Jak złość przeszła w melancholię

Mam receptę na nowe okulary w związku z tym chcę się wybrać do miasta żeby pochodzić po optykach. Od naszego Domu do najbliższego przystanku jest kawałek drogi, kiedyś to był moment a teraz niestety wyprawa. Idę do osoby która poniekąd koordynuje wyjazdami naszego samochodu do miasta żeby pomogła mi się załapać na jakiś kurs, taki tylko w jedną stronę – do miasta. Jak w jedną stronę pojadę samochodem to będzie mi lżej tuptać po mieście szukając odpowiednich okularów. Dzisiaj nic z tego nie będzie – słyszę – samochód wyjeżdża dopiero o godzinie 10. 40 i to z kompletem pasażerów. Dla mnie taka godzina to trochę za późno, jestem rannym ptaszkiem i o godzinie 9 to już chciałabym być w mieście. Poszłam z buta; jakoś się doczłapałam do przystanku, odczekałam swoje i jadę. Zerkam przez szybę autobusu i oczom nie wierzę – przez całą drogę za autobusem którym jadę, jedzie nasz samochód bez nawet jednego pasażera. Dopiero w centrum na rondzie samochód pojechał inną ulicą. Może człowieka szlak trafić? – MOŻE ! Na szczęście ten „szlak ” nie trafił zbyt mocno bo wchodząc w ulicę Mickiewicza dopadła mnie melancholia. Kiedyś mieszkałam przy ul. Warmińskiej mniej więcej w pobliżu ul. Mickiewicza, jaka różnica w wyglądzie kamienic, jak pięknie odnowione. Po obu stronach ulicy Warmińskiej, przy zbiegu z ul. Mickiewicza są budynki do których kiedyś chodziłam dość często; w jednym był sklep spożywczy, na samym rogu budynku, miał takie piękne zaokrąglone schody – teraz ich nie ma. To w tym sklepie ekspedientka strzeliła mnie z liścia, jak po przyjeździe z obozu pionierskiego, jako dziesięciolatka, zwróciłam się do niej per. towarzyszko. Pisałam o tym w swoim pamiętniku, jak najpierw gnębiono mnie żeby wymusić mówienie towarzyszko a nie pani, a później dostawałam za to, że tak właśnie mówiłam. Ale to był rok 1951. Po przeciwnej stronie ulicy, również z wejściem schodkami na samym narożniku, była tak zwana kuchnia mleczna. Do tej kuchni swoje mleko przynosiły matki karmiące. Dzisiaj zadziwia mnie ta mądrość i organizatorów zbiórki mleka i matek – również i mnie samej. Ta świadomość, że mleko matki jest takie ważne w żywieniu niemowląt, że są matki które tego pokarmu nie mają i należy im pomóc. Przecież nie dostawałyśmy za to ani grosza. Ja już mieszkałam w Kortowie i trzy razy dziennie, na swój koszt, przywoziłam mleko do tej kuchni. nie wyobrażałam sobie, żeby coś tak cennego mogło się zmarnować. Miałam nadmiar a u kogoś były nie dobory. Dostawałyśmy specjalne, sterylnie czyste buteleczki które były napełniane bezpośrednio z piersi. Co by nie mówić ale ten znienawidzony socjalizm miał bardzo dużo mądrości w sobie i ludzie byli jacyś inni. Nie było w nas materializmu ani za grosz. Wszystko szanowaliśmy. Nie zaśmiecaliśmy świata. Wszystko było naprawiane i buty i odzież i każdy sprzęt. A dzisiaj robią nam wykłady w telewizji jak dbać o świat. Nawet dziurawe wiadro było cynkowane nie wyrzucane. Każdy skrawek papieru był przydatny w ten czy inny sposób. Ale wodę z rzeki można było pić a deszczówka miała takie samo znaczenie co dzisiejsze odżywki do włosów. Każdej szmatce dawano drugie życie. Porwana odzież, taka już nie nadająca się do reperacji, była zbierana bezinteresownie, w każdym domu ją zbierano a raz na jakiś czas inne kobiety zabierały i robiły kilimki na ścianę, kapy na łóżka czy chodniki na podłogę – dzisiaj taki rarytas to już tylko w Cepelii , a kiedyś w każdym domu. Nikt od nikogo nie oczekiwał żadnej zapłaty; wystarczyło dziękuję. Ulica Warmińska rozciąga się od ulicy Mazurskiej do ulicy Mrągowiusza, a przy ulicy Mrągowiusza był zakład naprawy wszystkiego. Ten zakład działał dziesiątki lat i zatrudniał same ” złote rączki „. Już mieszkałam w naszym DPSie jak zepsuł mi się młynek do kawy – zwykły ruski 50 letni młynek. Nawet do głowy mi nie przyszło żeby go wyrzucić, natomiast przypomniałam sobie o zakładzie przy ul. Mrągowiusza. Wchodzę, a tam sklep AGD. Ze smutkiem w głosie, ale na głos, wyraziłam swoje ubolewanie, że niestety przyjdzie mi mojego staruszka wyrzucić, bo nie ma tu tych kochanych złotych rączek. Naraz, z zaplecza pokazał się pan, którego poznałam natychmiast i rozradowana aż krzyknęłam – jednak mój staruszek będzie naprawiony. Ów pan, kiedyś dwudziestolatek dziś starszy pan odezwał się – pokaże go pani. O, nic już z niego niestety nie będzie. Przerażona prawie krzyknęłam – pan mi to mówi. Jestem pewna, że jeśli by pan chciał to tchnął by pan w ten młynek życie. No dobrze, to pani mi zaśpiewa a ja w międzyczasie zobaczę co się da zrobić. Co mam zaśpiewać, spytałam. ” Portofino”. Piosenka trwała 3 minuty i ja i pan dostaliśmy brawa od klientów a młynek działa do dziś. Czyli, że stare dobre czasy każdego wprowadzają w błogi stan melancholii.

