Pan Alzheimer

W komentarzach znalazł się wpis o nie zrozumiałej mojej sympatii do Alojzego. Przecież on był źle wychowany – napisała autorka wpisu. On był bardzo dobrze wychowany. Był grzeczny, uczynny np. o cokolwiek go poprosiłam zawsze mi pomógł, a prosiłam go jak trzeba było przenieść czy podnieść coś ciężkiego. Aluś dostał batonika i zrobił wszystko. W młodości był wice mistrzem obozu socjalistycznego w kulturystyce, a w okresie o którym mowa to był człowiek z chorobą Alzheimera a z tą chorobą bywa różnie. Po za tym, że był grzeczny i uczynny to zasłużył na wielki szacunek ze względu na trwałość poglądów. Wiadomo ta trwałość nie była może świadoma ale w tym czasie 90% mieszkańców odwracała się ode mnie, unikała mnie żeby uniknąć nieprzyjemności ze strony dyrekcji i innych mieszkańców, Aluś trwale darzył mnie sympatią bez względu na okoliczności i ta sympatia była wzajemna. Proszę przeczytać Część II rozdział 15, a zrozumiecie dlaczego Alusia uznałam przyjacielem po wsze czasy. Często na swoim blogu pisałam o ludziach z alzheimerem, czyli, jak u nas mówiono ludzie z Leśnej Chaty, tak nazywała się część budynku przeznaczona właśnie dla ludzi chorych. Darzyłam ich ogromną sympatią i oni to odwzajemniali. Spotykałam się z nimi dosyć często i śpiewaliśmy. To była bardzo rozśpiewana grupa. Ja zapominam się w śpiewie i jeśli piosenka dotknęła mojego serca to ze śpiewem zawsze polecę aż do nieba. I ci ludzie tak właśnie mnie odbierali i lecieli do nieba razem ze mną. Kiedyś prowadziłam z nimi, w naszej kaplicy majowe. Prowadziłam codziennie także wszystkie pieśni mieli w małym palcu i mogli sobie pozwolić na zapomnienie się i uniesienia do nieba. Śpiewaliśmy właśnie Antyfonę – Pod twoją obronę – w wielkim uniesieniu jak jeden z panów wyszedł na środek kaplicy i w pozie wielkiego artysty zaczął śpiewać wokalizę – bez słów a nawet z inną melodią ale ten jego śpiew współbrzmiał z naszym; wyobraźcie sobie, że nikt nie przestał śpiewać, każdy zrozumiał przeżycia tego pana i taki właśnie przekaz. To było coś nadzwyczaj pięknego. To była pasja. Pisałam już o ,tym. Bardzo chciałam się dowiedzieć czegoś o tym panu, aż upilnowałam jego wnuka. Okazało się, że ów pan był baletmistrzem w operze kalifornijskiej ale marzył o tym żeby być śpiewakiem tak więc dał sobie upust w zapomnieniu się i był śpiewakiem choć przez chwilę. A śpiewał bez słów ponieważ polskich pieśni kościelnych nie znał. Innym razem pani Halinka miała wystąpić przed publicznością i śpiewając zapomniała słowa; bez chwili wahania zaczęła zmyślać tekst, który może słownie nie pasował ale idealnie mieścił się we frazie. Ci ludzie wprowadzali mnie w zachwyt i w bardzo trudnych dla mnie czasach w naszym DPSie podtrzymywali mnie na duchu. Jak spotykaliśmy się w parku na spacerze, oni byli ze swoimi rodzinami, to jak zobaczyli mnie to uciekali od swoich rodzin i biegli do mnie ciesząc się, że mnie widzą. Rodziny były zażenowane, nie rozumieli co to za objaw miłości do obcej osoby, zawsze tłumaczyłam, że nie jesteśmy sobie obcy, jesteśmy przyjaciółmi. Mijają lata, już wiele z tych osób nie żyje a ja wspominam ich z ogromną miłością.

