„Jak zostać gwiazdą…”

to tytuł filmu telewizyjnego który oglądałam w ubiegłym tygodniu, żeby przypomnieć jak to kiedyś było i porównać z dniem dzisiejszym. Młodzież dzisiejsza i ta sprzed 60 laty to zupełnie inni ludzie. Nas cechowała powaga w podejściu do każdego zamierzenia, natomiast dzisiaj, w moim mniemaniu, każdą rywalizację cechuje krzyk, może dlatego, że jurorzy wszelkich artystycznych przedsięwzięć to idole młodzieżowi byli lub obecni przy których i uczestnicy i publiczność czują się swobodnie. Za moich czasów w jury zasiadały takie wybitne osobowości jak: Władysław Szpilman, Jerzy Wasowski, czy Stefan Rachoń, przy których krzyk był czymś nie przystojnym. Dostać dyplom za zajęcie pierwszego miejsca w jakimś festiwalu podpisany przez takie osobowości jak wymieniłam, to natychmiast podnosi prestiż i rangę i owego przedsięwzięcia artystycznego i samego siebie. Dzisiaj, dyplom podpisany przez któregoś z jurorów to co najwyżej ogromna radość i pieniądze jak mniemam nie małe, ale to nie ta ranga. Dzisiaj przeróżnych festiwali piosenkarskich i różnego rodzaju konkursów jest bardzo dużo, a i wykonawców którzy śpiewają pięknie jest ogrom. Wszelkie finałowe imprezy błyszczą przepychem; a festiwale w których ja brałam udział były szare. W nagrodę za zajęcie pierwszego miejsca w ogólnopolskim konkursie, w którym brało udział ponad trzysta tysięcy ludzi dostałam radio z adapterem ale i dyplom podpisany przez Władysława Szpilmana. To pierwsze miejsce było przyznane mi przez Jurorów, dziennikarzy i publiczność. W niektórych festiwalach poza dyplomem i informacją w gazetach czy w radio, nie było nic więcej; wiem to, ponieważ zajmowałam zawsze pierwsze miejsce, poza jednym przypadkiem kiedy to zajęłam drugie miejsce. Jurorzy przyznali mi drugie miejsce a publiczność pierwsze. Nagrodą publiczności był pozłacany, ręczny zegarek z budzikiem. To drugie miejsce bolało mnie bardzo. Już nawet chciałam zaprzestać śpiewania, no bo jeśli się nie podobam to po co mam to robić Jednak po latach poczułam się bardzo dumna z tego drugiego miejsca, ale dopiero po latach, jak ponownie przeczytałam artykuł o tym wydarzeniu artystycznym, ponieważ trzecie miejsce zajęła Pani Krystyna Prońko, wówczas tak samo jak ja prawie nikt, a był to Festiwal Piosenki Kolejowej, na którym śpiewałam piosenki Pani Balbiny Śwityć Widackiej. Jeszcze bardziej dumna czuła się zdobywczyni pierwszego miejsca – Małgosia Chodorowska, Olsztynianka i wieloletnia moja koleżanka, choć znacznie młodsza ode mnie. Z Małgosią spotykamy się do dziś, ponieważ w naszym DPSie mieszka jej siostra. Wielu znanych piosenkarzy brało udział w tych samych konkursach co ja, z tym że uczestnicy ci zakładali, że zostaną gwiazdami i zostali nimi, ja natomiast stawiałam na zajęcie pierwszego miejsca, na zwycięstwo, i tylko to było moim celem. Po ogłoszeniu werdyktu nikt już mnie nie widział, uciekałam tylnymi drzwiami ale nabuzowana satysfakcją zwycięstwa. Jak tylko usłyszałam o jakimś konkursie to rywalizacja i chęć zwycięstwa pchała mnie na scenę. To był jakiś zew, żądza, nie odparta siła. Umierałam ze strachu przed wejściem na scenę ale po mimo to musiałam wejść i wyśpiewać to pierwsze miejsce. Niczego więcej nie chciałam, a nawet bałam się być kimś w rodzaju gwiazdy. Wystarczyło mi moje miasto i moje województwo. Chociaż występowałam w całej Polsce i w Krajach Demokracji Ludowej to jednak moje miasto było mi najważniejsze. Reasumując — wszystkich piosenkarzy i tych dzisiejszych i tych z poprzedniej epoki łączy jedno – TREMA i chęć zwycięstwa, chociaż dla każdego to co innego znaczy.

Powspominałam sobie i podniosłam się na duchu. Zrobiłam to celowo, bo jest mi bardzo źle. Jakieś cholerne tąpnięcie i psychiczne i fizyczne. B U Z I A K I !

Życie pod kloszem.

