Szukając na łamach swojego bloga ewentualnego opisu miłości pana Wacława do Ludmiły, ( tak jak obiecałam ) czyli kierownika USC z lat czterdziestych i pięćdziesiątych w naszym mieście, musiałam przewertować bloga. Nawet nie wyobrażałam sobie jaki to kolos ten mój blog. Skoro już go przeglądam – pomyślałam, to zrobię taki spis treści, żeby w przyszłości, jeśli będę czegoś szukała to z łatwością znajdywała. No i wpadłam jak śliwka w kompot. Sporządzenie takiego spisu potrwa bardzo długo. Udało mi się opisać 162 wpisy a jest ich 444 – ogrom. Przeglądając go interesującego mnie tematu nie znalazłam jeszcze, ale niestety przypomniałam jakie tortury psychiczne fundowała mi dyrekcja tego DPSu. nie tylko mi, bardzo wiele osób notabene starych i chorych, było maltretowanych przez młode, wykształcone osoby na kierowniczych stanowiskach, i to za równo przez poprzednią dyrekcję jak i przez obecną. Jakie podłe trzeba mieć charaktery żeby tak postępować ze swoimi podopiecznymi. Ja to tłumaczę tym, że jeśli nie wiele umiesz a chcesz być kimś to musisz być byle kim. I pomyśleć, że to przez to moje mieszkanie ( nastąpił rozbrat również w rodzinie ), które ubzdurała sobie poprzedniczka, że będzie jej. Tak tego była pewna, że jak okazało się , że nic z tego nie będzie dostała szału. W tym szaleństwie kształtowała umysły swoich podwładnych i sześciorga podopiecznych – swoich wybranek do robienia świństw. Jak okazało się, że te świństwa są wystarczającym powodem do podziękowania jej za pracę, odchodząc pozostawiła nie utulonych w żalu swoich poddanych; ci z kolei opętani szaleństwem swojej guru przekazali je następczyni. Żeby móc cokolwiek zrobić, pani następczyni musiała się poddać, przecież to byli: przełożona pielęgniarek i trzy pielęgniarki, kierowniczka działu socjalnego ze swoimi podwładnymi a zwłaszcza z osobą zajmującą się rozrywką i prowadzącą chór, chór nie umiejący śpiewać ale wprawiony w robienie świństw. Do tego dochodził zawsze psychiatra; jak jednego wyrzucili drugi natychmiast wszedł w jego buty. Pomalutku ludzie ci zaczęli odchodzić – młodzi zmienili pracę, starzy na tamten świat. Została tylko garstka: jedna pielęgniarka ze swoją przełożoną, lekarz psychiatra, trzy pracownice socjalne i absztyfikant naczelnej chórzystki – czyli pan NIKT. Naczelna chórzystka już dawno przeszła na tamten świat ale wytyczne pozostawiła i on je realizuje jak potrafi. Te wszystkie osoby, jak dla mnie są nic nie znaczące. Po co pani dyrektor w tym tkwi, nie wiem. Ja przed nimi już dawno nie drżę, ( to jednak prawda, że co cię nie zabije to cię wzmocni ) oni chyba przede mną tak, skoro odsuwają mnie od wszystkiego. Ot, choćby Wigilia. Ludzie wychodzili z niej zdegustowani. Sala, w której spotkaliśmy się jest dość duża, ksiądz stojąc mniej więcej na środku sali coś poszeptał tak że był słyszalny tylko dla pani dyrektor która stała obok niego, a później zaczął śpiewać kolędę, spojrzał na mnie żebym mu pomogła, ale on śpiewał w dla siebie znanej tonacji, ja nie mogłam wejść w inną tak więc trochę pośpiewałam i miałam dość. Puszczono z płyty smętne kolędy, które były słyszalne tylko przy moim stole, ponieważ radio stało obok. Ludzie w cichości zajęli się jedzeniem, a stół był obficie zaopatrzony i elegancko nakryty, tak więc najedli się i wyszli powtarzając – ale nudy. Wystarczyłoby powiedzieć – pani Danusiu, w Wigilię nie będzie pracowników od rozrywki,mogłaby się pani zająć stroną muzyczną, – to wszystko, nic więcej. Jeśli bali się, że zepsuję im mikrofon ( aż wstyd, że tak myślą ) wzięłabym swojego laptopa z głośnikami i chociaż ludzie pośpiewaliby piękne kolędy z Kapelą Jakubową albo z Mazowszem. Musiałabym jednak o tym wiedzieć przynajmniej dwie godziny wcześniej, niestety niczego nie lubię robić na łapu capu. Z SYLWESTREM było znacznie lepiej. Zorganizowano go dzień przed owym dniem, a główną atrakcją był chór APASjONATA, chór pięknie śpiewający z osobą i śpiewającą i prowadzącą imprezę, czyli takim łącznikiem pomiędzy chórem a publicznością, kiedyś zwanym konferansjer. Tym razem aż takich ochów i achów jak poprzednio, nie będzie. Słabiutki repertuar, chociaż przez chór pięknie wykonany, gorzej z solistą; śpiewając Apasjonatę smędził straszliwie a udając Presleya za głośno puścił płytę ze śpiewającym Presleyem. Jak na sylwestrowe spotkanie to było za dużo kolęd. A ogólnie, żeby zostawić po sobie miłe wspomnienie należy publiczność pozostawić w niedosycie, w tym wypadku czułam niestety przesyt. Po za częścią artystyczną było oczywiście coś dla ciała, a mianowicie: kawa, herbata, herbatniki z czekoladą, szampan bezalkoholowy i oczywiście tort. Tort wyjątkowo smaczny.
Wszystkiego dobrego w NOWYM ROKU !