We wtorek rano otrzymałam telefon z Przychodni Okulistycznej, że w piątek 31 maja Pan doktor chce mnie widzieć w szpitalu na pierwszym zastrzyku. Ogarnęło mnie i przerażenie i radość. Przerażenie bo to jednak zastrzyk w gałkę oczną a radość, że nie spotykanie szybko Pan Doktor mnie zaprosił. Dopiero w czerwcu miały być wszystkie wyniki badań które miały być wysłane do Komisji Kwalifikacyjnej, a tu ciach i już wszystko załatwione. W niespełna dwa miesiące, od pierwszego telefonu do rejestracji szpitalnej, poprzez badania, do leczenia. U nas wiele osób przyjmuje te zastrzyki, toteż zostałam bardzo dokładnie poinformowana o całym procesie. Bo to będzie proces nie ciach i po zastrzyku. Ponownie przejdę dokładne badanie z kontrastem, zostanę odpowiednio przebrana i zawieziona na salę operacyjną, tam gruntowne przygotowanie, znieczulenie i ciach i po wszystkim. Przez okres trzech miesięcy będę otrzymywała taki zastrzyk raz w miesiącu a później raz na dwa miesiące i tak do końca życia. Tylko dzięki tym zastrzykom będę widziała. Spytałam panią Anię, która przyjmuje te zastrzyki od 7 lat, jak mam się po nich zachowywać. W piątek spokój i odpoczynek – powiedziała Ania. A w sobotę będę mogła śpiewać – spytałam, odpowiedź brzmiała – tak. I o to chodzi, żeby móc śpiewać, słyszeć to co się śpiewa i móc napisać i przeczytać tekst. To mi wystarczy do życia.

Kończę tę pisaninę. Buziaki. NARA!

Wiadomości z kraju i z korytarza.

Długo nie pobyłam uniżona do swoich śpiewaków. Szlak trafił tę uniżoność jak zobaczyłam rozpartego na kanapie Andrzeja który trzymając nogi w górze wszystkim w koło rozkazywał: Basiu choć to się przywitamy, Danusia podaj Gieni śpiewnik, Zygmunt włącz Danusi przedłużacz do kontaktu – aż ty taki nie taki, rusz te swoje cztery litery i podejdź do Basi żeby się z nią przywitać, rozdaj śpiewniki i wyręcz Zygmunta, a przede wszystkim zastanów się, wszyscy ci do których się zwracałeś są o 10, 20 i 30 lat od ciebie starsi. No i czar prysł. Koniec miłości szalonej.

Podsłuchane na korytarzu: pani Madziu ( to opiekunka ) co ta baba robi w mojej łazience? Jaka baba, nikogo w łazience u pana nie ma. Teraz nie ma ale od rana już trzy razy ją widziałem. Oj, chyba się panu coś przywidziało. Minęło około dwóch godzin, idę korytarzem spotykam opiekunkę – nie widziała pani Marianki ? od kilku minut ją szukam. Raptem zapala się światełko alarmowe u pana Gienia. Madzia biegnie i co widzi – Mariankę załatwiającą swoje sprawy u Gienia w łazience. o moje przywidzenie – krzyczy Gieniuś. Różne rzeczy dzieją się z nami na starość. Kiedyś w tym samym pokoju w którym mieszka Gieniuś, mieszkał Alojzy i dla odmiany to on chodził z wizytą do sąsiedniej łazienki. Władzia, do której przychodził Alojzy, przyłapała go kilka razy, a ponieważ wiedziała, że ja go bardzo lubiłam poskarżyła mi się. Pytam więc Alojzego – dlaczego uparcie załatwiasz się w łazience Władzi; a on ze stoickim spokojem – bo nie lubię jak u mnie śmierdzi. Kiedyś, ten sam Aluś długo spacerował po korytarzach i się zmęczył, wszedł do pierwszego lepszego pokoju odpocząć. Mieszkanka tego pokoju była w łazience a jej łóżko aż się prosiło żeby w nim odpocząć, tak więc Alojzy skorzystał z tej zachęty i się zdrzemnął. Obudził go krzyk właścicielki łóżka. Co to było – pytam Alojzego, a on spokojnie – zupełnie nie potrzebny krzyk.

Coś się dzieje z naszą przełożoną, chyba ktoś zwrócił jej uwagę, że nic nie robi, bo zaczęła coś w stylu ni w kijki ni w drewki. Co rusz zmienia rewiry prac opiekunów i pewnie sądzi, że robi coś mądrego. Niestety nie. Zarówno opiekun jak i podopieczny musi kogoś nowego poznawać. Opiekun rozpoczyna pracę nic nie wiedząc o podopiecznym, a podopieczny nie zawsze potrafi określić co się z nim dzieje. Przy zapoznawaniu się z dolegliwościami, zwyczajami i kaprysami podopiecznego, traci się bardzo dużo czasu, którego mają bardzo nie wiele. Od świtu, tylko wejdą do budynku, już przed 6 rano, słyszę bieganinę opiekunek. Muszą się spieszyć żeby do śniadanie uporać się z toaletą swoich podopiecznych. Później rozwożą śniadanie i wpadają w kołowrotek zajęć. Gdzie tu czas na poznawanie się. One wiecznie pędzą. W przeciwieństwie do przełożonej, która idzie sobie na spacer do lasu w godzinach pracy, może sobie na to pozwolić.

