Jutro Sylwester

Jakie to szczęście mieć kogoś na kim można polegać. Ostatnio tak mi się trafia. Od razu dziękuję komuś podpisującemu się ” Ja ” za podzielanie moich opinii odnośnie lektur. Na ogół jestem inna i nie zrozumiała, a od lat, czyli odkąd zamieszkałam w DPSie to już stało się moim kompleksem. Dwunastoletnia negacja zrobiła swoje. Czasem boję się nawet przyznawać do tego co czytam, o czym piszę i co o tym czy tamtym myślę, dlatego właśnie piszę bloga, ponieważ tu mogę robić co chcę. W każdym razie bardzo dziękuję za tytuły lektur. Do biblioteki wybrałam się już w środę i to sama osobiście żeby nie było, że coś wyszło nie tak. Mam wszystkie wymienione tytuły i zaczytuję się wybuchając śmiechem od czasu do czasu. Jak wspomniałam – trafia mi się ostatnio spotykać fajnych ludzi. Pani, z którą prowadzę sobotnie śpiewania okazała się osobą na której można polegać, która mnie dopinguje i niebywale zachęca do działania. Czyni to swoją postawą do życia, do codzienności. Jest to osoba z racji swojej niepełnosprawności zupełnie uzależniona od innych. Jakim cudem podporządkowuje sobie ludzi to zupełnie nie rozumiem. Mnie podporządkowała całkowicie. Kilka razy chciałam postąpić inaczej, nie da się, ona delikatnie wymusi takie a nie inne postępowanie. A że sama jest osobą ambitną i słowną to zasługuje na podziw i szacunek. Ona nie wychodząc z pokoju załatwi wszystko. Ja od niej słyszę – ty nie kręć nosem tylko ; doceń fakt, że za tobą ludzie chodzą. Jak ci ludzie na ciebie patrzą jak śpiewasz, jak się czują dumni, że mogą śpiewać z tobą , doceń to i bądź im wdzięczna, ja byłabym na pewno. A że nie potrafią, – nic to. Fakt, do tej pory ceniłam tylko talenty. Uważałam, że jeśli nie potrafisz, to nie zabieraj się za to. A ludzie chcą chociaż nie potrafią. Nareszcie godzę się z tym. Moją dewizą było, że w różnych konkursach czy w jakiejkolwiek rywalizacji, jeśli wiesz, że nie zajmiesz pierwszego miejsca, to nie zawracaj sobie głowy. Wiedziałam i rozumiałam, że może coś wyjść nie tak, że marzenia o pierwszym miejscu mogą spaść kilka pozycji niżej, ale brać udział w czymś z góry zakładając – co tam grunt, że będę, to jest nie do pomyślenia. Dzisiaj wiem, że takie uczestnictwo też jest potrzebne, to zdobywanie szlifów, przecieranie szlaków. Ale prababcia jak zwykle żeby cokolwiek zrozumieć potrzebuje ponad półwieku przemyśleń. Nigdy nie widziałam co dzieje się dookoła mnie. Dzisiaj, oglądając telewizję ze zgorszeniem patrzę na różne umizgi kobiet do mężczyzn, czy to do mężów swoich czy po prostu do płci przeciwnej. Nigdy, do nikogo nie przymilałam się, nie kokietowałam , nie mizdrzyłam się. I dopiero po ponad pięćdziesięciu latach dotarło do mnie, że mój mąż miał prawo być zazdrosny, wściekły, gotów mnie rozszarpać. Widział mnie na scenie gdzie dawałam upust wszelkim odcieniom uczuć i widział mnie w domu nijaką. Owszem, rzetelną, obowiązkową, dbającą o wszystko co zostało mi powierzone, ale bez tkliwości, bez wylewności. Nie na darmo mówi się, żeby człowiek za młodu miał ten rozum który ma na starość życie byłoby piękniejsze. Pewnie nie trzasnęłabym pozwem rozwodowym tylko postarałabym się jakoś to wszystko poukładać. A tak, to w samotności pisałam już w ubiegłym wieku:

Który to już rok samotną ją wita, prawie każdy styczeń , albo czekać kazał, albo lód przykładał na serce zbolałe. Żaden nie kołysał choć jemu śpiewała.

