Brzydki zwyczaj,

Jak dla mnie to wyjątkowe lekceważący mieszkańców Domu. Zaczęło się od kartki na drzwiach Marianny. Ktokolwiek przechodził koło jej drzwi to stawał i ze zdziwieniem czytał. Przeczytałam więc i ja i również ze zdziwieniem; na kartce była bardzo szczegółowa informacja o zajęciach Marianny. Zapukałam do drzwi delikwentki z prośbą o wyjaśnienie, dlaczego tak szczegółowo informuje nas wszystkich o swoich zajęciach. Nie słyszałaś jakie piekło wywołałam wczoraj na cały DPS – pyta mnie Marianna. Myślałam, że ze wściekłości nabluzgam komu trzeba. Co się stało – pytam. Wyobraź sobie, że podczas mojej nieobecności opiekunka i pokojowa weszły do mojego pokoju i nie pytając mnie o zgodę zrobiły na moich półkach porządki po swojemu, dla swojej wygody, nie myśląc w ogóle o mnie, o mojej wygodzie. Przecież jeżdżę na wózku. Wszystko miałam tak poukładane żebym bez problemu mogła sięgnąć po wszystko co mi jest potrzebne, a tu wracam do pokoju i nie wiem gdzie co leży. Do tej pory zawsze miały dostęp do mojego pokoju, albo zostawiałam klucz którejś z nich albo po prostu zostawiałam drzwi otwarte ale po takim wyczynie to już bez mojej obecności nie wejdą do pokoju. Będą czegoś potrzebowały to będą musiały mnie znaleźć a ta rozpiska informuje gdzie w danej chwili mogę być. Żeby tak zachowały się nowe, nie doświadczone jeszcze pracownice, to wytłumaczyłabym, że takie zachowanie się to nietakt, ale to doświadczone pracownice. A te pracownice w lekceważącym tonie oznajmiły mi, że przecież ze wszystkim mogę się do nich zwrócić i one znajdą co trzeba. Tą wypowiedzią jeszcze bardziej mnie zirytowały. Przecież one pracują do godziny 14 tak więc od 14 05 do 6 rano nie powinnam niczego chcieć bo ich nie ma. Sama też nie mogę szukać bo narobię bałaganu i wówczas one nie będą wiedziały gdzie co jest. Jak o tym myślę, to jeszcze mnie szlak trafia. Już chciałam iść do dyrektorki ale się wstrzymałam. Ale byś się wysiliła – dyrektorka minutę po rozmowie z tobą zapomniałaby z kim i o czym rozmawiała. O nie zgodzę się z tobą – mówi Marianna – o cokolwiek poproszę to mam to załatwione, aż sama się dziwię. To już się nie dziw – mówię – na samym wstępie pokazałaś, że z twojej strony będzie wszystko według życzeń dyrekcji. Pamiętasz, byłaś u nas niespełna miesiąc, była kontrola, którą notabene ja sprowadziłam, puszczono w obieg ankietę, dla ułatwienia pracy kontrolujących, to co ty napisałaś to obiegło wszystkich mieszkańców – twoja ankieta to był panegiryk na cześć dyrekcji i od tej pory stałaś się sprzymierzeńcem dyrekcji a mnie utarto nosa. Ojej, Danusia mnie się wydawało, że jest tak jak mnie proszono żebym napisała. To byłoby tyle w temacie Marianny.