Jestem pełna podziwu fachowości naszych fizjoterapeutek. Nic nie mówiąc co o moim stanie zdrowia powiedział lekarz, u którego byłam we wtorek, zaczęłam biadolić, jak na staruchę przystało, że to i tamto boli. Asia wysłuchała i postawiła diagnozę: kręgosłup – ręce to kręgosłup szyjny, nogi to kręgosłup lędźwiowy. Po rozmowie zaczęła się nasza ogólna gimnastyka, którą prowadziła Ola. Po południu w pokoju, zaczęłam przeglądać pisma kolorowe i trafiłam na obszerny artykuł o moim biadoleniu, diagnozie Asi i ćwiczeniach Oli. Artykuł zaczynał się – jeśli dolega ci to a to, ( drętwienie rąk i nóg ) czyli wszystko to co odczuwam ja, to jest to dolegliwość związana z kręgosłupem; czyli trafna diagnoza Asi. Dalej w tym artykule były opisane, z dołączonymi rysunkami, ćwiczenia gimnastyczne które należy wykonywać przy takich dolegliwościach i był to opis ćwiczeń toczka w toczkę prowadzonych przez Olę. Jednym słowem nasze dziewczyny to fachury. Szkoda tylko, że gimnastyka jest prowadzona tylko dwa razy w tygodniu; byłoby wspaniale żeby była codziennie wówczas bylibyśmy znacznie sprawniejsi. Przecież stary człowiek robi się drętwy po kilku godzinach w bezruchu.

Podobno na świecie jest kryzys. Ceny różnych artykułów szaleją, ale nie u nas. U nas, moim zdaniem, jest większe bogactwo na stołach niż było. U nas serwuje się: polędwiczki zapiekane w sosie pieczarkowym, podaje się paprykę faszerowaną czy cukinię nadziewaną, przeróżne mięsa i surówki. Na śniadania czy kolację są zupy mleczne, wędliny w dwóch gatunkach, jakieś warzywko, owoce czy ciasta. Moim zdaniem tego jest stanowczo za dużo. Po posiłku na stołach zostają wędliny, masło czy sałatki różnego rodzaju. Owszem jest kilka osób które zjadają wszystko i jeszcze by coś zjedli, ale to jest dosłownie kilka osób. Im można by zwiększyć porcje a reszta mogłaby mieć połowę tego co dostaje. Ja jestem kawał baby, na ogół nie jem wędlin a mimo to, to co dostaję na śniadanie wystarcza mi na dwa posiłki. Nie chodzę na kolację ponieważ obfite śniadanie dzielę na dwa posiłki. Mnie ten obecny dobrobyt przeraża, bo w końcu pieniądze się skończą. Budżet Gminy nie jest z gumy, a miesięczny pobyt w DPS kosztuje już 5 500 zł. Kogo na to stać? Zacznie się selekcja w przyjmowaniu, będzie się wybierać wyłącznie ludzi których na to stać a to grozi mniejszym obłożeniem czyli stratą dla Gminy tak czy siak. My na prawdę żyjemy pod kloszem, mamy czyściutko, cieplutko i syto, zacznijmy jednak oszczędzać.

Buziaki !

Dotrzymałam słowa…

i nie rozsypałam się ku uciesze Dyrekcji DPSu. Wprawdzie muszę przyjąć jedną na dobę tabletkę przeciwbólową ale po jej zażyciu funkcjonuję prawie normalnie. Chodzę na spacery i to dalekie, dwa razy udało mi się przejść drogę od naszego DPSu na cmentarz przy ul. Poprzecznej a jest to droga cały czas pod górkę i to częściowo stromą górkę, a ja cieszę się, że daję radę. Trwa to dwukrotnie dłużej niż np. rok temu ale daję radę. Od tygodnia próbuję wrócić do swojej gimnastyki porannej i tak codziennie idzie mi coraz lepiej. Jeszcze dokucza mi głuchym bólem, cała klatka piersiowa. Muszę zrobić USG klatki. Nie wiem nawet do jakiego specjalisty mam z tym się udać; we wtorek wybiorę się do naszego lekarza żeby mi wytłumaczył co i jak. I to byłoby tyle na temat dolegliwości prababci.