PS. Po poprzednim wpisie o moim NIUNIUSIU dostałam propozycje na reklamę karmy dla psów. Ale to aż dziwne, ponieważ takie propozycje przyszły z czterech różnych krajów i to jednocześnie. Nie mam pojęcia na jakiej zasadzie to działa. Podobno reklamodawcy mają tak ustawione swoje komputery, że jak jakiegoś bloga czyta ponad sto tysięcy czytelników i jest poruszany temat jaki reklamodawców interesuje to komputer sam to sygnalizuje. Czyli prababcię się czyta. Buziaki!

Spotkanie znajomej – nieznajomej

To spotkanie wywołało we mnie dużo wspomnień ale ściśle związanych z moim psem – Niuniusiem – tak został nazwany przez mieszkańców naszego Domu i tak już zostało. Ten mój Niuniuś to był hrabia – dżentelmen. Mimo, że był kundlem, prezentował się po wielkopańsku. Był bardzo dziwnie umaszczony – jak stał na łapkach ze spuszczonym ogonem to był czarny i miał lekko podpalane boczki. Jak leżał na plecach był bielutki jak mleko. Zwykle biegnąc kładł na grzbiecie swój piękny puszysty ogon, który odwrócony był biały. Ów Niuniuś, nauczył mnie, że nie muszę go szukać jak on się gdzieś oddali, bo zawsze w to miejsce wróci. Poznawał mnie ze swoimi znajomymi i z gatunku – człowiek i z gatunku pies. Z ludźmi poznawał bezustannie biegając od danej osoby do mnie, aż ze zdziwieniem zbliżyliśmy się i poznali. Bardzo się wówczas cieszył jak bliskie mu osoby poznawały się. Pieski, z którymi mnie poznawał, to zwykle były suczki, z tak zwanych dobrych domów, bo mieszkające w domkach jednorodzinnych, Niuniuś wbiegał na ich posesję swoim tajnym wejściem, polizał po pyszczku pannę a ona w zamian zapraszała go do swojej miski. Wybiegając od panny, zamaszyście oblizywał się żebym wiedziała, że pies jest najedzony. Odwracał się do swojej niuni coś tam zaszczekał i cały szczęśliwy szedł ze mną dalej. Niuniuś bardzo lubił dawać mi prezenty. Z każdego dłuższego spaceru wracałam z prezentem. Zawsze coś znalazł : apaszkę, torebkę, portmonetkę, rękawiczkę czy np. buta. Wprawdzie jednego ale jednak. I właśnie przez takiego buta poznałam ową znajomą nieznajomą. Na końcu ul. Fałata, pod lasem, oczywiście w domku jednorodzinnym, mieszkała piękna suczka w której sympatyzował Niuniuś i to z wzajemnością. Jak przechodziliśmy koło jej posesji to wołała go z daleka. Niuniuś wpadał do niej i pieszczotom nie było końca. Niestety, Niuniuś nie był mile widziany przez właścicieli owej panny, toż to mezalians – kundel i piękna Collie. Chociaż kundel był równie piękny, ale niestety kundel. Kiedyś, jak para baraszkowała sobie w kąciku za domem, pani domu wróciła właśnie z zakupów. Długo chwaliła się mężowi co kupiła, aż wreszcie zobaczyła parę psich kochanków, ze złością zaczęła przeganiać absztyfikanta. Niuniuś uciekając podbiegł do wyłożonych na podmurówce zakupów i zabrał jej coś co uważał za najwłaściwszy prezent dla mnie – otóż, wprawdzie jednego ale pięknego nowego buta. Podejrzewam, że było to na złość owej pani – ty mi możesz to ja tobie też. Ja tego zajścia nie widziałam. Nie wiedziałam skąd mój pies wytrzasnął dla mnie taki prezent. Niuniuś bardzo się cieszył, że mógł mi go dać. Widziałam z daleka jak trudno mu było trzymać w pysku buta i śmiać się od ucha do ucha. ( Niuniuś był zawsze uśmiechnięty, na to zwracali uwagę wszyscy którzy go poznawali). Wygłaskałam swojego darczyńcę i położyłam tego buta pod krzaczkiem na skraju lasu. Za kilka dni, ( byłam w mieście ze swoim Niuniusiem ), podeszła do mnie nieznajoma pani pytając – czy przypadkiem mój pies nie przyniósł mi buta, a jeśli tak to gdzie