Listopad jak karnawał,

impreza goni imprezę. Jak dla mnie to tych różnych imprez jest stanowczo za dużo. Lecą ciurkiem jedna po drugiej. Czyli, że można wybierać na co się idzie, nie koniecznie chodzić na wszystkie. Ponieważ byłam na czterech pod rząd to już na piątą imprezę nie poszłam, a były to Andrzejki zorganizowane 22 listopada nie 30 tego.Dlaczego tak? Nie mam pojęcia.

Zarządzenia naszego szefostwa. – Pierwsze primo – ktokolwiek porusza się po obiekcie w jakikolwiek sposób, czyli o własnych siłach, za pomocą chodzików czy korzystając z wózków, powinien na posiłki chodzić do stołówki. Zbliża się termin wymiany windy głównej musimy przez ten czas przyzwyczaić się chodzenia do stołówki. Wymiana windy będzie trwała kilka tygodni i na ten czas musimy odciążyć panie rozwożące posiłki. Zarządzenie sensowne i w odpowiednim casie. Ruszyli ludziska do stołówki aż miło patrzeć. Tyle tylko, że większość tych ludzi to mieszkańcy ” nowego pawilonu ” parteru i pierwszego piętra i łącznika starego z nowym, a do dyspozycji pozostała jedna malutka winda, na jeden wózek, trudno, będzie wreszcie nowa. Ale już zarządzenie jako drugie primo było nie bardzo. W czasie kiedy już wszyscy dotarli na stołówkę przystąpiono do przeglądu tej jedynej windy, który ma trwać około dwóch godzin. I w ten to sposób wiara utknęła na korytarzu, ( na szczęście nie w windzie ) ponieważ dyrekcja zapomniała, że o godzinie 8,30 wszyscy wracają ze śniadania i w tym czasie ustaliła z fachowcami przegląd. W tej grupie nieszczęśników znalazłam się i ja. Po pół godziny czekania, usłyszałam głos Sławka więc poprosiłam go o pomoc w zniesieniu mojego chodzika piętro niżej. Sławek zniósł chodzik a Asia pomogła mi zejść po schodach. Ja dałam radę a inni czekali dalej. Jednak myślenie to bardzo cenna rzecz, zwłaszcza opiekunów w osobach dyrekcji DPSu o swoich podopiecznych

Pan J 23 zwrócił się do mnie z pytaniem – dlaczego tak bezlitośnie zmywam głowy szefom DPS. Ja tylko te głowy zmywam, i to w odwecie za wdeptywanie mnie w kąt przez kilkanaście lat. Ale odpowiem też powiedzeniem Księdza Twardowskiego – ” Jeśli jest dobrze i tylko dobrze, to nie dobrze „. A wszyscy szefowie chcą słyszeć o swojej pracy same superlatywy. Tak więc ktoś musi postawić ich czasem do pionu. Mam nadzieję, że czytając te moje uwagi szefostwo zacznie myśleć, analizować wszystko co robi i pracować rzetelnie zawsze z myślą o nas.

W poprzednim wpisie opisując występ chóru, napisałam, że zwrócę się do swojego znajomego żeby zwrócił uwagę na nowy narybek jaki mają w zespole, – czyli naszego Marcinka pielęgniarza, że to skarb do występów przed publicznością. Każdego melomana zachwyci jego głos. Dowiedziałam się jednak, że ów znajomy jest tylko akompaniatorem. Zapomniałam, że przecież Danek jest niewiele młodszy ode mnie, to już osiemdziesięciolatek który chce spokojnie klikać w klawisze a nie wciskać się między drzwi. To tylko ja zawsze się wciskam między wódkę a zakąskę.

Jest czwartek 28 listopada, godzina 10 a u nas następna impreza; i wczoraj była i przedwczoraj. NARA !!