A co w wielkim świecie? Idea przewodnia – krzyże w urzędach. Po co dyskutować, zdjąć i tyle. Kiedyś w naszym DPSie krzyże nie mal dekorowały ściany. Jedna z podopiecznych poszła do ówczesnej dyrektorki i zażyczyła sobie żeby i jej krzyż prawosławny powiesić, np. w stołówce. Dyrektorka pomyślała logicznie – albo symbole wszystkich religii albo żadne. Wybrała drugą opcję i w ciągu dnia zlikwidowała wszystkie krzyże w pomieszczeniach ogólnodostępnych. Macie swoje pokoje róbcie w nich co chcecie od innych pomieszczeń, po za kaplicą, wara. Dewotki podyskutowały i ucichły. O sprawach kościelnych krzyczą ci co wszystko robią na pokaz.

Drugi medialny temat to zbyt stabilne życie naszych dzieci – za mało ruchu. Wiadomo, za dużo telefonów i komputerów no i izolacja naszych dzieci od rówieśników. Kiedyś trzepak przyciągał jak magnez towarzystwo. Kto zrobi na nim więcej wygibasów. Skakanka była w centrum zainteresowania na podwórku. Kto szybciej skusi. A skakało się na takich skakankach w pojedynkę, w dwójkę i w trójkę na raz. Tempo przy skakaniu przeróżne i zawsze można było wyło wyłonić mistrza. A klasy, całe chodniki na ulicach były porysowane klasami i samolotami. Dzieciaki wracając ze szkoły przy byle okazji poskakały i całe szczęśliwe wracały do domu, rzucały tornister w kąt, zrobiły sobie pajdę chleba z cukrem skropionym wodą z kranu i hajda na dwór, z którego bardzo trudno było ich się dowołać. To były piękne dni.

I tymi pięknymi wspomnieniami kończę pisaninę. NARA !

Skruszona prababcia

W ostatnim wpisie padło takie zdanie, że chciałabym żeby czytelnicy poznali skruszoną prababcię nie tylko taką wyniosłą jak rajgras francuski – to jest gatunek trawy; owszem jakby tak patrzeć na nią z osobna to trawa ta jest piękna ale to tylko trawa.W moim zaniedbanym ogródku rośnie ten rajgras i przewyższa krzewy, ma ponad metr wysokości i jest taki wyniosły. Wracam jednak do tej skruszonej prababci, wcale nie dziwię się, że panie które organizują jakieś imprezy czy po prostu zajęcia, nie chcą mnie na nich widzieć. Każda z tych pań wie dobrze, że ja widzę tylko wady, niedociągnięcia, żebym tak te wszystkie swoje zastrzeżenia przemilczała, ale nie, ja natychmiast muszę skomentować, albo demonstracyjnie wyjść, jest jeszcze trzecia opcja – nie korzystać z takich zajęć żeby organizatorzy czuli się swobodnie., bez ciężaru krytycznego spojrzenia. Jak sama prowadzę zajęcia np. to sobotnie śpiewanie, to nie ma we mnie wyniosłości, wręcz przeciwnie, jest uniżoność. Jak prowadziłam radio to emanowała ze mnie , a ściślej z aparatu radiowego, miłość do każdego słuchacza. Na każdym kroku słyszałam, że ludzie mój przekaz odbierali bardzo indywidualnie. Uczestnicy sobotnich spotkań słyszą ode mnie same miłe słowa i rewanżują się tym samym. Ostatnio usłyszałam, od człowieka ponad 20 lat młodszego ode mnie , uczestniczącego we wszystkich możliwych zajęciach w naszym Domu, że modli się za mnie codziennie, żebym jak najdłużej miała zdrowie do prowadzenia takich pięknych spotkań. Te spotkania nie są piękne, są po prostu miłe i radosne; ale każdego kto na nie przychodzi łączy jedno – miłość do muzyki..

