Ogrodowa Izba Przyjęć.

To już będzie panegiryk na cześć Działu Socjalnego. Panie z tego Działu są niebywale uczynne. Ostatnio, żeby spełnić moje życzenie zaangażowały się same i dołączyły do tego działania Krzysia, Sławka i Gabrysia. Jednak całość uwieńczył sukcesem Grzesiu. Chodziło o możliwość podlewania ogródka z balkonu. Kiedyś miałam tę możliwość ale przeprowadzając się z pokoju do pokoju, wszystko polikwidowałam. Byłam pewna, że ogródek zostanie mi tylko we wspomnieniach to i narzędzia porozdawałam. Teraz mam zamiar tylko dbać o czystość w ogródku, który nazwałam Izbą Przyjęć, to po zorganizowaniu przyjęcia imieninowego właśnie w ogródku na trawie, na której rozłożone były koce i poduszki. Położenie tego miejsca tworzy odizolowaną od reszty „świata „, enklawę. Cały ogródek leży na skarpie tworząc taką kotlinę. Ta skarpa do prac porządkowych jest bardzo nie wygodna, zwłaszcza dla starych ludzi, ale kilka dni po moich imieninach, przyszedł do mnie wnuk z żoną i zrobili porządki w ogródku. Ogródek przekopali i zrobili tarasy obsiewając je trawką. Niestety o trawnik trzeba dbać, a tu upały i susza. Zaczęłam nosić wiaderka z wodą i podlewać i jak na prababcię przystało zaczęłam się przewracać no i oczywiście niszczyć to co było zrobione przez wnuka. A miało być tak pięknie. Trzeba było znów wrócić do podlewania z balkonu; w tym właśnie pomogli mi pracownicy. Przez to, że są ogródkowe tarasy to mogłam chociaż sama się podnosić po upadkach. Zsuwałam się na dolny taras i byłam w pozycji siedzącej dzięki której spokojnie wstawałam ale też niszczyłam młodziutki trawnik. Znów trzeba brać się do roboty i naprawić co się zniszczyło. Prababcia jak żółwik, ale wszystko zrobi. Będzie godzina pracy i dzień odpoczynku, ale do jesieni Izba Przyjęć będzie gotowa. W tym moim ogródku jest pięknie jak ogólnie jest lekkie ochłodzenie, ponieważ w nim jest taki mikroklimat utrzymujący stałe ciepło, jak przystało na kotlinę.

Tyle lat zajmuję się ogródkiem a jednej rzeczy nie przewidziałam – walki róży z powojem. Nie wiem skąd wziął się powój i oplątał całą górną grządkę – teraz górny taras. Wydawało mi się, że jest pięknie. Powój obficie kwitnący na biało i różowo jak oplutł krzaczek róży to wyglądało to cudnie – to był taki słup pełen trój kolorowych kwiatów; niestety to była walka róży z powojem podczas której róża poległa, został tylko kikut; a był to krzak kwitnący od lipca do października. Wytępiłam powój, ale już swoje zrobił. Nie wiem czy będzie odrastał, oby nie.

Pracując w ogródku nadwyrężyłam swoją ” przyszytą ” rękę – prawą, teraz mam problemy z jedzeniem, zwłaszcza zup. Ten ruch jednostajnie przyspieszony osłabia rękę. Podczas jedzenia zup po pewnym czasie rękę muszę oprzeć, najlepiej o blat stołu, a mój stół jest za niski. Postanowiłam znaleźć miejsce przy wysokim stole, ale tych stołów jest zaledwie pięć i są zajęte. Usłyszał moją rozmowę na ten temat Jarek, siedzący przy takim wysokim stole i swoim zachowaniem wzruszył mnie bardzo; natychmiast podjął decyzję, że on przysiądzie się do Bogusi a swój stół zostawi do mojej dyspozycji. To piękny gest ale nie mogłam się na to zgodzić. Jarek nie widzi, że Bogusia jedząc zajmuje cały stół i będzie im nie wygodnie. Zrezygnowałam z zamiany ale wzruszenie zostało. Czy ja potrafiłabym się tak zachować?

