Dziwni są ci ” kościelni ” ludzie, najpierw przychodzą i proszą żebym poprowadziła majowe i śpiewała razem z nimi a później słyszę – żeby ta Danka robiła nie wiem co, to i tak nikt jej nie lubi. ( Cytat z Felki ). Trudno, przeżyję jakoś to nie lubienie. Zdaję sobie sprawę, że to przez moją pozorną wyniosłość. Ludzie myślą, że mam wysokie mniemanie o sobie – jeśli już to odnoszące się wyłącznie do śpiewania i to w gronie swoich rówieśników. Pisałam nieraz, że jestem jak ten rajgras wyniosły, który jest po prostu trawą. Ale a propos tej mojej wyniosłości, czy jak kto woli, mniemania o sobie, czy ci którzy mówią, że mnie nikt nie lubi są lubiani przez wszystkich ? – warto jest się nad tym zastanowić. Już w przedszkolu, jako czterolatka, za swój śpiew byłam i podziwiana i znienawidzona. Ponieważ śpiewałam w języku rosyjskim , bo było to przedszkole rosyjsko – litewskie, to w domu dostawałam w łeb od brata, który wielkim patriotą był. Chodziłam do przedszkola razem z bratem. To były lata czterdzieste XIX wieku i mieszkaliśmy w Wilnie, a nasz tatuś był osadzony w więzieniu NKWD jako wróg Związku Radzieckiego. Pisałam o tym w swoich wpisach w grudniu 2017r. we wpisie zatytułowanym GALA. Nie znałam się na polityce a mój brat jako sześciolatek już był wytrawnym politykiem. Od najmłodszych lat wiedziałam, że śpiew wzbudza i zachwyt i zazdrość, a nawet nienawiść. Żadne z tych doznań nie jest mi obojętne, z jednych się cieszę inne bardzo bolą, ale cóż, taki jest świat. Próbowałam swoje pozory wyniosłości zmienić na uniżoność, niestety czułam się jakbym się poniżała.
Jako jeden z dowodów nie lubienia mnie była podobno reakcja pielęgniarek na moją interwencję. Była godzina 24, 30 , moje smaczne spanie przerwało stukanie do drzwi, stukanie laską, wyjrzałam a tam na posadzce leży Stasiu i prosi o pomoc. Znam dobrze ból niemocy przy podnoszeniu się a zwłaszcza ze skutkami upadku. Stasiu mówi mi, że leży już tak od kilku godzin bo właśnie dzisiaj nie było obchodu o godz. 23. on leżąc na podłodze nie sięgnie do dzwonka alarmowego, żeby z niego skorzystać należałoby wstać, i kółko się zamyka. Ja już załatwiłam sobie kabel do dzwonka, wiem wszystko o upadaniu, robiłam to wielokrotnie. Zadzwoniłam na alarm ze swojego pokoju, ale na wszelki wypadek wolałam pójść do pielęgniarek dyżurujących, przecież nie wiadomo gdzie mogą być w danej chwili i dzwonka mogą nie słyszeć. Pielęgniarka była w pokoju socjalnym i dzwonka nie słyszała, ale na moją interwencję zerwała się na pomoc. Zanim ja zjechałam windą pielęgniarka i opiekunka już były przy Stasiu. Jak w tym wypadku objawia się nie lubienie mnie, – podobno ktoś kiedyś był z podobną interwencją do tej samej osoby a zamiast pomocy usłyszał – na pewno jest pijany a my do pijaków nie będziemy biegały. Mnie o nic nie pytały i szybko pobiegły z pomocą, bo mnie nie lubią i nie chcą być opisane na tym moim blogu. Nawiasem mówiąc to cieszę się z takiego nie lubienia. Stasiu był trzeźwy i czyściutki, tylko bardzo zmarznięty, a nawet jakby był pijany to i tak należało mu pomóc, skoro wzięto go pod opiekę to klamka zapadła. No chyba, że Stasiu rozpił się w naszym DPSie. Napisałam – chyba – ponieważ pomimo, że dużo się mówi o naszych panach nadużywających to ja nigdy nie widziałam żadnego pana pod wpływem. Nie chadzam tymi ścieżkami co oni.
Uwaga dotycząca naszych alarmów – są źle zlokalizowane. W biały dzień to i widać światełko alarmowe i słychać sygnał, natomiast w nocy personel dyżurny nie siedzi w pokoju w którym są sygnalizacje alarmowe tylko w pokoju po przeciwnej stronie korytarza i pomimo, że drzwi zostawiają otwarte tak w jednym jak i w drugim pomieszczeniu – dzwonków nie słychać.
Zbliża się termin odpowiedzi na moje drugie pismo w sprawie ruchu drogowego, ale już zaobserwowałam wyniki dochodzenia w tej sprawie – śmiech na sali. Samochód który stojąc na zakręcie i przy samym ” pozorowanym ” przejściu najpierw stał tak, że maska samochodu była na tym niby przejściu, później przesunięto go o 1m. dalej, za drugim razem odwrócono tyłem do przejścia i znów przesunięto o 2m. dalej. Ponieważ jest to zakręt i to nie mały a samochód dość duży, to stojąc w tym miejscu zajmuje około 1 m. szerokości jezdni. Zaznaczam, że samochód stoi tam od dwóch lat i nie rusza się z miejsca, stanowi taki oryginalny znak drogowy – uważajcie i piesi i kierowcy bo jak nic dojdzie kiedyś do stłuczki.
Po relaksującej lekturze zatytułowanej ” Wieczór panieński ” o której pisałam w poprzednim wpisie, a która miała mnie nawet doprowadzić do łez, niestety nie doprowadziła, zachwycała przez pierwszych 100 stron, następnych 450 stron po prostu czytało się sympatycznie; teraz wzięłam się za ciężki kaliber – ” Dzieci Hitlera „, już sam tytuł mnie przeraził i szczerze mówiąc ten stan przerażenia towarzyszy mi przy czytaniu każdej strony, ale też jest ciekawość jak sobie radzą w życiu dzieci takich potwornych zbrodniarzy, bo jest to książka o dzieciach najwyższej rangi hitlerowców nie tylko samego Hitlera. Zawsze dzieci odczuwają piętna czynów swoich rodziców, znam to z autopsji, chociaż mój tato stał po drugiej stronie barykady – bronił ludzi przed zbrodniarzami i z narażeniem życia bronił swojej ojczyzny. Moja rodzina żyła z tym piętnem od wybuchu II wojny światowej do śmierci Stalina, później do końca życia moich rodziców odczuwaliśmy skutki tego piętna. Bo ludzie są różni. Tego typu przeżycia również opisałam na swoim blogu. Bardzo chciałabym żeby takie lektury czytał ze zrozumieniem – Putin.
To byłoby na tyle – NARA !