on może być. Owa pani opowiedziała mi historię z butem. But został znaleziony i od tej chwili owa nieznajoma stała się taką trochę znajomą na dystans. Kiedyś, idąc z Niuńkiem ulicą Oficerską ( oczywiście Niuniuś biegał samopas ) zobaczyłam wystraszoną panią, która z krzykiem zwróciła się do mnie żebym wzięła swojego psa na smycz. Dlaczego? spytałam, mój pies jest dżentelmenem i nikomu krzywdy nie zrobi. Pani, wystraszona zaczęła pokazywać, że tam chodzi jej pies a on jest bardzo chory, boję się, że może dojść do nieszczęścia. Uspokoiłam panią i poprosiłam żeby ze spokojem czekała aż pieski się do siebie zbliżą. Dodałam jeszcze, że pieski się znają i szanują. Owa pani ( mama jednego z naszych sławnych artystów rockowych ) czekała na moment spotkania psów, w napięciu. Jak to zobaczyła to oniemiała – pieski zbliżyły się do siebie, polizały po mordkach, przytuliły na chwilę boczkami i się rozeszły. Innym razem, wchodząc do apteki, Niuniusia przywiązałam na smyczy. Wracam, a mój pies bardzo nerwowo daje mi znać, że muszę go odpiąć i coś zobaczyć, kogoś poznać. Odpięłam go więc i obserwuję – co to takiego ważnego ma mi do pokazania mój pies. A on zaczął wprost tańczyć w okół jednego z zaparkowanych tam samochodów. Zrozumiałam, że jest to samochód kogoś bardzo ważnego dla mojego psa. A zatem poczekamy i zobaczymy. Czekaliśmy z 15 minut, aż wreszcie do samochodu podszedł ksiądz z naszego DPSu. I ksiądz i pies bardzo się ucieszyli na swój widok. Ksiądz, z poważną miną podszedł do mnie i przedstawił Niuńka jako swojego ministranta. Pisałam już, że Niuniusia wzięłam do siebie z naszego DPSu. Zanim Niuniuś trafił do DPSu to uciekł od swojego oprawcy, który przez pierwsze 4 lata życia psa znęcał się nad nim. Opowiadali mi o tym sąsiedzi tego nastoletniego bandziora. Nie będę o tym pisała bo skóra cierpnie na samą myśl. Pies bardzo się bał owego pana. Kiedyś spacerując z psem, patrzę a mój Niuniuś położył się na ziemi, zaczął skowyczeć i posiusiał się leżąc. Nie wiedziałam co to może być, aż zobaczyłam jego byłego pana – bandytę. Pies się tak wystraszył, ponieważ sądził, że ten pan może i mnie zrobić krzywdę i ze strachu stał się bezwolny. Ponieważ znałam życiorys i Niuńka i jego byłego pana, nie czekając na nic chwyciłam leżącą opodal wielką gałąź i zaczęłam okładać tego bandziora wykrzykując za co to wszystko. Chłopak zwiewał co sił w nogach, a mój Niuniuś oczom nie wierzył, że ma taką panią która poradziła sobie z bandziorem którego wszyscy się bali. Podszedł do mnie, patrząc z zachwytem i podziwem zaczął lizać mi ręce. Zrozumiał, że razem to my zdobędziemy świat i nic i nikt nie stanie nam na przeszkodzie. Minęło kilka lat, szłam jak zwykle ulicą Fałata wracając ze spaceru ze swoim Niuniusiem ( idąc ulicą Fałata kończyłam spacer, a idąc ulicą Oficerską zaczynałam), aż tu nagle wybiega z domu były oprawca mojego psa. Podbiega do mnie, obejmuje i całuje w policzki. To już nie chłopiec tylko mężczyzna. Pytam go – chłopie nie pomyliłeś mnie z kimś? Nie boisz się, że ci sprawię łomot? Nie, nie pomyliłem i bardzo przepraszam, ale jak zobaczyłem panią to tak się ucieszyłem, że musiałem panią wyściskać. Jest pani pierwszą znajomą mi osobą którą spotkałem po wyjściu z więzienia. Trzy lata za kratkami to nie żarty. Od tej pory spotykaliśmy się w zgodzie. A jak zobaczył, że zaprzyjaźniona z nim menażeria jest w stosunku do mnie bardzo grzeczna to był dumny, że mnie zna i był równie bardzo grzeczny. A ta menażeria to dzieciaki z ulicy Radiowej – dziś już tatusiowie.