Oni mówią – ona przetańczyła wszystkie, prześpiewała wszystkie, sylwestrowe bale, a ona czekała z sercem gorejącym, że może ktoś, kiedyś zaprosi na galę.

Serce stygło w miarę jak lat przybywało. W Sylwestra tańczyła dwa razy, nie więcej. Wyśpiewała wszystko dla innych nie sobie, w tej jednej z tysiąca tytułów piosence:

O dobrej miłości – chyba w A- mol było. O tym, że jej gorzko w G- molu śpiewała, a w Czumbalalajkę tak bardzo wierzyła, że do Portofino za chłopcem pognała. Tam Una pertutta była dla każdego, a serce swe tutaj zgubiła na śniegu, w piosence jedynie w C- molu śpiewanej, bo przeżyć tę miłość nie było jej dane. Jak tango zazdrości zaśpiewała z ikrą to wszyscy truchleli wpatrzeni i milkli. Bo śpiewała wszystkim, wszystkim zazdrościła, słuchało ją wielu a samotną była.

I dalej mówili – ona przetańczyła wszystkie, prześpiewała wszystkie sylwestrowe bale. Kochało ją wielu, a ona ich…

Z NOWYM ROKIEM wszystkiego co najlepsze, co Wam tylko chodzi po głowie niech się spełni, tego życzy prababcia . NARA!

Lektura na święta.

Chyba z miesiąc temu wyraziłam swoją opinię na temat książek autorstwa pani Joanny Chmielewskiej i tak jak czytelnicy jej książek w programie telewizyjnym wychwalali autorkę pod niebiosa tak ja niestety nie. Nie chwaliłam ponieważ bibliotekarka dając mi w ręce kryminał, stwierdziła, że J. Chmielewska jest autorką kryminałów, a ja tego gatunku literackiego nie lubię. Każdy kto mnie zna to wie, że nie lubię kryminałów i romansów, wszystkie inne gatunki mnie interesują. Jako czytelniczka przechodziłam przez różne etapy. Kiedyś, nie zdając sobie sprawy z tego co czytam, chociaż czytałam z zapartym tchem, usłyszałam od bibliotekarki – pani czyta ciężką, męską literaturę. Były to lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Zawstydziłam się trochę tą wypowiedzią i zaczęłam dobierać sobie książki. Przechodziłam przez różne fazy, po za czytaniem tego co lubię trzeba było przeczytać i to o czym się mówiło, bo przecież się bywało. Ten cały wstęp sprowadza się do tego, że chcę podziękować czytelniczce – czytelnikowi mojego bloga podpisującego się ” Ja ” za polecenie mi przeczytania książek autorstwa Joanny Chmielewskiej ale nie kryminałów tylko cyklu dla dzieci i młodzieży. Przeczytałam zaledwie dwie książki z tego cyklu – ” 3/4 sukcesu ” i ” Wszelki wypadek ” i już jestem zachwycona, chciałabym przeczytać je wszystkie. Czytałam z wielkim zainteresowaniem. Kibicowałam bohaterom do których należy nawet pies. Niestety mam kłopot, ponieważ książek tej autorki nie ma w naszej bibliotece. Nie ma ich też w bibliotece przy teatrze. Prośbę moją wysłuchała jedna z opiekunek i obiecała mi, że wybierze się do Wojewódzkiej Biblioteki na Stare Miasto i na pewno zaspokoi mój głód czytelniczy przynosząc oczekiwaną przeze mnie lekturę. Bardzo, bardzo dziękuję za sugestię czytelniczą. —- Niestety pani bibliotekarka, pomimo, że dostała kartkę wyjaśniającą o co mi chodzi, przekazała mi kryminały. Najpierw było długo, długo o niczym, raptem znalazł się trup, a później ten trup zginął. Szukać tego trupa już nie miałam ochoty. Także, jeśli mogłabym prosić czytelnika mojego bloga o podanie mi kilku tytułów z cyklu młodzieżowego to byłabym wdzięczna i z góry dziękuję.

