Codzienność II

Okazało się, że temat drogi do pracy zainteresował wielu pracujących u nas osób. Napisały do mnie osoby pracujące na drugiej zmianie, że ich droga z pracy jest równie niebezpieczna, a może nawet bardziej, ponieważ do tego dochodzi jeszcze brak odpowiedniej widoczności. Myślałam, że po godzinie 22 jest na tej drodze mniej samochodów, okazuje się, że wcale nie, ponieważ są jednoczesne zmiany kończące i rozpoczynające pracę i u nas i w WODKAnie , są wyjazdy do miasta i powroty mieszkańców trzech ulic. Czyli, że wszyscy wiedzą, że jest źle tylko nie wiedzą jak się za to zabrać, nie mają wodzireja. Kochani, musicie wybrać osobę która zrobiłaby dokumentację fotograficzną, zebrała podpisy, napisała pismo i z tym wszystkim zwróćcie się do Pani dyrektor, niech pokaże że zależy jej na pracownikach, bo ktoś to firmować musi. Jeśli pracownicy zwracają się z problemem do mnie, to znaczy, że czują się ” osieroceni „.

Drugi temat który zainteresował czytelników bloga to sprawa Grzesia. Padło pytanie – kto do kogo się zaleca czy ja do Grzesia, czy Grzesiu do mnie. Latem wyglądało na to, że to Grzesiu robi podchody a teraz trochę inaczej. K O C H A N I , nikt do nikogo się nie zaleca, chociaż mogło to tak wyglądać – ja go wychwalam, a on pokazuje, co potrafi. Grzesiu jest dla wszystkich chętny z pomocą, nie odmawia tej pomocy nikomu. Ja natomiast jestem i byłam zawsze bardzo daleka od wszelkich zalotów; chociaż według mnie, prawdziwy mężczyzna powinien zdobywać kobietę pracowitością a nie gadaniem. Nawet wśród zwierząt mądry samiec pokazuje co potrafi. Np. ryba Fugu żyjąca w Japonii; samiec tego gatunku buduje na dnie akwenu piękne areny do których zaprasza samiczkę żeby właśni u niego złożyła ikrę , później pilnuje jajeczek aż wylęgną się młode rybki. Przez ten czas, pomaleńku, jego dzieło sztuki zanika a on staje się szanowaną głową rodziny. W Australii natomiast jest taki ptak – Altannik, on dla odmiany buduje altankę którą dekoruje różnymi świecidełkami które uzbierał; jak już altanka jest pięknie ustrojona i błyszczy z daleka wabiąc samiczki, samiec zaczyna w okół niej swoje tańce godowe. Czyli, że chłopaki się starają a nie tylko zagadują. W naszym Domu zrodziły się dwie piękne miłości. Dlaczego piękne, a no dlatego, że zalążkiem do tych miłości była serdeczna pomoc w życiu codziennym. Jedna z tych miłości rodziła się bardzo delikatnie. Niestety śmierć ją przerwała. Druga natomiast to pożar uczuć. Ich zbliżenie się do siebie , dotyki wzajemne każdej ze stron i żarliwe pocałunki izolują ich od reszty świata. Widziałam ich powitanie o poranku – oni siebie połykają. Byłam tym widokiem zachwycona. Cieszyłam się za nich oboje, że coś tak pięknego ich spotkało. Zwłaszcza chodzi mi o panią Marię, osobę nie widzącą, nie słyszącą i nie mówiącą a tu taki pożar w wieku pięćdziesięciu lat. Oby trwał jak najdłużej.

Ja jestem bardzo daleka od jakichkolwiek miłości, moim marzeniem jest przestać chorować. Za nim trafiłam do DPSu to wszelkie środki przeciwbólowe były mi prawie nie znane, a teraz nie nadążam z ich kupowaniem; jednak nie mogę się wyzbyć braku zaufania do osób które swego czasu uczestniczyły w robieniu mi świństw i od nich nie przyjmę lekarstw żebym nawet zwijała się z bólu. Otóż, pielęgniarka, jedna z trzech, które nazywałam Hytler jungen , chciała być wielce troskliwa wobec mnie i wiedząc, że mam problemy z przełknięciem nawet najmniejszej tabletki, przyniosła mi w kieliszku lekarstwo w płynie – wylałam. Są jeszcze u nas osoby od których nie przyjmę niczego ponieważ nawzajem życzymy sobie wszystkiego złego.