A u nas – były eleganckie obchody Święta Niepodległości. Jak przeczytałam informację, że to będzie zespół działający przy Uniwersytecie Trzeciego Wieku, to poczułam niesmak. Parę lat temu był u nas zespół od nich i nie podobało mi się nic a nic. A tu niespodzianka; wystąpił przed nami chór, który w ogóle nie śpiewał jak ktoś z trzeciego wieku, śpiewali bardzo energetycznie, pobudzali nas nie tylko do śpiewania ale i do życia. Zespół wyglądał bardzo elegancko. Pani dyrygent kierowała śpiewem prężnie. Zespół śpiewał gromko, równo i czysto; a prowadzący zachwycił mnie swoją lekkością prowadzenia, radością życia, współgraniem z widownią i elegancją ; pomijając to, że i przed występem i w jego trakcie usłyszałam od niego dużo miłych słów z mojej odległej młodości. Ponieważ miłych słów nie słyszałam już od dawien dawna to odcisnęły one we mnie wręcz bolesne ” piętno „. Po południu wybrałam się do Pani kierownik Działu Socjalnego z prośbą; a tam gadu, gadu i do rozmowy wtrąciła się pracownica działu, ( nie znam imienia, to nowa osoba ) a z jej ust padło sarkastyczne pytanie : a kim to pani była, bo jakoś nie wiem. Dla mnie to pytanie było ni w kijki ni w drewki. Raczej powinno zabrzmieć – a kim to pani jest – odpowiedziałabym wówczas, że jeśli pani nie wie to nie powinna pani pracować tu gdzie pracuje. Bo jestem, dla pani informacji pani podopieczną.

Coś się stało w stosunkach Felka – pani dyrektor, wyraźnie wypadła z łask szefostwa. Do tej pory byłam jej wrogiem i wyrażała swoją opinię o mnie nawet na forum. Aż tu następuje zmiana frontu, dołącza do mnie podczas mojego spaceru i zaczyna nadawać na Natalkę, Dorotę i Kasię ,( którym jeszcze nie tak dawno wchodziła bez wazeliny)- rozmowę o nich zaczyna od słów: ty tyle nie widzisz co ja. Te kobiety nie wiele potrafią a są faworyzowane i zaczyna mówić o nich wszystko to o czym ja już pisałam na blogu, a ta nowa to pracować nie lubi tylko godzinami gadałaby przez telefon; chodzi po atrium i plotkuje sądząc, że jej nikt nie słyszy a ludzie widzą, słyszą i komentują. A o tym, że pan kierownik zbyt często przesiaduje w pokoiku przy sali gimnastycznej to mówiła mi już chyba dziesiąta osoba. Popija kawkę z pięknymi dziewczętami a nie widzi, że na dworze niszczeją drewniane meble ogrodowe, a przecież jest szefem administracyjno – gospodarczym. Za rządów poprzedniej dyrektorki w miesiącu listopadzie wszystkie ławki i stoły były składowane pod zadaszeniem. Dzisiaj przed takim składowaniem trzeba by jeszcze dokładnie opisać braki żeby na wiosnę być przygotowanym do wszelkich napraw. Za rządów obecnej dyrektorki, czyli już od około 10 lat nie zrobiono tego ani razu. Nikogo nie obchodzi, że to nasz majątek i należy go szanować. Wygląd tych mebli ogrodowych świadczy o naszym gospodarzu.

Buziaki !