A u nas, o dziwo, przygotowano całkiem sympatyczny program przed wigilijny. Zatytułowano go – Apel Bożonarodzeniowy i przedstawiono ten program w kaplicy. Poszłam żeby zobaczyć co to będzie i szczerze stwierdzam, że było to bardzo ładnie przedstawione słownie i muzycznie narodziny Dzieciątka Jezus. Zaskoczyła mnie umiejętność korzystania z mikrofonu i całkiem sympatyczne śpiewanie. Żeby z naszych to wszystko wykrzesać to trzeba się napracować. GRATULUJĘ ! Dostaliśmy też całkiem bogate prezenty ( kosmetyki ). DZIĘKUJEMY !

Moim kochanym czytelnikom ślę rymowane życzenia: Niechaj Gwiazda Betlejemska radość w sercach wzbudzi. Niech strzeże miłości, dostatku i zdrowia. Niech blaskiem swym grzeje, nadzieją niech łudzi I niesie życzliwość od ludzi do ludzi.

NARA !

Bardzo, bardzo nie bardzo.

Dość silnym echem odbił się mój ostatni wpis i w internecie i na korytarzach naszego Domu. W języku angielskim było kilka wpisów z jednym słowem – gratulacje. Na korytarzu ludzie mnie mijający mówili ściszonym głosem – masz odwagę , tak trzymaj. Były głosy, że nawet za mało skarciłam naszą wierchuszkę. A po dzień dobry Kasi, czyli po burknięciu nie po fałszywych uniżonościach jak zwykle, wiedziałam, że bloga czytała. Tym swoim burknięciem wyraziła oburzenie, że wypominam jej okupowanie kilku pomieszczeń i może nie daj Boże będzie musiała zejść z kanap na krzesła nawet bez tapicerki. Żeby te podnóżki szefowej zostawiły otwarte drzwi dla wszystkich do ” Leśnej chaty ” to może o tym bym nie pisała, ale one po moim wpisie na ten temat miały otwarte drzwi przez trzy dni i przyzwyczajenie wzięło górę. Będę krzyczała głośno o tym, że u nas pracownicy przychodząc do pracy zamykają się na klucz. I będę krzyczała, że z tych dodatkowych pięciu pomieszczeń dyrekcja nie jest wstanie wygospodarować świetlicy dla mieszkańców, a trzy pracownice błąkają się po tych pokojach no i czasem p. dyrektor spotyka się z wybranymi osobami przy kawce i ciasteczkach wyproszonych, ( a osoby te mają zaznaczone – ani słowa o problemach). A jeszcze nie tak dawno korzystało z tych pomieszczeń, codziennie 60 osób – 30 osób korzystających z Leśnej Chaty to byli przywożeni do nas ludzie chorzy na demencję i choroby podobne, przebywali u nas od poniedziałku do piątku w godzinach od 7 do 17 i drugie 30 osób to tak zwany Dzienny Pobyt. Te 60 osób przebywało u nas stale, a teraz w tych pokojach przebywa najwyżej 6 osób na raz i to wówczas ja je opiekunowie przywiozą. Nie długo to i te kilka osób nie będzie mogła skorzystać z zajęć kanapowych, ze względu na bezustanne psucie się wind. Jedna z wind już była naprawiona, podziałała dwa dni i znów jest zepsuta. Ludzie boją się wind a jest ich trzy w budynku i jedna na zewnątrz. Wszystkie stare i ledwie zipią. Jedna z mieszkanek usłyszała, że opłata za pobyt w naszym Domu wcale nie jest taka wysoka, 5600 zł. miesięcznie to tylko wydaje się, że to dużo ale to jest zaledwie 8 zł. na godzinę. Ale te 8 zł. wpływają przez całą dobę – przez 24 godziny od 150 osób. Według moich obliczeń połowa z tego to czysty zysk, to 12 godzin nocnych podczas których pracują tylko 2 osoby. Już dawno słyszałam od naszego kierownictwa, a nawet mam to na piśmie, że swoim blogiem psuję opinię naszemu Domowi. Ja tylko stwierdzam fakty, opinie psuje ten kto nie dba o nic a chwali się w internecie jak to u nas jest pięknie.