Świat zniknął – 4 X 2021r.

Taka wiadomość brzmi tragicznie, ale ten świat zniknął w internecie, i przeraził tych którzy swoje życie w nim ulokowali. Niestety Jesteśmy pokoleniem internautów, czy tego chcemy czy nie. Może my starzy nie w takim stopniu jak młodzi ale jednak – lekarze, recepty, banki, zakupy, informacje, rozrywka – wszystko przez internet. Jak do tego dodamy wszelkie komunikatory to cała rzeczywistość staje się analogowa i uzależnia. To taka substancja psychoaktywna, z którą bardzo trudno walczyć. Wiemy, że przesiadywanie przy komputerze niszczy psychikę, zwłaszcza młodych, ale wiemy też, że internet rozwija. Jak walczyć z czymś co uzależnia jak narkotyk i niszczy jak narkotyk, a jednocześnie kształci, rozwija i wznosi na wyżyny intelektualne. Odcina od świata i jednocześnie przybliża świat. Wiadomo, że tak jak we wszystkim, należy mieć umiar. Tych korzystających ze wszystkiego z umiarem informacja o zniknięciu ” świata” nie przeraziła. Nie przeraziła też jednego z kabareciarzy, który na pytanie – co zrobił jak się zorientował, że świat zginął – odpowiedział: w końcu porozmawiałem z rodziną, okazuje się, że są to bardzo mili ludzie

