Wybory i po…

Dwa tygodnie temu odbyły się wybory do Sejmu i Senatu naszej Rzeczpospolitej. Było to coś niebywałego. Czy gdziekolwiek były takie wybory w których nie było przegranych. Startowało do wyborów 14 partii i po wyborach wszystkie partie są szczęśliwe. Jedne, że osiągnęły najwyższą liczbę głosów, inne że mimo takiej ilości głosów to oni rządzić nie będą tylko my, ponieważ w sumie jako zjednoczona opozycja stanowimy większość, jeszcze inne, że jesteśmy nową partią i sam fakt, że weszliśmy na listy do Sejmu czy Senatu to już ogromny sukces. Aż miło słuchać, szczęście aż kipi, pomimo to, że zwycięstwo okazało się porażką a porażka obróciła się w nadzieję. Frekwencja również była niebywała bo 74% uprawnionych do głosowania wzięło w nich udział. Kolejki przed lokalami wyborczymi stały nieraz aż do rana, chociaż lokale miały być czynne do godz. 21. Ludzie byli do siebie bardzo mili, jeden drugiemu służył kubkiem gorącej herbaty; no po prostu CUD. Świat przed wyborami i po wyborach to dwa różne światy. Tylko żeby ten nowo uformowany rząd nie zniszczył tej euforii. Jest taka mądrość socjologiczna mówiąca, że dobre czasy stworzą mądrzy i silni ludzie; ale te dobre czasy tworzą słabych ludzi a ci z kolei słabi ludzie tworzą ciężkie czasy. JAKIE TERAZ CZASY NAS CZEKAJĄ ? Na razie wróciło stare, czyli wojna na słowa, jeszcze nie taka jak przed wyborami ale niestety już jest. Koalicjanci krzyczą – czy Prezydent nie umie liczyć, przecież nas wszystkich razem jest 248 posłów. Prezydent na to – to są tylko wasze słowa. Partia ” zwycięska ” ma tylko 194 posłów, ale jest zwycięska itp itd – wojna trwa.

W telewizji trafiłam na program literacki w którym wychwalano pisarkę Joannę Chmielewską: jaka lekkość pióra, jaka finezja, a płodność literacka niebywała. Wstyd mi się zrobiło, że w ogóle nie słyszałam o niej nic a nic. Postanowiłam ją poznać. Pytam Kasię czy ma coś tej autorki u siebie – niestety nie ma nic. Wybrałam się do biblioteki wojewódzkiej na Stare Miasto. Mówię pani bibliotekarce, że nie znam a chciałabym poznać. W odpowiedzi usłyszałam, że J. Ch. pisała kryminały; mina mi zrzedła, wcale się nie dziwię, że jej nie znam. Są to kryminały do śmiechu – mówi bibliotekarka. To już w ogóle nie wiadomo co. Wzięłam książkę zatytułowaną ” Trudny trup „. Na wstępie poznaję pisarkę – ma bardzo bogaty zasób słów. Słowem wręcz żongluje, ale to tylko na początku. Dalej poznaje czytelnika z osobami które występują w tym kryminale. Główne bohaterki to dwie kobiety, scenarzystki zatrudnione w telewizji które chleją piwo za piwem, jedzą śledzie i kiszone ogórki, ( wszystko to czego ja nie lubię ), a ich jedyną rozrywką jest hazard. I to byłoby na tyle. Książka jest o niczym. Prawie 300 stron o niczym. Niestety u mnie wszystko musi mieć sens, musi być po coś. Nie pamiętam jaki to zespół śpiewał -” ta piosenka jest tylko dla pieniędzy” I myślę, że tekst tej piosenki ma większy sens od tej książki, bo w piosence autor przyznaje się po co ją stworzył, a w wypadku tej książki to nie wiadomo o co chodzi , ale ludzie czytają.