Ech mała zaszalej…

… masz 80 lat – jak śpiewa Maryla Rodowicz; a pani która do mnie zadzwoniła ma dużo ponad 80 i spotkał ją cud, cud pięknej miłości. Poznałyśmy się zaledwie pół roku temu w Przychodni Okulistycznej na zastrzykach w oko. Od pierwszej chwili poczułyśmy do siebie sympatię. Rozmowa toczyła się bardzo szczerze. Zosia zwierzała mi się ze swojego życia, samotności i swoich chorób. Boże, skąd ty tyle ich nabrałaś: zawroty głowy, zwyrodnienie plamki żółtej obu oczu, dwa zawały serca, a przy sercu powszczepiane jakieś ustrojstwa których nawet nie potrafię wymienić, chory kręgosłup, w kolanach protezy i te tragicznie powykręcane palce u rąk. Jak ona się myje, ubiera, jak robi cokolwiek mając takie dłonie? A to wszystko potrafi tak ukryć, że sprawia wrażenie zdrowej, pełnej życia kobiety o 20 lat młodszej niż jest. Zosia jest z Ostródy. Umówiłyśmy się, że przyjedzie do Olsztyna za dwa tygodnie żeby mnie odwiedzić. Chciałam ją namówić żeby zamieszkała w naszym DPSie to będzie jej lżej żyć. Wprawdzie ma córkę ale rzadko się widują, obrażona na matkę, że swoje piękne mieszkanie przepisała na syna, a syn niestety zmarł. Matka chciała, że jak jej zabraknie to żeby syn miał chociaż mieszkanie; był chorowity i sam niczego by się nie dorobił. Córka niestety tego nie mogła zrozumieć i utrzymywała nienawiść w sercu. ( te cholerne mieszkania po nas starych, skąd ja to znam ). Za dwa tygodnie zamiast przyjechać zadzwoniła, że leży w szpitalu bo ustrojstwo wszczepione do wspomagania pracy serca przestało działać. Danusia, ja chyba już wreszcie umrę. Ale Bozia miała względem Zosi inne plany. Dzwoni do mnie znów za kilka dni i opowiada mi przez telefon – idę ledwie żywa korytarzem szpitalnym, kierunek dom i beczę, przecież ja nawet siedzieć za długo nie mogę a tu trzeba żyć. Nagle podchodzi do mnie sąsiad z sąsiedniego bloku mojej ulicy i mówi, że przyjechał po mnie. Wieloletni wdowiec do którego zalecają się wszystkie wdówki z dzielnicy, przyjechał po mnie. Właśnie od sąsiadek dowiedziałem się, że wraca pani ze szpitala i nie będzie pani miała żadnej opieki tak więc jestem i oferuję pomoc na każdym polu. Boże, taki mężczyzna, zawsze mi się podobał – myśli Zosia i nagle słyszy – przepraszam, że powiem ale pani podoba mi się od lat. Jak on czule pomógł mi wysiąść z samochodu. Jak troskliwie prowadził po schodach. W domu, usadowił mnie wygodnie w fotelu, zrobił herbatkę i rozmawialiśmy i rozmawialiśmy. Minął miesiąc, Jerzy jest u mnie codziennie. Jak mnie obejmuje to we mnie trzepoczą motyle a ja unoszę się do nieba. Aż wreszcie oprzytomniałam; Danusiu i córka i sąsiadki mówią, że się kompromituję na starość. NIE SŁUCHAJ ICH, ani córki ani sąsiadek – mówię. Gdzie one były jak trzeba było zaopiekować się tobą. On oddał ci serce to i ty powinnaś odpłacić się sercem. Opiekujcie się sobą na zmianę i chodźcie z podniesionym czołem okazując wszystkim w koło szczęście jakie w was jest. A ci co mówią o kompromitacji niech spojrzą w głąb siebie i spytają czy to przypadkiem oni się nie skompromitowali jako rodzina czy sąsiedzi. Moim zdaniem to pan Jerzy skompromitował ich bez słów. Nikomu nie przyszło do głowy żeby przyjść po ciebie do szpitala tylko Jemu, a na pewno nie było mu łatwo to zrobić, musiał się przemóc, przecież nie znaliście się na tyle żeby śmiało mógł wejść w twoje życie.Tak więc wymieniajcie się tymi motylkami i bądźcie szczęśliwi. Temat zakończę również fragmentem piosenki tym razem . włoskiej z lat 60tych ubiegłego wieku- nie wolno mi, nie wolno mi kochać ciebie, nie wolno mi przy tobie być nawet we śnie. Mówią, że mam ( ja śpiewałam za mało lat a Zosia…) za dużo lat żeby wiedzieć czy to już jest prawdziwa miłość, czy nie. Czyli, że jak świat, światem, miłość zawsze w oczy kole tych którzy nie potrafią kochać.