W tygodniu mieliśmy spotkanie mieszkańców z panią Dyrektor. Zebranie to było zupełnie nijakie. Kilka zgłoszeń o drobne naprawy i to wszystko. Przecież to mogło być zgłoszone Sławkowi, a jeśli chcemy żeby Sławek nie zapomniał, to problem zgłaszamy opiekunce, ta z kolei wpisuje do raportu dziennego i sprawa na 100% będzie załatwiona. Jednak pani Dyrektor taka nicość bardzo się podobała i z radością zaproponowała cykliczne, co miesięczne spotkania. Przecież było tak miło. A ludzie nadal swoje problemy wypłakują po kątach. Jak zwracam im na to uwagę to słyszę – a po co się narażać, ja już chcę tylko spokoju. Na następnym spotkaniu postaram się ożywić wszystkich zebranych.

Co u nas słychać?

Zaskoczyła mnie informacja, że Marianka – śmieszka, jest w szpitalu z powodu udaru. Dziwne, że mnie to zaskoczyło? A no dziwne. Widać przełożona zapomniała przećwiczyć nowy personel, iż w razie udaru nie wzywa się pogotowia. Otępiały pensjonariusz po udarze jest bardzo wygodny dla dyrekcji Domu, przestaje chcieć cokolwiek, jeśli nawet chce to nie potrafi tego wyrazić. Doświadczyłam tego osobiście i wiele innych osób. Żeby do mnie w odpowiednim czasie wezwano pogotowie to nie musiałabym dzisiaj podpierać się chodzikiem. W przypadku Marianki pogotowie wezwał personel opiekuńczy, nie pytając nikogo o pozwolenie ponieważ uznał prawidłowo, że tak musi być, że każda minuta przy udarze jest ważna. Przed laty nic nie było ważne po za interesem dyrekcji. A już na pewno nie było nigdy ważne zdrowie mieszkańca Domu. Pewnie sama przełożona zaczyna niedomagać – ( wiek emerytalny ) – stąd ta, odrobina chociaż, empatii, albo skleroza, a może wstyd przed nowym personelem który mógłby się oburzyć na tego typu sugestie. Poprzedni personel medyczny nauczony był swoje spostrzeżenia trzymać w butonierce. Mając własne zdanie wylatywało się z pracy.

Druga sprawa która mnie również zadziwiła, to przeprowadzka Grzesia. Z pokoju jednoosobowego z bezpośrednim wyjściem do ogrodu, Grzesiu zamieszkał w pokoju dwuosobowym i bardzo ponurym bo z widokiem na jezdnię i las. Grzesiu, który przez wszystkie lata wychwalał personel pod niebiosa jednak się naraził. To zażyłość z Felicją nie wyszła mu na dobre – oboje niestety nadużywali i to z brzydkimi objawami. Jeśli chodzi o Grzesia, to ja osobiście nigdy nie widziałam go w stanie po nadużyciu; Felicję w takim stanie widziałam niejednokrotnie i to z bardzo brzydkimi skutkami. Dlaczego ukarany został tylko Grześ ? Jak spytałam o to Panią Dyrektor to usłyszałam, że na Felicję skarg nie było. Może skarg nie było ale na pewno były notatki w raportach dziennych – o rozkładówce Felicji pod drzwiami Małgosi czy Wandy. Jestem pewna, że Felicja to jednoosobowy Samorząd Mieszkańców wybrany przez Dyrekcję w tajemnicy przed wszystkimi; dlatego właśnie ” nie ma ” na nią skarg. Zaczęliśmy się upominać o wyrozumiałość dla Grzesia wszak to człowiek naprawdę zasłużony dla naszego Domu. Upominał się o niego i personel – o dziwo, skąd ta odwaga – i mieszkańcy; a zaszkodziły mu panie – jego byłe sąsiadki którym najwięcej pomagał. Dowiedziałam się, że Grzesiu będzie mieszkał na moim korytarzu, z czego bardzo się cieszę. Do byłego pokoju Grzesia wprowadził się Andrzej; panie z tego korytarza już go pilnują bo dowiedziały się, że podobno zbyt głośno słucha muzyki.