Na tablicy ogłoszeń przeczytałam informację, że we wtorek, na naszej sali widowiskowej odbędzie się koncert pani Marty Andrzejczyk. Ponieważ nie znałam pani Marty to ta informacja była dla mnie zbyt enigmatyczna. Nie wiedziałam jaki to koncert, skrzypcowy, fortepianowy, może wiolonczelowy; bo nigdy występu aktora, nawet śpiewającego nie nazwałabym koncertem. Jednak to wszystko nie ważne w porównaniu z tym co zobaczyłam i usłyszałam. Piękna dziewczyna, pięknym anielskim głosem wyśpiewała teatr. Każda jej piosenka, ba nawet każde słowo w tekście było teatrem. Ten anielski głos miał dużą skalę i potęgę jak trzeba było. Byłam zachwycona i to chyba był jednak koncert, dla duszy.

W środę, czekając na sali widowiskowej na projekcję filmu zaczęła się wśród zebranych toczyć rozmowa, ot taka o niczym. Ktoś powiedział dowcip, ktoś coś zamruczał; okazało się, że melodię tego mruczanda zebrane panie znają. Znają i tekst, ale znają go tak jak na starsze panie przystało, coś tam znam, powiedzmy co dziesiąty fragment i ten co dziesiąty fragment złożył się w absolutną całość. Dla mnie to było coś pięknego. Jedna pani zaśpiewała kilka słów, druga natychmiast podchwyciła śpiewając dalej i tak pięć pań, każda po fragmenciku, odtworzyły piosenkę. Wykonawczyniom bardzo się ta zabawa spodobała i postanowiły spotykać się żeby pośpiewać. Obiecałam pomoc, jeśli nikt z dyrekcji mi nie przeszkodzi, to może być całkiem sympatycznie. Wstępnie umówiłyśmy się na soboty, na godzinę 10 w sali widowiskowej. Ale już pierwsza sobota odpada bo coś tam akurat ma się dziać. Odłożyłyśmy to spotkanie na następną sobotę. Może jednak ? A nawiasem mówiąc to film wypłoszył z sali kinomanów; została do końca tylko trójka która przysnęła.

Jak już pisałam, codziennie przed siódmą rano jestem w atrium. Za każdym razem temu spotkaniu towarzyszą mi ptaki. Kiedyś to były kosy, teraz takie maleństwa, mniejsze od wróbelków ale jest ich dużo. Jak przychodzę do atrium, to one jeszcze śpią. Dzisiaj obudziły się 10 minut po siódmej. Jak się budzą to w atrium rozlega się taki głos jak skwierczenie skwarek na patelni i to na bardzo dużej patelni z bardzo dużą ilością skwarek. Dzisiaj w nocy ma być zmiana czasu, jestem bardzo ciekawa o której te skwareczki się obudzą.

N A R A !