Z innej beczki, z beczki leków, które są dla nas tak samo ważne jak jedzenie i rehabilitacja. Leki są drogie i coraz droższe, tak więc jak apteka przysłała do mnie zamiast oryginałów zamienniki bez spytania mnie o zgodę, oburzyłam się na dobre. Leki które przyjmowałam przez długie lata były dobierane przez neurologa i kardiologa wspólnie. Aż wreszcie dawka została idealnie dobrana. Był czas, że apteka zwróciła uwagę naszemu lekarzowi, że przyjmuję dwa leki o tym samym działaniu, a to tak właśnie ma być, ponieważ jeden z leków ma jakąś drobinkę która jest dla mnie niezbędna – ale tym to już apteka się nie zainteresowała tylko lekką ręką zaproponowała zamienniki. Ja je zwróciłam, doświadczona niejednokrotnie przyjęciem nie tego co trzeba. Jeśli leki rozdziela pielęgniarka to chory nawet nie wie co dostaje. Po jakimś czasie zorientuje się i dojdzie do powrotu do swoich leków to niestety za to co przyjął zapłacić musi, nikt nikogo o zdanie nie pyta tylko opłatę potrąca się z depozytów. Pacjent przyjął 2 tabletki ale dostał trzy opakowania to potrąca się jemu za te trzy opakowania. Jeśli dostałabym te zamienniki w jednym opakowaniu to może bym zaryzykowała przyjęciem kilku tabletek. I to jest właśnie brak troski o pensjonariuszy – e tam nic mu się nie stanie jak przyjmie nie to co trzeba i nic mu się nie stanie jak jeszcze za to zapłaci. Ludzie nawet nie wiedzą co przyjmują i za co płacą. Takich trzymających rękę na pulsie odnośnie swoich leków jest tylko kilka osób. Chyba siostra przełożona powinna już odejść na emeryturę razem ze swoją oddaną pielęgniarką, która już ledwie chodzi i nie myśli, że myląc leki truje ludzi., Czas na zmianę.

Ciasteczka.

Na zeszło tygodniowym śpiewającym spotkaniu, padło pytanie – dlaczego nie podaję ciastek ani herbatki. Odpowiedziałam – ponieważ spotkaliśmy się żeby pośpiewać nie łasować. Ale na innych spotkaniach są ciastka – usłyszałam. Na tym spotkaniu niestety nie będzie. Przykro mi, że rozczarowałam. Kochani ja jestem takim samym mieszkańcem tego Domu jak i państwo. Nie dysponuję funduszami na rzeczy zbędne. Na tym swoją wypowiedź na temat łakoci zakończyłam. Nasi mieszkańcy na wszelkie spotkania zajęciowe przychodzili ze względu na kawkę i ciasteczka. Jakby tego nie było to pewnie i zajęć by nie było; tak więc to taki wabik. Trudno nie przyjdą to nie. Mnie chodzi o śpiewanie a ci którym chodzi o ciasteczka najwyżej przychodzić nie będą. ( Przyszli, w tę sobotę było jak zwykle 20 osób ). Odkąd usłyszałam w programie telewizyjnym wypowiedź kierownictwa naszego Domu i żebranie o ciasteczka, kawkę i herbatkę, to w ogóle te ciasteczka nie przeszły by mi przez gardło. Któregoś dnia przyjechały do nas dzieciaki ze szkoły w Dywitach i po za występem artystycznym obdarowywali nas ciasteczkami zakupionymi dzięki zbiórce pieniędzy w swojej szkole i wśród rodziców. Wstyd mi się zrobiło, że coś takiego miało miejsce. Te ciastka powinny być podarowane dzieciom a nie nam. To my powinniśmy pojechać do tych dzieci ze słodyczami. Każdy z nas mieszkających w DPSie ma jakąś emeryturę czy rentę. Ja np. mam małą emeryturę a z tego co mi zostaje po wszystkich potrąceniach stać mnie na zaspakajanie zachcianek. Na utrzymanie nas w Domach Pomocy wpływają ogromne pieniądze, to ponad pięć i pół tysiąca miesięcznie na każdego z nas; dlaczego w jednym Domu stać na zbytki a w drugim nie ? Wiadomo zarządzanie. Często porównuję Dom Opieki Lauretius z nami i słyszę – przecież Laurentius jest domem prywatnym. Odpowiadam – opłaty są takie same a osoba prywatna która założyła taki dom, to zrobiła to żeby zarobić a nie żeby dokładać. Jak nasza poprzednia dyrektorka, po stracie żyły złota jakim był dla niej nasz Dom, zatrudniła się na stanowisku dyrektora w prywatnym Domu Opieki to właściciel tego Domu po zorientowaniu się jak zarządza finansami szybko jej się pozbył. Bo to on miał mieć zyski nie ona. Zarządzaniem takimi Domami powinni zajmować się fachowcy, nie ludzie z przypadku czy z układu. U nas wszystko jest stare i rozsypujące się. Windy psują się nagminnie, więc jakby tak w tym programie telewizyjnym nasze panie poprosiły o części zamienne do wind i ewentualnie fundusze na nie, to byłoby sensowne. To byłaby prośba o pomoc ludziom odciętym od reszty Domu przez zepsutą windę i pomoc personelowi, który musi roznosić posiłki biegając po schodach. Ale prośba o ciasteczka i przyjmowanie tych ciasteczek to trochę nie bardzo.