Jeszcze uwaga do Dyrekcji – poinformujcie mieszkańców dolnego pawilonu, że nie powinny przepuszczać różne osoby przez swoje pokoje. Skoro ktoś nie ma czipa do drzwi wyjściowych to coś to znaczy. Ludzie chcą być grzeczni a mogą zaszkodzić. Widziałam panią spacerującą po wertepach łąkowych przy naszym Domu a która samodzielnie nie powinna wychodzić, może któregoś dnia zajść za daleko.

Samotne wyjścia do miasta,

do mojego miasta w którym przeżyłam 3/4 wieku. Takie wyjścia nastrajają mnie melancholijnie, a jeszcze jak spotkam kogoś, z kim w jakiś sposób byłam związana to wracam do DPSu z głową w chmurach. Tak się właśnie zdarzyło jak któregoś dnia przechodząc ulicą Warmińską, z sentymentem patrzyłam na każdy dom a zaglądając na niektóre podwórka to i nie jedną łezkę uroniłam. Nie byłam w stanie opuścić tej ulicy, tu przecież dorastałam. To tu przeżywałam i te dobre i te złe chwile. To tu dawałam pierwsze występy z kapelą podwórkową i dla widowni podwórkowej. To tu organizowałam wyścigi biegając przez kwadrat ulic – Warmińska, Mazurska, Dąbrowszczaków ( wówczas ulica Generalisimus Stalina ), Mickiewicza i znów Warmińska. Bieg zaczynał i kończył się na naszym podwórku. Do dziś mam pod skórą kolan wrośnięty piasek. Każdy zawodnik to ma, przecież biegając po ruchliwych ulicach, przewracaliśmy się nagminnie. Na pokaleczone nogi sypaliśmy piasek żeby zatamować krew. Jak krew przestała lecieć to dopiero robiliśmy okłady z krwawnika i babki lancetowatej. Boże, ile wspomnień… Przysiadłam na ławeczce, na skwerku koło ZUSu i utonęłam we wspomnieniach. Nagle usłyszałam pięknie brzmiący baryton – Nie wiele tu się zmieniło… czy mogę się dosiąść? Proszę, ale czy my się znamy? Pan przedstawił mi się… Boże, to dopiero wspomnienia. Chodziliśmy razem do podstawówki, do jednej klasy. To były lata pięćdziesiąte, dokładnie rok 1952 – 1956, i od tamtej pory nie widzieliśmy się. Słyszeliśmy co nieco o sobie, ja nawet czasem widziałam go w telewizji, przecież to filharmonik, grający przepięknie na trąbce – koncertmistrz. Czy on coś o mnie wiedział, nie wiem. Do klasy IV b dołączyłam jako nowa. Nie miałam żadnych dylematów z byciem nową, wprost przeciwnie, od razu poczułam się jak u siebie. Chciałam jak najwięcej wiedzieć o swoich rówieśnikach tak więc bacznie ich obserwowałam. Zauważyłam, że Bogdan, to pan który się dosiadł, jest zawsze głodny i podkrada dzieciakom kanapki. A że w naszym domu czego jak czego ale jedzenia i to dobrego, nigdy nie brakowało, zaczęłam zabierać coraz więcej kanapek do szkoły i kłaść je tak pod blatem ławki, żeby łatwo je można było wziąć nie zauważenie. Jak zginęły, to w przeciwieństwie do innych którzy robili larum na całą klasę, ja się cieszyłam. I tak bez słów zaprzyjaźniliśmy się. W szkole w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy, chyba nie zamieniliśmy ani słowa przez wszystkie lata. Nawet nie wiedziałam, że Bogdan, chyba w ramach wdzięczności, obserwował mnie po szkole. żeby być przy mnie w razie potrzeby. Wiedział, że kilka razy w tygodniu, późnym popołudniem biegałam do babci Anastazji, czyli mamy mojego taty, która mieszkała na Starówce. Któregoś dnia, to było jesienią bo mimo iż była dopiero godzina 16 było dość ciemno, zaczepił mnie znacznie ode mnie starszy chłopiec i to w dość niegrzeczny sposób. Chciałam się od niego wyrwać a nie udawało mi się. Raptem chłopak mnie puścił i złapał się za oczy. Odwróciłam się i zobaczyłam Bogdana. Co to było – spytałam. a Bogdan ze spokojem odpowiedział, że sypnął mu piaskiem w oczy, ( to miało miejsce na tym samym skwerku na którym spotkaliśmy się po siedemdziesięciu latach). Wychodząc z domu sama, powinnaś zawsze mieć pod ręką garść piasku. Noś jakiś fartuszek z kieszeniami a w nich piasek. Obronisz się zawsze. Zauważyłem, że ty w samo obronie plujesz i to dużo, to jak połączysz to swoje plucie z piaskiem to obronisz się zawsze. Miał rację, w ten sposób wyszłam z opresji i to po latach. To moje obfite plucie było objawem chorobowym po przyjęciu podwójnej dawki szczepionki przeciw gruźliczej – wzięłam ją za siebie i za koleżankę, która panicznie się bała igły. Zauważyłeś, że my znając się dziesiątki lat rozmawiamy ze sobą dopiero po raz drugi. Ale wspominamy siebie z wielkim sentymentem , mam nadzieję – odpowiedział Bogdan. Nie wiele zostało przed nami lat ale wspominać siebie będziemy z miłością wspomnień do końca swoich dni. Jak widać nie zawsze potrzebne są słowa.

