Wysiadka zdrowotna współtowarzyszy …

współtowarzyszy niedoli starczej; chociaż Grzesia nazwać starcem nie można. Grzesiu ma 59 lat ale już od trzech tygodni przebywa w szpitalu. Zanim do niego trafił cierpiał od miesiąca. Objawy poważnej choroby zaczęły się od podwójnego widzenia w jednym oku i towarzyszącymi z tym bólami głowy. Niby był leczony, ale to leczenie polegało po prostu na założeniu opatrunku na chore oko, i to wszystko. Cierpieniami Grzesia wreszcie zainteresowały się opiekunki i pielęgniarki ze zmiany po południowej i zawiozły go do szpitala na SOR, na zasadzie – niech go w końcu ktoś porządnie przebada. I przebadali, podejrzewając skutki od kleszczowe i odesłali go na neurologię. Diagnoza okazała się trafna. Odwiedziłam Grzesia w szpitalu, żeby zobaczyć co się dzieje, że tak długo go trzymają. Okazało się, że jest już prawie dobrze, wdrożone leczenie poskutkowało, przede wszystkim Grzesia już nic nie boli, jednak podczas trwania choroby to chore oko zamknęło się bez możliwości otwarcia; i teraz lekarze pracują nad otwarciem chorej powieki. Przez 10 dni będzie podawany lek, który zadziała na jej otwarcie, jednak lek ten bardzo niekorzystnie wpływa na cukrzycę, którą również ma Grzesiu, dlatego właśnie musi być podawany wyłącznie w szpitalu. Grzesiu cały czas leży pod pompą insulinową, która zbija mu cukier. Lekarze są pewni, że za kilka dni do nas wróci z szeroko otwartym okiem i z normalnym, nie podwójnym widzeniem.

