CO TO BYŁO?

Na sobotnim spotkaniu Andrzej oznajmił, że w niedzielę będzie grał podczas mszy świętej w naszej kaplicy. Wprawdzie nie chodzę do naszego kościółka już od dłuższego czasu ale postanowiłam wysłuchać niedzielnego nabożeństwa korzystając z głośników zainstalowanych w naszych pokojach a od kilku lat podłączonego do nich kościelnego mikrofonu; byłam bardzo ciekawa jak to granie Andrzeja wybrzmi. Na sobotnich spotkaniach tylko słuchamy muzykowania Andrzeja , śpiewanie z nim nie wychodzi ale Andrzej lubi grać i jest z siebie zadowolony. Pięć minut przed godziną dziesiątą włączyłam głośnik, usłyszałam dość głośno i wyraźnie dukanie jakiejś melodii. Czasami grana melodia coś przypominała ale częściej nie. Nag Andrzej przestał grać ponieważ w tym momencie do akcji włączył się kościelny – pan NIKT, który każe się nazywać profesorem i zaczął musztrować wiernych przypominając im gdzie się w tej chwili znajdują. Jest to stały punkt programu kościelnego w wykonaniu pana NIKT. Zawsze znajdzie kozła ofiarnego. Przypominam, że jesteście w Kościele – krzyczał. Najbardziej sztorcował Zygmunta, że jak będzie nadal tak się zachowywał to go wyprosi z kościoła. Nikogo nie było słychać tylko pana NIKT. Zaczęła się msza bez muzyki Andrzeja tylko z nieumiejętnym korzystaniem z mikrofonu przez księdza. Śpiew również był bez muzyki Andrzeja, dopiero na zakończenie ceremonii, przy ogólnym śpiewaniu Barki słychać było dukanie pojedyńczej nutki. Zwrotki nie śpiewał nikt ponieważ Andrzej grał bardzo dziwnie, szatkował frazę, po prostu ucinał, nie dał się wybrzmieć frazie. udzie nie wiedzieli jak i kiedy zacząć śpiewanie, wchodzili dopiero na refren. I o dziwo, to co według mnie brzmiało najgorzej jak chodziłam do kościoła, to wysłuchując mszy z głośnika brzmiało najlepiej, czyli śpiew wiernych zebranych w kościele, Był on ledwo słyszalny, ponieważ nie ma ani jednego mikrofonu skierowanego na kościół, ale brzmiał jako tako. Jak do śpiewu włączał się ksiądz to miałam wrażenie, że on nie zna melodii pieśni kościelnych, bo to, że nie umie korzystać z mikrofonu to jest pewnik; jego głos od czasu do czasu wybuchał grzmotem i po chwili zanikał. W sumie w głośnikach była albo cisza albo wybuchy głosu księdza. Po mszy spotkałam Andrzeja i spytałam dlaczego ciął frazę, a on mnie spytał – czy grałaś kiedykolwiek na organach ? ( mowa o organach mechanicznych ) .Nie nie grałam, ale co to ma do rzeczy ? A on mi na to – organy wydłużają dźwięk i ja go muszę skracać. Z tego wychodzi szatkownica – mówię. A on ze stoickim spokojem – nie przejmuj się będzie coraz lepiej.