Codzienność I

Cieszę się bardzo ponieważ po zachowaniu się i mieszkańców i pracowników widać, że czytają mojego bloga. A każdy piszący chce być czytany, przecież to pisanie ma czemuś służyć. W konsekwencji służy prawidłowo choć z wielkim trudem do tej prawidłowości dochodzi. Pisałam, że są pracownice, jedyne w kraju, które przychodząc do pracy zamykają się na klucz w swoich pokojach żeby broń Boże nie mieć nic wspólnego z tymi którym mają służyć – bo ich praca to służba . Jakież było moje zdziwienie kiedy podchodząc do ich drzwi nacisnęłam na dzwonek i usłyszałam – otwarte. A więc jedna sprawa załatwiona. Tym samym paniom zarzuciłam, że nie potrzebnie przychodzą do pracy na godzinę 7, 30 skoro pracę zaczynają o godzinie 9. od razu pod drzwiami stołówki zawisła tablica informująca jak ciężko owe panie pracują i to znacznie dłużej niż inni. Rzekomo już od 7 rano udzielają konsultacji. Komu? Nikt nie wie, za to każdy wie, że o godzinie 7 ludzie się budzą, myją, ubierają, jedzą śniadanie i nagle patrzą – a to już godzina 9. A przy tych czynnościach pomagają im opiekunowie i pokojowe. Kiedyś, te same panie pomagały w przywożeniu ludzi do stołówki, w podawaniu leków przy posiłku, a po południu w wywożeniu ludzi na spacer. To było mądre zarządzenie od górne które było realizowane przez około dwa miesiące. Dlaczego tylko tyle ?

To, że mieszkańcy mają do mnie jakieś prośby żebym to czy tamto opisała to mnie nie dziwi natomiast bardzo mnie zaskoczyła prośba pracowników żebym zechciała zobaczyć jak wygląda ich droga do pracy w godzinach rannych, i żebym pomogła im coś z tym fantem zrobić. Dojeżdżają oni, lub dochodzą do WODKanu i na szerokiej ulicy wyglądającej jak rondo ( są tam wjazdy z pięciu stron w jedno miejsce ) tworzą się sytuacje, że i zmotoryzowani i piesi tracą głowę. Wszyscy spieszą się do pracy lub wracają z niej i wystarczy moment nie uwagi i może dojść do tragedii. Tam nie ma żadnego oznakowania. Samochodów z roku na rok przybywa. Są sytuacje naprawdę groźne zwłaszcza jak pada i piesi chronią się pod parasolami. W pewnym momencie ruch zamiera i nikt nie wie kto ma pierwszy ruszyć. Dodajmy do tego zasypane drogi śniegiem lub ślizgawicę. Poradziłam żeby nasi pracownicy skrzyknęli się i sporządzili prośbę zbiorową – do kogo, nie bardzo wiem, może najpierw do naszej dyrekcji, może do Prezydenta Miasta czy do Straży Miejskiej, a może do wszystkich na raz. To jest duży problem wymagający inwestycji. Według mnie należałoby najpierw zająć się przedłużeniem chodnika od ul. Oficerskiej do miejsca gdzie był kiedyś przystanek autobusowy t.j. około 4 metrów, niby nie dużo ale trzeba by wykopać krzewy, wyrównać teren i położyć chodnik. Wówczas dochodzilibyśmy do przejścia które trzeba by było oznakować pasami i wszystko by grało. To jest niestety koszt a jak do tego dodamy brak ewentualnych chęci to sprawa w najbliższych latach jest nie aktualna. O ten kawałek chodnika który już jest staraliśmy się 5 lat, ale jest. Zacznijcie od dogadania się z naszym radcą prawnym żeby wam podpowiedział jak to ugryźć. To musi być prośba zbiorowa. Niestety już nie dla mnie, ale cieszę się że mnie aż tak poważnie traktujecie.