Z Małgosią jest gorsza sprawa, ona nie chce pomocy. Twierdzi, że się leczy, ale moim zdaniem jest z nią coraz gorzej. Małgosia ma uraz na wszelkie odgłosy. Nikt nie może do niej się odezwać bo ona łapie się za głowę i każe odejść. Jak zobaczyłam to po raz pierwszy to pomyślałam, że boli ją głowa i taki głos jak mój może ją drażnić. Ale po pewnym czasie okazało się, że i Krysi głos ją boli i Tomka i całej reszty znajomych. Bliżej niż ze mną Małgosia jest z Basią i Gienią, ale są to, jak dla mnie, takie trochę oziębłe przyjaźnie. Wiedzą, że z Małgosią jest źle, potwierdzają to zdecydowanie, ale nie mają zwyczaju wtrącać się w czyjeś życie. Pomóż jej, mówi do mnie Basia, jesteś otwarta i konsekwentna to przebijesz ten chiński mur jakim otoczyła się Małgosia. Od Gieni usłyszałam to samo, ona się nigdy i do nikogo nie wtrąca. Czyli, że łączą ich tylko konwenanse a ja myślałam, że to przyjaźń. Nie mogę nie robić nic. Spróbowałam ponownie porozmawiać z Małgosią. Podchodząc do niej zaczęłam mówić cichym głosem żeby jej nie urazić. Małgosiu, widzę, że potrzebujesz izolacji od otoczenia – oj, tak, tak, Danusiu. Są na to dwa sposoby – mechaniczny, czyli zatyczki do uszu i owinięcie głowy miękkim szaliczkiem, który ciebie odizoluje od otoczenia, albo skorzystanie z Pobytu Dziennego w Szpitalu Psychiatrycznym . Polecam, korzystałam i jestem pełna podziwu fachowości lekarzy i umiejętności terapeutów. Małgosia się zirytowała i z krzykiem do mnie – przecież moja córka jest psychiatrą, nie muszę korzystać z usług innych. Pomyślałam sobie – albo to kiepska córka, albo kiepski z niej psychiatra. a powiedziałam – z tobą jest coraz gorzej, to widzimy my, życzliwi dla ciebie ludzie pomimo ,że stworzyłaś przed nami mur, chcemy ci pomóc, tylko nie wiemy jak. Małgosia złapała się za głowę i kazała mi odejść. Spróbuję jeszcze raz, tylko, że nie wiem jak. Powiem jej, że jeśli zdecydowałaby się pójść na Dzienny Pobyt, to gotowa jestem pójść razem z nią, żeby dodać jej otuchy. Na prawdę, byłam i jestem zachwycona pobytem na tym Oddziale i uważam, że każdy człowiek powinien co jakiś czas skorzystać z pomocy tego typu fachowców. Chociaż w żadnym razie nie polecam naszego psychiatrę z naszego DPSu jego nie nazwę fachowcem tylko szują, która powinna mieć odebrane prawa zbliżania się do ludzi, nie mówiąc o ich leczeniu. Jaki jest nasz psychiatra opisuję w kilku swoich wpisach na blogu, mianowicie – wpis z 21 marca 2018r. zatytułowany Blog i dezorganizacja pracy. Z dnia 7 maja 2018r. zatytułowany – Naśladowcy Kaszpirowskiego i we wpisie Codzienność z dnia 23 marca 2019r. jako drugi temat jest wspomniane o aktywności naszego psychiatry. To, że u nas ludzie z dnia na dzień zapadają w jakąś ospałość, niemoc, apatię, to wyłącznie zasługa naszego psychiatry i jego szastanie lekami które usypiają albo doprowadzają do zachowań szaleńczych – jak moją sąsiadkę z ul. Radiowej, którą w kaftanie bezpieczeństwa zabrał do siebie na zamknięty oddział psychiatryczny. On wypisuje w nadmiarze takie leki a pielęgniarki ( znam przypadki trzech pielęgniarek, w tym dwóch już byłych) , które podawały leki na sen i okradały śpiących podopiecznych. Opisałam to na przykładzie Gieni, której podano za dużą dawkę po której Gienia wprawdzie się obudziła ale straciła mowę i złote pierścionki. Trochę takich podłych ludzi już ubyło z naszego Domu ale została jeszcze czwórka, trzech wysoko postawionych i jedna z tych podłych pielęgniarek. Mam nadzieję, że los ich odpowiednio ukarze, bo ja to mogę co najwyżej opisać i liczyć na to, że ktoś im się wreszcie do tyłka dobierze. Przez takich właśnie ludzi, w razie tąpnięcia psychicznego, nie mamy się do kogo zwrócić. Musimy szukać pomocy na zewnątrz, bo nasz psychiatra nie pomaga nam tylko nas wykańcza. Och, jak chciał mnie wykończyć, czułby się zasłużony u naszej pani dyrektor, a ja im pokazałam gdzie babcia koszyk nosi, albo jak kto woli pokazałam gdzie się zgina dziób pingwina.

To byłoby na tyle – NARA!

Wizyta w LAURENTIUSIE.