Grzesiu jako złoty chłopak, nie tylko złota rączka.

Piątek po południu, a tu ciach, telewizor nie działa. Nie ma już pracowników typu Sławek czy Gabryś, którzy znają temat i sprawdzili się przy „dłubaniu ” w dekoderze. Co robić ? Wyszłam na korytarz żeby rozejrzeć się za kimś sensownym kto ewentualnie pomoże; a że była to pora kolacji to trochę ludzi na korytarzach było. Popytałam czy u nich telewizory działają, okazało się, że u innych tak a u innych nie. Antoś mi mówi, że u Iwonki telewizor nie działa ale już szukał opiekunów znających się na tym i będą na dyżurze dopiero jutro po południu. Przechodząc przez hol zobaczyłam Grzesia, którego zainteresowała moja zafrasowana mina – co się stało? spytał. ( O tej porze, na korytarzach nikt nigdy mnie nie widywał ponieważ od 7 lat nie przychodzę na kolację stąd to zainteresowanie moją osobą ). Powiedziałam o co chodzi. No jak pani może chodzić i szukać chętnych do pomocy zamiast przyjść od razu do mnie. Zapomniała pani gdzie mieszkam? Do głowy by mi nie przyszło, że znasz się i na elektronice – odpowiedziałam. Nie ma możliwości żeby znać się na wszystkim. A cóż to za filozofia – odpowiedział Grzesiu, po kolacji przyjdę do pani. W życiu nie wierzyłam, że Grzesiu wyratuje mnie z kłopotu rozrywkowego. Przyszedł, a dając mi do zrozumienia, że czyta mojego bloga, zapytał – i co, jutro będę opisany na łamach prababcia pl. Jeśli telewizor będzie w porządku to napiszę o twojej wizycie a jeśli ci się nie uda, w co bardziej wierzę, to nie będzie pisane. Ale ja chcę żeby pani opisała moją wizytę i jeszcze proszę dodać, że od lat jestem zakochany, nie powiem w kim, to może wreszcie ta osoba zauważy to i zbliży się do mnie. Takiej odwagi w Grzesiu to jeszcze nie widziałam, przez co baczniej na niego spojrzałam i zauważyłam, że Grzesiu jest po kieliszeczku stąd ta odwaga. Tak więc szanowne panie podchodźcie bliżej do Grzesia może zauważycie którą z was tak wytrwale kocha. Jak dobrze, że te tematy mnie już nie dotyczą, że wyrosłam z tematu miłości już bardzo, bardzo dawno. Swoją drogą to nasi mężczyźni jak tylko zaczerpną trochę wody ognistej to od razu są zakochani. Jakieś czary mary, czy co?

Telewizor działa pięknie, za co bardzo dziękuję Grzesiowi i przepraszam, że jestem człowiekiem małej wiary. Nie znam drugiego takiego człowieka, który znałby się jednocześnie na technice, mechanice, hydraulice, ogrodnictwie, budownictwie, normalnym i miniaturowym, na stolarstwie, elektronice i jeszcze n wiadomo na czym. Przepraszam, że nie wierzyłam w ciebie i bardzo dziękuję za wszelką pomoc. Podglądając Grzesia przy pracy, zauważyłam, że on do wszystkiego podchodzi pomalutku, starannie i to dało mi do zrozumienia, że ja wszystko robię za szybko, a teraz telewizor z dekoderem to tak jak komputer i trzeba trochę uważniej, a nie tak jak ja naklepię, naklepię a później się dziwię, że telewizor się rozkraczył.