A teraz sprawa która legła mi na sercu i jestem pewna, że tak nie może być. Na litość Boską powołajcie wreszcie Samorząd Mieszkańców który już nigdy nie dopuścił by do takiego pogrzebu jaki miał Jarek. Nawalili wszyscy i dział socjalny i dyrekcja i ksiądz. My mieszkańcy mogliśmy tylko zrobić zrzutkę na kwiaty z całą resztą jesteśmy uzależnieni od wyżej wymienionych. Na pogrzebie nie byłam. Sprawami wyjazdu mieszkańców na pogrzeb miała zająć się Marianna, (miały pojechać tylko dwie osoby – ja i Bogusia, którą Jarek bardzo troskliwie się opiekował, chociaż sam wymagał opieki), ale jak spytałam co załatwiła to odpowiedziała mi, że boli ją głowa żebym jej tej głowy nie zawracała. Jednak mimo bólu głowy, swoim starym zwyczajem, podczas śniadania cały czas jeździła od stolika do stolika. Czyli że Marianna jest od gadania nie załatwiania czegokolwiek. Dałam zebrane pieniądze Eli i ona wszystkim się zajmie – odpowiedziała. Poszłam więc do Eli od której usłyszałam, że owszem na pogrzeb mogę pojechać ale półtorej godziny przed czasem. Pogrzeb ma być o godzinie 11 a ja wyjechałabym o godz. 9,30, kiedy byłby powrót nie wiadomo. W takiej sytuacji zrezygnowałam z wyjazdu, mogłabym przecież całe przedpołudnie spędzić na cmentarzu, który jest niestety kilkanaście kilometrów za Olsztynem. A jak pani wróci – spytałam Eli. Ja zabiorę się z księdzem – odpowiedziała. Czyli że zostałabym sama na cmentarzu i to nie wiadomo na jak długo. Jakież było moje zdziwienie jak o godzinie 11, 10 zobaczyłam Elę w DPSie. Okazuje się, że już o godzinie 11,15 ma być msza w naszej kaplicy za duszę Jarka. To co działo się na cmentarzu? Droga przez cmentarz i od Dywit do naszego Domu trwała by co najmniej pół godziny. Czyli że nikogo nie obchodziło co stanie się z trumną, czy ona w ogóle będzie przywieziona i kiedy. Jarek nie miał rodziny, tak więc nikt nie mógł tego dopilnować. Moim zdaniem jeśli nasz mieszkaniec nie ma rodziny to powinien być otoczony nami mieszkańcami i z wielkim szacunkiem pochowany. Jarek swoim zachowaniem się zasłużył na ten szacunek, a my wszyscy daliśmy plamę. Ten brak szacunku widać u nas na każdym kroku, myślałam, że chociaż ostatnia droga będzie z poszanowaniem człowieka.

Żeby trochę milej zakończyć swój wpis to pochwalę Grzesia. Grzesiu to najprawdziwsza złota rączka jaką można sobie wyobrazić. Zepsuł mi się blender a ja z temperaturą i do miasta nie ma jak się wybrać żeby kupić nowy sprzęt. A może, jakimś cudem, Grzesiu coś z tym zrobi? Była u mnie Agatka z fakturą za leki i wybierała się również do Grzesia, poprosiłam ją żeby powiedziała Grzesiowi, że jest mi potrzebny jak najwyższej próby złoty chłopak. Przyszedł. Zabrał sprzęt i na drugi dzień przyniósł naprawiony. Za nic, tylko za dziękuję. Jak wyzdrowieję będę musiała zaprosić Grzesia na szklaneczkę mojego miksu. A miksuję różne owoce dla zdrowotności. O zdrowie Grzesia musimy dbać wszyscy, chociaż, jak wiemy złoto nie ulega złym wpływom, zawsze jest i będzie złotem. B U Z I A K I !

Piękna miłość.