Od lat nie wyjeżdżałam nigdzie, a ponieważ w Laurentiusie byłam kilkukrotnie przed laty, i zawsze było bardzo elegancko, tak więc postanowiłam, że zobaczę jak jest teraz. W odpowiedzi na mój podziw zawsze słyszałam – co się pani dziwi, przecież to jest prywatny Dom Opieki, stać ich na znacznie więcej niż nas. U nas, jak w żadnym innym Domu, dominuje bylejakość w organizacji jakichkolwiek spotkań czy imprez. Nikt nie wykazuje staranności w organizacji pracy, i ta bylejakość jest akceptowana przez panią dyrektor. Ona widzi jak jest u innych a nie widzi, że u nas to byle co. Już na samym wstępie odczuliśmy, że wyjazd zorganizował nasz Dom – na pierwszych kilometrach objawiło się niechlujstwo – samochód którym jechaliśmy jadąc gubił śruby od koła. Musieliśmy wysiąść i zaczekać na drugi samochód. Jechaliśmy samochodem który stał w garażu nie wykorzystywany do jazdy. Kompletny laik wiedziałby, że przegląd takiego samochodu jest konieczny. A u nas jest – jakoś to będzie, Nie było, był cud, że nic nam się nie stało. Od kilku dni było wiadomo, że samochód musi być gotowy do drogi – ale kto by się tym przejmował. Przypomniał mi się Sylwester sprzed wielu laty, zorganizowany w naszej stołówce, przy organizacji którego również nie przewidziano np. że w godzinach porannych, pomimo że to grudzień, będzie świeciło słońce. Przygotowano sfilmowaną kronikę wydarzeń z opisami, które miała odczytywać pani socjalna. ( Taki program na Sylwestra ) ale i tu niedbalstwo dało o sobie znać – nie wzięto pod uwagę, że pomieszczenie w którym miała być wyświetlana kronika ma z trzech stron oszklone i nasłonecznione okna, że okna nie mają żadnych zasłon, a impreza rozpoczęła się o godzinie 10 rano. To był nie wypał pierwsza klasa. Pani dyrektor przyszła do mnie prosząc żebym coś zaśpiewała. Niestety ja do wszystkiego szykuję się bardzo starannie, a byle jakie śpiewanie mogła zaintonować sama. Takich niewypałów można liczyć na pęczki. Ale wróćmy do Laurentiusa . Organizatorzy przygotowali dla swoich gości, dzień japoński, także już od wejścia były widoczne w mnogości kwiaty kwitnącej wiśni i magnolii, a cały personel krzątał się przystrojony w kimona. ( Wszystko przygotowano własnym sumptem ). Stoły rozstawiono pod namiotami i pięknie nakryto. Na stołach nie było nic nadzwyczajnego, a udawane sushi było, według mnie, nie smaczne ( niestety nie znam oryginalnego smaku sushi, może taki właśnie ma być ), ale wszystko wyglądało pięknie. Różne gry i zabawy nawiązywały do tradycji kraju kwitnącej wiśni. Jeśli w tym wszystkim był koszt na który nas nie byłoby stać to prowadząca – zawodowa artystka przygotowana do tej roli perfekcyjnie. Nasze panie stale prowadzące wszelkie spotkania, musiałyby się trochę napracować żeby pokazać, że coś potrafią, bo chyba już wiedzą, że prymitywne wygłupy i krzyki to nie rozrywka. Jedna z naszych podopiecznych, w podsumowaniu powiedziała krótko – w porównaniu z tym co jest tu, to u nas barachło. Każdy ktokolwiek wejdzie na podwórze przed Laurentiusem to z miejsca jest zachwycony widokiem, przestrzenią pięknie zagospodarowaną. U nas też tak mogłoby być. Mamy przepiękne tereny tylko niestety zaniedbane. Pani dyrektor swoje rządy rozpoczęła od wypowiedzenia użytkowania samowolnie powstałych ogródków na naszym terenie. Dopatrzyła się w dokumentacji, że rozległy teren przy budynku mieszkalnym, który kiedyś należał do naszego DPSu, jest nadal naszą własnością. Natychmiast pozbyła się „dzikich lokatorów ” użytkowników tych ogródków.. I na tym poprzestała. Po prostu wyrzuciła ludzi żeby pokazać kto tu rządzi – i co? i nic. Myśleliśmy, że coś powstanie na tym terenie, jakiś spacerniak z ławeczkami, a został, po latach nie użytkowania – busz. Teren ten wymagałby tylko odnowienia płotu, ale tego sięgającego aż do lasu ( pani dyrektor na pewno nie wie, że taki płot był ), rozplantowania terenu i odrestaurowania pięknych schodów. Pod naszym Domem również są piękne schody, niestety zaniedbane jak wszystko u nas. Cały ten teren jeśli byłby zadbany, byłby piękniejszy od tego przy Laurentiusie. Nie mogę nie wspomnieć z czym my pojechaliśmy w gości; otóż naszą wizytówką była skacowana Felka, która obrzygała krzewy w pobliżu naszego namiotu. Ludzie przychodzili do nas z pytaniem – to chyba wasza tam tak zanieczyszcza? A co na to pani dyrektor – podchodziła głaskała, czule zwracając się per pani Feluniu. A pani Felunia na podtrzymanie swojego ciągłego rauszu, wyciągała buteleczkę z torby i siorbała. Przykro było patrzeć zwłaszcza, że obok Felki siedział Grzesiu, który rzekomo nadużywał za co był karany i pomiatany przenoszeniem z pokoju do pokoju. Jego nikt nigdy nie widział w takim stanie w jakim bywa nagminnie Felka. Pani dyrektor wyjechała wcześniej a wyjeżdżając powinna była zabrać ze sobą swoją Felunię. Poprzednio, oczkiem w głowie obu dyrektorek była pani NIKT, również alkoholiczka, która miała zwyczaj rabowania wszystkiego ze stołów. Na takie okoliczności dawne chórzystki zabierały ze sobą jak największe torby. Jak kiedyś zaczęły się szarpać to wszystko co było na stole pozalewały kawą, herbatą i napojami. Miało to miejsce w Biskupcu, tam również było wiadomo kto przy tym stole siedział. Nie na darmo mówi się, że u nas to jest przechowalnia alkoholików. Co jakiś czas dajemy temu dowód wszem i wobec, a ci najgorsi alkoholicy są do czegoś bardzo potrzebni naszej dyrekcji. Bo są alkoholicy jeszcze honorowi, i zupełne barachło bez honoru – takich się hołubi.

