Nawet się nie obejrzałam jak minęło dwa tygodnie od ostatniego wpisu. Czas ucieka jak szalony. Mój dzień jest bardzo krótki, chociaż wstaję o godzinie piątej rano. Coś tam zrobię i już kilku godzin nie ma, a jak zrobię jeszcze coś to i dzień się skończył. Jak usiadłam na podłodze to potrzebowałam 2 godzin żeby się podnieść i to nie sama. Od jutra będę załatwiała kabelek do szafki z alarmem; alarm niby jest ale jak siedzisz na podłodze to go nie sięgniesz, także muszę mieć odpowiednie połączenie w odpowiednim miejscu, łatwym do sięgnięcia. I ta właśnie niedorajda, czyli ja, była w sobotę w ” wielkim świecie”. Nigdy bym nie pomyślała, że wyjście do ekskluzywnej restauracji i spotkanie się z dalszą rodziną, nazwę ” wielkim światem”. Przyznać jednak muszę, że w takiej restauracji to jeszcze nie byłam. Restauracja na plaży naszego pięknego jeziora. Wychodząc na papieroska możesz położyć się na leżaczku i patrzeć jak na wodzie bujają się zacumowane na nabrzeżu jachty. Budynek piętrowy, cały oszklony, łącznie z windami. Cały parter wyglądał jak jedna wielka sala, a to jest kilka sal tylko tyle, że za szybami. Każda sala ma swój bufet i swoją obsługę, do całkowitej dyspozycji gości. Ze wszystkich stron widok na jezioro. Wyglądało to tak jakby ta restauracja była na wyspie. Obsługa nie wyobrażalnie grzeczna, pomocna, życzliwa. Zechciałam być oprowadzona po budynku, to byłam, zechciałam pochodzić po molo – to razem z obsługą. No i wreszcie ktoś pokonał w smakach naszą kuchnię. Jedzonko – palce lizać. No a goście, wśród których byłam, to dopiero wielki świat: lekarze, dziennikarze, właściciele firm, prawnicy i to tacy z górnej półki, których często oglądam w telewizji i którzy do swojej babci ( bo to było jej święto ) przylecieli samolotami. Ta babcia to moja najstarsza siostra, która 25 września obchodziła 90 urodziny. I to z tej okazji był zorganizowany zjazd rodzinny. Rodziny z jej linii, i tylko z jej, było ponad 30 osób. Osobiście znałam 16 osób, reszta niestety widziana po raz pierwszy. Bardzo podobała mi się prezentacja tych osób. Najpierw po prostu każdy z każdym się przywitał ale później każda rodzina wstawała i mówiła z którego syna to odnoga. Ta prezentacja była specjalnie dla dwóch sióstr ich babci. Moja siostra ma trzech synów, ci synowie mają dorosłe dzieci, które mają już swoje rodziny i dzieci. W naszym domu rodzinnym, nasi rodzice mieli nas pięcioro, ( została tylko trójka ) także jakbyśmy zechcieli spotkać się z całą rodziną to sala musiała by być ogromna i organizacyjnie również trudne by to było do opanowania. Spotkanie trwało w pełni jak ja zechciałam do domu. Zupełnie zapomniałam, że czerwone wino to ja piję na sen i tym razem, po obiedzie siostrzeniec zaproponował mi czerwone wino – ciociu winko prima sort; no i ciocia Danusia wypiła dość obfitą lampkę tego wina, skutek wiadomy, prosiłam żeby mnie jak najszybciej odwieźli do domu bo oczy same mi się zamykały. Nie byłam w stanie utrzymać powiek. W domu już o godzinie 19 byłam w łóżku i spałam, jak zwykle do godziny 5 rano.
Utrzymanie obecnego stanu zdrowia.
Pismo, które nazwałam zakresem czynności dla personelu średniego, istotnie było zakresem czynności ale w krótkiej formie poinformowania mnie czego mogę się domagać od wymienionych osób, jako podopieczna Domu. Dla mnie to nie było nic odkrywczego, no ale nowych mieszkańców może to zainteresować. Pismo było imiennie skierowane do mnie, zatytułowane było – cel do realizacji, a podtytuł to – utrzymanie obecnego stanu zdrowia i zapewnienie właściwej opieki. Co do tego mam dużo wątpliwości czy komukolwiek zależy na naszym zdrowiu. Wszystko co najgorsze spotkało mnie właśnie pod opieką naszej służby zdrowia. Cały mój blog jest o tym. Nawet to zamknięcie nas to jest wywoływanie depresji. Wczoraj – w sobotę 11 września – wychodząc po śniadaniu na długi spacer ( o dziwo bez większych problemów w poszukiwaniu chętnych do otwarcia mi jakichkolwiek drzwi) spotkałam ludzi stojących pod drzwiami budynku. Opiekunka otwierająca mi drzwi odezwała się do nich niegrzecznie: panie miały być o godzinie 9, 30 to jeszcze nie pora, odeszła zamykając za sobą drzwi. Spojrzałam na zegarek, była 9, 20. Wstyd mi się zrobiło w imieniu całego personelu i mieszkańców ; w imieniu każdego kto ma z naszym Domem cokolwiek wspólnego. Jedna ze stojących tam pań spytała mnie – jak wy to wytrzymujecie, zamknięcie i opryskliwość. Ja pracuję w takim Domu – mówi owa pani, mamy w nim drzwi pootwierane i każdy może przyjść z wizytą. Odpowiedziałam, że każdy inaczej rozumie słowo opieka; jedni wyrażają ją troską a inni zamkniętymi drzwiami.
