Ironia losu.

Od tygodnia nie mogę się wygrzebać z jakiejś bakterii czy wirusa, który opanował moją krtań. Chorowałam w swoim długim życiu na zapalenie krtani ale żeby z taką mocą to nigdy. Krtań zaczęła mi straszliwie puchnąć i mnie dusić. Głos rzęził przez ból gardła duszonego i znikąd pomocy, w Domu Pomocy – to taka ironia losu. Tempo opanowywania mojego organizmu przez tę ” zarazę ” było zastraszające. Do obiadu byłam zdrowa a po obiedzie na wpół żywa i nie jestem w stanie powiadomić kogokolwiek o moim stanie. Codziennie, druga zmiana odwiedzała mnie, czekałam bo codziennie, ale nie w tym dniu kiedy potrzebna była mi pomoc. To ta ironia losu. Nocna zmiana na każdym swoim dyżurze, otwierała moje drzwi z klucza i odeszła dopiero jak usłyszała mój głos. Tej nocy, żeby mnie nie ominęły otworzyłam drzwi na oścież i czekałam. Usłyszałam tylko jak pielęgniarka minęła moje drzwi bez żadnego zainteresowania dlaczego są tak szeroko otwarte i poszła. Ta ta ironia losu. Żeby nie zapomniały o mnie moje opiekunki, z mojego korytarza, jak przyjdą raniutko do pracy, zapaliłam światełko alarmowe. Punkt 6rano opiekunka była. To był wtorek tak więc sprawa prosta – zapisać wizytę lekarską, jako że lekarz przyjmuje we wtorki. Kamień z serca, nareszcie będzie pomoc i fachowa rada. Niestety nie, to był dalszy ciąg ironii losu. Lekarz tak się rozpędził wizytując chorych, że pominął mój pokój i popędził dalej. No bo kto by się spodziewał chorej pani Danki. Musiałam się jakoś ratować. Wlałam sobie szklaneczkę miodu pitnego, pijąc czułam jak rozluźnia mi się moja krtań. Po takim leku spałam do końca dnia i przez całą noc. Nikt nie był mi potrzebny, chociaż słyszałam, że co rusz ktoś krząta się koło mnie. Od pięciu dni jestem chora i leczyć się muszę sama. Mam niezbędne leki ( miodu już nie mam, miałam tylko szklaneczkę ) ale są to leki takie bez recepty, także choroba się babrze. Przez tę chorobę musiałam następną kartkę informacyjną wrzucić do kosza. To informacja, że naszego cosobotniego śpiewania nie będzie. Następny fragment mojego życia trafił do kosza na śmieci. Ponieważ jestem pewna, że to choróbsko opanowało mnie podczas naszego śpiewania, to już nie będę ryzykowała. Podczas śpiewania ja biorę bardzo głębokie oddechy. Mój silny głos potrzebuje ogromnej ilości powietrza; podczas oddechu wyraźnie czuję, że ściągam w głąb siebie całe pokłady chorób jakie są na sali. A one są, bo na sali są wyłącznie starzy i chorzy ludzie, tak samo jak ja. Żeby mieć taki głos jaki mam ja to należy prawidłowo oddychać, czyli że oddech ma być głęboki, sięgać aż do przepony i odświeżać całe płuca. W sali widowiskowej oddychając nie odświeżę płuc, ponieważ sala ta nigdy nie jest wietrzona. Traktowana jest jak przejściowy korytarz. Tak więc karteczkę informującą o śpiewaniu wyrzuciłam na stałe do kosza. Na stałe do kosza wyrzuciłam część swojego życia.

Jako, że jestem osłabiona to więcej leżę i oglądam telewizję. Oglądając Dzień dobry TVN wysłuchałam wypowiedzi Julii Wieniawy na temat jej nowego utworu muzycznego zatytułowanego – Nic nie zmieni. To piosenka opowiadająca o jej przeżyciach i systematycznym popadaniu w depresję. Zdałam sobie sprawę, że jestem cholernie silną osobą, jeśli zupełnie samotna, stara i uzależniona od osób gnębiących dałam radę i nie popadłam w depresję. Jak walczyłam z tą patologią, która firmowana była i jest przez dwie najważniejsze osoby – p. dyrektor i siostrę przełożoną, opisałam na swoim blogu we wpisach: Część II rozdział 13, 14 i 15, oraz Część III strona 2, 3, 4, i 5. Włos się jeży, że prawie zawsze rządzący trzymają z hołotą – z nią bardzo łatwo się dogadać ale tylko patologia ma z tego satysfakcję.

I to wszystko – NARA !