Resory…

Resory, wiadomo łagodzą wstrząsy. Jest ciągłe napięcie między mną a dyrekcją Domu, ale jest też resor, który łagodzi tę utajnioną wrogość – to Dział Socjalny na czele ze swoją Panią Kierownik, tyle, że ten resor to wyłącznie panie pracujące w dziale socjalnym, czyli Agatka, Ela i Kasia. One są zawsze życzliwe i chętne do pomocy; natomiast terapeutki podległe działowi socjalnemu, to już gorzej. wprawdzie robią wszystko na uśmiechu, z rzekomą życzliwością, ale to nie ma nic wspólnego z autentykiem. Chcą być uczynne są jednak pod bardzo silną presją pani dyrektor i w sumie są takie same jak ona. Jeszcze nie tak dawno, była kierownik dziełu socjalnego wiodła prim we wszystkich chamstwach, ale Chwała Bogu już jej nie ma. Różnie też ludzie mówią o pani dyrektor, jednak dla mnie to taki buldog z uśmiechem anielicy. Ślepo niszczy wszystko, chociaż wie, że zniszczyła wartościowe rzeczy, ale niszczy dalej. Mój blog , który jest poza jej zasięgiem niszczycielskim, zlikwidowałaby z największą przyjemnością, ale go czyta i stara się naprawić to co ja wytykam jako zło. Stara się, choć jakoś to kiepsko wychodzi ponieważ pracownicy wykonujący jej polecenia przywykli, że nikt nie sprawdza tych wykonań i szybko o wszystkim zapominają. Nie dawno pisałam o wentylacji w windach która powinna działać ze względu na zbyt częste korzystanie z wind przez mieszkańców, przez wywóz śmieci i transport posiłków tą samą windą. Zapachy które są pozostawiane przez korzystających z niej, są i wydzielane i wchłaniane. Tylko przez jeden dzień było mniej więcej tak jak powinno być. Nie było zapachów w windzie, wentylacja działała a śmieci były wywożone dwa razy dziennie, czyli w o połowę mniejszych ilościach i wagowo i zapachowo . TYLKO przez JEDEN DZIEŃ ! Czyli, że można ale po co. Już dwa lata temu pisałam, że windy to roznosiciele zarazków, wpis – windy i bakterie, ale młodzi pracownicy nie jeżdżą windami. Chyba o wszystko u nas trzeba walczyć przez dwa lata, bo właśnie tyle czasu zajęło mi upominanie się o otwarcie drzwi w dolnym pawilonie. W sprawie otwarcia drzwi składałam pisma do pani dyrektor, do naszego pracownika odpowiedzialnego za bezpieczeństwo pracy. Przypominałam o wypadku jakiemu uległa jedna z pracownic wracając z pracy w biały dzień , ( była pół roku na zwolnieniu lekarskim ), a na swoim blogu temat ten poruszałam w ośmiu wpisach. Już wydawało się, że drzwi są otwarte i dla mieszkańców i dla personelu. Nie prawda, na pewno nie zawsze. Drzwi miały być otwarte od godz. 5 do 22, niestety wiele razy, jak chciałam wyjść przed godziną 8 czipy nie działały. Pewnie i z gimnastyką będzie to samo. Na zebraniu, pani dyrektor obiecała, że jeśli w czwartek ( czyli dzień przeznaczony na gimnastykę ) będzie jakaś impreza to gimnastyka będzie przesunięta na inny termin. Była przesunięta z godziny 11,30 na godzinę 10 czyli na czas rozpoczęcia imprezy czwartkowej jako jej integralna część. Tłum ludzi na wózkach, krzesłach i chodzikach, otoczył kołem parkiet bez możliwości swobodnego poruszenia się. Przez dłuższą chwilę fizjoterapeutka nie wiedziała co z tym fantem zrobić, aż po kilkunastu minutach wpadła na pomysł, że będziemy ćwiczyć dłonie, bo nic innego ćwiczyć nie można było. Przez 20 minut ćwiczyliśmy dłonie i skończyła się gimnastyka. Żeby nie impreza którą zaplanowano, to wszystkie te osoby można by rozstawić, ale przecież nie chodziło o gimnastykę tylko zupełnie nie wiadomo o co. Jakby powiedziano, że gimnastykę z czwartku przekładamy na piątek to byłoby przyznanie mi racji, a to nie wchodziło w grę. Po dwudziestu latach korzystania z gimnastyki w naszym DPSie, mam ochotę z niej zrezygnować. Irytuje mnie takie podejście do spraw bardzo ważnych dla zdrowia; jak usłyszałam, teraz w poniedziałek, i to niestety po przyjściu już na salę, że gimnastyki nie będzie ponieważ jedna z terapeutek jest na zwolnieniu lekarskim, to mnie zemdliło. Spytałam, czy jak jest jedna terapeutka to nie może być gimnastyki, przecież o tej porze prawie nikogo nie ma na sali, najwyżej dwie osoby na rowerkach. Odpowiedź brzmiała – nie nie może. A dlaczego, drążyłam; bo tak ustaliłyśmy. Ja dam sobie radę. Terapeutki, które pracowały w naszym DPSie jak jeszcze przychodziłam na pobyt dzienny, tak wpoiły we mnie chęć do ćwiczeń, że robię to dwa razy dziennie, co dziennie, od lat, bez łaski obecnych pracownic. Ćwiczę jeszcze w łóżku, zaraz po przebudzeniu, czyli o godzinie 5 rano i o godzinie 7 rano w atrium. I znów składam wielkie dzięki byłym terapeutkom – Ninie i Oli. które nam wszystkim, których ćwiczyły, wpoiły gimnastykę na amen, na wieki, na mur. Ten wpis to hołd ludziom takim jak Nina i Ola oddanym swojej pracy i pomocy innym i policzek olewających wszystko i wszystkich.

