AMEN !

Jednak do kościoła chodzić nie będę, – amen – ci „kościelni ” ludzie są bardzo dziwni, nie zrozumiemy się nigdy. W niedzielę wchodzę do kaplicy i już z daleka widzę wielką kartę brystolu, leżącą na miejscu na którym zwykle siadam, z napisem również wielkim – kto nie lubi Papierza ? Ojcze Święty Obronimy Cię. Przełożyłam tę kartkę na inne miejsce, na którym usiadła za chwilę jedna z pań ( usiadła na tę kartkę ). To na pewno było odzewem za moją wypowiedź, że nie lubię Papierza. Uważam, że mam prawo kogoś lubić lub nie. Mnie nie lubią a ja muszę. Przecież Papierz to tylko człowiek. Kapłani na każdym kroku powtarzają, jak któryś z księży zgrzeszy, że jesteśmy tylko ludźmi, to o co kaman? Że ich rozgrzeszać będzie sam Bóg; mnie również Bóg rozgrzeszy, albo i nie, ale nie jakaś Irenka. Nigdy nie żyłam pod dyktando, byłam i jestem cholerną indywidualistką. Mówiąc o Papierzu każde z nas miało na myśli innego Papierza; według mnie Papierz jest jeden, a więc jest nim Franciszek, natomiast panie agitujące mnie miały na myśli Jana Pawła, powinny były dodać, że chodzi o byłego Papierza. Moja odpowiedź byłaby również na NIE ale bez dodatku słownego. Pozwolę sobie wnieść w tekst króciutki cytat z kabaretu – ” Będziesz grał 49 prezydenta Stanów Zjednoczonych ; to jest ich aż tylu ” – pyta ten który ma być tym prezydentem. Tak więc jak mówi się o byłych to należy podać imię, bez imienia sugeruje się Papierza aktualnego.

Wśród komentarzy znalazła się wypowiedź zbiorowa naszych pracowników dotycząca pomocy pijanym podopiecznym. To brzmiało tak trochę jak pretensja do mnie, ponieważ uważam, że każdemu podopiecznemu należy pomagać. Nawet tym zapijaczonym ? pytają pracownice. Nasz Dom staje się przytułkiem dla bezdomnych alkoholików, ( piszą komentatorzy ) którzy nie proszą o pomoc a kategorycznie jej żądają rzucając w nas wulgaryzmami. Zanieczyszczają swoje pokoje odchodami które musimy sprzątać. Mówimy o tym, piszemy w raportach i nic. Potrafią nawet uderzyć, a my musimy spuścić głowę i robić to co do nas należy. Przeraziło mnie to co przeczytałam. Co na to nasza dyrekcja – nic? Nie wie co z tym fantem zrobić. Dyrekcja potrafi tylko robić świństwa swoim podopiecznym a zupełnie nie potrafi zadbać o swoich pracowników. Nie szanują nikogo oprócz siebie samych. Jeśli dyrekcja nie znajdzie wyjścia z tej sytuacji to prababcia Danusia ruszy z interwencją ale tym razem nie do Prezydenta i nie do zwierzchników DPS.. Ale musicie, moi kochani , informować mnie o takich przypadkach, ja to będę filmowała jako dowód. U nas kamer od zatrzęsienia a dyrekcja i tak nic nie wie. Wy sami nie możecie nic zrobić, ja sama również nie wiele ale razem możemy wszystko. Wystarczy mi dać znać a będę wiedziała co z tym fantem zrobić. AMEN.

