Nowi mieszkańcy…

Dość dużo nowych mieszkańców przybyło do naszego DPS – u. Uczestniczą oni licznie w różnych zajęciach. Na sali gimnastycznej jest od rana dużo ludzi korzystających ze sprzętu rehabilitacyjnego. Na gimnastyce również jest nas coraz więcej. Niedawno pisałam, że na zebraniu było nas dużo więcej niż zwykle. Z zajęć na sali gimnastycznej nowi mieszkańcy są zadowoleni, gorzej z rozrywki. Jedna z pań opowiadała mi: przywieźli mnie do sali widowiskowej na cotygodniową herbatkę, myślałam, że usłyszę coś ciekawego a może zobaczę; owszem usłyszałam ciągły, pusty śmiech bez żadnego uzasadnienia. Ponieważ nie mam zwyczaju śmiać się przez ” pokazanie palca ” to więcej z takich spotkań korzystać nie będę. Starzy mieszkańcy w taki właśnie sposób wykruszali się z różnych zajęć. Nikt nie lubi być traktowanym jak ktoś niespełna rozumu. Starzy mieszkańcy na zajęcia przychodzą w liczbie czterech, pięciu osób i są to osoby które albo wyjątkowo lubią ciszę i ” dłubaninę ” w pracowni plastycznej albo ci którzy nie potrafią sobie niczego zorganizować i poddają się terapeutom. Terapeuta ich przywiezie i odwiezie a oni posiedzą sobie tam gdzie ich się postawi. I to jest potrzebne, ale w naszym Domu mieszka 150 osób nie 5.

Drugi, stały temat to, że coś zginęło. Temat śliski ponieważ nic nie wiadomo czy tak było naprawdę czy to zawiniła starość i zaniki pamięci. Dyrekcja upiera się, że to starość a my starzy upieramy się przy swoim. Moim zdaniem bywa i tak i tak. Mnie dwukrotnie coś zginęło ale jak porozrabiałam to otrzymałam drugie coś w zamian. Każdy musi sam pilnować swoich rzeczy. Jak jedna z pań poskarżyła się, że jej poginęły rzeczy to w odpowiedzi usłyszała – tylko niech pani nie idzie na skargę wyżej bo to się źle skończy. Owa pani pomyślała, że to pracownica się odgraża, więc wytłumaczyłam jej – dyrekcja nie może się opędzić od skarżących na różne tematy i jak ktoś zbyt często chodzi na skargi to wysyła do delikwenta psychiatrę i po problemie. Tak więc owa pani została ostrzeżona ale przed dyrekcją. Podałam jako przykład swoją sąsiadkę z ul. Radiowej, która pomieszkała w naszym DPSie tylko kilka miesięcy a zakończyła pobytem w szpitalu psychiatrycznym zawieziona w kaftanie bezpieczeństwa. Całe szczęście, że owa pani miała rodzinę i tego samego dnia wróciła do domu. Cała rodzina, a jest dość liczna, ostrzega teraz każdego przed naszym Domem. Owa pani, to była 90 latka, z kompletem szarych komórek, uważała i słusznie, że ma prawo poprosić do siebie panią dyrektor i zgłosić zastrzeżenia, a nie błądzić po piętrach i korytarzach szukając władzy. Błąd – nasza władza wzywa na dywanik a nie chodzi po pokojach ( tak było za każdym razem ze mną). Jeśli pani dyrektor idzie do kogoś do pokoju to tylko wówczas jak jest pewna, że tam mieszka lizus i będzie słodził. Owa pani chciała zgłosić zaginięcie niemalże całej swojej garderoby, notabene garderoby nowiutkiej zakupionej w Stanach Zjednoczonych. Chciała też, żeby jej pomagano w codziennej kąpieli. Tak więc tymi zachciankami zajął się nasz psychiatra, który był jednocześnie ordynatorem oddziału psychiatrycznego w Poliklinice i tam została przywieziona pani Kown. W naszym Domu psychiatra ma szerokie pole do popisu i bardzo chętnie zabierał ludzi do siebie na oddział, Jak Sąd odrzucił jego wnioski o ubezwłasnowolnienie to w ruch poszły odpowiednie tabletki które wywołują agresję albo wyłączają myślenie. Na agresję był kaftan i szpital a na otępienie wystarczy opieka w naszym Domu. Całe szczęście, że ten konował nie jest już ordynatorem, jeszcze powinien mieć zakaz wykonywania zawodu. U nas jednak im gorzej tym lepiej.

Wśród nowo przybyłych do naszego Domu znalazłam coś pozytywnego dla siebie, otóż panie grające w brydżyka. Już zamówiłam pokój w którym przyjmuje się gości, żeby był do naszej dyspozycji w każdą sobotę w godzinach przedpołudniowych. Niestety my starowinki lubimy po południu wylegiwać się w łóżeczku, a przed południem to i owszem. Ustaliłyśmy, że jeśli okaże się, że już zapomniałyśmy jak się gra w brydża to będziemy grać w tysiąca.

Zawiodłam się trochę na naszych pracownikach. Mieli okazję, na zebraniu Związków Zawodowych, poruszyć temat o kłopotach z ulicą po której chodzą i dojeżdżają do pracy. Konkretnie z brakiem na niej jakiegokolwiek oznakowania, a ulica ta jest jak rondo. Przecież można było wystąpić z oficjalną prośbą do dyrekcji o ułatwienie życia swoim pracownikom. Nikt nie chciał być jako pierwszy i na zebraniu Związków Zawodowych tematu nie poruszono. Można było przed zebraniem porozmawiać z Przewodniczącą Związków żeby poruszyła temat i zachęciła do wypowiedzenia się . Do mnie napisaliście odważnie , a do dyrekcji jak i do Przewodniczącej Związku widać nie macie zaufania. Przykre, ale to oznacza, że nie poprawicie sobie warunków pracy ze zwykłego strachu przed jej utratą.

Buziaki