N A R A !!

Gimnastyka i fruwanie…

Od dłuższego czasu w komentarzach są wpisy wyłącznie albo od mieszkańców naszego Domu, albo od pracowników byłych i obecnych. Są też wpisy z innych stron świata ale ponieważ nie pisane są w języku polskim to z automatu lądują w koszu. Ostatni temat najszerzej komentowany to gimnastyka. A zatem nie tylko ja jestem tak zapaloną jej zwolenniczką. Byli pracownicy przypomnieli mi, że i oni jako pracownicy mieli gimnastykę prowadzoną przez Ninę. Czyli, że gimnastyka była prowadzona trzy razy dziennie i dzięki terapeutkom zawsze był komplet chętnych do ćwiczeń. Dlaczego dzięki terapeutkom – ponieważ one chodziły po pokojach i agitowały, albo tylko przypominały. Ktoś zarzucił mi, że wówczas w naszym Domu byli ludzie w większości chodzący; a ja przypomniałam sobie jak na czas gimnastyki były przywożone osoby na łóżkach pionizujących i te osoby które na początku ani drgnęły po pół roku były już wożone na wózkach. Gimnastyka wykonywana przez innych pobudzała psychikę i motywowała do zrobienia czegokolwiek dla siebie. Przypomniał mi się epizod z mojego życia kiedy to w wieku 30 lat miałam całkowity bezwład od pasa w dół, a będąc w sanatorium ( przez dwa turnusy ) terapeuci przywozili mnie na salę gdzie była gimnastyka i kładli na materacu. Podczas pierwszego turnusu jak dochodziło do ćwiczeń bioder i nóg to ja zalewałam się łzami ponieważ pomimo wielkiej chęci nie mogłam zrobić nic. Na początku drugiego turnusu już zaczęłam wykonywać te ćwiczenia i wyobraźcie sobie, że po dwóch turnusach wracałam do domu na własnych nogach. Dlatego nie mogę zrozumieć tej obojętności naszej Dyrekcji.

Drugi temat dotyczył pasów na naszym niby rondzie. Gratulowano mi, że to moja zasługa. Kochani, mi w ogóle nie chodziło o pasy w tym miejscu w którym są teraz. Do tych pasów, którymi wymalowano cały środek ronda, to dla mnie powinni przysłać jeszcze instrukcję korzystania z nich, bo ja w ogóle nie wiem o co chodzi. I chyba napiszę do Zarządu Dróg prośbę o taką instrukcję. Ja prosiłam o kawałek chodnika, którego nie ma na samym ostrym zakręcie i o pasy przy przejściu już po za ten zakręt. Te pasy które teraz zostały namalowane, to według mnie upoważniają pieszych do chodzenia środkiem ulicy. Przecież one nie mają żadnego połączenia z jakimkolwiek chodnikiem. Pomalowany jest sam środek. Nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. A najdziwniejsze jest to, że nawet Straż Miejska przejeżdżając koło mnie, zatrzymała samochód i pogratulowała sukcesu w dążeniu do celu. Chyba mają nadzieję, że ludzie idący do naszego DPSu zaczną fruwać i pięknie przefruną z chodnika na pasy i z pasów na drugi chodnik.

I tak nie rozumiejąc ani naszej Dyrekcji odnośnie gimnastyki, ani Zarządu Dróg dotyczący świeżo namalowanych pasów kończę dywagacje. NARA !

Cygański Jazz.