Oczywiście chodzi o miłość pana Wacława do Ludmiły, o której wspominałam we wpisie zatytułowanym – To jest historia. Z przykrością muszę napisać, że była to miłość jednostronna a mimo to piękna. Ludmiła była Lwowianką z urodzenia, oczywiście z czasów kiedy Lwów należał do Polski. Urodziła się w roku 1920 przeżyła 100 lat i i do końca swoich dni zawsze pod jej urokiem był jakiś pan. Po raz pierwszy wyszła za mąż w roku 1940, a więc w czasie wojny. Jak mi opowiadała, wówczas była autentycznie zakochana w skrzypku, panu po konserwatorium muzycznym. Małżeństwo to przetrwało zaledwie rok – mąż Ludmiły zginął, a to jak zginął świadczyło o tym, że chyba go za bardzo nie kochała. Były naloty na Lwów. Ludmiła z rodziną była już w schronie, rodzina była powiększona o kilku miesięczną córeczkę. Ludmiła zauważyła, że uciekając przed nalotami nie wzięła dla małej smoczków, tak więc nie zważając na okoliczności kazała mężowi wrócić po nie do domu. Mąż Ludmiły w drodze do domu zginął. Ludmiła została 22 letnią wdową z dzieckiem. Po zakończeniu bombardowania zobaczyła, że nie ma rodzinnego domu, w którym zostali jej rodzice i zginęli w nim. W jednym dniu straciła męża, rodziców i dach nad głową. Siostry, a miała sześć starszych sióstr, rozproszyły się po kraju wraz ze swoimi już rodzinami, nawet nie wiedziała gdzie ich szukać. Nie miała wyjścia, postanowiła poszukać sobie opiekuna, męża, nawet za wszelką cenę. Zaczęła wypracowywać w sobie postawę uwodzicielki. Uwodzenie panów doprowadziła do perfekcji i korzystała z tej umiejętności do końca życia. To uwodzenie weszło jej tak w krew, że już nie rozróżniała kogo może uwodzić a kogo nie wypadałoby. Jeszcze trwała wojna jak Ludmiła ruszyła w poszukiwanie swoich sióstr żeby mieć gdzieś jakiś dom. Zatrzymywała się to tu to tam, każdy przyjmował młodziutką mamę z dzieckiem. Znalazła również swoje siostry jednak one widząc jej uwodzicielskie zachowanie nie chciały jej pod swoim dachem. Będąc pod Warszawą dowiedziała się, że w pięknej willi mieszka dwóch samotnych panów – wdowiec z synem. Ów wdowiec to prawnik z prywatną praktyką a jego syn to pracownik ministerstwa w Warszawie wprawdzie zaręczony z panią stomatolog, ale cóż to ma za znaczenie. Ludmiła postanowiła wynająć u nich pokój i uwieść któregoś z panów. Obojętnie którego. Już widziała siebie jako panią tego domu, bez problemów materialnych. Starszy pan natychmiast zorientował się co się święci. Zauważył też, że syn coraz chętniej przebywa w domu i unika spotkań ze swoją narzeczoną. Postanowił, że Ludmiła wyprowadzi się od nich. Załatwił jej pokój u samotnej kobiety, daleko od ich domu i zajął się jej przeprowadzką podczas nieobecności syna. Syn obraził się na ojca, zerwał zaręczyny i ruszył w Polskę w poszukiwaniu swojej ukochanej Lili – tak ją nazwał. Z domu wziął tylko zdjęcie Lili z córeczką. Zdjęcie bardzo oryginalne, zrobione przez zamknięte okno, za oknem ogród i siedząca na kocu pod jabłonką, Lila z córeczką. Z jedną walizką i ze zdjęciem ukochanej pan Wacław ruszył na poszukiwanie, trafił do Olsztyna gdzie podjął pracę jako urzędnik państwowy. W swoim gabinecie na honorowym miejscu, postawił pięknie oprawione zdjęcie do którego przez wiele miesięcy tylko wzdychał. Któregoś dnia do jego gabinetu przyszedł interesant i ze zdziwienia aż krzyknął – ojej, a co tu robi zdjęcie mojej szwagierki? I w ten sposób pan Wacław odnalazł swoją miłość. Najpierw zamieszkali przy ul. Kopernika w Olsztynie a w roku 1963 zostaliśmy sąsiadami mieszkając w tym samym bloku przy ul. Radiowej. Zycie Ludmiły z panem Wacławem od początku do końca było słodkie, pachnące i różowe. Jej zadaniem było pięknie wyglądać. Jej córka najpierw była w szkole z internatem a później na studiach w innym mieście. Pani Lila swój dzień zaczynała około południa, jak już gosposia posprzątała i szykowała się do wyjścia. Około godziny 15 przyjeżdżał po nią kierowca pana Wacława i zawoził ją do restauracji na obiad, w której pan Wacław już na nią czekał. Po obiedzie zaczynali swoje wspólne rozrywkowe życie. Na ogół był to brydż. Pan Wacław zakochany do szaleństwa spełniał każde życzenie swojej żony. Zechciała kilka godzin dziennie popracować, żeby zobaczyć czy coś potrafi – pan Wacław załatwił pracę na 2 godziny dziennie, żeby się broń Boże nie przemęczyła. Lili zamarzył się samochód, a w tamtym czasie to było bardzo trudne do osiągnięcia, to go miała, to nic, że przy pierwszej przejażdżce rozbiła go doszczętnie i już więcej nie chciała samochodu. Ta idylla trwała do sześćdziesiątki pani Lili. W roku 1981 pani Lila po raz drugi owdowiała, ale była już wdową z wysoką emeryturą po mężu i z mieszkaniem. Nie lubiła pracować ani zajmować się domem, ale z emerytury również nie chciała zrezygnować – trzeba znaleźć opiekuna bez małżeństwa. Dała ogłoszenie w gazecie, korzystając z mojego telefonu, że wynajmie pokój panu. Umawiała się z panami w kawiarni żeby wybrać odpowiedniego. Wybrała, pan na emeryturze, oczekujący na mieszkanie. Leonsjo – tak go nazywała, zamieszkał u niej płacił za wynajem pokoju, robił zakupy i dbał żeby była szczęśliwa. I tak dotrwała do osiemdziesiątki. Ów pan zmarł. Danusia, co mam robić – pytała. Załatwię pani Dom Opieki – oznajmiłam i załatwiłam. Dożyła stu lat w towarzystwie pana o 30 lat młodszego, który przychodził do niej tylko na herbatkę z rumem ale przesiadywał u niej godzinami. Bardzo często wszem i wobec oznajmiała, że miała bardzo piękne życie, ale też doskonale zdaje sobie sprawę, że to życie czas zakończyć.