Jak usłyszałam o tym, że ktoś modli się za moje zdrowie to złapałam się tego jak tonący brzytwy. Wydało mi się to bardzo potrzebne. W zastraszającym tempie tracę wzrok. Zaledwie półtora roku temu zrobiłam sobie okulary, na które poszła cała średnia krajowa a które niestety są już nie wiele przydatne – stanowczo za słabe. Okulistka która wypisała mi te szkła nie popisała się jako specjalista, bo chorobę którą teraz podejrzewa lekarz można było stwierdzić już parę lat temu. Napisałam, że obecny lekarz podejrzewa ponieważ zostałam zaproszona na powtórne badania. Na pierwszych badaniach przeszłam przez naście komputerów – byłam w czterech pokojach w których było po trzy albo i cztery komputery i przez każdy z nich byłam badana. Teraz te wyniki zostaną omówione przez konsylium a ja po tygodniu muszę przyjść ponownie i przejść ostateczne, upewniające badanie. I pomyśleć, że do takiego lekarza trafiłam przez zupełny przypadek, na takie samo skierowanie jak poprzednio. To nasz kierowca wspomniał mi żebym może spróbowała do okulisty w szpitalu ” kolejowym” , bo to i blisko i zawsze to szpital. Udało się, od pierwszego telefonu do rejestracji do przyjęcia mnie w przychodni szpitalnej, minęło zaledwie trzy tygodnie.. Nikt mnie o nic nie pytał tylko wzięto się za drobiazgowe badania. A w Przychodni Wojewódzkiej przy ul. Dworcowej odstawiono lipę, tak jak tam to badano kiedyś u optyka a nie u lekarza specjalisty; i już wszystko wiem – zwyrodnienie siatkówki, ślepota murowana. Jeszcze jedno oko jest jako tako i w związku z tym lekarz wystąpi do komisji kwalifikującej do leczenia zastrzykami w gałkę oczną. Taki zastrzyk jest bardzo drogi ale refundowany, dlatego komisyjnie podejmuje się decyzje, a komisja jest jedna ogólnopolska. Taki zastrzyk nie leczy tylko zatrzymuje dalsze postępowania choroby. Zanim jednak do tego dojdzie to pewnie upłynie kilka miesięcy. Dopiero pod koniec czerwca będą wszystkie wyniki, a ja z dnia na dzień gorzej widzę. Wnuk powiększył mi czcionkę w komputerze a ja i tak zmęczyłam się bardzo pisząc prawie nie widząc, tak więc i z pisania i ze śpiewania pewnie nic nie będzie. A ja głupia modliłam się o głos i co mi z głosu. Sobotnie śpiewanie to przygotowanie tekstów i muzyki, do tego są nie zbędne oczy, a one już są bardzo zmęczone a przy zmęczeniu wszystko pokrywa się pajęczyną. Nie widzę nie tylko druku ale i ludzi.

To byłoby na tyle NARA !