Na naszej tablicy ogłoszeń przeczytałam, że jesteśmy zaproszeni na koncert TRIO WARMIA SWING a chętni do pójścia na ten koncert powinni się zgłosić do Działu Socjalnego. Zgłosiłam się natychmiast. Swing kojarzy mi się z takim lżejszym dżezem, z dżezem nowoorleańskim który już ponad sto lat temu zawładnął serca melomanów. Swing to Luis Amstrong, to Ella Fitzgerald, to orkiestra Glenna Millera, czyli sam miodzio. Byłam bardzo ciekawa jak sobie z tym radzą młodzi olsztyniacy, tak w ogóle jak wchodzi na scenę nasza młodość. Jakież było moje zdziwienie jak na scenie zobaczyłam tylko dwie gitary akustyczne. Pomyślałam sobie – na upartego swingować można na każdym instrumencie, chociaż trudno mi było wyobrazić Jazz bez bębnów, kontrabasu i dęciaków – chociaż jednego. Za moich czasów jak chłopcy swingowali to perkusista dawał takie solówki, że widownia podnosiła się z krzeseł. No trudno, zobaczymy co na tych gitarach wykombinuje młodość. No i gdzie tu trio. Okazało się, że trzeci muzyk – kontrabasista, jest chory, w tym wypadku chora bo to dziewczyna i musi nam wystarczyć duet. Dowiedziałam się, że będzie grany cygański jazz – frwiki. Nigdy o czymś podobnym nie słyszałam a okazuje się, że jazz cygański jest grany już od lat trzydziestych ubiegłego wieku. W roku 1930 spotkali się dwaj gitarzyści – amerykański Cygan i Francuz wirtuoz gitary. Grało im się ze sobą tak dobrze, że ich muzyka ogarnęła świat; jazz grany na dwóch gitarach to właśnie jazz cygański. A na naszej scenie dwudziestokilkuletni panowie zaczęli grać. Od pierwszych akordów grali pięknie i widać było, że znają swoją wartość muzyczną. Jak grali standardy dżezowe to moje serce rwało się żeby z nimi zaśpiewać, chociaż takiej muzyki nigdy nie śpiewałam. Swego czasu jak śpiewałam oczy czarne to bisom nie było końca a tu słyszę grają, pobeczałam się i wyszłam na hall. Żeby przed koncertem ktoś powiedział mi, że będę zachwycona słuchając przez godzinę dwóch gitar, to popukałabym się w czoło. A jednak byłam zachwycona. Gitary były podłączone do wzmacniaczy i ich dźwięk wypełniał całą salę. Szkoda, że panowie nie mieli do sprzedaży swoich płyt, kupiłabym na pewno. Takiej muzyki można słuchać non stop. TO BYŁ PIĘKNY KONCERT. I rozmarzona poszłam w świat.

PAŹDZIERNIK

Październikową idę aleją usłaną kolorami jesieni : brązem, purpurą i złotem i wszystko w słońcu się mieni.

Słońce rozjaśnia nam twarze, ciepłem otula nas jesień; zamykam oczy i marzę bo same dobre myśli taka jesień niesie.

Nic co piękne nie trwa wiecznie, chociaż człowiek ciągle ma nadzieję.

NADZIEJA

I znów przyszłaś i łudzisz i zwodzisz; a jak myśli nabierają barw, to po prostu odchodzisz. Człowiek im starszy tym ostrożniej słucha podszeptów twoich; nie mąć już więcej ani myśli ani uczynków moich.

A propos – miałam nadzieję, że stałym punktem mojego życia będzie gimnastyka. W końcu ze względu na nią trafiłam do naszego Domu. Wiadomo, w miarę upływu czasu ta gimnastyka będzie takim zaledwie rozruchem fizycznym ale będzie. Jak już pisałam gimnastyki nagminnie ubywało; tak jak kiedyś była 5 razy w tygodniu to teraz nie zawsze dwa razy. Poruszyłam ten temat na naszym spotkaniu mieszkańców z p. Dyrektor wychodząc z założenia, że gimnastyka powinna towarzyszyć naszemu życiu od przedszkola do późnej starości. Niby coś tam obiecano a wyszło jak zwykle wielkie nic. I co najdziwniejsze, to zauważyłam, że najmniej zainteresowana gimnastyką jest fizjoterapeutka, a najbardziej tylko ja, bo nawet jedna z uczestniczek wypowiedziała się głupio na zasadzie – wielka mi rzecz nie ma to nie ma. U nas jest wszechobecny TUMIWISIZM. Gdzie te czasy kiedy to dwie terapeutki : Nina i Ola, chodziły za każdym mieszkańcem agitując do ćwiczeń. Tęsknię za wami bardzo.

I to wszystko NARA !