Jestem żywą historią…

a przynajmniej tak się czuję odkąd pani redaktor wprowadziła mnie w życie pani Balbiny Świtycz Widackiej. Ponieważ artystka jest patronką ulicy w naszym mieście, zaczęłam wertować nazwy ulic i znalazłam bardzo dużo znajomych mi osobiście patronów., Poznawałam ich od najwcześniejszych moich lat. Np. Pana Michała Lengowskiego poznałam jak miałam 13 czy 14 lat. Przyszedł na moje podwórko przy ul. Warmińskiej, zwiedziony moim głosem. Jak zwykle w godzinach po południowych miałam swój podwórkowy występ. Pan Lengowski przyszedł z panem Lubomirskim i cichutko stojąc przy koszach na śmieci, wysłuchali cały mój występ. To wydarzenie jak i jego ciąg dalszy opisałam na swoim blogu na wpisie zatytułowanym – Wszyscy razem w Olsztynie. Drugą, bardzo bliską mi znajomą i od bardzo dawna, była pani Maryna Okęcka Bromkowa. Poznałam ją jak zaraz po wygraniu konkursu – Mikrofon dla wszystkich, na który zgłosiła mnie pani Balbina, zostałam nie tylko solistką zespołu studenckiego ale i solistką zespołu Olsztyńskiej Rozgłośni Polskiego Radia prowadzonego przez Zbigniewa Chabowskiego a pani Okęcka była w naszej rozgłośni znanym dziennikarzem zajmującym się razem ze swoim mężem Bromkiem, folklorem. Ta para dziennikarzy znana była w całej Polsce, nie tylko w Olsztynie. Mężowi pani Maryny – panu Bromkowi bardziej przypadła do gustu praca w stolicy a pani Okęcka została w Olsztynie. Pani Maryna zajmowała się również pisaniem wierszy które ja musiałam jej prześpiewać. To były takie wiersze bajki. Przychodziłam do niej do domu i bawiłam się w kompozytora. Znajomość z panią Maryną trwała długo, aż do jej śmierci. Ostatnie lata spędziła mieszkając w naszym DPSie jak ja przychodziłam tam na pobyt dzienny. Bywałam u niej dość często i wówczas śpiewałyśmy piosenki ludowe i wspominałyśmy ludzi, założycieli naszego olsztyńskiego radia; wszak ja z radiem współpracowałam niemal, że od dzieciństwa. Dwoje naszych patronów – pana Henryka Panasa i Władysława Gębika znałam tylko przez ich synów. Syn pierwszego z nich pracował w naszym radiu a znajomości radiowe opisałam na swoim blogu na wpisie zatytułowałam – aktualności i wspomnienia.. Natomiast drugi pan to znany olsztyński ginekolog ale dla mnie to kolega z zespołu studenckiego. Andrzej postanowił być sławnym saksofonistą. Rano był ginekologiem a po południu przybiegał do nas do Kortowa i był saksofonistę. Szło mu coraz lepiej ale też coraz częściej wolał być konferansjerem. Mieliśmy jeden wspólnie zrobiony utwór – ja śpiewałam a on podgrywał na saksie – to był blues – Alabama i do końca życia tak mnie nazywał. Następny patron to mój sąsiad z ul. Radiowej ale z czasów kiedy ta ulica nazywała się Lumumby , to pan Władysław Leonhard. Znaliśmy się całymi rodzinami. Jest też kilkoro znajomych lekarzy – patronów ulic – Bolesław Laszko dbający o moje struny głosowe laryngolog, Edward Mróz pediatra nadzorujący zdrowie moich córek od niemowlęctwa. Jest też patron, słynny chirurg, którego nie wymienię z nazwiska bo go nawet nie znałam a podobno przyczyniłam się do rozbicia jego małżeństwa. Co to zazdrość nie wymyśli. Przychodzi do mnie któregoś dnia moja teściowa z pretensjami, że rozbijam małżeństwo jej przyjaciółki. To małżeństwo wisiało na włosku ale przez ciebie jest już sprawa w sądzie. Ja Bogu ducha winna, nie wiem o co chodzi. Teściowa określa mi o kogo chodzi. Przysięgam, że nie znam człowieka. Nie wiem nawet jak ten ktoś wygląda. .Śpiewałaś na balu medyków dwa tygodnie temu – pyta teściowa. Śpiewałam. Dedykowałaś piosenkę wyznającą miłość jednemu z lekarzy? Co najwyżej śpiewałam jako dedykację od kogoś nie od siebie. Ale śpiewałaś tak, że wszyscy znajomi stwierdzili, że to było oficjalne wyznanie miłości. Przypomniała mi się ta dedykacja. Kierownik zespołu, rok wcześniej, na takim samym balu, dostał ataku wyrostka robaczkowego. Zemdlał na scenie. Ów pan doktor nie patrząc na nic, wezwał karetkę i pojechał z nim do szpitala żeby go zoperować. Ja wówczas z nimi nie śpiewałam, nie byłam przy tej sytuacji. W rok później ów muzyk chciał pokazać, że pamięta i że jest mu bardzo wdzięczny, poprosił mnie żebym najpiękniejszą piosenkę tego karnawału zadedykowała doktorowi. Dedykację ogłosił Zygmunt, ja tylko zaśpiewałam, ale jak zaśpiewałam i co zaśpiewałam to kwalifikowało się na rozwód, wg. pani doktorowej. Była to najmodniejsza wówczas na całym świecie piosenka włoska – Nie wolno mi kochać ciebie. Cytuję : Nie wolno mi, nie wolno mi kochać ciebie, nie wolno mi przy tobie być nawet we śnie. Mówią, że mam za mało lat żeby wiedzieć, czy to już jest prawdziwa miłość czy nie. Niech mówią tak, cóż obchodzi mnie cały świat ja wiem jedno, że bardziej cię kocham każdego dnia.- itd. – ja ten dramat wyśpiewałam z głębi serca, tak zresztą jak każdą piosenkę. Dla żony pana doktora to nie była każda piosenka, to było dramatyczne, publiczne wyznanie miłości i powód do rozwodu. A ja do dziś nie mam pojęcia jak ten ktoś wyglądał. Śpiewając nigdy nie widziałam nikogo z widowni, nikogo ze słuchaczy, widząc kogokolwiek pomyliłabym tekst, a w najlepszym razie nie byłoby tego serca w piosence. Niestety zazdrość dośpiewa sobie wiele, krzywdząc w ten sposób najbardziej zazdrośnika. Taki problem jak pani doktorowa miał też mój mąż, ciągle szukał na widowni kogoś dla kogo śpiewem wyznaję miłość. Czy państwo X się rozwiedli ? Nie wiem. W każdym razie żaden z patronów już dawno nie żyje a były to piękne osobowości.