Ktoś zadał mi pytanie jak to jest mieć muzyczne serce. Nie wiedziałam jak to wytłumaczyć ale nagle przypomniało mi się spotkanie z orkiestrą Stefana Rachonia – występ bez żadnej próby, spotkanie na scenie, przy zasłoniętej kurtynie ponieważ w amfiteatrze był już komplet widowni. To był V Konkurs i jednocześnie I Festiwal Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze, czyli prawie 60 lat temu. Śpiewałam wówczas ja i dziewczyna z Katowic piosenkę pt. Czarny kot. Zgarnęłam wszystkie możliwe nagrody – I miejsce za wykonanie przyznane przez Jurorów których przewodniczącym był Władysław Szpilman, Nagrodę dziennikarzy i nagrodę publiczności. Jedną z nagród było zaśpiewanie z Orkiestrą Stefana Rachonia kiedy pozostali laureaci śpiewali z sekcją rytmiczną. Jak Orkiestra S. Rachonia stawiła się żeby ze mną poćwiczyć mnie nie było, byłam w hotelu – maestro spytał kto śpiewa czarnego kota zgłosiła się dziewczyna z Katowic i z nią orkiestra przećwiczyła. Na to wszystko trafiła moja opiekunka, która zawaliła sprawę nie powiadamiając mnie o próbie, z kim pan ćwiczy- spytała, przecież to nie ona zdobyła ten zaszczyt śpiewania z panem. Natychmiast posłała samochód po mnie. Ja w ogóle nie przygotowana do występu, zapłakana po wizycie swojego męża – Otella – włosy spięte z tyłu na dwie wsuwki, jednym słowem obraz nędzy i rozpaczy. Rachoń spojrzał na mnie z przerażeniem i politowaniem i spytał – śpiewała pani kiedyś z taką orkiestrą ? Nie – odpowiedziałam, wtrąciła się pani Zosia moja opiekunka – proszę się nie martwić ona da sobie radę. Jak wspominałam, amfiteatr wypełniony po brzegi, orkiestra gotowa do występu a Rachoń nie wie co ze mną zrobić. Zaczął kredą rysować koła i tłumaczyć – w tym kole będzie pierwszy skrzypek, w tym kole będę ja a to trzecie koło należy do pani. Popatrzyłam na te koła ze zdziwieniem i spytałam – to po co pan je rysował skoro ja będę stała tyłem do nich. Rachoń nie wiedział jak i o czym ze mną rozmawiać więc spytałam – ile taktów ma wstęp, czy są odstępy między zwrotkami czy śpiewam ciurkiem i jak wygląda zakończenie. I to dla pani wystarczy? No cóż, nie takie koncerty kładliśmy – powiedział. A ja mu na to, niczego nie położymy, ja nie muszę pana widzieć, osiem taktów wstępu wskaże mi mój obieg krwi w moim organizmie a dalej pójdzie samo. I jest odpowiedź na pytanie – jak to jest mieć muzyczne serce? dotyczy to fragmentu piosenki Ewy Bem który pasuje do mojego charakteru jak ulał, a o którym mowa w poprzednim wpisie. Przecież serce pompuje krew, w wypadku ludzi uzdolnionych muzycznie krew opływa rytmicznie, a więc serce mówi mi o rytmach, ,taktach i frazach, wystarczy więc słuchać swojego serca najlepszego koncertmistrza. W każdym razie piosenka zaśpiewana bez najmniejszej nawet próby, nagrana przez wóz transmisyjny krążyła w eterze przez cały rok, do następnego festiwalu. Inne pytanie dotyczyło mojego wiersza o A- molach i C- molach, a na to odpowiem w następnym wpisie.

A na razie to byłoby na tyle. NARA !!

SEN.

Mówią – sen mara, Bóg wiara, a ja wierzę w sny, zwłaszcza jak są takie sugestywne, krótko coś symbolizujące. W ubiegłym miesiącu np. przyśnił mi się pies mojej córki, ( który nigdy u mnie nie był ) że wskoczył na mój balkon i drapał w drzwi balkonowe a jak otworzyłam te drzwi to psa już nie było nie było też nikogo pod balkonem. To wskoczenie psa na balkon nie zdziwiło mnie wcale ponieważ cała moja młodsza część rodziny wchodzi do mnie zawsze przez balkon, nie chcąc mnie fatygować do schodzenia na dół żeby otworzyć im drzwi. Zadzwoniłam rano do córki z zapytaniem czy przypadkiem nic się nie stało i okazało się, że się stało – mój najmłodszy prawnuczek oparzył się gorącą herbatą przygotowaną przez swoją mamę i trafił do szpitala. Mamusie przy pierwszym dziecku wszystkiego doświadczają, jeszcze nie wiedzą, że roczne dziecko jeszcze kilka dni temu nie sięgało w to miejsce gdzie stała herbata a po kilku dniach sięgnęło i skutek był tragiczny. Dzisiaj natomiast, po przebudzeniu zaczęłam rozmyślać co stanie się w naszym DPSie bo we śnie przyszła do mnie siostra przełożona ( gestapowiec ze słodkim uśmiechem ) z lekami, konkretnie z jedną tabletką i z lisim uśmieszkiem podawała mi tą tabletkę. Tabletka była mi dobrze znana tak więc wzięłam ją w ręce i odłożyłam patrząc na przełożoną równie z chytrym, lisim uśmieszkiem mówiącym – co z nią zrobię to już moja sprawa. Będę musiała za jakiś czas pójść na zwiady żeby wybadać co oznajmił mi ten sen. Marzę o odpowiedzi, że przełożona przeszła wreszcie na zasłużoną emeryturę.