NARA !

Interwencja Telewizji Polsat…

Program nadany 5 lipca br. a interwencja dotyczyła kilkunastoletniego oczekiwania na mieszkanie matki z trójką dzieci. To żadna nowość, że ludzie oczekują latami na mieszkanie komunalne. O tym co dzieje się z mieszkaniami komunalnymi z odzysku opisuję na swoim blogu. Wszystkie moje najgorsze przeżycia dotyczyły faktu, że nie oddałam swojego mieszkania kolekcjonerom mieszkań, czyli dyrekcji Domu Opieki w którym przebywam. Wszyscy dyrektorzy Domów Opieki, w całej Polsce, tworzą mafię i zagarniają dobytek swoich podopiecznych, zwłaszcza mieszkań. Za to, że o tym pisałam straszono mnie latami. Straszono Sądem, Szpitalem Psychiatrycznym. Straszyła mnie tak samo dyrekcja Domu jak i Prezydent Miasta, twierdząc, że pisząc bloga szkaluję dobre imię naszego DPSu. Czyli, że bloga czytali i tym samym zezwalali na zawłaszczanie mieszkań. Już w Części I w rozdziale III VI, VII i IX swojego bloga pisałam o niezdrowym zainteresowaniu się moim mieszkaniem. W czasie kiedy robiono wszystko żeby mnie złamać Urząd Gminy naszego miasta stracił kilka albo i kilkanaście mieszkań. W rozdziale VI opisałam nieludzkie postępowanie dyrektorki Domu dla niewidomych, która gnębioną przez siebie kobietę trzymała w tym Domu jako przynętę do załatwiania dla siebie mieszkań komunalnych. Dyrektorka rabowała wręcz te mieszkania bez żadnych skrupułów i rządziła tym Domem do swoich osiemdziesiątych urodzin. Nikogo to nie obchodziło; obchodziłam ja, że o tym pisałam. Teraz pomnóżcie tych wszystkich dyrektorów w całej Polsce, przez ich lata pracy a iloczyn pokarze ile mieszkań poszło w nie powołane ręce, tysiące. To wszystko dla tego, że nami rządzą osoby mające wypaczone ambicje. Ich ambicją jest jak najwięcej zawłaszczyć, a po mnie choćby potop.

