Nauka rezygnacji…

rezygnacji ze wszystkiego, po prostu z życia. Człowiek chce coś zrobić a tu stop, nie dasz rady. Poszłam do ogródka żeby go trochę uprzątnąć, owszem trochę uprzątnęłam a na koniec tak się potłukłam spadając z górki, że to już koniec z moimi możliwościami, lepiej nie ryzykować. Nie wiem czy przetrzymam, narzucony przez siebie zakaz wchodzenia do ogródka, bo jak wyjrzę przez okno i zobaczę pożółkłą trawę i wyschnięte liście, to nie wiem… ale będę się uczyła rezygnowania ze wszystkiego co lubię ponieważ już nie dam rady. To samo będzie z chodzeniem do miasta, a ściślej mówiąc z jazdą autobusem. Jeszcze wsiąść do autobusu to nie problem, gorzej z wysiadaniem. Kierowcy tak różnie stają na przystankach, że często muszę przerzucić chodzik przez odległość dzielącą autobus od krawężnika i za każdym razem mam stracha czy mi się to uda, a mimo to jeżdżę autobusami.

U nas ludzie zaczynają zdrowieć. Covid przeleciał przez nasz Dom i już ucieka. Nie słyszałam żeby komuś stało się coś gorszego. Ludzie przechorowali i tyle. Nie wiem czy to dlatego, że większość została zaszczepiona, czy już każdy wie jak się ma zachowywać w czasie choroby, w każdym razie nie było reżimu sanitarnego a ludzie i tak zaczęli zakładać maseczki, ot tak na wszelki wypadek, przestali się odwiedzać, ale na spacery mogli śmiało wychodzić.

Odsunęłam się od naszych spraw codziennych czytając książkę ” Dziewczyny z Syberii ” i na długo po jej przeczytaniu. Nastąpiło we mnie tąpnięcie psychiczne; o niczym innym nie mogę myśleć, a przecież jest ro temat dobrze znany i nie obcy niemalże w każdej polskiej rodzinie, a jednak. Teraz jest nawiązanie tematu do wojny na Ukrainie i do tej niebywałej podłości ze strony i władz rosyjskich i żołnierzy.

Kończę. Nara !

Marzec

Dokoła słyszę narzekania na ten niezdecydowany miesiąc; jedni psioczą w oczekiwaniu na wiosnę, inni tak jak ja, wiedzą, że śnieg musi się wypadać a mróz musi swoje wymrozić i lepiej żeby to było jeszcze w marcu a nie odwlekało w nieskończoność. Zerknęłam do swoich rymowanek sprzed laty, żeby porównać te marce. I tak w 2001 roku pod koniec marca pisałam:

Ociągasz się w tym roku, moja wiosno miła, śnieg zalega w okół a wody mróz ścina. To już przecie marca dzień dwudziesty trzeci, a wiosny wciąż nie ma, tej zsypanej kwieciem. Botki znów wkładamy, otulamy szalem, jak to kiedyś było wspominamy z żalem. –Dlatego użyłam słowa znów, ponieważ luty chodził w pantofelkach, było bardzo ciepło, ale za to kwiecień w 2001r. był cały mroźny.

W 2006r. pisałam do ilustracji w kwartalniku kombatanckim: To marcowy kulig dzwoneczkami dzwoni. Roześmiana dziatwa chce wiosnę dogonić, a wiosna ucieka za lasy i morza; u nas ziemia skuta lodem, do nas wiosna dojść nie może.

Chyba cała zima w 2006 r. była taka mroźna. W prawdzie miesiąca lutego nie opisałam ale styczeń straszył przez cały miesiąc syberyjską zimą. Natomiast w 2007r. już pierwszego marca przyszła do nas wiosna … chociaż i styczeń i luty nie mógł się zdecydować jakim jest miesiącem czy wiosennym czy zimowym.

Także nic nie wiadomo jak będzie dalej. Dzisiaj jest słonecznie i w miarę ciepło ( +9 ). Skorzystam z tego dnia i pójdę do ogródka, choć już niestety boję się prac ogródkowych. Boję się, że jak się schylę to i się przewrócę a ogródek jest położony na skarpie, także mogę się potoczyć w dół, a sama już się nie podniosę. Próbowałam nie raz – nie wstanę, nawet jak usiądę na podłodze sama to już się nie podniosę. Ale oczyścić ogródek z jesiennych zabrudzeń trzeba.