NARA>

Mniemanie

Dziwni są ci ” kościelni ” ludzie, najpierw przychodzą i proszą żebym poprowadziła majowe i śpiewała razem z nimi a później słyszę – żeby ta Danka robiła nie wiem co, to i tak nikt jej nie lubi. ( Cytat z Felki ). Trudno, przeżyję jakoś to nie lubienie. Zdaję sobie sprawę, że to przez moją pozorną wyniosłość. Ludzie myślą, że mam wysokie mniemanie o sobie – jeśli już to odnoszące się wyłącznie do śpiewania i to w gronie swoich rówieśników. Pisałam nieraz, że jestem jak ten rajgras wyniosły, który jest po prostu trawą. Ale a propos tej mojej wyniosłości, czy jak kto woli, mniemania o sobie, czy ci którzy mówią, że mnie nikt nie lubi są lubiani przez wszystkich ? – warto jest się nad tym zastanowić. Już w przedszkolu, jako czterolatka, za swój śpiew byłam i podziwiana i znienawidzona. Ponieważ śpiewałam w języku rosyjskim , bo było to przedszkole rosyjsko – litewskie, to w domu dostawałam w łeb od brata, który wielkim patriotą był. Chodziłam do przedszkola razem z bratem. To były lata czterdzieste XIX wieku i mieszkaliśmy w Wilnie, a nasz tatuś był osadzony w więzieniu NKWD jako wróg Związku Radzieckiego. Pisałam o tym w swoich wpisach w grudniu 2017r. we wpisie zatytułowanym GALA. Nie znałam się na polityce a mój brat jako sześciolatek już był wytrawnym politykiem. Od najmłodszych lat wiedziałam, że śpiew wzbudza i zachwyt i zazdrość, a nawet nienawiść. Żadne z tych doznań nie jest mi obojętne, z jednych się cieszę inne bardzo bolą, ale cóż, taki jest świat. Próbowałam swoje pozory wyniosłości zmienić na uniżoność, niestety czułam się jakbym się poniżała.

Jako jeden z dowodów nie lubienia mnie była podobno reakcja pielęgniarek na moją interwencję. Była godzina 24, 30 , moje smaczne spanie przerwało stukanie do drzwi, stukanie laską, wyjrzałam a tam na posadzce leży Stasiu i prosi o pomoc. Znam dobrze ból niemocy przy podnoszeniu się a zwłaszcza ze skutkami upadku. Stasiu mówi mi, że leży już tak od kilku godzin bo właśnie dzisiaj nie było obchodu o godz. 23. on leżąc na podłodze nie sięgnie do dzwonka alarmowego, żeby z niego skorzystać należałoby wstać, i kółko się zamyka. Ja już załatwiłam sobie kabel do dzwonka, wiem wszystko o upadaniu, robiłam to wielokrotnie. Zadzwoniłam na alarm ze swojego pokoju, ale na wszelki wypadek wolałam pójść do pielęgniarek dyżurujących, przecież nie wiadomo gdzie mogą być w danej chwili i dzwonka mogą nie słyszeć. Pielęgniarka była w pokoju socjalnym i dzwonka nie słyszała, ale na moją interwencję zerwała się na pomoc. Zanim ja zjechałam windą pielęgniarka i opiekunka już były przy Stasiu. Jak w tym wypadku objawia się nie lubienie mnie, – podobno ktoś kiedyś był z podobną interwencją do tej samej osoby a zamiast pomocy usłyszał – na pewno jest pijany a my do pijaków nie będziemy biegały. Mnie o nic nie pytały i szybko pobiegły z pomocą, bo mnie nie lubią i nie chcą być opisane na tym moim blogu. Nawiasem mówiąc to cieszę się z takiego nie lubienia. Stasiu był trzeźwy i czyściutki, tylko bardzo zmarznięty, a nawet jakby był pijany to i tak należało mu pomóc, skoro wzięto go pod opiekę to klamka zapadła. No chyba, że Stasiu rozpił się w naszym DPSie. Napisałam – chyba – ponieważ pomimo, że dużo się mówi o naszych panach nadużywających to ja nigdy nie widziałam żadnego pana pod wpływem. Nie chadzam tymi ścieżkami co oni.

Uwaga dotycząca naszych alarmów – są źle zlokalizowane. W biały dzień to i widać światełko alarmowe i słychać sygnał, natomiast w nocy personel dyżurny nie siedzi w pokoju w którym są sygnalizacje alarmowe tylko w pokoju po przeciwnej stronie korytarza i pomimo, że drzwi zostawiają otwarte tak w jednym jak i w drugim pomieszczeniu – dzwonków nie słychać.