Teraz z innej beczki. Uśmiałam się jak dowiedziałam się co zrobiła Irena – pensjonariuszka naszego Domu. Irenka, przewróciła się i nie mogła się podnieść. To u nas normalka. Stasiu jak się przewrócił w swojej łazience to na tyłku podjechał pod mój pokój i walił lachą aż się obudziłam i pomogłam. Ja upadałam wiele razy i tak jak Danusia namordowała się żeby mnie podnieść to aż strach wspominać; a Irena, ponieważ łatwiej jej było sięgnąć po telefon niż do guziczka alarmowego zadzwoniła pod 112. W życiu nie wpadłabym na taki pomysł. No, ale pomogło. Nasi mieszkańcy mają pomysły, że głowa mała. Chyba już o tym pisałam jak podczas pandemii Jadzia J. zadzwoniła pod numer pod którym można było zamówić u wolontariuszy jedzenie i zrobiła to. Samochód z jedzeniem stał długo pod naszym Domem, konkretnie pod moim oknem i trąbił. Nie wiedziałam o co chodzi, później okazało się, że to pomysł Jadzi. Dlaczego to zrobiłaś – pytałam, a ona na to – bo mi nie smakowała nasza kolacja.

Wczoraj odwiedziła mnie osoba której nie spodziewałabym się nigdy w życiu. Ledwie ją znałam no i oczywiście nie poznałam. To pani Marysia, siostra Janusza o którym pisałam na blogu – 28 października 2018 r. w rozdziale zatytułowanym – Sąsiedzi 2. Pisałam o jego bujnym życiu, o mnogości żon i kochanek i o groteskowym jego starcie do mnie. Ten start oczywiście był falstartem który zamienił się w wieloletnią przyjaźń z nim, jego żonami i kochankami. Jego siostrę znałam o tyle o ile Ze smutkiem opowiedziała mi, że już nie żyją te wszystkie żony i kochanki; o śmierci Janusza to wiedziałam i pisałam o sądzeniu się wszystkich żon i dzieci o spadek. Wszystko przemija a z perspektywy wszystko jest groteską.

Odwiedził mnie również gość z przeszłości i to dalekiej przeszłości, to znajomy z dzieciństwa, jeszcze z lat czterdziestych ubiegłego wieku. Po wojnie, nasze rodziny przyjechały tym samym transportem z Wilna i później zamieszkały w tym samym domu przy Al. Warszawskiej. Przyszedł żeby się dowiedzieć jak mi się żyje w tym DPSie , bo jego siostra, która mieszka sama, a nie powinna, planuje coś ze sobą zrobić, może właśnie zamieszkać w naszym Domu. Niestety jej piękna córka, która również do mnie przyszła, mieszka na stałe w Kanadzie a z mamą coś trzeba zrobić. Zaprosili mnie do niej żebym rozmawiając zachęciła do zamieszkania w naszym DPSie. Ponieważ tak odległe wspomnienia rodzą natychmiastową sympatię tak więc w najbliższy wtorek wybieram się w gości i będę namawiała.

I to byłoby na tyle – NARA !

Lektura…

Pomimo, że byłam usilnie namawiana na wstąpienia do klubu ” kryminalistek ” , kryminałów czytać nie będę. Jeszcze nie zdarzyło mi się żebym nie przeczytała książki polecanej mi przez kogoś; zawsze ją przeczytałam i później stwierdzałam czy ta pozycja podobała mi się czy nie. Kryminał który dostałam z polecenia, przeczytałam w 1|3 a dalej to mnie aż odrzucało. Nie idzie mi czytanie kryminałów i romansów. Także jak w prezencie imieninowym dostałam autobiografię Tiny Turner to rzuciłam się na nią jak hiena na padlinę, chociaż Tina Turner, jako piosenkarka wcale mnie aż tak bardzo nie interesuje. Z przyjemnością posłucham jednej czy dwóch , bardziej znanych utworów i mam zdecydowanie dosyć. Moje ulubione, za graniczne piosenkarki to Houston, Dion, Streisand, Mathieu. Autobiografię Tiny przeczytałam z przyjemnością, jeśli można nazwać przyjemnością czytanie o straszliwych przeżyciach z mężem – damskim bokserem. Podziwiam ludzi którzy tak uparcie dążą do sławy, a jednocześnie dziwię się tym ludziom, i to wszystkim, nie tylko Tinie – po co aż tak, przecież to straszliwie trudne życie. W biografii Tiny znalazłam kilka punktów wspólnych z moją biografią : pierwszy publiczny występ w wieku czterech lat, mąż przemocowiec i trzeci punkt wspólny to szwindel. Tak w Szwajcarii nazywają po udarowe zawroty głowy z upadkami. Tina, ostatnie lata życia spędziła w Szwajcarii u boku ukochanego mężczyzny. Szwajcarią była zachwycona.

