Dwa dni…

Niedziela … W nowej sieci telewizyjnej mamy nowy program zatytułowany – Dokument. Lubię go oglądać. Często trafiam na programy prowadzone przez panią redaktor Barbarę Włodarczyk która przedstawia nam życie w Rosji i nie może się nadziwić rosyjskiemu narodowi, że potrafi być taki potulny. Ja również nie mogłam się nadziwić oglądając ów program w minioną niedzielę i słuchając młodych ludzi – 19 i 20 sto latków którzy z nostalgią wspominają czasy przed Pierestrojką, oczywiście cytując swoich rodziców urodzonych w Sowieckim Sojuzie. Jednak im dłużej ich słuchałam tym bardziej przyznawałam im rację. Jak pani redaktor spytała o demokrację to młodzi ludzie aż krzyknęli – demokracja w takim ogromnym narodzie – o czym pani mówi. To jest nie do opanowania, to byłaby anarchia w najwyższym stopniu. Na pytanie dlaczego przed Pierestrojką było lepiej – młodzież odpowiedziała również sensownie – Poprzedni ustrój dbał o ludzi szarych, zwykłych a ten ustrój dba o rządzących, oni się bogacą my biedniejemy. Musimy spuścić głowy bo nie mamy szans. Rządzący mają za sobą milionową armię i całe bogactwo tego kraju, my nie mamy nic. Rządzący narzekają na Zachód ale tam napełniają swoje konta bankowe i tam kształcą swoje dzieci i wnuki. Nigdy nie dopuszczą do minionego ustroju, prędzej wystąpią zbrojnie przeciw swojemu narodowi, bo mają bardzo dużo do stracenia. Kiedyś na takie bogactwa nie mieliby szans. Żaden z przywódców ZSSR nie był taki bogaty jak teraz są bogaci zwykli doradcy tego przywódcy.

W poniedziałek miałam niespodziewaną wizytę. Wieczorową porą. przyszły do mnie dwie panie kontrolerki z Urzędu Wojewódzkiego. Chciały ze mną porozmawiać i dowiedzieć się jak mi się tu żyje. Źle trafiły, każda kontrola to złe wspomnienia. Każda przypomina mi czasy kiedy byłam deptana i ” opluwana ” przez dyrekcję Domu, a wzywane przeze mnie kontrole nie zmieniały nic. Od razu przypomniało mi się jak trzy harpie na czele z p. dyrektor wzywały mnie na dywanik i usiłowały stłamsić moją psychikę po to żeby później za pomocą naszego psychiatry zamknąć mnie w szpitalu psychiatrycznym. Zresztą nie tylko mnie. Każda z nich myślała, że to będzie prosta sprawa, przecież psychika starej kobiety jest również stara i słaba. Przeliczyły się szanowne harpie. Takie miały metody rządzenia Domem i tak wyglądała ich opieka nad powierzonymi im ludźmi. Żeby sobie ulżyć w tej niechlubnej działalności pani dyrektor, trzymała z największą hołotą. Tego co dla mnie robiły nie da się ani wybaczyć ani zapomnieć. Dlatego właśnie powstał mój blog, w którym jest opisane wszystko ku pamięci potomnym. I to właśnie powiedziałam owym kontrolerkom. Jest tylko jedna rzecz, którą można zaliczyć do dobrej zmiany, to zmiana na stanowisku kierownika działu socjalnego. Nie ma ” gestapowca” w postaci p. Magdy, o której nikt nie powiedział dobrego słowa, tylko p. dyrektor która była poddańczo posłuszna i p. Magdzie i p. Irenie – siostrze przełożonej, to również nasze gestapo. Ostatnio coś choruje, może nie wróci do pracy – co daj Boże, przecież to emerytka. Jednak słabość do hołoty w p. dyrektor została ( wszyscy wiedzą o kogo mi chodzi ). To jest właśnie metoda pracy dyrekcji każdego Domu Opieki. Tak było i za rządów poprzedniczki. Alkoholika trzyma się w garści a on żeby spokojnie pić podpisze każdy dokument, nie patrząc co podpisuje. Personel średni naszego Domu, jest oddany swojej pracy; stara się ale ma bardzo ciężko. Pomaga nam ile tylko może i w sumie wszystko jest w ich spracowanych rękach. Nie wiem jak długa wytrzyma taką harówkę, ten tak zwany personel średni – jedna osoba na 40 pokoi, w tych pokojach 50% ludzi wymaga pomocy nawet z umyciem się i ubraniem. Owszem, teraz jest sezon urlopowy dlatego są kłopoty z personelem; ale w najlepszym razie na te 40 pokoi będą dwie osoby nie jedna i co to zmieni? A no to, że będzie lżej przy podnoszeniu chorego człowieka, może trochę dłużej wytrzymają kręgosłupy opiekunów. Przypomniała mi się rozmowa z jedną z pracownic, sprzed laty. Zobaczyłam siedzącą w kącie zapłakaną pokojową – co się stało, czy mogę jakoś pomóc – spytałam. Nie może mi pani pomóc. Płaczę z powodu z którego powinnam się cieszyć, bo przecież podobno to awans. Awansowałam ze stanowiska pokojowej na stanowisko opiekunki. Wyobraża sobie pani jak ja osoba ważąca 50 kg. podnoszę osobę ważącą 100kg przy której muszę wszystko zrobić. Jako pokojowe pomagamy opiekunom, ale co innego pomagać a co innego mieć obowiązek.