Zbliża się termin odpowiedzi na moje drugie pismo w sprawie ruchu drogowego, ale już zaobserwowałam wyniki dochodzenia w tej sprawie – śmiech na sali. Samochód który stojąc na zakręcie i przy samym ” pozorowanym ” przejściu najpierw stał tak, że maska samochodu była na tym niby przejściu, później przesunięto go o 1m. dalej, za drugim razem odwrócono tyłem do przejścia i znów przesunięto o 2m. dalej. Ponieważ jest to zakręt i to nie mały a samochód dość duży, to stojąc w tym miejscu zajmuje około 1 m. szerokości jezdni. Zaznaczam, że samochód stoi tam od dwóch lat i nie rusza się z miejsca, stanowi taki oryginalny znak drogowy – uważajcie i piesi i kierowcy bo jak nic dojdzie kiedyś do stłuczki.

Po relaksującej lekturze zatytułowanej ” Wieczór panieński ” o której pisałam w poprzednim wpisie, a która miała mnie nawet doprowadzić do łez, niestety nie doprowadziła, zachwycała przez pierwszych 100 stron, następnych 450 stron po prostu czytało się sympatycznie; teraz wzięłam się za ciężki kaliber – ” Dzieci Hitlera „, już sam tytuł mnie przeraził i szczerze mówiąc ten stan przerażenia towarzyszy mi przy czytaniu każdej strony, ale też jest ciekawość jak sobie radzą w życiu dzieci takich potwornych zbrodniarzy, bo jest to książka o dzieciach najwyższej rangi hitlerowców nie tylko samego Hitlera. Zawsze dzieci odczuwają piętna czynów swoich rodziców, znam to z autopsji, chociaż mój tato stał po drugiej stronie barykady – bronił ludzi przed zbrodniarzami i z narażeniem życia bronił swojej ojczyzny. Moja rodzina żyła z tym piętnem od wybuchu II wojny światowej do śmierci Stalina, później do końca życia moich rodziców odczuwaliśmy skutki tego piętna. Bo ludzie są różni. Tego typu przeżycia również opisałam na swoim blogu. Bardzo chciałabym żeby takie lektury czytał ze zrozumieniem – Putin.

To byłoby na tyle – NARA !

Miłych słów nigdy dosyć.