Eureka! pomaleńku ale sukcesywnie powraca do mnie mój psi węch. Jeszcze nie jest psi ale już jako taki jest. Wrócił również, choć tylko częściowo, słuch, który się stępił podczas pierwszej choroby na covid. Zwaliłam to na starość i już nawet kupiłam sobie przez internet takie aparaciki słuchowe, które przez kilka dni używałam przed telewizorem. Aż któregoś dnia wydmuchuję nos a tu coś pyknęło w lewym uchu i zaczęłam słyszeć. Zaczęłam cudować – kupiłam irygasin do płukania zatok, zaczęłam codziennie używać Akustone, które do tej pory używałam od czasu do czasu aż tu znów – pyk, pyk w obu uszach. Szybko musiałam wyciszyć telewizor; ogarnęła mnie radość, czy na długo ? nie wiem, ale dobre i to. Muszę wybrać się do laryngologa żeby wzmocnić swój aparat słuchowy wewnętrznie. Dało się odblokować a teraz należy ten stan utrzymać, co daj Boże, amen.

U nas na całego rozpanoszył się covid. Na każdym korytarzu są dwie, trzy osoby chore. Poznajemy to po czarnych wycieraczkach pod drzwiami. Na stołówce prawie pusto. Zerknęłam na korytarze tak zwane medyczne a tam prawie pod każdymi drzwiami czarne wycieraczki, płyny dezynfekujące i fartuchy ochronne. Aż ciarki przechodzą po plecach. Oby nie zaczęło się umieranie.

To byłoby na tyle –Nara !

Droga pod górkę.

Każdy swój wpis kończyłam przesyłając Wam buziaki, aż wreszcie do mnie dotarło, że to żadna przyjemność być całowanym przez staruchę; zwłaszcza teraz jak starucha jest znów chora. W końcu przez dwa tygodnie byłam zdrowa, nie ma co narzekać. Przechodzę zwykłe przeziębienie a pierwsze objawy były takie same jak podczas choroby na covid – omdlenie całego organizmu. Trwało to tylko kilka godzin ale dało mi do zrozumienia, że to właśnie covid spustoszył mój organizm. No i straciłam mój psi węch, nie czuję w ogóle zapachów. A jeszcze nie dawno pisałam, że różnica między mną teraz a mną sprzed pół wieku, jest tylko w wyglądzie, niestety to różnica w całości funkcjonowania organizmu. Z każdym rokiem coś człowiekowi ubywa; żeby tak chciały ubywać kilogramy, ale nie, one się trzymają a nawet wręcz odwrotnie.

Znów napisali do mnie pracownicy naszego DPSu z prośbą żebym poruszyła temat ich drogi do pracy ze wspinaniem się pod górę, po jezdni bez poboczy, na zakręcie , pod lasem. Zobaczę co da się zrobić ; ale o to samo pisałam do pani dyrektor przez rok, a dotyczyło podopiecznych z chodzikami, wózkami, czy o kulach. Po roku, z wielkim trudem, dostaliśmy czipy do drzwi dzięki którym omijamy całą niebezpieczną górę. I było to pozwolenie do korzystania z tego co mieliśmy latami. Przed laty pracownicy również korzystali z tego dobrodziejstwa, a później stop ! Nie wolno. Za dobrze by było. A przecież na dole są dwa wejścia do budynku; do jednego trzeba dotrzeć również idąc pod górkę, ale ta górka jest już bezpieczna bo jest już na naszym podwórku, za ogrodzeniem. Szybko zapomniano o wypadku naszej pracownicy (właśnie w tym miejscu o którym mowa) i to w biały dzień – kobieta wracała z pracy po porannym dyżurze, czyli około godz. 14. Po wypadku była na zwolnieniu lekarskim kilka miesięcy. Ale co to kogo obchodzi. Nasza dyrekcja wsiada w luksusowe auta i omija przeszkody. Na drogę do naszego DPSu psioczą również goście przychodzący z wizytą, nie ci jeżdżący autami ale ci wspinający się pod górę na własnych nogach. Dziesiątki razy wchodzili na nasz teren przy pawilonie i szukali wejścia do budynku. Czy tego nie widzi i nie słyszy o tym pani dyrektor. Nie żal jej ludzi którzy idąc do ciężkiej fizycznej pracy przed jej rozpoczęciem już muszą się zmęczyć wdrapując się pod górę.