Analiza swoich zachowań,

Tam, tak – swoich. Chodzi o mnie i moje zachowanie się w danej sytuacji. Od razu zaznaczam, że nigdy wcześniej nie analizowałam siebie, zrobiłam to po raz pierwszy i przeraziłam się Szkoda, że jak zwykle o 50 lat za późno. . Ludzie mówili mi, że jestem apodyktyczna, że mam niewyparzony język .Nie patrzę do kogo mówię jeśli uważam, że mam rację to do każdego mówię wprost. Przeanalizowałam swoje zachowanie się podczas ” czwartkowej herbatki ” . Tak nazwane zostało cotygodniowe, czwartkowe spotkanie mieszkańców przy kawce i herbatce. Kiedyś chodziłam na takie spotkania ale od lat już nie. Od dwóch lat to po prostu przesypiałam je, o godzinie 14 robię , sobie drzemkę. To jest typowa oznaka starości. W ten czwartek – 2 maja – nie chciało mi się spać więc poszłam do ludzi. Spotkanie miało miejsce w atrium. Tylko weszłam od razu zwróciłam uwagę, że ludzie siedzą na słońcu i ściśnięci jeden przy drugim. Nikogo nie spytałam o zdanie tylko zarządziłam przemeblowanie – czyli przeniesienie ławek i stołów w miejsce zacienione. Tylko swoją myśl wyraziłam na głos wszystko zostało zrobione. Sama się zdziwiłam, że tak szybko, ale później refleksja – przecież zrobili to panowie z naszego sobotniego śpiewania a tam mówię tylko raz.. Przysięgam, że nigdy nie było rozmowy na ten temat, tym ludziom sama nie mogę się nadziwić, że cokolwiek powiem to oni przyjmują to do wiadomości i i respektowania.Przykład z ostatniej soboty- puściłam płytę z Mireile Mathieu, która zaśpiewała nam Santa Maryja ( to trudna piosenka jak na nasze możliwości ) i powiedziałam – ponieważ jest maj należałoby zaśpiewać coś Maryjnego i my zaśpiewamy właśnie to, tylko, że w języku polskim. Nie było żadnego szmeru, jeśli powiedziałam, że zaśpiewamy to zaśpiewamy. I zaśpiewaliśmy. To śpiewanie można było nazwać szemraniem, każdy śpiewał jak najciszej potrafił , ale śpiewał. Zawsze jak śpiewamy coś po raz pierwszy to każdy stara się śpiewać jak najciszej żebym nie zwróciła uwagi , że ktoś śpiewa źle, a wyszło z tego bardzo ładne, melodyjne mruczando. Wracamy do atrium – jak usadowiliśmy się w cieniu to Dorotka spytała – kawa czy herbata. Poprosiłam o kawę; niestety podanie kawy skomentowałam i to brzydko – o Boże, kawa w takim wielkim i brzydkim stakanie, to zniechęca do picia. Plastikowy, prawie półlitrowy kubek, nie dziwię się, że ciągle nie macie kawy, przecież to starczyłoby na trzy razy. Kawę przyniosła Krysia, tak więc od razu zarządziłam odśpiewanie dla niej piosenki życzeniowo dziękczynnej. Piorunem rozdałam teksty i zaśpiewaliśmy. Teksty miałam ze sobą ponieważ myślałam, że zaśpiewamy te życzenia Zygmuntowi, obchodził i imieniny i urodziny, ale Zygmunta nie było. Za chwilę Dorotka powiedziała kilka słów o tradycji 1,2 i 3 maja i włączyła muzykę. Muzyka niestety nie dobrana, aż krzyknęłam – Dorotka, to śpiewamy w listopadzie – Chór Wojska Polskiego śpiewał marsz pierwszej brygady – Legiony. Oczywiście skomentowałam, że jeśli macie problem z doborem tematycznej muzyki zwróćcie się do mnie, zawsze pomogę. Przecież to co ja mam w swojej płytotece to prawie wszystko zrobione jest przez was ( czyli Natalkę i Dorotkę ) jeszcze dla potrzeb radia, które prowadziłam przez 3 lata Poszłam do swojego pokoju ,wzięłam sobotnią płytę i śpiewniki i już za chwilę wszyscy śpiewali co popadnie, aby wesoło, przecież to majówka. DOROTKA PRZEPRASZAM ZA MOJE ZACHOWANIE. Powinnam była ugryźć się w język, wypić, albo i nie, kawę i udawać zadowoloną.tak robią na ogół kulturalni ludzi . Dlaczego ja tak nie umiem ?Poruszyłam temat przeprosin Dorotki na naszym sobotnim spotkaniu, stwierdziłam, że zachowałam się brzydko i przeprosić muszę. Chór głosów kategorycznie zabronił mi tego, powiedzieli – było minęło, Dorotka nie jest pamiętliwa, Ja jednak muszę się uderzyć w piersi, jakby ktoś tak się zachował na prowadzonych prze mnie zajęciach, ciekawa jestem co bym zrobiła, czy kazałabym wyjść i popisywać się gdzie indziej, czy sama bym wyszła, czy siedziałabym i patrzyła na tego kogoś jak na wariata. Pewnie to trzecie. Pewnie tak patrzyła na mnie Dorotka. Osobiście ją przeprosiłam ale ponieważ wiem, że bardzo dużo osób od nas czyta mojego bloga to niech poznają skruszoną prababcię nie tylko dumną i wyniosłą jak rajgras.

Mam ciągłe problemy z internetem tak więc nie czekam do soboty tylko te przeprosiny wysyłam już w czwartek. Buziaki, – NARA !

A- mole i C – mole.