A u nas – tak jak już pisałam, impreza goni imprezę – w sobotę, młodzież ucząca się na terapeutów zajęciowych przyjechała do nas z programem takim dla dzieci, pytając nas co się robi jesienią. Informacja o tym spotkaniu, moim zdaniem wprowadzała w błąd. To była krótka notatka z nagłówkiem – COSINUS – ja odebrałam to, że mogą to być jakieś zadania matematyczne. Dalej informowano nas, że będą to gry i zabawy ruchowe. Nie było nic z tych rzeczy; pomimo to nasi mieszkańcy bawili się całkiem nie źle.

W poniedziałek wystąpił u nas CHÓR VOX CORDIS w którym to chórze śpiewają pielęgniarki ze szpitala MSWiA i jeden z naszych pielęgniarzy. Chór występował już u nas przed laty. Głosy ładne, czyste, dźwięczne i ładnie brzmiące, chociaż sopranom czasem brakowało sił. Jednak brakowało mi na tym występie słowa, które byłoby zapowiedzią, informacją o utworze. Coś tam jakaś pani na początku mówiła niestety nikt jej nie słyszał Mówiła cichutko, nie wystąpiła z szeregu tak więc nie wiadomo było o co chodzi. Przyszli, stanęli w szeregu, odśpiewali chyba 10 pieśni i wszystko w temacie. Myślałam, że skoro mają jednego rodzynka w zespole to ustawią go w środeczku; wizualnie aż się prosiło żeby tak zrobić, jednak rozumiem zbyt młody narybek w chórze i mógłby się pogubić, ale solówkę to ten rodzynek powinien mieć. Ma piękny, niespotykanie wysoki głos męski. Jego śpiew zadziwiłby wszystkich. Będę musiała zadzwonić do szefa chóru i nakłonić go do pracy z naszym Marcinem, bo sami nie wiedzą co posiadają. To byłby gwóźdź programu. I jeszcze jedna podpowiedź- jeśli nie mają osoby prowadzącej słowem, to niech pomyślą o zapowiedziach utworów za każdym razem przez kogoś innego. Osoba taka znalazłaby różne ciekawostki o utworze w internacie i te najciekawsze ubarwiłyby występ. Muszę w tej sprawie zadzwonić do Danka, ich prowadzącego, to mój znajomy z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Pisałam o tej znajomości we wpisie zatytułowanym – Jestem niesprawiedliwa. Wpis z dnia 18 czerwca 2019r.

I to byłoby na tyle. Pozdrawiam, NARA !!

Czas na plusy.