25 września moja siostra obchodziła ( wbrew swojej woli ) 90 urodziny, o których pisałam. Tydzień później ja miałam 80 urodziny – nie napisałam, że obchodziłam, ponieważ niczego nie robię wbrew swojej woli. Ale zmierzam do zalet internetu. Teraz jest moda na takie ekstra albumy z życia jubilata i ja dostałam na urodziny taki album w którym były już zdjęcia z uroczystości urodzin mojej siostry. Jeden z jej synów umieścił zdjęcia w internecie. Moja córka je ściągnęła i już był materiał do albumu dla mnie. Ja już taka mądra nie jestem i nie umiałabym ściągnąć z internetu ale zrobiłam sobie kilka zdjęć telefonem i mam je pod ręką. A dzień swoich urodzin spędziłam właśnie u swojej najstarszej siostry. Z rozmów naszych wynikło, że ona również w dzień swoich 80 urodzin uciekła z domu i zaznaczyła, że ani myśli obchodzić tego typu ” świąt ” w przyszłości. Tak więc synowie zrobili dla niej niespodziankę – wszystkim się wydawało, że super miłą a nią tak ta niespodzianka wstrząsnęła, że nie może się otrząsnąć do dziś. Nie mogła uspokoić swoich skołatanych nerwów, przez 10 dni nieustannie brała coś na uspokojenie aż przedawkowała. Leży w szpitalu w śpiączce. Jak wszyscy na jej urodzinach świetnie się bawili, ona ze zdziwieniem przyglądała się swoim gościom nie mogąc uwierzyć, że te blisko 40 osób to jej najbliższa rodzina. I czy kogoś z tej rodziny ona naprawdę obchodzi?

W naszej starej rodzinie, urodzin się nie obchodziło. Obchodziliśmy tylko imieniny – takie nic nie znaczące wesołe świętowanie. Urodziny natomiast, są ważne dla dzieci, ponieważ im przybywa z roku na rok lat, no i przybywa prezentów. Jak już dzieci stają się osobami dorosłymi to spotykają się z ciekawości czy ktoś jeszcze o mnie pamięta. ( No chyba, że bezustannie wbijam wszystkim do głowy datę swoich urodzin ). Natomiast im człowiek starszy tym częściej myśli – i po co to wszystko? Czy mam rozmyślać ile mi jeszcze zostało? Czy w ogóle dla kogokolwiek jeszcze coś znaczę? Czy naprawdę mam uwierzyć, że to wszystko jest szczere, przecież tyle blizn pozostało na sercu. Gratulujemy tym którzy ślepo wierzą w dobre intencje wszystkich którzy się do nas uśmiechają.

Puki pamięć jako taka…

Z tą pamięcią jest coraz gorzej. Ostatnio usiadłam do komputera, chciałam zajrzeć do bloga, a tu stop – nie pamiętam hasła. Wpisałam dwa razy coś około i niestety to nie to. Nie mogłam wpisywać po raz trzeci bo już nie dostałabym się do bloga. Swojego hasła nigdzie nie zapisałam. Teraz, mimo, że przypomniałam je to niestety też nigdzie nie zapisałam. Żeby go nie zapomnieć będę częściej używać, ale nie zapiszę. Jak zapomnę to będzie to dla mnie znak, że pora kończyć pisaninę droga prababciu.