Takich komplementów jak po kościelnym śpiewaniu nie słyszałam nigdy. Żeby nazwać głos błogosławionym, głos w niebo wzięty – tego chyba nikt nie słyszał. Pewnie to dlatego, że to ludzie kościelni i do tej pory w kościele nie słyszeli melodyjnej interpretacji tekstu. Przynajmniej w naszej kaplicy. Owszem, przychodzą do nas ludzie z zewnątrz i śpiewają ale do tego wykorzystują tylko głos, brak przeżyć, interpretacji tekstu. Jeśli w kościele zaśpiewałam – Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko to głos musiał brzmieć błagalnie i unosić się do nieba, bo w końcu ktoś do kogo zwracałam się śpiewając jest w niebie a ja chciałam żeby ten głos był słyszalny, czyli wzięty, w niebo. Odwoływałam się do istot najwyższych w imieniu wszystkich zebranych w kaplicy. Tym swoim śpiewaniem chyba przekonałam ludzi, że jestem bardzo wierząca, bo wychodząc z kościoła po mszy niedzielnej, na której też śpiewałam, zaczepiła mnie grupka pań pytając czy zechciałabym przystąpić do grupy w obronie Papierza. Nawet nie wiedziałam, że Papierza trzeba przed czymś bronić. Niestety mój śpiew kolidował z odpowiedzią – odpowiedziałam kategorycznie NIE, nie lubię Papierza ze względu na jego pierwotne stanowisko wobec wojny ukraińskiej , za Jego wizytę na Węgrzech, za popieranie wypowiedzi prezydenta Francji – który już nadrobił swoje podejście do Rosji ale brzydki ślad został. Jestem też przeciw lizaniu tyłków patriarchom Moskwy. Tak więc jestem przeciw. Panie pomyliły mój śpiew z moim stanowiskiem wobec Kościoła. Tak w ogóle to ten mój śpiew zwykle wprowadzał w błąd nawet moich najbliższych. Zawsze słyszałam, że to nieprawdopodobne, że to śpiewanie nie jest skierowane imiennie do kogoś, że nie czuję tego w realu, co wyśpiewuję. Tym razem było wyraźne przesłania. Przez to moje śpiewanie dochodziło do rozwodów, mój mąż wydawał ostatnie grosze na taksówkę i jechał za mną do innego miasta żeby podpatrzeć dla kogo ja tak śpiewam. Przykro mi, ale to po prostu interpretacja. Teraz to ja się cieszę, że w ogóle śpiewam, że mój głos się nie zestarzał, nie stracił swojej oryginalności. Wiadomo, że to nie to co było, ale jest jeszcze możliwość popisania się i dziękuję za to Bogu. Nasz ksiądz chciał koniecznie zaśpiewać ze mną i przekonał się co to znaczy tonacja i intonacja, próbował na różne sposoby ( szkoda, że robił to przy mikrofonie ) niestety nie wychodziło ni jak, tak samo jak mnie kiedy ksiądz pierwszy zaintonuje, to śpiewam bo mam większe możliwości, ale się wykańczam. Prosiłam księdza o możliwość zaśpiewania solówki, nie sądziłam, że będzie usiłował mi dorównać. Ponieważ w niedzielę zwróciłam się do księdza z pytaniem czy będę mogła Antyfonę zaśpiewać sama a on się zgodził, to myślałam, że przyjął to do wiadomości i respektowania, a on wchodzi między wódkę a zakąskę i kombinuje. W poniedziałek poszłam do kaplicy z myślą, że sobie pośpiewam – nic z tego, ksiądz szybko wszedł w swoją tonację, na zasadzie – teraz to ty kombinuj. Zrezygnowałam ze śpiewania w ogóle. Ponieważ majowa dla mnie to pół godziny śpiewania a ja tego robić nie mogę, to dziękuję uprzejmie ale z majowych korzystać nie będę. Wychodząc z kaplicy padały pytania – dlaczego nie śpiewałam, więc wytłumaczyłam, a ksiądz temu się przysłuchiwał, że nie współgrają nam tonacje. Już nie dodałam, że dla większości naszych nie ważne jest kto jak śpiewa; każdy śpiewa po swojemu i uważa, że jest wszystko w porządku. Taki śpiew w kilku tonacjach na raz to mnie aż boli. Jak szłam w niedzielę do kościoła to zaczepiła mnie Felka i Marianna z pytaniem – będziesz śpiewała dzisiaj ? Odpowiedziałam, że tak. A nie będziesz się bała, przecież będzie Jan – czyli pan NIKT, mój wróg nr. 1. na dodatek kościelny. Nie będę. I wydaje mi się, że pan NIKT jak w pełni usłyszał jak śpiewam to siedział jak trusia; a jak zaintonował następną pieśń to postarał się ją zaśpiewać nie zaburczeć, w związku z tym ja weszłam w jego tony i też śpiewałam. Tak jak każdy człowiek mam mnóstwo kompleksów i wątpliwości co do swojej osoby, ale nigdy nie miałam wątpliwości, że umiem śpiewać i ze zrozumieniem interpretować śpiewany tekst. Wiem, że większości z nas podoba się pieśń ” Zapada zmrok ” , ma piękną melodię i równie piękny tekst. Kilkukrotnie rozmawiałam z księdzem żeby ją zaśpiewać na majowej, zawsze było na nie – jak można śpiewać o zapadającym zmroku rano – argumentował. Można, ponieważ interpretacją można stworzyć każdą atmosferę. Po za tym osoby które przychodzą do kaplicy proszą o tę pieśń i doszło do tego, że przychodzimy wcześniej i za każdym razem śpiewamy pieśń ” zakazaną „, bo bardzo ją lubimy. Już tego robić nie będziemy, nie chcę narażać się, bo teraz, mimo, że jestem po spowiedzi czuję się największą grzesznicą w naszym DPS. i to przez moje ulubione majowe.

To byłoby na tyle – NARA !