Nasze śpiewające soboty hulają, dzisiaj było nas 25 osób rozśpiewanych i rozbrykanych aż miło patrzeć. Było kilka osób które przyszły po raz pierwszy, to Andrzej ich do nas zwabia. Andrzej mówi do mnie – dziś śpiewaj najpiękniej jak potrafisz bo jak ludziom mówię, że jak śpiewasz to masz głos młodej dziewczyny i śpiewasz bezkonkurencyjnie, to mi nie wierzą i przychodzą żeby się przekonać. Fakt, mój głos w śpiewie jest młody chociaż ja tracę słuch i wzrok to głosu nie tracę. Kiedyś była łysa śpiewaczka a ja będę głuchą piosenkarką. I wreszcie zrozumiałam te ciągłe komplementy, że wyglądam młodo, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji, bo jeszcze na tyle to ja widzę i wiem co widzę; jeden z nowo przybyłych panów powiedział – pani ma młode serce, to słychać w pani głosie. Z tym zgadzam się całkowicie i to wyjaśniło mi te ciągłe, nie uzasadnione, komplementy. To nie ja wyglądam młodo tylko moje serce odejmuje mi lat. ” Bo moje serce to jest muzyk improwizujący co ma własny styl i rytm „. Ten tekst bardzo pasuje do mojego charakteru. ” Bo moje serce to jest muzyk który zwiał z orkiestry, bo nie z każdym lubi grać, żaden mu maestro nie potrafi rady dać „.

Jestem fanką telewizyjnego programu ” Taniec z gwiazdami ” i jak dzieje się niesprawiedliwość, jak odpadają z programu lepsi a zostają gorsi, to bardzo boli mnie serce. Konkretnie chodzi mi o Dagmarę, która ostatnio jest wszędzie i zdecydowanie jest jej za dużo w programach telewizyjnych. Truchlałam na myśl, że mnogością przysłanych esemesów Dagmara może wygrać program. Dla mnie to byłoby jednoznaczne z zaprzestaniem oglądania tego programu, chociaż czekam na ten program zawsze z utęsknieniem; tak więc jak usłyszałam, że pani Dagmara nie będzie już tańczyć, jeśli to w ogóle można było nazwać tańcem, to kamień z serca. Także jutro cała szczęśliwa będę czekała na swój ukochany program.

I to byłoby na tyle NARA !

Obojętność.

Od kilku dni mam kłopot z internetem dlatego właśnie nie mogłam niczego napisać wcześniej. Teraz też klikam po kilka razy w swoje zakładki aż wreszcie otworzy się karta bloga. Za bardzo też nie miałam o czym pisać do momentu aż wyszłam w sobotę po południu z pokoju. Idąc korytarzem dolnego pawilonu zobaczyłam, że tak jak p. dyrektor mówiła, pracownię ceramiki przystosowuje się na pokój socjalny dla opiekunów. Mówiła o tym na spotkaniu z mieszkańcami; ponieważ jedna z mieszkanek z tego korytarza skarżyła się na hałasy o bladym świcie, podczas wchodzenia pracowników drzwiami przez dolny pawilon, pomyślałam – teraz dopiero będą hałasy jak rozradowane pracownice spotkają się o świcie przed pracą.w tym, że pokoju socjalnym. Szczerze mówiąc zrobiło mi się przykro, że tyle walczyłam o otwarcie tych właśnie drzwi wejściowych, przez które są teraz kłopoty – zakłucanie spokoju jeszcze w czasie trwania ciszy nocnej bo przed 6 rano. Sama nawet zaproponowałam p. dyrektor podczas zebrania, żeby postraszyć owe pracownice, że jak nie będą zachowywać się cicho to będą musiały drałować pod górkę omijając takie dogodne wejście. Z zatroskaną miną wychodzę przed dom i trafiam na mieszkankę która mieszka przy samych drzwiach przez które są te hałasy. Opowiadam w czym rzecz a ona mi na to – jakie hałasy, o czym ty mówisz, dziewczyny wchodzą cichutko, a zresztą ile ich wchodzi o tej porze – trzy osoby. Kto ci mówił o hałasach ? – Irena spod 3 i nie mi a na zebraniu na którym ty też byłaś. Dlaczego nie zabrałaś głosu na forum? A bo wiesz ja się kiepsko czułam i nie chciałam wdawać się w dyskusje. Nie rozumiem takiego podejścia do sprawy – ktoś niesłusznie oczernia kogoś a jej się nie chce wdawać w dyskusje. Nie mogę pojąć takiego podejścia do sprawy. Dla pewności popytałam jeszcze kilka osób z tego korytarza i jak potwierdzili, że żadnych hałasów nigdy nie słyszeli, poszłam do sekretariatu żeby wyjaśnić sprawę. Nie wyobrażam nawet sobie, żeby pracownicy mogli być obsztorcowani bez powodu, bo jednej mieszkańce coś się pomyliło a drugiej nie chciało się tego sprostować. Ja właśnie jestem na etapie – nie chce mi się, jednak w takiej sytuacji nie mogłam nic nie powiedzieć.