Od kilku dni zamęcza mnie moja sąsiadka żebym wezwała do niej pogotowie albo zadzwoniła na policję bo jej nikt nie chce pomóc a ona bardzo cierpi. Tłumaczę jej – Zosiu, poproszę opiekunkę – nie nie chcę, była kilka razy i nic nie pomogła. To pójdę po pielęgniarkę – nie. To może zadzwonię po kogoś z rodziny. Była synowa, to ją przełożona wyrzuciła za drzwi. To ona mogła zadzwonić po pogotowie. Z Zosią bardzo trudno rozmawia się, ona jest głucha. Nie mogę jej wykrzyczeć, że skoro jeździ wózkiem po budynku to nie podlega wzywaniu pogotowia. Policję również nie zainteresuje fakt, że ją od tygodnia boli coraz gorzej. Zosi przydałby się jakiś specjalista ale jaki to musi zdecydować nasz lekarz nie ja. Obraziła się na mnie. Była bowiem pewna, że kto jak kto ale ja to pomogę na pewno. Nie chcę ponosić kary za nie uzasadnione wezwanie karetki czy policji, ale Zosia tego nie rozumie. Sama zadzwonić nigdzie nie może bo z nikim się nie dogada. Jest mi bardzo przykro ale jestem bezradna. Zosia po prostu odczuwa brak zainteresowania się nią.

Przy niedzieli postanowiłam poznać trochę bardziej swoje miasto. Dowiedziałam się, że jest u nas ulica Smerfów i postanowiłam ją znaleźć. Gdzie jest to wiedziałam tak mniej więcej. Wiedziałam tylko do jakiego autobusu mam wsiąść. Ten wyjazd to była dla mnie wyprawa : 20 min. szłam do autobusu ( za lepszych czasów autobus mieliśmy prawie pod Domem, ale to już nie wróci ). Na pętli poczekałam drugie 20 min. – przecież to była niedziela, i wreszcie jadę. Myślałam, że jadę bez końca. Nikt w autobusie nie wiedział gdzie jest ulica Smerfów. Od centrum i dalej, całe miasto rozkopane, a zatem jedziemy objazdami. Po 50 minutach jazdy miałam jej dosyć. Wysiadłam i zupełnie nie wiedziałam gdzie jestem. Jadąc widziałam, że miasto kończyło się dwa razy, dwa razy jechaliśmy przez las po to żeby wrócić do miasta. Nie chciałam już niczego szukać tylko jakoś wrócić do Domu. Spytałam więc o jakiś autobus jadący do Centrum i w drogę. Oczywiście trzeba poczekać bo to niedziela. Ujechałam trzy przystanki powrotne i zobaczyłam z daleka osiedle maleńkich domków, to była właśnie ulica Smerfów na Osiedlu Bajkowym. Wracając do Domu musiałam wracać przez las bo autobus którym jechałam miał przystanki zupełnie z drugiej strony naszej dzielnicy. Tak spędziłam niedzielne przedpołudnie, od śniadania do obiadu, i miałam po czym odpoczywać. Szczerze mówiąc to wstydzę się sama siebie jak odpoczywam nie mając po czym.

A teraz najlepszy dowcip jaki słyszałam. Otóż Marianna zgubiła dolną protezę ( to się zdarza jeśli proteza jest źle zrobiona i uwiera. Delikwent wówczas co chwila ją wybiera i gdzieś kładzie aż w końcu nie wie gdzie położył). Z tym problemem wybrała się do pielęgniarek żeby jej pomogły w dotarciu do protetyka stomatologii, chciała zrobić nową protezę. A nasza wybitnej klasy pielęgniarka, ze współczuciem w głosie powiedziała – po co ma pani się fatygować , da pani pieniądze dla kierowcy i on protezę przywiezie. Aż wierzyć się nie chce, że mamy taki mądry personel. Taką troszczącą się o nas kadrę. Dla mnie to zabrzmiało jak czarny humor, bo nie wiem czy owa pielęgniarka zakpiła sobie z jednej z nas czy jest faktycznie nie douczona.