Modlę się codziennie żeby do końca swoich dni móc przy sobie wszystko zrobić sama. Pomódlcie się i Wy za mnie.

Buziaki!

Sierpniowe upały.

Za czasów mojej młodości upały całodobowe były tylko w czerwcu. Wiadomo było na 100 % że jak minie czerwiec to skończą się upały. Teraz niestety, jest poplątanie z pomieszaniem, żeby w sierpniu nie było końca upałom i to po gorącym lipcu. To już chyba jakieś plagi egipskie -( było ich chyba siedem, nie pamiętam ). Do tej pory była pandemia, najścia uchodźców na naszą wschodnią granicę, wojna która ciągle trwa, zatrucie Odry, susza która poważnie obniża poziomy wód w naszych rzekach, upały które sprowadzają pożary i nawałnice niszczące ludzki dobytek i w domostwach i na polach. Nie liczę drożyzny i wizję zamarzania ludzi zimą w swoich domach – co jest całkiem realne. Gdybym np. mieszkała sama w domu ogrzewanym piecem to moja miesięczna emerytura starczałaby tylko na pół tony węgla. Co wybrałabym – śmierć głodową czy zamarznięcie ? Chyba w porę uciekłam do Domu Opieki, co by w nim nie było, to nie zamarzniemy i nie umrzemy z głogu.

Opuszczając swój dom i przeprowadzając się do Domu Kombatanta, myślałam ze strachem o pustce i przerażającej ciszy, o nicości, i pod wpływem strachu przed samotnością napisałam taki wierszyk : ODDAJ MI ŻYCIE

Oddaj mi życie, wnieś przez mój próg, jest w twoich troskach a ty jesteś mój. Twoje zmartwienia kłopoty twe , wnieś w życie moje i ożyw je.

Dajemy życie, niesiemy życie w rozwartych dłoniach, w ramionach swych, w sercach płomiennych, w myślach ukryciu, dzielimy życie, żyjemy nim.

Było nas dużo, że dom nie mieścił. Dom pełen wrzawy, śmiechu i łez. Ktoś krzyczał przestań, ktoś prosił jeszcze, to wszystko było, to życia treść.

Potem odchodził każdy w swą stronę, biorąc ze sobą śmiechy i łzy; a ja myślałam – coś jest skończone, bo moje życie jest tam gdzie wy.

Lecz nie umiałam prosić was o nie, myślałam dobrze, lepiej że tak. Więcej spokoju w życiu szalonym; myślałam wtedy – cisza ma smak.

Dzisiaj niestety znam gorycz ciszy, pustego domu słyszę wciąż krzyk. Czasu żadnego zegar nie liczy, a moje myśli są tam gdzie wy.

Ten wierszyk napisałam w 2001r. Później weszłam w wir życia DPSu, który na początku był radosny a później bardzo bolesny. Dzisiaj jest nijaki. Patrzę przez okno na swój niby ogródek i codziennie jest mi smutno bo dziki uparły się, że coś na pewno w nim znajdą i co noc ryją nie miłosiernie. Wizyty rodziny wcale mnie nie cieszą, bo ciągle słyszę, że byłam złą matką. Dziwne, że słyszę to dopiero teraz. Kiedyś słyszałam ciągle podziw – jak sobie wspaniale daję radę. Niczego nie zawaliłam, wszystko było zadbane i na czas. Czułości było za mało, ale nie było na nią czasu.