Już na drugi dzień przekonałam się i ja, że takie zachowania jak wyżej, czyli wchodzenie do pokoju bez uprzedzenia i ustaleń, to norma. Wracałam z miasta, chcąc otworzyć drzwi do swojego pokoju słyszę, że w nim ktoś jest; to Sławek, chodzi po pokojach i odkręca wodę w łazience. No niby nic. Obecność Sławka w jakimkolwiek pokoju to nic wielkiego. Drzwi otwierał mu kierownik administracyjny, Sławek nie wpadłby na taki pomysł samowolki. Czy nie grzeczniej byłoby poinformowanie mieszkańców, że będzie konieczne wejście do pokoju i poproszenie żebyśmy w nich byli albo zostawili klucz pokojowej. Grzeczniej na pewno, ale to świadczyłoby o wzajemnym szacunku a u nas wymaga się szacunku w jedną stronę. Szanownym panom nie przyszło do głowy, że w łazience mogłoby być coś dla mnie, czy dla kogokolwiek, krępującego, ale co tam jak wróciłabym z miasta pół godziny później to nawet nie wiedziałabym, że ktoś buszował po moim pokoju, to po co się fatygować. Dla wyjaśnienia – od dwóch tygodni nie możemy korzystać z prysznica, jest jakaś dezynfekcja wody. Dlatego Sławek chodzi co jakiś czas po pokojach i odkręca wodę. Podobno jeszcze tydzień musimy się pomęczyć a później sobie odbijemy.

Poza tym – Felka ma kota, dosłownie, wzięła sobie kota do pokoju, wychodzi z nim do atrium na spacery. Widać musi kimś opiekować się, Grzesiu już ma dosyć opieki na ciągłym rauszu a kot da radę.

Poznałam panią która zamieszkała w pokoju z którego ja uciekłam. Mocowała się z zamkiem przy drzwiach wejściowych, a ponieważ ten problem miałam obcykany to jej wytłumaczyłam co i jak. Okazało się, że nie jest zadowolona z tego pokoju tak samo jak ja byłam. Ma te same zastrzeżenia. Bałam się, że to ja jestem taka czepiająca się wszystkiego i z niczego nie zadowolona. Zaznaczam, że w pokoju o którym mowa, wiele rzeczy zostało naprawionych na moją prośbę przez Grzesia, niestety zostało też wiele mankamentów nie do naprawienia. Chociaż zamek w drzwiach wejściowych jest zdecydowanie do wymiany.

BUZIAKI !

Wolność !

Na tablicy ogłoszeń przeczytałam – jutro, czyli 17 maja ma się odbyć spotkanie Pani Dyrektor z mieszkańcami; tak więc po powrocie do pokoju zabrałam się do spisania postulatów jakie koniecznie trzeba będzie poruszyć. Jak znam życie nikt nie będzie zabierał głosu, chyba, że będą to hymny pochwalne. Od poruszania spraw trudnych jestem ja. Moje postulaty to : 1. możliwość wychodzenia z budynku bez ciągłego szukania chętnych do otwarcia drzwi, czyli powrót do korzystania z czipów. Temat wałkowany od miesięcy na różne sposoby, jednak jak poruszę go na zebraniu to może znajdę liczny odzew popierający ten postulat. Musiałam przerwać pisanie bo usłyszałam pukanie do drzwi, zapraszam więc i widzę Panią Kierownik Socjalną, która przyniosła mi czipa do drzwi wyjściowych i prosi o pokwitowanie jego odbioru. Szok i radość nieprawdopodobna – W O L N O Ś Ć ! ! Więzienie, jakim był nasz DPS od niemalże trzech lat, zostało otwarte, więźniowie wyjdą na wolność. Przez te trzy lata czuliśmy się ubezwłasnowolnieni. Te uniżone prośby o wszystko, to było bardzo upokarzające zwłaszcza dla tak rogatej i niezależnej duszy jak moja. Problem jednak w tym, że te czipy otrzymało tylko kilka osób. Rozumiem, że nie wchodzi w grę rozdawnictwo czipów ponieważ są ludzie których trzeba mieć pod stałą opieką i nadzorem, jednak są osoby które wychodzą starym sposobem, czyli na prośbę i ciągle mnie pytają jak ja wychodzę. Bardzo źle się czuję jak pyta mnie o możliwość posiadania czipa osoba mieszkająca przy samych drzwiach wyjściowych i samodzielnie wychodząca na spacery. Na razie tłumaczę, że czipy będą rozdawane sukcesywnie i odsyłam do Działu Socjalnego.

Po tak załatwionej sprawie wolności pozostałe dwa postulaty stały się prośbami do rozważenia a nie postulatami. Otóż drugim punktem wysuniętym przeze mnie była sprawa apteczki doraźnej, leków w razie natychmiastowej potrzeby. Na ten temat wypowiedziała się Pielęgniarka Przełożona, twierdząc, że taka apteczka jest, że musiałam coś źle zrozumieć. Tematu nie ciągnęłam. Nikt go nie podchwycił a zatem może to być nieporozumienie.