W czasie bytności w naszej bibliotece, szukając lektury dla relaksu natknęłam się na biografię Krystyny Sienkiewicz i poprosiłam Kasię o tę książkę. Kasia ze smutkiem odpowiedziała mi, że już ją odłożyła dla pani Małgosi. Zaczęłam szperać dalej i natknąwszy się na biografię Wojciecha Pokory powiedziałam – no to niech będzie Pokora. A Kasia w śmiech. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem. Okazało się, że jakiś czas temu te same słowa słyszała z ust Małgosi. Za chwilę do biblioteki wchodzi Małgosia – położyła przeczytaną lekturę, wzięła biografię Krystyna Sienkiewicz i wyszła. Czy mogę zobaczyć co zwróciła Małgosia? Kasia podaje mi książkę i patrzy na mnie z tajemniczą miną. Czytam tytuł – Dzieci Hitlera, w tym momencie parsknęłam śmiechem, przecież czytałam ją trzy tygodnie temu. Żeby bez umawiania się czytać tę samą lekturę i biorąc ją w ręce mówić te same słowa? Szczerze – dla mnie to zaszczyt, że pomimo takiej przepaści intelektualnej ( Małgosia była wykładowcą uniwersyteckim ), mamy te same zainteresowania literaturą i takie same poglądy na większość spraw.

Jeszce jeden zaszczyt mnie spotkał, jak zupełnie nieznajomy mi pan, podopieczny naszego Domu, przyszedł do mnie ze skargą i prośbą o pomoc. Prośbę spełniłam i wszystko poszło po jego myśli. Byłam bardzo zdziwiona, że nie mógł sam załatwić tak oczywistej sprawy jak zawiezienie go do lekarza. Szłam, do osoby odpowiedzialnej w bojowym nastawieniu, na zasadzie – no jak tak można, przecież to bardzo chory człowiek oczekujący od pani pomocy. Jakież było moje zdziwienie jak usłyszałam – mówisz masz, samochód do dyspozycji wraz z opiekunem. Nasi mieszkańcy to już nie w pełni rozumieją co się do nich mówi i chyba nie mają cierpliwości w dogadaniu się, ale dobrze, że wiedzą do kogo można przyjść ze skargą.

Jeszcze słówko do Mikusia, który uparcie do mnie pisze oczekując odpowiedzi i jej nie ma i mieć nie będzie. Dziesiątki razy pisałam, że odpisuję tylko na treści pisane w języku polskim i tylko na swoim blogu. Ja nawet nie wiem w jakim języku pan do mnie pisze.