U nas dużo jest trochę nie bardzo np. nie mamy świetlicy, ludzie na pogaduchy spotykają się na korytarzach, najchętniej przed stołówką; a panie terapeutki zajęciowe korzystają z 8 pomieszczeń. Kiedyś wystarczyło pomieszczenie biblioteczne i sala gdzie klejono i lepiono. Przecież klejono przed południem, a lepiono po południu. Na każde z tych zajęć przychodzą 4 osoby. Kasia prowadziła swoje zajęcia w sali widowiskowej, a teraz mogłaby prowadzić i w sali widowiskowej i w bibliotece. Biblioteka jest wykorzystywana raz w tygodniu przez dwie godziny, w pozostałe dni jest pusta i zamknięta na cztery spusty. Pokój w którym kleją i malują jest zajęty przez podopiecznych przez jedną godzinę dziennie – od 9 do 10′ resztę dnia jest zamknięty. Salka w której lepią w glinie jest zajęta przez mieszkańców po południu przez półtorej godziny, resztę dnia jest zamknięta. A ŚWIETLICY NIE MA. Jak chcemy się spotkać to musimy chodzić, prosić, pytać czy można, załatwiać za każdym razem klucz i później za wszystko odpowiadać. W dni wolne od pracy wszystko jest zamykane na klucz. Zostaje 148 osób bez możliwości spotkania się towarzysko. Od wielu ludzi słyszałam, że ” Leśna Chata ” ( która służy trzem pracownicom do zamykania się przed nami ) to idealne miejsce na ogólnodostępną świetlicę, jest do niej wygodne dojście z obu części naszego ogromnego budynku. Brak świetlicy to dowód na to, że nikt się nami nie opiekuje tylko nas nadzorują. Mam na myśli naszych nadzorców nie opiekunów z zawodu, którzy dwoją się i troją żebyśmy byli zadowolenie.