A mnie się niczego nie chce bo zupełnie się rozsypuję. W bardzo dziwny sposób tracę wzrok. Jak tylko się zmęczę, a męczę się bardzo szybko, to zaczynam źle widzieć. Któregoś dnia wybrałam się do miasta po większe zakupy. Zanim doszłam do autobusu to już się zmęczyłam, wchodząc do sklepu byłam już bardzo zmęczona i automatycznie nie widziałam towaru na pułkach ani cen. Pochodziłam chwilę po sklepie i wyszłam bez niczego. Spróbuję załatwić sobie samochód który podrzuci mnie do miasta, wówczas jeszcze nie zmęczona załatwię swoje sprawy i spokojnie wrócę sama. Może się uda.

Na blogu znalazł się taki komentarz dotyczący moich wpisów, że wprost nie wierzę, iż dotyczy on przeze mnie prowadzonego bloga. Jeden wielki komplement, że to skarbnica wiedzy i inspiracji. Ten komentarz będę musiała chyba wydrukować i oprawić w ramki. W żadnym razie nie mogę z nim zrobić to co z każdym innym komentarzem, czyli wrzucić do kosza.

NARA !

Kwiecień – plecień…

Dawno, dawno temu przyszła do mnie z wizytą mała dziewczynka, która chciała być w przyszłości poetką. Teraz to ona tylko opowiada bajki – powiedziała mi jej babcia, ponieważ jeszcze nie umie pisać, ale wymyśla je na poczekaniu, o czym tylko chcesz. Wyjaśniła mi, że ona wie iż bajki opowiada się a wiersze niestety trzeba napisać, a ona jeszcze nie umie pisać. Bajkę o Amelce opowiedziała mi szybciutko bez żadnych problemów. To najnowsza zmyślanka- wyjaśniała babcia dziewczynki. Owa dziewczynka miała bardzo dużą fantazję i zmyślanki tworzyła na poczekaniu. Zmyślankami nazywała jej babcia opowiadane przez nią bajki. Owa dziewczynka codziennie miała inne imię co przysparzało o bóle głowy i rodziców i babcię. Nie reagowała na żadne inne imię tylko na to które wymyśliła na dzisiaj. Babcia w nerwach krzyczała – a skąd mam do cholery wiedzieć jak dzisiaj masz na imię; to bardzo proste, ze spokojem odpowiadała, po prostu mnie spytaj. Zamęczała babcię żeby nauczyła ją pisać bo ona musi pisać wiersze. Babcia dziewczynki wpadła na pomysł przyprowadzenia wnuczki do mnie, powiedziała jej – wiesz, ja mam taką koleżankę która zmyśla na poczekaniu tak jak ty, a zmyśla właśnie wiersze, to sobie pozmyślacie razem. Na pewno znajdziecie wspólny język. Dziewczynka już od progu zaczęła piszczeć z niecierpliwości żebyśmy się wzięły natychmiast do pisania wierszy. Ale najpierw spytała czy ja umiem pisać bo ona to niestety nie umie. O zwlekaniu nawet na moment mowy nie było. Jej babcia poszła do kuchni i przez drzwi krzyknęła – Danka bierz się za pisanie wiersza bo nie zaznamy spokoju. A ponieważ to był miesiąc kwiecień rozkapryszony miesiąc który aż się prosił żeby go ująć w słowa wierszem, to zaczęłam pisać:

Coś błysnęło słoneczkiem, zapachniało kwiatkiem, zaćwierkało wróbelkiem, przeleciało wiatrem. Coś deszczem skropiło, kolorami nęciło, co to było, co to było ?