Dzisiaj wybrałam się do miasta, nagle widzę jak samochód straży miejskiej zbliża się do mnie i zatrzymuje, a pracownik straży przez uchylone okno samochodu, melduje mi, że moja sprawa nabrała tempa: ów pan przekazał ją z pełną dokumentacją fotograficzną, swojemu naczelnikowi a pan naczelnik już ją zgłosił na Komisji Ruchu Drogowego. Oczywiście chodzi o oznakowanie styku ulic Oficerskiej i Fałata. Przyznałam mu się, choć trochę w zażenowaniu, że sprawa idzie trójtorowo, że zgłosiłam ją i do Zarządu Dróg Zieleni i Transportu i do Inżyniera Ruchu Drogowego.

Jak widzicie działam z rozmachem, Oby coś z tego wyszło. No i nie wiem jak mam Was pożegnać może – PA albo NARA !

Bartosz!

Pisałam już, że pracownicy naszego DPSu napisali do mnie o swoim problemie z poruszaniem się ulicami Oficerską i Fałata w drodze do pracy i z pracy. Nie wiem dlaczego napisali o tym do mnie, ale napisali i muszę coś z tym zrobić. Któregoś dnia zobaczyłam jak pracownik Straży Miejskiej, przy ul. Oficerskiej, zakładał blokadę na koła czyjegoś samochodu, poprosiłam owego pana do siebie i przedstawiłam mu nasz problem. Ów pan wysłuchał mnie uważnie i zajął się sprawą natychmiast. Pojechał w to miejsce o którym mówiłam i zanim do niego doszłam on już je obfotografował. Poinformował mnie, że sprawę zgłosi swojemu naczelnikowi a ten z kolei uczestniczy w Komisji Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego i problem przedstawi. Wyjaśnił mi, że już same pasy uporządkują poruszanie się w tym miejscu. Nie będzie można parkować samochodów tak jak jest to teraz, ponieważ będzie musiała być zachowana odległość 10 m. od pasów, no i kierowcy będą musieli zwalniać i ustępować miejsca pieszym. Pomyślałam sobie – to takie proste a nigdy nikomu nie przyszło do głowy żeby to załatwić. Niedługo wiosna, będzie odświeżanie pasów; nie będę czekała aż zajmie się tym naczelnik Straży. Zadzwoniłam do Kom. Bezpieczeństwa żeby wypytać czy to na pewno dobry adres i jak mam do nich trafić. Okazało się, że pod tym adresem zajmują się szkoleniem kierowców. Ale jednocześnie zostałam poinformowana, że moja sprawa leży w kompetencji Zarządu Dróg Zieleni i Transportu Urzędu Miasta i do Inżyniera Ruchu. Napisałam pismo: dotyczące poprawy bezpieczeństwa ruchu drogowego a właściwie niebezpieczeństwa w ruchu drogowym przy zbiegu ulic Fałata z Oficerską ( przy Wodociągach), wyjaśniając, że jest to miejsce gdzie krzyżują się drogi i pojazdów i pieszych z czterech ulic a nie ma na nim ani znaków, ani pasów, ani nawet chodnika. W poruszaniu się jest kompletna samowolka z duszą na ramieniu. Do tego jeszcze dochodzi samowolka w parkowaniu pojazdów zasłaniająca widoczność. Najgorzej jest w godzinach : 5, 45 – 7 i 21,45 – 22,30 W godzinach tych kończą i zaczynają pracę zmiany pracownicze i DPSu i Wodociągów , dochodzą do tego mieszkańcy wymienionych ulic, samochody dostawcze i ciężki sprzęt wodno – kanalizacyjny. Tworzy się rondo ” śmierci „. Pierwsza rzecz która musi być zrobiona i to już to są pasy, które chociaż trochę poskromią użytkowników tych dróg. Chodnik to jest chyba rzecz oczywista, choć zupełnie zignorowana, a jest to zaledwie kilkanaście metrów kostki brukowej.Czekam z niecierpliwością na reakcję w tej sprawie.