Inne trochę nie bardzo, to brak dostępu do leków w potrzebach nagłych i niespodziewanych. Ten temat poruszałam na zebraniu, w odpowiedzi usłyszałam od siostry przełożonej, że apteka do nagłej pomocy jest, tylko zapomniała dodać, że jest tylko wówczas jak ona jest w pracy, czyli od poniedziałku do piątku w godzinach od 7 do 15. A propos leków – to dzisiaj ( 10. 12. 2023rr ) miałam niezbity dowód, że naszym pielęgniarkom nie można powierzyć swojego zdrowia. Nie jednokrotnie miałam incydenty z lekarstwami chociaż sama je kupuję, rozdzielam i przyjmuję, z moimi lekami pielęgniarki nie mają nic wspólnego, a jednak… Dzisiaj wyszłam z pokoju o godz. 6, 50 , zamknęłam drzwi na klucz a za wizytówkę, jak zwykle włożyłam kartkę – jestem na spacerniaku. Wróciłam po 45 minutach, wchodzę do pokoju i widzę na komodzie coś nie mojego. – pojemnik z lekami, taki jak mój tylko że biały nie czerwony. Przeraziłam się, że coś się dzieje z moimi oczami. Wzięłam pojemnik podeszłam do okna żeby go obejrzeć dokładnie – czy na prawdę jest biały nie czerwony. Zaglądam do środka – pojemnik pełen leków, a ja swoją porcję leków przyjęłam już o godzinie 6 rano. Szukam swoich leków i pojemniczka, nie ma nigdzie. Wówczas pomyślałam o pielęgniarkach i rzeczywiście to one – obraz i podobieństwo swojej przełożonej nie myślącej w ogóle o zdrowiu podopiecznych, lekceważących swoją pracę. Opiekunka wzięła ten pojemnik z lekami i poszła do dyżurki pielęgniarek, przyniosła mi mój czerwony pojemniczek, który został mi zabrany bezprawnie. Na wszelki wypadek leki które zostały w moim pojemniczku wyrzuciłam – brak zaufania do pielęgniarek.

Następne trochę nie bardzo -wczoraj usłyszałam, już od czwartej osoby, że przez to proszenie o wszystko czują się potwornie źle, to bardzo zaniża poczucie wartości każdego z nas, psuje do cna atmosferę, która i tak jest beznadziejna. To mówią osoby które uważane są za delikatne, kulturalne, ugodowe i biorące udział w życiu Domu. Szefostwo myśli, że te panie są usatysfakcjonowane przebywaniem pod ich nadzorem, niestety tak nie jest i to właśnie dlatego, że jesteśmy pod nadzorem nie pod opieką. Te panie bardzo się dziwią, że ja nie popieram ich złego samopoczucia. Miałam złe samopoczucie i chodziłam ze spuszczoną głową przez 12 lat, chyba wystarczy. Z całego mojego pamiętnika wynika fakt, że nasi nadzorcy nie wywiązują się ze swoich obowiązków należycie. Lekceważą fakt, że panie od wszelkich zajęć zamykają się na klucz przed nami, że terapeutki odpowiedzialne za naszą sprawność fizyczną lekceważą gimnastykę. W naszym Domu wszystko spada na opiekunów i pokojowe, i ewentualnie na pomoc sąsiedzką. Pani dyrektor spotyka się tylko z tymi osobami które ją chwalą, nie słucha cennych uwag, nie zależy jej na dobrym samopoczuciu jej podopiecznych, przecież i tak nic złego nie powiedzą bo nie chcą sprawiać przykrości.

Zrobiło się dużo za dużo tego nie bardzo. Nic to – NARA.

Psychologia.