Naraz śniegiem zawiało, zimnem przeniknęło, i zginęło. Nie, nie zginęło, ostro trzyma – to zima? Nie, to plecień, czwarty miesiąc roku, który nie wie kim jest i tak miesza po trochu. Trochę zimą postraszy, trochę wiosną przygrzeje i z nas wszystkich po prostu się śmieje.

Dziewczynka uznała, że pisanie wierszy to jest bardzo prosta sprawa i jak tylko nauczy się pisać to będzie to robiła. Nie mogła w to uwierzyć, że to ciach i jest. A przecież twoje bajki również, ciach i są. – powiedziałam. No tak, ale ja nie jestem jeszcze stara i nie potrafię pisać wierszy, bo wiersze się pisze a bajki tylko opowiada. ani moja mama, ani tata, nie piszą wierszy, to znaczy, że trzeba być starym jak babcie żeby pisać wiersze. Podziękowałam jej za komplement i poprosiłam o możliwość porozmawiania z babcią. To była taka moja kwietniowa przygoda którą bardzo miło wspominam. Owa dziewczynka dzisiaj wiekiem podchodzi już pod trzydziestkę. Spytałam kiedyś jej babcię, czy Małgosia ( bo tak ma na imię owa zmyślaczka ) pisze wiersze albo bajki, okazało się, że nie, teraz fascynuje ją fotografia. Myślę, że dobra fotografia może być jak poezja. Wszystkie artystyczne kierunki tworzą poezję samą w sobie. Mogą też być tylko wierszykiem kwietniowym w zależności od zdolności.

W niedzielę wybory, a ja nie mam pojęcia na kogo głosować. Naszej dyrekcji nie przyszło do głowy żeby zaprosić do nas kogoś z organizatorów wyborów, nie przynależnego do żadnej partii, żeby nam w kilku słowach przedstawił kandydatów na prezydenta i na radnych. Żebyś my mieli jakiekolwiek pojęcie o nich. Przecież my nigdzie nie chodzimy. W naszych odbiornikach telewizyjnych nie ma od dawna programów z Olsztyna. Ludzie będą skreślać byle kogo. Jednak starzy ludzie nie obchodzą nikogo, chociaż głos tych starych jest tak samo ważny jak i młodych.

Idźcie do wyborów świadomi – NARA !

Paracetamol.