Pismo zgrałam na pendrajwa i wybrałam się do miasta szukać punktu ksero. Szukałam przez godzinę ( ja drepczę nie chodzę ), wszędzie gdzie dotarłam była wywieszona informacja – lokal do wynajęcia lub na sprzedaż. Wreszcie znalazłam. Cała szczęśliwa ponieważ miałam w perspektywie już tylko kancelarię w Ratuszu i powrót do Domu. Nic z tego, w owej kancelarii dowiedziałam się, że owszem oni mogą pismo przyjąć i jak przy okazji będą na ulicy Knosały to pismo doręczą komu trzeba ale nie pokwitują mi przyjęcia. No i już prababcia Danusia wkurzyła się i nawtykała, ponieważ prababcia jest starej daty i wszystko musi mieć czarno na białym. Zmęczona jak sto nieszczęść ruszyłam dalej. Znalazłam – Knosały 3 Inspektor Ruchu Drogowego. Boże, on urzęduje na drugim piętrze w budynku bez windy. Jakoś dociągnęłam się ale ze zmęczenia miałam mroczki przed oczami. Wiem, że powinnam napić się wody, wodę mam ale boję się pić bo nie wiem kiedy dojdę do domu, mogę nie donieść. Proszę napotkaną panią żeby powiedziała mi gdzie dokładnie jest pokój inspektora bo już nie będę miała siły go szukać. Pani mi tłumaczy, że tam na końcu korytarza ale inspektora nie ma jest na kontroli. Nie trudno sobie wyobrazić co wówczas czułam. Ale w naszej rodzinie wszyscy tak mają, że jak jest źle to zaraz po tym będzie dobrze; mamy taki gen naprzemienny w sobie i wywołujemy to dobro u innych. Ja ten gen odziedziczyłam. Raptem słyszę: chciałbym pani pomóc tylko proszę powiedzieć co mogę zrobić. Podnoszę wzrok i widzę przystojniaka około czterdziestki, pytam więc – czy bardzo chce mi pan pomóc? Owszem – słyszę. Tłumaczę więc po co tu przyszłam i że pismo które mam trzeba doręczyć koniecznie za pokwitowaniem odbioru. Pan to pismo wziął i po przeczytaniu nagłówka stwierdził, że to pismo skierowałam do dwóch odrębnych instytucji i że to musi być tak a tak. To niech to pan poprawi. Pan poprawił poszedł w odpowiednie miejsce i wrócił z pokwitowaną kopią. Widziałem, że ma pani jeszcze dwa egzemplarze tego pisma, proszę mi je dać, teraz to pismo skierujemy do drugiej części pani adresata, czyli do Zarządu Zieleni…. który mieści się w innym budynku i stanowi odrębną instytucję, nie podlegającą pod Urząd Miasta. Proszę poczekać pójdę po kurtkę i działamy dalej. Zeszliśmy z drugiego piętra na dół, ja usiadłam na chodziku a pan pobiegł załatwiać sprawę. Wrócił, wręczył mi moje pismo z pokwitowaniem odbioru i wytłumaczył – teraz to już na pewno sprawa zostanie załatwiona. Pani pismo trafiło do jednostki zajmującej się tym o co pani prosi i do jednostki nadzorującej to wykonanie. Pan jest istnym Aniołem, dziękuję bardzo. A pan na to – nie jestem Aniołem tylko Urzędnikiem Państwowym. A jak pan ma na imię – spytałam – B A R T O S Z – odpowiedział. Pomyślałam wówczas, że imię tak samo piękne jak on sam. A wracając do naszych znaków drogowych, to nimi zajmować się będą nie dwie instytucje a trzy, przecież jeszcze Straż Miejska z dokumentacją fotograficzną. Jak myślicie – będzie załatwione?

Buziaki !