Sierpniowe upały.

Za czasów mojej młodości upały całodobowe były tylko w czerwcu. Wiadomo było na 100 % że jak minie czerwiec to skończą się upały. Teraz niestety, jest poplątanie z pomieszaniem, żeby w sierpniu nie było końca upałom i to po gorącym lipcu. To już chyba jakieś plagi egipskie -( było ich chyba siedem, nie pamiętam ). Do tej pory była pandemia, najścia uchodźców na naszą wschodnią granicę, wojna która ciągle trwa, zatrucie Odry, susza która poważnie obniża poziomy wód w naszych rzekach, upały które sprowadzają pożary i nawałnice niszczące ludzki dobytek i w domostwach i na polach. Nie liczę drożyzny i wizję zamarzania ludzi zimą w swoich domach – co jest całkiem realne. Gdybym np. mieszkała sama w domu ogrzewanym piecem to moja miesięczna emerytura starczałaby tylko na pół tony węgla. Co wybrałabym – śmierć głodową czy zamarznięcie ? Chyba w porę uciekłam do Domu Opieki, co by w nim nie było, to nie zamarzniemy i nie umrzemy z głogu.

Opuszczając swój dom i przeprowadzając się do Domu Kombatanta, myślałam ze strachem o pustce i przerażającej ciszy, o nicości, i pod wpływem strachu przed samotnością napisałam taki wierszyk : ODDAJ MI ŻYCIE

Oddaj mi życie, wnieś przez mój próg, jest w twoich troskach a ty jesteś mój. Twoje zmartwienia kłopoty twe , wnieś w życie moje i ożyw je.

Dajemy życie, niesiemy życie w rozwartych dłoniach, w ramionach swych, w sercach płomiennych, w myślach ukryciu, dzielimy życie, żyjemy nim.

Było nas dużo, że dom nie mieścił. Dom pełen wrzawy, śmiechu i łez. Ktoś krzyczał przestań, ktoś prosił jeszcze, to wszystko było, to życia treść.

Potem odchodził każdy w swą stronę, biorąc ze sobą śmiechy i łzy; a ja myślałam – coś jest skończone, bo moje życie jest tam gdzie wy.

Lecz nie umiałam prosić was o nie, myślałam dobrze, lepiej że tak. Więcej spokoju w życiu szalonym; myślałam wtedy – cisza ma smak.

Dzisiaj niestety znam gorycz ciszy, pustego domu słyszę wciąż krzyk. Czasu żadnego zegar nie liczy, a moje myśli są tam gdzie wy.

Ten wierszyk napisałam w 2001r. Później weszłam w wir życia DPSu, który na początku był radosny a później bardzo bolesny. Dzisiaj jest nijaki. Patrzę przez okno na swój niby ogródek i codziennie jest mi smutno bo dziki uparły się, że coś na pewno w nim znajdą i co noc ryją nie miłosiernie. Wizyty rodziny wcale mnie nie cieszą, bo ciągle słyszę, że byłam złą matką. Dziwne, że słyszę to dopiero teraz. Kiedyś słyszałam ciągle podziw – jak sobie wspaniale daję radę. Niczego nie zawaliłam, wszystko było zadbane i na czas. Czułości było za mało, ale nie było na nią czasu.

I tak od sierpniowych upałów przeszliśmy do rozterek miłosnych; tak w jednym jak i w drugim temacie można dostać zawrotu głowy.