Ryba psuje się od głowy…

Będąc na spacerze przed Domem, zaczepiła mnie jedna z nowych pracownic i z zaciekawieniem wypytywała mnie skąd tak się znam na komputerze. Odpowiedziałam jej, że moja znajomość komputera jest nikła a wszystkiego nauczyłam się tu w DPSie. Wciągnął mnie w to nasz były pracownik – Pan Karol. To był pracownik socjalny który uważnie obserwował mieszkańców Domu, WSZYSTKICH – czyli swoich podopiecznych i wyszukiwał dla nich, czyli dla nas, takie zajęcia które zainteresowałyby każdego z nas. Nie czekał aż ktoś o coś poprosi tylko sam wychodził z propozycją. Z mężczyznami grał w szachy, jeździł z nimi na ryby, stworzył kółko zainteresowań lekturą męską, do czytania której zachęcał a później na spotkaniach przy kawce panowie omawiali ją i wychodzili z propozycjami do czytania. Codziennie coś działo się w naszym Domu i to wszystko było na poziomie. Jeździliśmy na wernisaże, na przeróżne spotkania z ciekawymi ludźmi typu: miłośników naszego regionu, gór, krajów nadbałtyckich , śródziemnomorskich czy miłośników dzikich zakątków świata. Latem byliśmy niemalże na wszystkich występach na Starym Mieście, które przecież odbywały się wieczorami. Mieliśmy też zajęcia stałe właśnie typu zapoznania się z komputerem. Zaczynaliśmy od nauczenia się włączenia i wyłączenia komputera. Jak Karol odszedł od nas, a odszedł nie w wieńcu laurowym jak powinien był tylko ze spuszczoną głową, to lekcje komputerowe rozpełzły się. Jeszcze następczyni Karola – Magda W. starała się żeby te lekcje były ale ludzie w dowód żałoby po Karolu przestali na nie chodzić. Tylko ja, ewentualną znajomość komputera traktowałam jako pamiątkę po Karolu i trwałam w tej nauce. Szło mi to bardzo wolno, żeby przyspieszyć musiałam więcej czasu spędzać przed komputerem, zaczęłam więc marudzić wnukowi, że chcę mieć swój komputer. Obecny komputer jest moim trzecim, ponieważ na początku dostałam stary, stacjonarny komputer wnuka. Drugi to już był laptop kupiony w komisie a obecny to śmigający jak się patrzy. Nadal nie wiele wiem o komputerach ale już coś tam wiem i mam co robić. Przymierzałam się do zakończenia pisania bloga, ponieważ w zasadzie to nie ma o czym pisać, ale dyrekcja Domu stara się o tematy dla mnie. Jeszcze w marcu pisałam na blogu, że zaczęłam pisać do naszego kwartalnika. Tym razem zajmująca się tymi sprawami miałaby wygodę z moją pisaniną bo nie przynosiłabym tekstu napisanego długopisem tylko na pendrajwie . Porozmawiałam na ten temat z Dorotką, takim redaktorem naczelnym, wszystko było ustalone, że będę pisała tak jak kiedyś, o naszych mieszkańcach; prowadziłabym taki kącik – Poznajmy się. Trochę się obawiałam czy znajdę chętnych do rozmowy, do wynurzenia się przede mną no i przed czytelnikami. Okazało się, że nasi mieszkańcy są otwarci. Jeszcze tego samego tygodnia miałam napisane dwa wywiady a w kolejce czekały jeszcze trzy osoby. Cieszyłam się jak głupia. Okazało się jednak, że teraz nasz Głos Seniora ( tak zatytułowany jest nasz kwartalnik ) wychodzi nie co kwartał a co pół roku – nie ma o czym pisać, i ten do którego zbierałam materiał, nie ukaże się w kwietniu tylko w lipcu. Przeprosiłam swoich rozmówców, że źle ich poinformowałam. Ponieważ w jednym z artykułów było dość dużo zdjęć poprosiłam Dorotkę, że jak już ten wywiad będzie przygotowany do druku to żeby dała mi do wglądu. Czekam, czekam i czekam a Dorotka nic. Przechodzi koło mnie kilka razy dziennie ale nic nie mówi na temat artykułu, a to już sierpień. W końcu spytałam – co z moim artykułem? Nie został wydrukowany – brzmiała odpowiedź. Dlaczego – spytałam. Usłyszałam w odpowiedzi, że to była decyzja pani dyrektor i pani kierownik socjalnej. I przez te wszystkie miesiące nie znalazłaś czasu żeby mi o tym powiedzieć? A no tak jakoś wyszło. To, że artykuł został odrzucony to dla mnie jest wytłumaczalne – nie pasował do profilu wydawnictwa. Nasz Głos Seniora to nie nasz głos mieszkańców tylko głos pani dyrektor – przechwałki na temat tego co było, taka kronika. Szczerze mówiąc, myślałam, że zmobilizuję Dorotkę do zachęcenia innych żeby pisali, są u nas ludzie chętni do takiej pracy. Ale fakt, że nie usłyszałam słowa przepraszam, że nie poinformowałam panią o odrzuceniu artykułu, świadczy o czymś. To jest niestety celowe brzydkie zachowanie się. Pewnie właśnie w takiej brzydkiej formie artykuł odrzucono – pani dyrektor plunęła w twarz swojej podopiecznej, brawo! Tylko, że to plunięcie dotknęło również moich rozmówców, Oni też na to zasłużyli? Chyba, że to stara szkoła wszystkich dyrektorów DPS ów. Ja swoich rozmówców przeproszę w imieniu swoim, w imieniu Dorotki, redaktor pisma i w imieniu dyrekcji. Brzydkie traktowanie mnie wyczuwam wyraźnie wyłącznie u trzech pań, średniego personelu to: Dorota, Natalia i Kasia. Kasia to w ogóle okaz, trzy razy wyprosiła mnie ze swoich zajęć a na korytarzu jak mnie spotyka, to kłania się uniżenie do samej ziemi. Dorota i Natalia to wstydzą się nawet mówić mi dzień dobry. Nie wiedzą jak mają się zachowywać wobec mnie, widać wyraźnie, że mają prykaz być nie grzeczną wobec mnie, ale jak ja zaczynam rozmowę to im robi się lżej i są nawet miłe, Kaśka to nawet nie wie, że zachowuje się brzydko.