Już lipiec…

kiedy to zleciało, nie wiem. Wrócę jeszcze. do maja i czerwca. U nas rok w rok odbywały się majówki. Zjeżdżali się do nas ludzie z całego miasta; to było prawdziwe święto wiosny z bogato zastawionymi stołami i gronem zaproszonych gości – delegatów z poszczególnych Domów, no i zawsze zaproszonymi artystami, ku radości zebranym. W tym roku majówkę trzeba było przełożyć na inny termin. Zmiana terminu nastąpiła nie ładnie. Tak jak informację o majówce ogłosiła sama Pani Dyrektor na zebraniu mieszkańców, tak jej odwołanie nastąpiło cichaczem, małą karteczką na tablicy ogłoszeń, którą zawieszono w godzinach popołudniowych dnia w którym miała być majówka; czyli po terminie. W ten sposób z majówki zrobiono czerwcówkę. Byłam na tej czerwcówce przez godzinę, dłużej niestety nie wysiedzę na żadnym przyjęciu. Jakby to było coś ekstra to wysiedziałabym dłużej. Ledwie wytrzymałam śpiew jakiegoś pana. Trochę lepiej było z występem sześciolatków; ale wiadomo dzieciaki im bardziej im nie wychodzi tym bardziej zachwycają. I to już wszystko co widziałam. Naszych mieszkańców, terapeutki nauczyły wrzasków, że niby to było piękne, tak więc krzykom nie było końca. Ale to jest domena Natalki i Dorotki – krzykiem udawać zachwyt i radość. Na pytanie Pani Dyrektor – czy coś mi się podobało na imprezie, odpowiedziałam, że owszem, nawet zachwyciło – Pani kreacja. To było z mojej strony naprawdę szczere. Byłam zachwycona kreacją i wyglądem Pani Dyrektor. Przyćmiła wszystkich. To był tylko kombinezon, ale wytworny, podkreślający piękno i tuszujący ewentualne mankamenty. Żadnych mankamentów nie widziałam – byłam zachwycona.

Kupiłam, dzięki pani socjalnej, aparat wzmacniający słuch. Niby z tym moim słuchem nic się nie dzieje, a jednak coś jest nie tak. Bałam się, że zacznę być męcząca dla sąsiadów, oglądając telewizję ze zbyt głośną fonią. Miałam taką sąsiadkę, która przez swoją głuchotę wykańczała sąsiadów. Nastawiała telewizję na ful a sama zasypiała. Telewizor barabanił całe noce. Nikt z nią nie mógł się dogadać długo, nie wiem co się stało teraz, ale już jest cicho, chyba przestała ją interesować telewizja. Mój aparacik kupiłam na ALLEGRO za niespełna trzy stówki, a profesjonalny aparat słuchowy kosztuje kilka tysięcy i na dodatek co dwa tygodnie trzeba wymieniać baterie. Mój aparat ma ładowarkę i mogę go wybierać z uszu i wkładać kiedy chcę. Nawet mogę korzystać tylko z jednego guziczka, do jednego ucha. Ma jedną wadę – wzmacnia wszystkie dźwięki, tak więc jak wieczorem szykowałam się do oglądania telewizji to zdejmowałam ze ściany zegar, bo przesuwanie się sekundnika było mi zbyt głośne. Ostatnie zdanie napisałam w czasie przeszłym bo już aparacik leży w szufladzie, nie muszę z niego korzystać odkąd korzystamy z dekoderów. Teraz głos w telewizji jest wyraźny i mogę go wyciszyć. Jednak aparacik na pewno przyda mi się kiedyś, jest całkiem ładny, to takie małe dwa guziczki, wyglądające jak klipsy. Nie mają żadnych kabelków, mogę niespostrzeżenie włączać i wyłączać, regulować głośność czy po prostu wybrać z uszu.

To byłoby na tyle. Buziaki!