W komentarzach znalazł się wpis o nie zrozumiałej mojej sympatii do Alojzego. Przecież on był źle wychowany – napisała autorka wpisu. On był bardzo dobrze wychowany. Był grzeczny, uczynny np. o cokolwiek go poprosiłam zawsze mi pomógł, a prosiłam go jak trzeba było przenieść czy podnieść coś ciężkiego. Aluś dostał batonika i zrobił wszystko. W młodości był wice mistrzem obozu socjalistycznego w kulturystyce, a w okresie o którym mowa to był człowiek z chorobą Alzheimera a z tą chorobą bywa różnie. Po za tym, że był grzeczny i uczynny to zasłużył na wielki szacunek ze względu na trwałość poglądów. Wiadomo ta trwałość nie była może świadoma ale w tym czasie 90% mieszkańców odwracała się ode mnie, unikała mnie żeby uniknąć nieprzyjemności ze strony dyrekcji i innych mieszkańców, Aluś trwale darzył mnie sympatią bez względu na okoliczności i ta sympatia była wzajemna. Proszę przeczytać Część II rozdział 15, a zrozumiecie dlaczego Alusia uznałam przyjacielem po wsze czasy. Często na swoim blogu pisałam o ludziach z alzheimerem, czyli, jak u nas mówiono ludzie z Leśnej Chaty, tak nazywała się część budynku przeznaczona właśnie dla ludzi chorych. Darzyłam ich ogromną sympatią i oni to odwzajemniali. Spotykałam się z nimi dosyć często i śpiewaliśmy. To była bardzo rozśpiewana grupa. Ja zapominam się w śpiewie i jeśli piosenka dotknęła mojego serca to ze śpiewem zawsze polecę aż do nieba. I ci ludzie tak właśnie mnie odbierali i lecieli do nieba razem ze mną. Kiedyś prowadziłam z nimi, w naszej kaplicy majowe. Prowadziłam codziennie także wszystkie pieśni mieli w małym palcu i mogli sobie pozwolić na zapomnienie się i uniesienia do nieba. Śpiewaliśmy właśnie Antyfonę – Pod twoją obronę – w wielkim uniesieniu jak jeden z panów wyszedł na środek kaplicy i w pozie wielkiego artysty zaczął śpiewać wokalizę – bez słów a nawet z inną melodią ale ten jego śpiew współbrzmiał z naszym; wyobraźcie sobie, że nikt nie przestał śpiewać, każdy zrozumiał przeżycia tego pana i taki właśnie przekaz. To było coś nadzwyczaj pięknego. To była pasja. Pisałam już o ,tym. Bardzo chciałam się dowiedzieć czegoś o tym panu, aż upilnowałam jego wnuka. Okazało się, że ów pan był baletmistrzem w operze kalifornijskiej ale marzył o tym żeby być śpiewakiem tak więc dał sobie upust w zapomnieniu się i był śpiewakiem choć przez chwilę. A śpiewał bez słów ponieważ polskich pieśni kościelnych nie znał. Innym razem pani Halinka miała wystąpić przed publicznością i śpiewając zapomniała słowa; bez chwili wahania zaczęła zmyślać tekst, który może słownie nie pasował ale idealnie mieścił się we frazie. Ci ludzie wprowadzali mnie w zachwyt i w bardzo trudnych dla mnie czasach w naszym DPSie podtrzymywali mnie na duchu. Jak spotykaliśmy się w parku na spacerze, oni byli ze swoimi rodzinami, to jak zobaczyli mnie to uciekali od swoich rodzin i biegli do mnie ciesząc się, że mnie widzą. Rodziny były zażenowane, nie rozumieli co to za objaw miłości do obcej osoby, zawsze tłumaczyłam, że nie jesteśmy sobie obcy, jesteśmy przyjaciółmi. Mijają lata, już wiele z tych osób nie żyje a ja wspominam ich z ogromną miłością.
We wtorek rano otrzymałam telefon z Przychodni Okulistycznej, że w piątek 31 maja Pan doktor chce mnie widzieć w szpitalu na pierwszym zastrzyku. Ogarnęło mnie i przerażenie i radość. Przerażenie bo to jednak zastrzyk w gałkę oczną a radość, że nie spotykanie szybko Pan Doktor mnie zaprosił. Dopiero w czerwcu miały być wszystkie wyniki badań które miały być wysłane do Komisji Kwalifikacyjnej, a tu ciach i już wszystko załatwione. W niespełna dwa miesiące, od pierwszego telefonu do rejestracji szpitalnej, poprzez badania, do leczenia. U nas wiele osób przyjmuje te zastrzyki, toteż zostałam bardzo dokładnie poinformowana o całym procesie. Bo to będzie proces nie ciach i po zastrzyku. Ponownie przejdę dokładne badanie z kontrastem, zostanę odpowiednio przebrana i zawieziona na salę operacyjną, tam gruntowne przygotowanie, znieczulenie i ciach i po wszystkim. Przez okres trzech miesięcy będę otrzymywała taki zastrzyk raz w miesiącu a później raz na dwa miesiące i tak do końca życia. Tylko dzięki tym zastrzykom będę widziała. Spytałam panią Anię, która przyjmuje te zastrzyki od 7 lat, jak mam się po nich zachowywać. W piątek spokój i odpoczynek – powiedziała Ania. A w sobotę będę mogła śpiewać – spytałam, odpowiedź brzmiała – tak. I o to chodzi, żeby móc śpiewać, słyszeć to co się śpiewa i móc napisać i przeczytać tekst. To mi wystarczy do życia.
Kończę tę pisaninę. Buziaki. NARA!