Obiecałam, że wyjaśnię sprawę tych A- moli, C-moli, na które zwróciła uwagę jedna z czytelniczek. Napisała ona, że wiersz z wpisu – Jutro Sylwester z dnia 30 grudnia 2023, może i podobał by się gdyby wiedziała o co chodzi z tymi amolami. ( A ja byłam z nich taka dumna, że znalazły swoje miejsce w moim wierszyku, który zatytułowałam – Klezmerka ) Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę wyjaśniała zasady muzyki, zwłaszcza, że za mądra w tym temacie nie jestem jednak to o czym mam napisać to jest jedna z podstaw muzycznych, a że o to samo pytała również jedna z mieszkanek dlatego wyjaśnię najprościej jak można. Określenia powyższe mówią nam w jakiej tonacji mamy śpiewać albo grać na jakimś instrumencie żeby utwór muzyczny brzmiał znośnie dla ucha, zwłaszcza jak wykonawców tego utworu jest wielu. Ten sposób określeń wymyślono już setki lat temu. Literki C D E F G A H C określają od jakiej nutki należy rozpocząć granie żeby to granie miało ręce i nogi, natomiast mol informuje że to będzie utwór liryczny, gdyby przy literce było określenie – dur – znaczyłoby to, że utwór jest radosny, skoczny. Na scenie spotyka się kilkoro muzyków i każdy z nich musi zacząć grę od tej nutki. Te literki to nic innego jak – do re mi fa sol la si do – a te określenia muzyczne chyba zna każdy. Wyobrażacie sobie jakby jakąkolwiek melodię każda z osób zagrała w innej tonacji, czyli jak kto chceto byłby kociokwik. Tak więc żeby to uporządkować to wymyślone zostały zasady muzyczne i tak też, za moich czasów, był nazwany przedmiot w szkole muzycznej. Każdego kto ma słuch muzyczny przeraża śpiewanie jednego utworu w różnych tonacjach na raz, to po prostu aż boli, dlatego między innymi, przestałam chodzić do naszego kościółka. Jak usłyszę kilka tonacji, to nie wiem w którą mam wejść ( bo w tonację się wchodzi ) tak więc nie wchodzę w żadną, czyli nie śpiewam, a jak nie śpiewam to na pewno słuchać nie będę – bolą uszy, czasem nawet cała głowa. Wprowadzenie do utworu muzycznego musi być pewne, zdecydowane, żeby nikt się nie gubił np. w śpiewaniu. A nasi kochani sobotni śpiewacy wszyscy śpiewają pięknie w jednakowej tonacji. Żeby tak śpiewać trzeba mieć słuch muzyczny. Ktoś podaje tonację, w naszym wypadku wstęp do danej melodii gra zespół muzyczny z płyty, a śpiewacy wszyscy jednakowo wchodzą w daną tonację czyli w te A – mole. i C – mole.

Przez cały tydzień nie mogłam korzystać z laptopa ponieważ wysiadł mi internet. Po tygodniu zaglądam i czytam, w ogromnej ilości komentarzy, jest jeden mówiący ,że jestem hipokrytką. Oczerniam pielęgniarki które rzekomo nie mogą się obronić. a wymagam od innych reakcji na niesprawiedliwe zarzuty. Hola, hola, właśnie po to opisuję pracę pielęgniarki żeby wręcz zmusić ją do wytłumaczenia się. Jeśli napisałam, że nie ma mnie w pokoju i informuję o tym wyraźnie napisaną kartką umieszczoną przy wizytówce to znaczy, że nie życzę sobie wchodzenia do mojego pokoju podczas mojej nieobecności, to niech mi ta pielęgniarka odpowie dlaczego pomimo wszystko weszła i dlaczego zabrała mi moje leki, To nie jest oczernianie tylko stwierdzenie faktu. Gdzie tu hipokryzja ? Czekam na to wyjaśnienie, niech się broni. Chciałabym bardzo, żeby przełożona wytłumaczyła mi dlaczego na moim ciasnym korytarzyku podczas covidu, zrobiła magazyn zużytej odzieży ochronnej, chociaż było wiele innych miejsc oddalonych od pokoi mieszkalnych. O tym pisałam dwa lata temu a wyjaśnienie w tej sprawie otrzymałam 24 kwietnia br. Pani dyrektor wyjaśnia mi, że na mój wniosek była przeprowadzona kontrola i inspektorzy sanitarni nie wnieśli uwag odnośnie wymogów higieniczno sanitarnych. A CZY POKAZANY ZOSTAŁ TEN ” PODRĘCZNY „MAGAZYN. I jeżeli ta kontrola była przeprowadzona na mój wniosek to dlaczego nie zostałam poinformowana o jej przebiegu. To jest właśnie hipokryzja. Bo hipokryzja to obłuda, dwulicowość, nieszczerość, udawanie. W moim blogu tego nie znajdziesz ale w tym Domu spotykam się z nią jak tylko chcę coś od najwyższej i jej popleczników.

Ponieważ mam ciągłe kłopoty z internetem to szybciutko kończę tę pisaninę żeby zdążyć ów wpis wysłać. NARA !