Trzecim tematem do rozważenia, który wywołał burzę, był temat nagłośnienia kaplicy. Nasz ksiądz, mówi bardzo cicho, i bardzo lubi mówić dużo, ponieważ mówi do mikrofonu który ma połączenie z głośnikami w pokojach to ci w pokojach go słyszą, w kaplicy natomiast nie ma odsłuchu w postaci głośników i klops – nic nie słychać. Słyszą go tylko osoby siedzące blisko ołtarza reszta śpi. Pewnie nie potrzebnie dodałam, że każda msza u nas to taka tabletka na sen. Cokolwiek się organizuje należy wziąć pod uwagę, że u ludzi w naszym wieku ze słuchem jest coraz gorzej. Do mojej wypowiedzi dołączyła się Marianna, która siedziała obok mnie, i dodała, że z tym nagłośnieniem jest coś nie tak bo w pokojach dla odmiany słychać tylko księdza i jest często głucha cisza jak ksiądz nic nie mówi. Tego Felce było już za wiele, wstała i zaczęła wrzeszczeć na nas – czego się czepiacie księdza i kościoła, ty Danka chodzisz do kościoła tylko od czasu do czasu a teraz to cię w ogóle nie wpuścimy, bo chodzisz tylko po to żeby szukać zaczepki. Ludzie, którzy siedzieli za winklem i nie słyszeli mnie tylko krzyki Felki, dołączyli do niej, żebym zostawiła księdza i kościół w spokoju. Pani Dyrektor stanęła w mojej obronie tłumacząc, że mówiłam o nagłośnieniu kościoła. Nic nie pomogło. No to ja zakończyłam – ty Felka, swoim stałym zwyczajem, już od rana jesteś na rauszu i po pijaku zapomniałaś włożyć zębów bo bulgoczesz i to od rzeczy. W ten sposób ludzie dowiedzieli się, że Felka nadużywa alkoholu i przestali ją popierać. Jeszcze nie tak dawno chodziła po kościele i przepraszała ludzi za tworzenie plotek i już zbiera grzeszki od początku. Z tamtych się wyspowiadała, nie ma ich, można od nowa. W między czasie krzyczała też, że powyrywałam wszystkie kwiaty. Nie wiedziałam o co chodzi, dopiero za kilka dni dowiedziałam się, że chodziło o ogródek który dla mnie szykował Grzesiu i wykarczował cały śmietnik kwiatowy a ja niczego nie posadziłam. Felka teraz ” opiekuje się ” Grzesiem to nie będę jej niczego tłumaczyła o tych wykopanych kwiatach, nie chcę wchodzić na cudzą ścieżkę miłości, która jest na początku drogi.

Pytanie i reprymenda

Oczywiście i pytanie i reprymenda była od czytelników mojego bloga i dotyczyła ostatnich wpisów dokonanych przeze mnie.

