. Przy przeprowadzce pracuje wiele osób i wówczas winnych brak. Konsekwencji nigdy się nie wyciąga bo ryba u nas jest zepsuta od głowy.