PS. Dziękuję Ani za wpis, po przeczytaniu którego cały pokój zapachniał pięknie. Niestety po godzinie miałam taką wizytę, że musiałam go porządnie wywietrzyć. Przyszła do mnie sąsiadka po trzydniówce upijania się. Ci co piją nie zdają sobie sprawy jak brzydko pachną. Przyszła do mnie z poważnym tematem – zaniedbań opiekuńczych w stosunku do Emilki, naszej prawie stuletniej mieszkanki, ( sprawa dotyczyła opieki przedpołudniowej w sobotę). Zrób coś, domagała się, wiem, że jej nie lubisz ale pomóc trzeba. Nie lubiłam jej jak mnie ustawicznie zalewała, wyrzucała przez balkon jedzenie do mojego ogródka i zakłócała spokój nocami słuchając na cały regulator Radia Maryja; teraz do niej nic nie mam ponieważ jest spokój. Co ja mogę, najwyżej opiszę sprawę, ale zauważ, że prawie połowa personelu jest na zwolnieniu lekarskim. To co możemy zrobić – spytała. Naprawiłaś co trzeba to wystarczy, jeśli koniecznie chcesz iść na skargę to dopiero w poniedziałek i jeśli już to nie do dyrektorki jak zamierzasz tylko do siostry przełożonej. Dyrektorka bardzo nie lubi skarg, bo zakłócają one jej radość życia. Ona jednak koniecznie chciała żebym to ja zajęła się sprawą – odmówiłam.

W komentarzach było pięć wpisów, niestety nie w języku polskim tak więc odpowiedzi nie będzie. Przepraszam!

Buziaki

OPTYK.