I tak od sierpniowych upałów przeszliśmy do rozterek miłosnych; tak w jednym jak i w drugim temacie można dostać zawrotu głowy.

„Umysł”

nikt jeszcze nie odkrył wszystkich jego tajników. Każdy człowiek ma w swojej głowie zupełnie inne równanie logistyczne. Jeden myśli szybko a drugi jak pełznący ślimak. Kocham ludzi myślących i szybko i logicznie. Ludzi których interesuje otoczenie. Ludzi którzy pracując ponad rok w DPSie, to przynajmniej wiedzą gdzie są drzwi i jak się je otwiera, a nie takich którym kazano pozbierać talerze to już nic poza nimi nie widzą i nie słyszą. Szykując się wieczorem pod prysznic mignęła mi jakaś postać za oknem. Ponieważ jakikolwiek ruch pod moim oknem to coś bardzo rzadko spotykanego, zainteresowałam się tym, na zasadzie, że temu komuś trzeba pomóc bo zabłądził. Miałam tak nie jednokrotnie. Przyjrzałam się osobie i okazało się, że miałam rację, to nasz pensjonariusz, który nie wiadomo jak trafił w to miejsce i nie wiedział jak z tego się wyplątać. Nie chciałam go kierować pod wejście główne ponieważ pan ma problemy z chodzeniem, a to dość daleko, pod górkę i na dodatek trzeba iść jezdnią. Pod drzwi, do których ja mam czipa, będzie mu blisko. Usłyszałam na korytarzu obecność pracownika zbierającego naczynia poprosiłam o pomoc z wpuszczeniem owego pana do budynku. Ja, jak wcześniej pisałam byłam szykującą się do kąpieli, czyli taka nie kompletna. Wytłumaczyłam pani o co chodzi. Powiedziałam gdzie ów pan mieszka, daję czipa żeby zechciała go wpuścić a prowadząc go do jego pokoju przejdą państwo koło mnie i oddadzą mi czipa. Ja będę czekała tu na korytarzu. Pani zechciała zobaczyć kto to jest, wyjrzała przez balkon, stwierdziła, że wie gdzie ten pan mieszka, wzięła czipa i poszła. Ja owego pana skierowałam pod odpowiednie drzwi. Czekam i czekam a ich ani widu ani słychu. To przecież tylko jedno piętro niżej. Zjechałam windą na dół a tam nie ma nikogo. Idę pod swoje drzwi i czekam, przecież musi przyjść po te zebrane talerze, które zostawiła. Czekam, słyszę idzie, mnie po prostu mija i idzie do swoich talerzy. A mój czip. To pani go nie ma ? A dawałaś mi? Pobiegła na górę. Nie było jej około 10 minut. Wraca i cała szczęśliwa informuje mnie, że pan którego chciałam wpuścić jest już u siebie w pokoju. Ów pan mnie teraz nie obchodzi, poproszę czipa. To pani go jeszcze nie ma? Słowo na k ur… cisnęło mi się na usta. Przemilczałam. Moja panno, tego czipa nie miałaś prawa dać nikomu. Dostałaś go ode mnie i wyłącznie dla mnie musisz go oddać. Dobrze to ja poszukam Kasię – mówi mi owa pani. Szukając Kasię słyszę jak woła Dorotkę. Najpierw myślałam, że to niezbyt rozgarnięte dziewczę, które nie umiało otworzyć drzwi z czipa, ale pani Jadzia podsunęła mi inną myśl – udając głupią można przywłaszczyć sobie taki klucz – czip. Przecież tak łatwo jest nam wmówić, że to my mamy problemy z myśleniem, z pamięcią. Położyła gdzieś tego czipa starucha a teraz szuka winnych. A jakby powiedziała pani, że go zgubiła, i co mogłaby pani zrobić – nic. Poszłaby pani na skargę i usłyszałaby pani – trzeba było nie dawać. Czip został mi zwrócony z przeprosinami, ale ja po raz setny mam dowód, że pomagać nie warto. Może się kiedyś odzwyczaję.

P.S. Kochani moi nowi czytelnicy, wiem że są kłopoty z wejściem na pierwszą stronę bloga, a czytanie od końca jest kompletnie bezsensowne, tak więc informuję – piszemy prababcia102pl. – wstęp do pamiętnika. Mój pierwszy wpis nosi datę 5 marca 2017 r. – to już 5 i pół roku piszę i ciągle żyję.

