Mam receptę na nowe okulary w związku z tym chcę się wybrać do miasta żeby pochodzić po optykach. Od naszego Domu do najbliższego przystanku jest kawałek drogi, kiedyś to był moment a teraz niestety wyprawa. Idę do osoby która poniekąd koordynuje wyjazdami naszego samochodu do miasta żeby pomogła mi się załapać na jakiś kurs, taki tylko w jedną stronę – do miasta. Jak w jedną stronę pojadę samochodem to będzie mi lżej tuptać po mieście szukając odpowiednich okularów. Dzisiaj nic z tego nie będzie – słyszę – samochód wyjeżdża dopiero o godzinie 10. 40 i to z kompletem pasażerów. Dla mnie taka godzina to trochę za późno, jestem rannym ptaszkiem i o godzinie 9 to już chciałabym być w mieście. Poszłam z buta; jakoś się doczłapałam do przystanku, odczekałam swoje i jadę. Zerkam przez szybę autobusu i oczom nie wierzę – przez całą drogę za autobusem którym jadę, jedzie nasz samochód bez nawet jednego pasażera. Dopiero w centrum na rondzie samochód pojechał inną ulicą. Może człowieka szlak trafić? – MOŻE ! Na szczęście ten „szlak ” nie trafił zbyt mocno bo wchodząc w ulicę Mickiewicza dopadła mnie melancholia. Kiedyś mieszkałam przy ul. Warmińskiej mniej więcej w pobliżu ul. Mickiewicza, jaka różnica w wyglądzie kamienic, jak pięknie odnowione. Po obu stronach ulicy Warmińskiej, przy zbiegu z ul. Mickiewicza są budynki do których kiedyś chodziłam dość często; w jednym był sklep spożywczy, na samym rogu budynku, miał takie piękne zaokrąglone schody – teraz ich nie ma. To w tym sklepie ekspedientka strzeliła mnie z liścia, jak po przyjeździe z obozu pionierskiego, jako dziesięciolatka, zwróciłam się do niej per. towarzyszko. Pisałam o tym w swoim pamiętniku, jak najpierw gnębiono mnie żeby wymusić mówienie towarzyszko a nie pani, a później dostawałam za to, że tak właśnie mówiłam. Ale to był rok 1951. Po przeciwnej stronie ulicy, również z wejściem schodkami na samym narożniku, była tak zwana kuchnia mleczna. Do tej kuchni swoje mleko przynosiły matki karmiące. Dzisiaj zadziwia mnie ta mądrość i organizatorów zbiórki mleka i matek – również i mnie samej. Ta świadomość, że mleko matki jest takie ważne w żywieniu niemowląt, że są matki które tego pokarmu nie mają i należy im pomóc. Przecież nie dostawałyśmy za to ani grosza. Ja już mieszkałam w Kortowie i trzy razy dziennie, na swój koszt, przywoziłam mleko do tej kuchni. nie wyobrażałam sobie, żeby coś tak cennego mogło się zmarnować. Miałam nadmiar a u kogoś były nie dobory. Dostawałyśmy specjalne, sterylnie czyste buteleczki które były napełniane bezpośrednio z piersi. Co by nie mówić ale ten znienawidzony socjalizm miał bardzo dużo mądrości w sobie i ludzie byli jacyś inni. Nie było w nas materializmu ani za grosz. Wszystko szanowaliśmy. Nie zaśmiecaliśmy świata. Wszystko było naprawiane i buty i odzież i każdy sprzęt. A dzisiaj robią nam wykłady w telewizji jak dbać o świat. Nawet dziurawe wiadro było cynkowane nie wyrzucane. Każdy skrawek papieru był przydatny w ten czy inny sposób. Ale wodę z rzeki można było pić a deszczówka miała takie samo znaczenie co dzisiejsze odżywki do włosów. Każdej szmatce dawano drugie życie. Porwana odzież, taka już nie nadająca się do reperacji, była zbierana bezinteresownie, w każdym domu ją zbierano a raz na jakiś czas inne kobiety zabierały i robiły kilimki na ścianę, kapy na łóżka czy chodniki na podłogę – dzisiaj taki rarytas to już tylko w Cepelii , a kiedyś w każdym domu. Nikt od nikogo nie oczekiwał żadnej zapłaty; wystarczyło dziękuję. Ulica Warmińska rozciąga się od ulicy Mazurskiej do ulicy Mrągowiusza, a przy ulicy Mrągowiusza był zakład naprawy wszystkiego. Ten zakład działał dziesiątki lat i zatrudniał same ” złote rączki „. Już mieszkałam w naszym DPSie jak zepsuł mi się młynek do kawy – zwykły ruski 50 letni młynek. Nawet do głowy mi nie przyszło żeby go wyrzucić, natomiast przypomniałam sobie o zakładzie przy ul. Mrągowiusza. Wchodzę, a tam sklep AGD. Ze smutkiem w głosie, ale na głos, wyraziłam swoje ubolewanie, że niestety przyjdzie mi mojego staruszka wyrzucić, bo nie ma tu tych kochanych złotych rączek. Naraz, z zaplecza pokazał się pan, którego poznałam natychmiast i rozradowana aż krzyknęłam – jednak mój staruszek będzie naprawiony. Ów pan, kiedyś dwudziestolatek dziś starszy pan odezwał się – pokaże go pani. O, nic już z niego niestety nie będzie. Przerażona prawie krzyknęłam – pan mi to mówi. Jestem pewna, że jeśli by pan chciał to tchnął by pan w ten młynek życie. No dobrze, to pani mi zaśpiewa a ja w międzyczasie zobaczę co się da zrobić. Co mam zaśpiewać, spytałam. ” Portofino”. Piosenka trwała 3 minuty i ja i pan dostaliśmy brawa od klientów a młynek działa do dziś. Czyli, że stare dobre czasy każdego wprowadzają w błogi stan melancholii.
PS. Po poprzednim wpisie o moim NIUNIUSIU dostałam propozycje na reklamę karmy dla psów. Ale to aż dziwne, ponieważ takie propozycje przyszły z czterech różnych krajów i to jednocześnie. Nie mam pojęcia na jakiej zasadzie to działa. Podobno reklamodawcy mają tak ustawione swoje komputery, że jak jakiegoś bloga czyta ponad sto tysięcy czytelników i jest poruszany temat jaki reklamodawców interesuje to komputer sam to sygnalizuje. Czyli prababcię się czyta. Buziaki!