Jak tylko piękny mężczyzna spojrzał mi głęboko w oczy od razu zechciało mi się ładnie wyglądać. Oczy już mam stare, malowanie oczu odpada, a zatem tylko ekstra okulary. Nie żałowałam pieniędzy, to nic, że ich cena to cała moja emerytura razem z dodatkiem opiekuńczym, ale dodadzą mi uroku. Pełna nadziei czekałam długo na wizytę do okulisty a potem natychmiast do optyka. Niestety, nikt z nas nie wie czy optyk który będzie nas obsługiwał to fachowiec czy przypadkowy sprzedawca towaru jakim są okulary. Wybrałam optyka w Przychodni Wojewódzkiej przy ul. Dworcowej. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że przychodząc do niego będę tylko traciła czas a w szczególności nerwy. Obsługiwały mnie dwie panie, jedna przepraszała, że żyje a druga darła się, że nie może mi dogodzić, cały czas podkreślając, że jest fachowcem z 25 letnim stażem pracy. A ja im przypominałam ile pieniędzy u nich zostawiam i że tyle płacąc muszę być z a d o w o l o n a. Żadna z pań nie zwróciła uwagi na błąd fabryczny w oprawce. Niby błąd minimalny ale nie dodawał mi uroku tylko mnie szpecił. Zaraz po założeniu okulary pomalutku a systematycznie zsuwały się na prawą stronę. Po paru minutach trzeba było je poprawiać. Są u nas, w naszym Domu dwie panie które mają podobny problem z okularami; jedna podkleiła sobie kawałeczek gumy do żucia a druga wyrobiła w sobie taki trik – marszczy odpowiednio nos i okulary wskakują na miejsce. Przepraszam ale ja tak nie chcę. Jak pierwszy raz przyszłam z reklamacją to bez problemu jedna z pań wzięła się za poprawianie – ( ta krzycząca ) .Ale jak przyszłam ósmy raz to miałyśmy siebie na wzajem dosyć. Słyszałam, że to wina czapki, nosa, że każdy człowiek ma jakieś krzywizny, że okulary często się zsuwają itp i itd. Ja musiałam te zarzuty odpierać. Cały czas, niby fachowiec, skracała mi nauszniki, aż okulary zaczęły wpijać mi się w nos tak, że myślałam, że mi ten nos odpiłują. Prawdziwą wadę ja już zauważyłam, one nie i ciągle jedna z nich darła się, że ona robi to od 25 lat i żebym jej nie pouczała. Niestety powód zsuwania się okularów nie był w nausznikach a w oparciu na nosie. Z jednej strony oparcie było dłuższe a z drugiej krótsze i okulary w zsuwały się w tę lukę. Każda ze stron upierała się przy swoim. Czyli czort swajo, pop swajo. Poszłam do optyka w Aurze – do Wiktora, żeby ktoś potwierdził albo zaprzeczył moją rację; usłyszałam, że ta wada powinna była być zauważona przy pierwszym podejściu i że to ja mam rację. Powiedziano mi że to jest drobiazg który poprawią mi od ręki i to bezpłatnie – mają specjalistyczne maszyny. Tak więc pewna siebie, przy następnej wizycie uprzedziłam, że oddam sprawę do Sądu Konsumenckiego i opiszę wszystko w internecie. Tylko wróciłam do domu otrzymałam telefon – pani wrzeszcząca przepraszała i poprosiła żebym jeszcze raz do nich przyszła ponieważ ustaliły, że zwrócą mi pieniądze. Czyli, że nadal nie znały przyczyny opadania okularów. Pieniądze zwróciły. Nerwy mi przeszły. Pożytek z tego taki, że mam kilka kilometrów w nogach, a to mi dobrze zrobiło, prababcia się rozchodziła i odżyła, no i jeszcze mogę wam doradzić, że jeśli czujecie że macie rację to nie ustępujcie, w ten sposób tych ” super fachowców ” nauczymy staranności w podejściu do klienta. Od poniedziałku zaczynam starania o nowe okulary. Będą miały jedną dioprię więcej, to może i ten pan który tak głęboko spojrzał mi w oczy wcale nie będzie taki piękny, wszak ” nic dwa razy się nie zdarza… nie ma dwóch jednakich spojrzeń w oczy „.

Cały czas wertuję swojego bloga żeby przypomnieć sobie o czym już pisałam a o czym jeszcze nie. W spisie treści doszłam do 271 wpisu a jest ich teraz 445, a więc mam co robić. Przecież czaję się do opisania miłości pana Wacława i pani Ludmiły i nie chciałabym niczego dublować.

Przepraszam tych co do mnie piszą w innych językach niż język polski niestety odpisuję tylko na treści polskie.

BUZIAKI NOWO ROCZNE