Pytanie dotyczyło chytrej techniki malowania obrazów, w moim wypadku portretów. Otóż, swego czasu mieszkały w naszym Domu aż trzy malarki – jedna była cwanym samoukiem a pozostałe dwie najprawdziwszymi, wykształconymi artystkami malarstwa. To Wanda, Marta i pani Ania. Ze wszystkimi paniami przyjaźniłam się, z Martą to nawet od 50 lat, ale malarstwem nie interesowałam się nigdy, ponad to, że lubiłam chodzić na wernisaże. Osobiście nie umiałam namalować nawet zwykłej, prostej kreski. Zawsze byłam pełna podziwu dla osób które miały wiele zainteresowań. Wanda, będąc tu w naszym Domu, malowała ludziom portrety i brała za to pieniądze. Portrety były zawsze w oszklonej ramce, tak więc nikt nie wiedział co jest pod szkłem. Nie mogłam się nadziwić, że tak wiernie odtwarzała wygląd osoby malowanej. Aż, któregoś dnia, będąc u niej w pokoju, odkryłam tą cwaną technikę, dzięki której każdy jest w stanie namalować co tylko chce. Przez przypadek powypadały z szuflady Wandy druki zdjęć osób które Wanda malowała. To były odbitki komputerowe formatu A4 z bardzo delikatną, prawie niewidzialną linią. A więc Wanda po prostu robi makijaż tym konturom i wychodzi z tego portret. Makijaż to ja potrafię zrobić, tak więc od dziś zaczynam malować portrety rodzinne. Zdjęcie z którego robimy odbitkę musi być czarno białe. Arkusz z odbitką cały przecieramy talkiem, leciutko, nie widocznie. Do makijażu używamy farb pastelowych, jedynie malując oprawę oczu używamy kredek ołówkowych. Pierwszym problemem okazały się usta – mam tylko kontur ogólny; czyli, że wszystko jest jak należy a jednak jest coś nie tak. Z tym problemem poszłam do Marty, czyli do fachowca, Marta wytłumaczyła mi, że muszę kreską oddzielić wargę górną od dolnej – od razu mimika została rozluźniona, a teraz w środeczku warg stawiasz kropkę i masz uśmiech MONA LIZY. Poradziła mi jeszcze żebym za każdym razem namalowała kilka portretów, rozłożyła je na dużej przestrzeni i z tych portretów wybrała najlepszy. I w ten sposób powstał cykl portretów rodzinnych, ale tylko kobiecych. Mężczyznom makijaż nie pasuje, od razu wyglądają jak homo, a czarno biały portret zdradza zdjęcie.

Reprymenda była za podchodzenie do nieznajomych psów, wszak nauczkę już miałam i to poważną. To prawda, w końcu przez miłość do czworonogów znalazłam się w Domu Opieki i wszelkie pogarszanie się stanu zdrowia jest również z tym związane. Na widok psa zapominam o Bożym świecie. Wchodzi we mnie taka radość, którą czuję całą sobą i zapominam o tym, że byłam wielokrotnie pogryziona. Zawsze to złe zachowanie się psa, tłumaczę złym prowadzeniem go przez właściciela albo przez moje nie właściwe podejście. Nigdy nie obwiniam psa. To jest ta właśnie ślepa miłość. Raz tylko pies, który powinien był odgryźć mi rękę, zgłupiał widząc moje zachowanie. Na furtce, za którą był pies pilnujący posesji, był napis ostrzegający przed złym psem; ale pies był taki piękny, że wyszukałam szparę w płocie żeby go pogłaskać. Pies podchodząc do mnie ostrzegał mnie warcząc i wystawiając kły. Jak zobaczyłam jego zęby zamiast się przestraszyć wpadłam w zachwyt, że są takie piękne – bielusieńkie, równiutkie. Aż krzyknęłam – jakie ty masz piękne zęby. Pies zgłupiał i zachwycił się mną. Innym razem będąc z całą rodziną na wczasach świątecznych w górach chcąc pogłaskać psa omal nie straciłam ręki. Cały pobyt miałam zepsuty. Moja dłoń miała kilka dziur na przestrzał. A pan tego psa, pochwalił swojego pupila, określając mnie głupią babą, i miał rację – weszłam na nieogrodzoną posesję i podeszłam do psa będącego na łańcuchu. Natomiast ostatnie przegryzienie mi ręki, to była wina właściciela psa. Pies był znacznie oddalony od swojego pana, szedł luzem, bez kagańca. Zawołałam go. pies spokojnie podszedł. Wystawiłam mu odwróconą swoją dłoń do powąchania, a w tym czasie jego pan przerażającym głosem krzyknął – niech pani nie wystawia ręki. Było za późno, rękę trzymała tylko skóra. I w ten właśnie sposób zaczęły się moje kłopoty zdrowotne o których jak widać zapomniałam.

I to byłoby na tyle. BUZIAKI !