Miłe zaskoczenie…

…chociaż to nie dotyczyło mnie ale mnie bardzo miło zaskoczyło. Otóż, Felicja w ramach przeprosin za obłamanie kwiatka Małgosi zobowiązała się dbać o jej grządkę kwiatową. Małgosia, istotnie nie zbyt zajmowała się swoją grządką pod oknem. Zawsze liczyła na kogoś. Także jak usłyszała, że od dziś Felicja będzie dbała o jej grządkę to się najpierw bardzo zdziwiła a potem ucieszyła. Ja również byłam zdziwiona i zaskoczona jednocześnie, ale muszę przyznać, że po takim geście wybacza się wszystkie grzeszki. Małgosia mieszka w nowym pawilonie na parterze z bezpośrednim wyjściem z pokoju na zewnątrz budynku. Jest tam 13 pokoi i każdy z mieszkających tam ma swoją grządkę kwiatową, która łączy się w jedną całość i o którą powinno się dbać. Kiedyś mieszkały tam same chodzące osoby i bardzo dbały o swoje grządki, teraz niestety tych chodzących jest tam pół na pół i tak samo pół na pół wyglądają ich grządki. Jeden wielki bałagan, jak do tego dodamy samowolę kotów i brud z tym związany, to już nic więcej na ten temat pisać nie trzeba. Może jeszcze dodam, że piękną pamiątkę po sobie zostawił Witek, ( który nękany przez kadrę kierowniczą, zmarł ) – pięknie owocujące w tym roku drzewka brzoskwiniowe, bo róże również miał piękne ale ktoś je wykopał i zabrał.

W tej chwili patrzę przez okno i widzę chodzącego z aparatem fotograficznym pana, który bardzo dokładnie fotografuje nasz budynek. Podchodzi do okien, zagląda w nie. Fotografuje wszystkie piętra ogólnie i każdy zakamarek. Nie wiem do czego ma to służyć, ale ów pan chodzi już kilkanaście minut i zagląda w każdy kąt. ( Jest sobota godzina 9. 45).

Ostatnio mówi się dość dużo o karach za umyślne narażanie zakażeniem ludzi na korona wirusa. Korci mnie bardzo żeby odpłacić pięknym za nadobne naszej pielęgniarce przełożonej, osobie odpowiedzialnej u nas za nasze zdrowie epidemiologiczne. Opisywałam dokładnie jak szanowna założyła magazyn wirusów na gęsto zaludnionym, wąskim korytarzyku. Z tego powodu covidem zaraziły się 4 osoby w tym 3 osoby zmarły. To tylko na moim korytarzu, ogólnie to zmarło ze 40 osób. Art. 165 KK mówi – kto sprowadza umyślnie niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób, ten podlega karze od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. A wiele osób to co najmniej 10 i tyle właśnie osób mieszkało na naszym korytarzu ; w jedenastym pokoju zrobiono składowisko używanej odzieży ochronnej, a w ramach higieny, co wieczór wietrzono ten pokój otwierając drzwi na korytarz. Niech ktoś mi powie, że to nie nieumyślne działanie. ( O przepraszam jak postawiłam ten zarzut pani dyrektor, to była bardzo zdziwiona, że to mogło być działanie celowe ). Były różne pomieszczenia na takie składowiska np. 4 pomieszczenia na fizykoterapii, które stały puste i odizolowane od pokoi mieszkalnych. Pisałam o tym do SANEPIDU – bez odzewu. Szerokie znajomości załatwią wszystko. Poobserwuję zachowanie siostry przełożonej przy następnej fali korona wirusa. Tym razem będę filmowała wszystko, bo to co mam teraz to trochę za mało. To, że ja żyję będąc pod opieką przełożonej, to istny cud. Magazyn wirusów miał mnie załatwić. Już chorowałam a wirusy z pokoju na przeciwko wwiewały do mojego pokoju. Jakże musiała być zawiedziona pani Irenka, że ja wciąż żyję. Namówiła swoją ostatnią poddaną pielęgniarkę, żeby mnie poddusiła aparatem tlenowym. Bo nie można nazwać inaczej, kiedy chorą na covid podłącza się do aparatu tlenowego na niby, bo aparat wyłącza się z sieci. Nie wiem jaką moc ma szanowna przełożona, że każdy w jej pobliżu chamieje. Będę wszystko nagrywała i filmowała to może rozgryzę.