Dostałam kilka komentarzy, jeden był z Rosji, kilka z Niemiec za wszystkie bardzo dziękuję jednak jak już wielokrotnie informowałam – odpisuję tylko na komentarze pisane w języku polskim, a taki też był. Komentarz napisany w języku polskim był chyba od kogoś bliskiego naszej dyrekcji, wywnioskowałam to z pytania, które brzmiało – skąd wiem jak jest w psychiatryku. To takie pytanie sugestia. Już wyjaśniam. Jestem technologiem żywienia ale zanim nim zostałam musiałam napisać i obronić pracę dyplomową, praca nosiła tytuł – żywienie ludzi psychicznie i nerwowo chorych. W związku z tematem musiałam poznać takich ludzi. Otrzymałam od dyrekcji Szpitala Psychiatrycznego pozwolenie na przebywanie w nim ponieważ musiałam sprawdzić jak są żywieni chorzy i porównać z tym jak powinni być. W tym celu zapisałam się na Pobyt Dzienny dzięki czemu przez miesiąc mogłam chodzić po wszystkich szpitalnych oddziałach. Jak sięgam pamięcią to obraz był identyczny jak obecnie u nas w DPSie. Wszystkie drzwi pozamykane i błądzący po korytarzach ludzie z beznadziejną pustką w oczach; czasem przemknął ktoś z normalnym spojrzeniem. Różnicę widzę tylko w pokojach, u nas są pokoje jednoosobowe lub dwu. a w szpitalu były pokoje zbiorowe albo izolatki. Ponieważ pobytem dziennym w Szpitalu byłam zachwycona, to jak u nas już nie wyrabiałam psychicznie, przez to wieloletnie znęcanie się nade mną, wówczas postanowiłam zwrócić się z prośbą o pomoc do ordynatora oddziału dziennego wiedząc, że tam znajdę wsparcie i pomoc.
A teraz te inne sprawy. Od tygodnia jeżdżę codziennie do szpitala uniwersyteckiego na terapię po udarową. Wprawdzie dzięki naszej siostrze przełożonej jest ona o 8 lat za późno, ale jest. Co zaobserwowałam podczas tych wyjazdów, otóż to, że nasi kierowcy mają bardzo ciężką pracę. ( Napisałam nasi kierowcy a przecież mamy tylko jednego – Krzysia, jak wiezie nas ktoś inny to jest to zastępstwo ). Do nie zbyt pojemnego samochodu kierowca musi nas załadować razem z naszymi wózkami czy chodzikami. Wpychają takiego delikwenta ważącego 100kg. będącego na wózku i muszą to zrobić umiejętnie bo koło niego musi się zmieścić jeszcze jeden ktoś na wózku i kilka chodzików. Każdy jedzie w inne miejsce. Za każdym razem trzeba wyładować chodziki żeby delikwent mógł być wywieziony z auta. Znów chodziki załadować i jechać dalej, po to żeby zrobić za chwilę to samo. Jak już pięć razy powtórzy się tę czynność to zaczyna się zbieranie delikwentów a po drodze załatwianie różnych spraw służbowo papierkowych albo zakupowych. Te czynności są powtarzane kilkukrotnie w ciągu dnia. A my słyszymy – nie musi pani chodzić pod górkę przecież można do miasta pojechać i wrócić samochodem. Tak może mówić ktoś kto nie ma pojęcia o pracy kierowców. A ponadto, w tym pojeździe są upchani ludzie z różnymi chorobami. Np. w poniedziałek jechała z nami Hania, jechała do szpitala. Po dwudniowym pobycie w szpitalu wróciła i okazuje się, że jest zakaz odwiedzin Hani bo może zakażać. Razem z Hanią jechało 6 osób. Czy ten zakaz nie jest przypadkiem opóźniony. ( To pytanie do przełożonej, odpowiedzialnej za bezpieczeństwo epidemiologiczne w naszym Domu). Dla odmiany w piątek wracałam z terapii razem z osobami które były na rynku po zakupy. Wchodzimy do naszego Domu i co widzimy, rodziny wracające z wizyt w pokojach. Jedna z pań krzyknęła na głos – czy to nie jest bezczelność ze strony dyrekcji ? Są osoby które odwiedzać można a są i takie których niestety nie można. To byłoby na tyle.