Buziaki.

Zatorzanka.

W tygodniu pochodziłam trochę po sklepach mieszczących się w Zatorzance. ( Oczywiście jak jeszcze była pogoda do wytrzymania, a był to poniedziałek i wtorek, Przez pozostałe trzy dni leżałam plackiem). Nie chodziło mi o zakupy, snułam się bez celu, patrząc jak wszystkie punkty handlowe w Zatorzance są jeden po drugim likwidowane. To na prawdę przeraża, a dowodzi temu, że kupujących jest coraz mniej. Społeczeństwo ubożeje, a przecież w te miejsca przychodzili i tak nie bogaci ludzie. Nawet ciucholandy są zlikwidowane. Było ich chyba z dziesięć a został jeden. Ten jeden jest po sufit zawalony ciuchami a kupujących zero. Zieleniaki jakoś się trzymają, ubyło ich we wnętrzu Zatorzanki ale na zewnątrz handelek się toczy. Zaszłam do Biedronki – może jakimś cudem – będzie cukier. Potrzebuję 1 kg. cukru na rok a media wszem i wobec głoszą, że cukru nie ma. W Biedronce był, a przy regale z cukrem nie było nikogo. Długo rozrywałam ofoliowane paczki dziesięciokilogramowe, przecież chciałam tylko kilogram. Zaszłam też do ” Ludwika ” czyli sklepu, jak kiedyś nazywano z 1001 drobiazgów. Niczego nie kupiłam ale humor poprawił mi się. Jak zawsze w tym sklepie. Otóż od około 40 lat wita wchodzących ten sam pan. Kiedyś młodzieniaszek świeżo po handlówce a teraz lekko szpakowaty pan kierownik. Zawsze widok tego pana w tym miejscu wzrusza mnie bardzo. Widoki okolic handlowych nasuwają mi taką refleksję, że może wróci do łask rzemiosło. Może ludzie zaczną naprawiać zepsute rzeczy, nie ciągle tylko kupować. Wróci do łask : krawcowa, szewc, gorseciarka, złota rączka, guzikarz – bardzo często korzystałam z ich usług. Zakładów krawieckich i szewskich było w naszym mieście dużo, zakład gorseciarski i guzikarski były tylko po jednym. Krawcowe szyły kreacje a guziczki do tych kreacji obszywał guzikarz. Cieniutkie drewienka oblekało się masą ceramiczną, drobnymi zdobieniami albo materiałem. To były maleńkie dzieła sztuki. Dzisiaj guziki to produkt bardzo niszowy a w sklepach guziki są drogie i na dodatek kupujesz mniej więcej takie guziki jakie byś chciała. Niestety, żeby korzystać z pracy guzikarza to trzeba by najpierw kupić materiał i coś z niego uszyć, a sklepów z materiałami nie uświadczysz. Kiedyś takie sklepy nazywały się sklepami bławatnymi, w sklepach tych były wyłącznie tkaniny naturalne – wełny, bawełny i jedwabie. Jak uszyłaś sobie jakąś kreację to chociaż było pewne, że nikt cię nie zdubluje. Kiedyś zechciało mi się na kupno sukienki w Modzie Polskiej. Byłam nią zachwycona. Szykowała się wielka uroczystość rozpoczęcia roku kulturalnego. Impreza organizowana przez Wydział Kultury Urzędu Wojewódzkiego. Do otwarcia imprezy wybrano dwie osoby – Panią Krystynę Rut. z Urzędu Wojewódzkiego i mnie. Było nam bardzo głupio jak stanęłyśmy obok siebie w takich samych sukienkach. Pięknych, ale takich samych. Na szczęście lubiłyśmy się i na scenę weszłyśmy przytulone do siebie a wyglądające jak bliźniaczki. Wszystko odchodzi w zapomnienie i to dobre i to złe. Odchodzi razem z nami.

A u nas w DPSie – wróciła ze szpitala Marianka – śmieszka. Chociaż trudno powiedzieć, że wróciła, przywieziono ją. Jest w ciężkim stanie. Leży wpatrzona w sufit bez reakcji na otoczenie. Karmiona jest przez sondę. Żal patrzeć.

Dowiedziałam się, że pani dyrektor rozmyśliła się z przeprowadzką Grzesia do pokoju jednoosobowego. Pokój na moim korytarzu stoi od dwóch tygodni pusty. Wszyscy wiedzieli, że czeka na Grześka a tu klops.