W ciągu minionego tygodnia trzy osoby poskarżyły mi się na swój los w naszym Domu. W piątek wyszłam do atrium, podczas zajęć dla osób z demencją, żeby zobaczyć czy są wśród nich moje kochane znajome. Jedna z nieznajomych mi pań szybko usiadła koło mnie, przytuliła się i z żalem poskarżyła się na pokojową która ją przyprowadziła – ona jest taka niegrzeczna, krzyczy na nas, ja czasem się jej boję – powiedziała pani.
Kilka dni temu rozmawiałam z córką Anielci, która z żalem w głosie poskarżyła się na opiekę u nas. Pani Danusiu – mówi córka Anielci, moja mama jakiś czas temu chorowała. Personel dla swojej wygody wybrał mamie protezy zębowe i już zapomniał o nich. Nikt do was przyjść nie mógł żeby upomnieć się o swoich bliskich. Dziąsła mojej mamy zmieniły po miesiącach kształt i protezy już się nie nadają do użytku. Ale kogo to obchodzi.
Stasiu, skierowany do mnie przez Anię, wylewał żale przez ponad godzinę. Ludzie sądzą, że ja coś mogę. Niestety poza opisaniem tych żali nie mogę nic. Stasiu między innymi, również uskarżał się na brak pomocy w dograniu sprawy protez zębowych. Ci co nami niby się opiekują, są młodzi i nie zdają sobie sprawy jakie to jest ważne. Zaprowadzono Stania do gabinetu prywatnego i Stasiu niby zrobił sobie protezy, ale nikomu nie przyszło do głowy żeby dopilnować bezwzględnego noszenia tych protez przez co najmniej tydzień, po to żeby one ułożyły się do dziąseł a jeżeli byłoby coś nie tak to trzeba, nawet kilkukrotnie, chodzić do poprawki. Ale co to kogo obchodzi, chciałeś protezy to masz, ale że nie dobre to już nie nasza sprawa. Pieniądze wyrzucone w błoto a po protezie tylko chore dziąsła. Stasiu przy okazji sprawy z zębami nabluzgał komu trzeba i nie trzeba. Z wyrzutami sumienia poszedł do spowiedzi poradzić się księdza co może zrobić, żeby naprawić to zło; a ksiądz poradził mu, dając ulotkę reklamową jakiegoś zakonu, żeby kupił dla osób pokrzywdzonych medaliki po 24zł. każdy. Odradziłam mu to. Medalik za 24 zł. to jakaś blaszka. Dla ciebie to będzie wydatek, a obdarowane wyrzucą to w kąt.
Kościół od zawsze skupuje i sprzedaje grzechy. Wszystko za odpowiednią opłatą. A nasi, w ramach utrzymania obecnego stanu zdrowia, olewają nas.
Zakresy czynności
Już myślałam, że przynajmniej w tym miesiącu, pisać nie będę, jednak jeśli coś się dzieje to trzeba. Otóż wczoraj 6 września, przyszła do mnie Dorotka z prośbą żebym podpisała pismo z którym przyszła. Poprosiłam żeby je przeczytała i ponieważ nie miałam żadnych zastrzeżeń co do treści, pismo to podpisałam. I jak przystało na prababcię myślenie przychodzi ze znacznym opóźnieniem, do mnie przyszło na drugi dzień – po co Dorotka przyniosła mi do podpisania zakresy czynności całego personelu średniego naszego Domu. To były zakresy czynności w kilku zdaniach dla poszczególnych grup pracowniczych – dla pielęgniarek, opiekunek, pokojowych, terapeutów i pracowników socjalnych. W zupełności zgadzam się z tym zakresem czynności i dlatego to pismo podpisałam – ale dlaczego to trafiło do mnie, tego zupełnie nie rozumiem. To było pismo w jednym egzemplarzu, który po podpisaniu został zabrany przez Dorotkę. Muszę rozwiać swoje wątpliwości i dowiedzieć się – co to było.