Dawno nie miałam takich świąt i okresu przedświątecznego z ciągłym wylegiwaniem się w łóżku. Dobrze, że jestem w Domu Opieki i mogę leżeć i czekać na tę opiekę nie robiąc nic. Chociaż z tym wyczekiwaniem na pomoc bywa bardzo różnie; chyba każdy by się zdenerwował, będąc w Domu Opieki, czekając na lekarza 7 dni. Miałam pecha – lekarz przyjmuje tylko we wtorki a ja zachorowałam w środę; żeby doczekać wizyty lekarza zużyłam cały zapasowy arsenał leków jakie miałam pod ręką, a choroba niestety rozwijała się. Po wizycie lekarza czekałam dwa dni na wypisany przez niego antybiotyk, drobiazg, pielęgniarki przegapiły, że lek jest, dopiero po mojej interwencji lek otrzymałam. Pomimo przyjmowania leku miałam ciągłą gorączkę i tym faktem zainteresowała się pielęgniarka Renia – nie na darmo mówią, że to najlepszy fachowiec z super podejściem do chorych. Przyszła do mnie żeby zmierzyć mi temperaturę. Po zmierzeniu dłuższą chwilę przyglądała mi się ponieważ nie pasował jej mój wygląd do wysokości temperatury – termometr wskazywał stan podgorączkowy a mój wygląd na gorączkę. Zmierzyła mi ciśnienie, było bardzo niskie 98\ 66 za to tętno było wysokie 96 i przypomniało się jej, że ja należę do osób z niską ciepłotą, że termometr wskazuje zawsze niższą temperaturę niż jest faktycznie, a właśnie tętno określa mój stan faktyczny. Mówiłam o tym latami, każdemu kto mierzył mi temperaturę, tylko Renia o tym pamiętała. Podała mi Paracetamol, ja za chwilę, „cała się zagotowałam ” , kilka godzin ” gotowałam się” a potem pomalutku zaczęłam zdrowieć. Szkoda, że na tę cudotwórczynię musiałam czekać prawie dwa tygodnie. Tego samego dnia opiekunka z drugiej zmiany zleciła kuchni żeby mi podawano codziennie jogurt dopóki będę przyjmowała antybiotyk. Moja opiekunka , na następny dzień zamówiła dla mnie na wszelki wypadek, Paracetamol w naszej aptece, niestety do świąt go nie otrzymałam a więc żeby mnie zabezpieczyć na święta załatwiła mi go poza naszą apteką. Jak widać wszystko ruszyło z kopyta ale dopiero po dwóch tygodniach. W sumie, to jest moja wina, bo zamiast jęczeć jaka to ja biedna, ja ciągle powtarzałam – nie jest źle, a było i to bardzo. Kiedyś jak poprosiłam o podawanie posiłków do pokoju, bo bardzo źle się czułam a było bez narzekania, to po kilku dniach od pokojowej usłyszałam – myślałam, że pani chce poleniuchować. Muszę zacząć narzekać.

Po ostatnim wpisie o zaniedbaniach pielęgniarki, pani Doroty, ruszyła lawina w jej obronie. Usłyszałam, że ona jest koleżeńska, pracowita, uczynna, jednak każdy się dziwił skąd w moim pokoju znalazła się pielęgniarka Maria. Kochani, ja nie kwestionuję koleżeńskości pani Doroty. Wierzę, że jako koleżanka jest super ale dla mnie jest żołnierzem siostry przełożonej, a ta z kolei to gestapowiec. Dyrektorki podpierają się nią ponieważ wszędzie ma znajomości. Moje pismo do SANEPIDU, pomimo, że było już w SANEPIDZIE, raptem zginęło. Wiadomo, to był okres pandemii i korespondencję dostarczano bez pokwitowania, ale ja mam również jako takie znajomości i wiedziałam, że pismo dotarło i zaginęło. Za wcześnie dostarczyłam kopię pisma – do wiadomości – do naszej kancelarii . Mam też filmik obrazujący stan rzeczy o którym pisałam do SANEPIDU. Znajomości przełożonej przeciążyły szalę, ale kiedyś ” mleko się rozleje „. Chyba, że pani dyrektor wyśle wreszcie gestapowca na emeryturę, na pewno wielce zasłużoną to ja zacznę zapominać jak mnie zostawiła bez pomocy kiedy miałam ewidentny udar, Jak odwołała mi zabiegi po udarowe dzwoniąc do szpitala i twierdząc, że jestem już osobą leżącą i nasza służba zdrowia zajmie się mną sama. Jak po udarze zaczęłam chodzić za pomocą chodzika a przełożona kazała mi go zabrać i wstawić do pokoju Franka, wiedząc, że tam go nie znajdę; tymczasem Franuś przyszedł z tym chodzikiem do stołówki i usiadł obok mnie. Spytałam więc – skąd ma ten chodzik i pokazałam ukryte oznakowania, że jest mój. Chodzik tego samego dnia trafił do mnie. Nie tylko ja podczas udaru zostałam olana przez gestapowca, to wszystko mam opisane na blogu, który przecież prowadzę od lat i skrupulatnie notuję wszystko, zachowanie się siostry Doroty opisywałam również i to bardzo dokładnie.

Nie będę życzyła wesołych świąt, bo Chwała Bogu już się skończyły. Jutro zacznie padać więc skończy się wiosenna kanikuła i pod parasolem pójdziecie do roboty kochani. Ja wreszcie wyjdę z domu i znów zacznę ćwiczyć – kocham deszcz i byle jaką pogodę, a w atrium mogę spokojnie ćwiczyć nawet jak będzie padać. Buziaki – NARA !