Od 27 listopada mamy w Rządzie nowego Rzecznika Praw Dziecka, to Monika Horna Cieślak. Pięknie mówiła o swoich dotychczasowych dokonaniach w pracy z dziećmi i młodzieżą i o planach na przyszłość. Mówiła między innymi o konieczności zatrudnienia w każdej szkole psychologa. Mówiła to tak jakby miała stuprocentową pewność, że dobry psycholog zażegnałby wielu nieszczęściom naszych dzieciaków. Dodam od siebie – dobry psycholog czy dobry psychiatra – skąd ich brać; nie chodzi o to że jest ich mało ogólnie, tylko że dobrych, oddanych sprawie jest jak na lekarstwo. Nie raz oglądaliśmy programy telewizyjne jak okrutni potrafią być psychiatrzy w szpitalach dziecięcych. Jak działają psycholodzy w Domach Dziecka, serce się kroi z żalu nad tymi dziećmi, a takich psychiatrów i psychologów niestety jest bardzo wielu. Ich wszystkich wytępiłabym jak zarazę. Przechodząc do swojego podwórka, czyli do naszego DPSu poznałam tu u nas dwie psycholożki. Tak jedna jak i druga zbłaźniły się w moich oczach. Przyszły do mnie ale wyraźnie w imieniu dyrekcji żeby mnie przerobić na ich modłę. Pierwszą poznałam jak jeszcze prowadziłam Radio. Zbliżały się wybory do Samorządu Mieszkańców, notabene już wcześniej ustalono kto ma być wybrany do tego Samorządu niby mieszkańców. Idąc korytarzem spotkałam p. dyrektor i p. psycholog, które poinformowały mnie, że właśnie szły do mnie. To może usiądziemy tu na korytarzu i porozmawiamy – zaproponowała p. dyrektor. Wzięły mnie w środek, ale to było wyraźne wzięcie w dwa ognie, i zaczęły tłumaczyć co mam mówić w swoim programie radiowym na temat wyborów – najlepiej nic. Przypomniałam paniom, że ja prowadzę programy muzyczne i tylko jako dodatek jedna z pań powie wiersz o szlachetności charakterów a ja dodam tylko, że właśnie takich szlachetnych ludzi w poniedziałek będziemy, mam nadzieję wybierać do Samorządu. Obie panie aż krzyknęły – nie proszę tego tematu nie poruszać. To. że dyrektorka chciała mieć ludzi z Samorządu pod swoje zamierzenia – to rozumiem, dla mnie każdy dyrektor to nie człowiek, no powiedzmy prawie każdy, ale żeby pani psycholog – strażniczka moralności i zdrowej psychiki – tak się zachowała to wstyd. Niestety ” kiedy przemawia złoto elokwencja jest bezsilna. To samo, w stu procentach, odnosi się do naszego psychiatry. Drugą p. psycholog poznałam równie w nieciekawych okolicznościach. Opisywałam ich wizyty u mnie na swoim blogu. Przyszła do mnie ze skruszoną miną, taką niby mnie współczującą, a w rzeczywistości przysłano ją do wybadania – co ja na to, że moja ulubiona pracownica została zwolniona z pracy. Rozmowę zaczęła – „współczuję pani, taka strata panią spotkała „. Ja zaczęłam przelatywać myślami co to mnie takiego i kiedy spotkało. Do głowy mi przyszła utrata mojego psa 6 lat wcześniej, nic innego nie przyszło mi do głowy. Patrzę na nią pytająco, a ona na to – no, Anię zwolniono z pracy. To strata dla naszego DPS u i dla bardzo wielu mieszkańców nie tylko dla mnie – powiedziałam. Przyszła do nas nowicjuszka w zawodzie a zwolniono fachowca bardzo chętnego do pracy. Mnie jest po prostu wstyd, ponieważ dobrze wiedziałam, że zwolniono ją żeby zrobić przykrość dla mnie, a ta wizyta tylko to potwierdziła. Innym razem, ta sama psycholog, puka do drzwi i cała w skowronkach oznajmia – przyprowadziłam pani gościa. Moim zdaniem to był potworny niewypał ze strony p. psycholog. Jesteśmy starymi i chorymi ludźmi i różnie z nami bywa, najpierw należało się upewnić czy ja chcę przyjmować gości. Przyprowadziła do mnie faceta z którym ostatni raz rozmawiałam 50 lat temu. Z którym jak mijałam się na ulicy to przez 50 lat nie mówił mi dzień dobry. Jak by wcześniej spytała mnie czy chcę go widzieć powiedziałabym, że nie, nie znam gościa. I to są wykształceni ludzie, którzy mają za zadanie kierować naszą psychiką. A jeśli chodzi o dzieci to wręcz tę psychikę formować. To jest po prostu kpina. Najpierw trzeba by dobrze przetrzepać psychikę tych psychologów a później pozwolić im zbliżyć się do dzieci.

To byłoby na tyle – NARA !