Co się dzieje z jedną z pielęgniarek, którą dotychczas stawiałam za wzór? O Beatce pisałam nie jednokrotnie w samych superlatywach, a teraz już po raz któryś, dała plamę. Pewnie to bliskość siostry przełożonej tak na nią działa, pewnie dostała polecenie bycia nie grzeczną. Muszę popytać innych czy potwierdzą moje spostrzeżenie, czy dotyczy ono tylko mnie. Dotychczas jak przynosiłam kartkę z wypiską na leki, to nawet jak nikogo w pokoju nie było kładłam kartkę na biurku i sprawa była załatwiona; aż tu nagle, owa pielęgniarka, zaczęła domagać się dokładnej receptury leku i podania nie ilości opakowań tylko ilości sztuk tabletek. Jak napisałam, że chcę 40 szt. to dostałam 90 szt. i nie miałam nic do powiedzenia; a cena podwójna. Innym razem napisałam, że chcę 10 fiolek soli fizjologicznej, to zaczęła domagać się informacji jaką ta fiolka ma mieć pojemność. Mówię jej, że jest mi wszystko jedno czy będzie miała 10, 20 czy 30 ml, a ona swoje. Czy mam przynosić wzory opakowań – spytałam. Najlepiej będzie – odpowiedziała. Tak więc oświadczyłam, że przyjęłam do wiadomości i respektowania. Moim zdaniem to było nie grzeczne zachowanie, bo jeśli nawet ma wątpliwości co do składu leku to przecież może zajrzeć do mojej karty pacjenta. Dostałam jeszcze od niej polecenie, że mam tę wypiskę przynosić do niej do godz. 8 rano. Już chciałam odpyskować – moja panno, jeśli już to ty do mnie po tę kartkę będziesz przychodzić. Ale machnęłam ręką. Może wstała lewą nogą. Innym razem potwierdziła aptece wydanie dla mnie zamiennika na mój lek podstawowy na serce, uparcie twierdząc, że on jest tak samo dobry jak ten który dotąd przyjmowałam. Niestety, temat ten był wielokrotnie wałkowany, miałam różne zamienniki i nie mogę brać żadnego z nich. Muszę mieć ten lek i żaden inny. W niegrzecznej formie usłyszałam odpowiedź – to będzie bez leku, jego nie ma już w hurtowniach już go nie produkują. Odpowiedziałam, że słyszę to w każdej aptece która tego leku nie ma i jakoś cały czas go mam. Siadłam do komputera, wypisałam telefony do aptek z naszej dzielnicy, zadzwoniłam do pierwszej z brzegu i lek był. Wczoraj znów starcie z ową pielęgniarką. Poprosiłam żeby sprawdziła co jest napisane na skierowaniu do okulisty. Skierowanie było wypisane w kwietniu i jest ono w mojej kartotece. To jest ważne ponieważ wówczas chorowałam na oczy a teraz chciałabym mieć badanie zakończone receptą na szkła. Odmówiła mi tej przysługi, nie grzecznie odpowiedziała mi, że nie umie czytać. Proszę przyjść jutro do lekarza – powiedziała. Odpyskowałam jej, że faktycznie ostatnio jest coraz gorzej z pani czytaniem. Na drugi dzień odsiedziałam pół godziny pod drzwiami u lekarza, jak weszłam do gabinetu to moja wizyta trwała sekundę, lekarz miał moją kartę na wierzchu, przeczytał, że na skierowaniu jest napisane pogorszenie wzroku. Podziękowałam i wyszłam. Myślałam, że pielęgniarka pracująca z lekarzem jest od tego żeby mu ulżyć w pracy okazuje się, że jest odwrotnie.
Jeszcze o naszych pielęgniarkach. Od kilku dni pokazują w telewizji jak dziecko zadławiło się lizakiem i jak policjant temu dziecku pomógł. Przypomniał mi się fakt zadławienia się przeze mnie, podczas obiadu, listkiem laurowym , który był dziwnie zwinięty i niewidoczny a jak go połknęłam to się rozłożył i zaczęłam się dusić. Wybiegłam na korytarz, zaczepiłam pielęgniarkę prosząc o pomoc. Pielęgniarka, sarkastycznie odpowiedziała, że nie wie co ma w tym wypadku zrobić. ( No ale to była Dorotka – ostatnia z trójki pielęgniarek gestapowców ). Zobaczył to Sławek i natychmiast ruszył z pomocą. Przełożył mnie na swojej ręce tak, że byłam twarzą do podłogi, dwa razy mną dziwnie szarpnął i listek wypadł. Wszędzie są ludzie i ludziska.