Starość nie radość…

Coraz droższa jest starość; wreszcie zakończyłam bieganinę do optyków z doborem okularów. Dożyłam takiego momentu, że muszę mieć dwie pary okularów – do noszenia i do czytania, czyli dwa razy po dwa szkła = cztery szkła a jedno szkło, w moim wypadku, kosztuje 700 zł. Cena szkieł zupełnie nie interesuje lekarzy okulistów, wypisują recepty wg. swojego widzi mi się. Np. przychodzę do okulisty z prośbą o mocniejsze okulary ponieważ te które mam już nie zdają egzaminu, a pani doktor, po bardzo długim badaniu wzroku wypisuje mi słabsze szkła. Nie daj Boże żebyś się odezwała podczas badań. Pani doktor może się zdenerwować. Nigdy nie zwracałam uwagi ile dioprii wypisuje doktor, miałam całkowite zaufanie, aż do teraz. Minęło ponad rok zanim dobrałam jako tako odpowiednie okulary; najpierw była wymiana szkieł nowo zrobionych, a później wymiana oprawek które były ruchome i obsuwały się po policzku. To wszystko niestety kosztuje, jednak z tym się nie liczy ani lekarz, ani optyk. ( I pomyśleć, że moje stare okulary znalazłam w parku na ławce, najpierw szukałam właściciela a jak założyłam, po pół roku, to w zachwycie nosiłam je przez 10 lat ). Także kochani zanim zechcecie zmienić okulary sprawdźcie ile dioprii macie teraz i od razu popatrzcie ile ich wypisze lekarz na recepcie, to oszczędzi wam czas i pieniądze. Ja tego nie zrobiłam i odczułam skutki i w czasie i w finansach. Starość nie radość.

Nie wiele piszę ponieważ, po pierwsze nie ma o czym, a po drugie musiałam się trochę odchamić i wykorzystać te nowe okulary, tak więc czytam. Nie mogłam sobie dobrać lektury która by mnie wciągnęła, czytałam bo czytałam, aż do teraz, wreszcie trafiłam na książkę którą chce się czytać i o dziwo nie jest to lektura społeczno – obyczajowa, ani biograficzna, ( są to dwa gatunki które najbardziej lubię ) tylko książka prawie o niczym, bo tylko o przyjaźni kobiet w szarym, codziennym dniu w czasach nam współczesnych, ale jak napisana – to majstersztyk możliwości literackich pisarzy. W książce tej każde zdanie wprowadza w zachwyt i to już od pierwszej strony – jestem dopiero na 102 stronie ( jak przystało na prababcię 102 ) a książka ma tych stron 550. Autorka – pani Izabela Pietrzyk jest osobą o wyjątkowych zdolnościach literackich, jest nad wyraz inteligentna, bystra, słuchająca ludzi i pilnie obserwująca ich. Porusza tematy dobrze nam znane, posługuje się słownictwem takim samym jak my, ale tworzy z tych słów kwint esencję wyrażeń i emocji. Mowa jest o książce zatytułowanej ” Wieczór panieński „. Czytając te 102 strony co chwila wybuchałam śmiechem, gromkim śmiechem. Podobno będę też płakała, tak zapowiedziała osoba polecająca mi tę książkę. A poleciła mi ją, po długich i ciężkich cierpieniach – nasza Kasia a teraz ja polecam ją swoim czytelnikom.

Moje klepanie w klawiaturę przerwało pukanie do drzwi, otwieram a tam delegacja kościelna z pytaniem czy nie mogłabym wszystkiego odłożyć i pójść z nimi do kaplicy, bo ludzie się schodzą a nie ma kto poprowadzić majową. Ta informacja była dla mnie takim kopniakiem na wyzwolenie energii, że trudno sobie to wyobrazić. Szybko wyłączyłam komputer, bez kliknięcia w zapisz szkic, wyłączyłam pralkę w połowie prania, zebrałam swoje odręcznie zrobione śpiewniki i do kaplicy, w której już od progu zaczęłam śpiewać – Chwalcie łąki umajone i i poszło wszystko do przodu. Znów słowo – zaśpiewaj – stało się wyzwalaczem energii. Panie które po mnie przyszły pomyślały nawet o tym żeby wziąć swoje stare śpiewniki zrobione cztery lata temu przeze mnie.

To byłoby na tyle – NARA !