Odpowiedź na komentarz z podpisem „Ja „

Bardzo, bardzo dziękuję za ten komentarz, który dotyczył mojego stanu zdrowia. Z porad jakie otrzymałam w tym komentarzu, wyraźnie wynika, że pisała do mnie osoba znająca się na medycynie. Wyobraźcie sobie, że porada medyczna jaka była zawarta w komentarzu dotarła do mnie szybciej niż porada lekarska w naszym Domu Opieki. Istotnie bez antybiotyku nie obeszło się. Ale już mam leki i po razie już je przyjęłam, od razu jest mi lżej .Noc z 6 na 7 maja, to pierwsza noc jako tako przespana od 23 kwietnia. Spać nie dawał mi kaszel, nie ustający i bardzo męczący. Przez ten kaszel nadwyrężyłam mięśnie gardła i przepony, ponieważ bóle ” techniczne ” tych narządów odczuwam cały czas. Ta moja choroba ukazała ogromne niedociągnięcie w naszej służbie zdrowia. Wyobraźcie sobie, że na przebywających u nas, 150 starych i chorych osób, nie ma w naszym Domu apteki, która służyłaby ludziom doraźnie. Z wielkim trudem pielęgniarka dyżurująca wieczorem 27 kwietnia, znalazła dwie tabletki żeby mi ulżyć. Jak powiedziałam o tym Pani Dyrektor to była bardzo zaskoczona. Czyżby ludzie nie zgłaszali tego problemu? Uważam, że w naszym Domu powinna być apteka z lekami doraźnej pomocy, wziętymi w komis. Nie może być tak, że jak pielęgniarka chce pomóc to musi kombinować. Pod warunkiem, że chce. Przecież za te leki udzielane nam w razie awarii, płacilibyśmy my sami. Ja nie widzę w tym problemu a nasza dyrekcja chyba widzi. W każdym razie nasz Pan Doktor został wezwany awaryjnie o cztery dni wcześniej, ponieważ takich chorych jak ja było bardzo dużo. Przepisał mi AzitroLek 500 mg, razem z synbiotykiem i Thiocodin, które po razie przyjęłam i od razu jest mi lżej.

W czasie trwania tej mojej choroby trafiła mi się przeprowadzka do mojego pierwotnego pokoju. Fizycznie było mi bardzo ciężko, ponieważ musiałam wszystko popakować, ale jak wszystko zostało wniesione to pomimo widoków powtórnej ciężkiej pracy – rozpakowywania i układania, poczułam ulgę, że jestem u siebie. Że nikt nie będzie chodził mi pod samym oknem; bo to tak jakby ludzie teraz chodzili po moim balkonie, taka odległość. Że znów mogę chodzić w negliżu nie zasłaniając okien nikt mnie i tak nie dojrzy. Że spokojnie mogę usiąść przy stole, który stoi pod oknem i zająć się czymkolwiek, nikt tego nie będzie widział. No i ta zawsze jednakowa temperatura, bez względu na porę dnia czy roku. Podczas trwania choroby, czyli ciągle jeszcze, nie byłam na dworze i nie ćwiczyłam. Myślę, że jeszcze tydzień będę taka do niczego, a po tygodniu będzie dobrze i wszystko wróci do normy.

Zauważyliście, że mój blog ma teraz inną oprawę. Ktoś się do niego dobrał i zniszczył wszystko, trzeba było wszystko tworzyć od początku. To już trzeci raz, taka niespodzianka. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Po odtworzeniu bloga wchodzi on do sieci jakby od początku. Od początku tworzy się listę osób które go czytają i przez to nie mam męczącej reklamy. Reklamodawcy mają swoje komputery ustawione tak, że jak danego bloga czyta 50 000 internautów to reklamy wskakują z automatu. Jak liczba czytających przekracza 100 000 osób, to reklamami jest się zasypanym i zadręczanym. Tak właśnie było ostatnio z moim blogiem, godzinami musiałam kasować reklamy. Pisałam o tym, że apteki z całego świata wpisywały cały swój stan apteczny na mojego bloga w ramach reklamy. To samo było z różnymi innymi firmami. A teraz spokój. Od miesiąca miałam tylko trzy reklamy.

To byłoby na tyle, myślę, że za tydzień będę już zdrowa i pełna energii, no i że będę miała o czym pisać.