To byłoby na tyle – NARA

Gimnastyka…

to jest kolejna rzecz którą szanowna pani dyrektor postanowiła zniszczyć, twierdząc wszem i wobec, że chce zwiększyć liczebność ćwiczących. Mamy salę gimnastyczną w której swego czasu gimnastyka odbywała się codziennie, tłumnie uczęszczana. Panie socjalne, powiedzmy – Natalka i Dorotka, wówczas na ich miejscu był ktoś inny, chodziły po pokojach zapraszając na gimnastykę; jednym tylko przypominały, innych przyprowadzały lub przywoziły i oddawały w ręce fizjoterapeutek – na tym stanowisku pracowały trzy osoby. Fizjoterapeutki sprawdzały wydolność fizyczną nowo przybyłych i podczas ćwiczeń mówiły co dana osoba wykonywać może a czego nie powinna. Przy cięższych stanach chorobowych jedna z terapeutek nie odstępowała danej osoby. Dla osób sprawniejszych fizycznie zorganizowano gimnastykę dodatkową. O godzinie 11 była gimnastyka na krzesełkach a o godzinie 12 na materacach. CODZIENNIE ! Na czym polega niszczenie tak podstawowej i koniecznej czynności jaką jest gimnastyka – otóż najpierw zmniejszono częstotliwość z pięciu dni tygodniowo do dwóch. Zlikwidowano jeden etat fizjoterapeuty. Panie socjalne przestały zapraszać na gimnastykę. Coraz częściej gimnastyki nie było w ogóle, także ludzie zaczęli się od niej odzwyczajać. Teraz, ni z tego ni z owego, gimnastyka ma być na placu przed budynkiem nie w sali gimnastycznej. Na betonie okolonym jezdnią i parkingiem – Pani dyrektor podczas gimnastyki trzeba oddychać i to pełną piersią, to 50% prawidłowej gimnastyki. Na dodatek na tym betonowym placu nie ma jakiegokolwiek zadaszenia, tak więc być albo nie być zależne będzie od kaprysów pogodowych i nie tylko – w pierwszym dniu przeznaczonym na taką gimnastykę, Dorotka miała wolny dzień od pracy to gimnastyki nie było, tak ni z gruszki ni z pietruszki, przecież Dorotka nie ma nic wspólnego z gimnastyką. W drugim dniu zapomniano o gimnastyce i z kilkoma podopiecznymi wybrano się na wycieczkę, o pozostałych ćwiczących nawet nie pomyślano. Tak wygląda wszystko co wymyśli pani dyrektor, coś jej strzeli do głowy, zrobi to albo i nie, a za chwilę to na pewno będzie NIE. Kochani pomyślcie, czy z wszystkiego co dzieje się w naszym Domu, przypadkiem nie najważniejsza jest rehabilitacja i po prostu gimnastyka. Owszem czytanie podopiecznym książek jest też ważne, ale na pewno nie tak jak gimnastyka. Stary człowiek po kilku godzinach bezruchu nie może się podnieść z krzesła, nie może utrzymać łyżki, nie może samodzielnie skorzystać z toalety. Likwidując gimnastykę codzienną, pani dyrektor skazuje swoich podopiecznych na pogłębianie się kalectwa. Pupilki pani dyrektor – Natalka i Dorotka, nie wiele robiąc mają jeszcze do dyspozycji dwie stażystki. Kiedyś po kilkoro stażystów przychodziło na rehabilitację i na salę gimnastyczną. Nawet ci co chodzą na wszystkie zajęcia organizowane przez panie socjalne, śmieją się z tych zajęć. Jeden pan do drugiego pana woła – Rysiu, idziesz na szła dzieweczka do laseczka? Bo to są bzdety nie niezbędne zajęcia. Zajrzałam do pracowni plastycznej – były trzy osoby z podopiecznych i socjalna z asystentką; a na sali gimnastycznej od godziny 7,30 już są zajęcia, mogą to potwierdzić pracownice które przychodzą na salę gimnastyczną na pogaduszki, bo do godz. 9 nie mają co robić.

Druga, również ważna rzecz jak gimnastyka, to są leki i apteki w których je kupujemy. Obrzydło mi poruszanie tego tematu z dyrekcją, tak więc zaapeluję tylko do naszych mieszkańców. Jeśli macie możliwości kupna leków w innych tańszych aptekach to róbcie to. Leki na receptę są porównywalne w różnych aptekach, natomiast wszystko co jest bez recepty jest dwukrotnie droższe od aptek najtańszych. Jest ich kilka w naszym mieście, dojazd do nich jest wygodny, obsługa fachowa. Nie korzystajmy, jeśli to możliwe z aptek wybieranych przez naszą dyrekcję, ponieważ dyrekcja jak zwykle myśli o sobie, o swojej kieszeni nie o nas. Każda z aptek bardzo chętnie zajęłaby się takim pacjentem jak podopieczni DPSu, Nie wiecie przypadkiem dlaczego nas obsługują tylko te droższe apteki? Na to pytanie odpowiedzcie sobie sami.

To byłoby na tyle- NARA !