Pierwszy plus przyznaję organizatorom wernisażu artystycznych prac naszych mieszkańców, to jest terapeutkom Dorotce, Natalce i Kasi; a jeszcze większy plus wykonawcom tych prac. Każde rękodzieło to arcydzieło. W życiu nie przypuszczałam, że są wśród nas tacy artyści. Grzesia prace znałam, potrafi zrobić z zapałek domy, kościoły i całe zagrody gospodarskie; a teraz zaczął swoje dzieła robić w glinie – wysoka brama z naszego miasta to miniatura oryginału. Pani Gienia to opoka obu pracowni artystycznych nie dość, że wybitnie utalentowana to jeszcze obdarzona wyjątkową cierpliwością. Każda jej praca jest wykonana perfekcyjnie. Każdy detal jest wykończony precyzyjnie. To co ona zrobiła i jak, to nie sposób wymienić, jest tego tak dużo i to wszystko to jeden wielki zachwyt. Jej wazony, karafki, misy czy patery są tak piękne, że brakuje słów. Podobno pomysły podsuwają jej wymienione wyżej terapeutki. bo to wszystko mieć w głowie to aż nie możliwe. Nie wiedziałam, że Ania potrafi robić miniaturowe cacka – ludziki, zwierzątka. Pani Marysia specjalizuje się w robieniu biżuterii dla elegantek. ,Pani Marianna zrobiła niby znane nam już rzeczy użytkowe – miseczki. Jednak jak ona to zrobiła, te wielobarwne naczynka. Do zespołu artystów dołączył Zygmunt z namalowanym bukietem kwiatów. Małgosi kartki z życzeniami na każdą okazję, to dzieła sztuki same w sobie. Wszystko przepiękne. Mieszkam w naszym Domu już parę ładnych lat, wielokrotnie widziałam wystawiane na pokaz prace naszych mieszkańców ale takich pięknych prac nie było nigdy. Takie prace jakie są wykonywane teraz mogą z powodzeniem zdobić salony. To wszystko samo w sobie piękne, miało jeszcze piękną oprawę, to był prawdziwy wernisaż;byli zaproszeni goście, zastawione stoły z poczęstunkiem i recytowano wiersze; wiersze takie trochę inne, pisane przez poetów których i dusza i myśli opętane są pracami plastycznymi które sami wykonują. Z tych wierszy wyraźnie wynikało, że ich głowy są pełne pomysłów do przyszłych prac. Chciałam sprawdzić czy dobrze je odbieram. Na drugi dzień pożyczyłam teksty wierszy i zaczęłam czytać dla siebie; dziwne to było uczucie ponieważ żeby odebrać prawidłowe odczucia musiałam przenieść się myślą na wczorajszy wernisaż. Wiersze te to wyznania twórców prac plastycznych i jakby napisane specjalnie na tę okazję. Poeci niestety nie znani.

Drugim bardzo ważnym wydarzeniem były hucznie obchodzone urodziny naszego stulatka. W naszej sali widowiskowej, pięknie udekorowanej, stoły uginały się od rarytasów. Tłum gości ledwie się mieścił. Wśród gości oczywiście był nasz nowo upieczony Prezydent. Uroczystość rozpoczęła się w naszej kaplicy mszą w intencji naszego stulatka. Na zakończenie mszy zebrani zaśpiewali piosenkę, którą ćwiczyliśmy od miesięcy na naszych sobotnich śpiewach, to życzenia ujęte w piosence. Na organkach melodię zagrał nasz kościelny, o dziwo zagrał ładnie. Trochę było mi głupio ponieważ tę właśnie piosenkę przygotowałam do zaśpiewania podczas przyjęcia na sali, ale ponieważ w kaplicy zaśpiewano tylko refren więc pomyślałam, że śmiało będziemy mogli ją zaśpiewać w całości jeszcze raz. I stał się cud- dwaj najwięksi wrogowie – kościelny czyli PAN NIKT i ja, wykonaliśmy ten utwór wspólnie i całkiem zgrabnie. Żebym na tym zakończyła wspominać uroczystość urodzinową to byłyby same plusy – NIESTETY doszedł ogromny MINUS. Ten tłum gości, odświętnie wystrojony, z prezentami i mnogością kwiatów zapomniał po co przyszedł. Cieszył się, że jest w tłumie ale nie zwrócił uwagi, że nie było JUBILATA. Jak wszyscy ruszyli z kaplicy do świetlicy, ja na chwilę wróciłam do swojego pokoju, tak więc od tłumu dzieliły mnie trzy minuty. Idę pustym korytarzem i oczom nie wierzę przede mną drobniutkimi kroczkami kroczy, w zupełnej samotności, nasz JUBILAT. Wyobraźcie sobie – długi pusty korytarz i drepczący samotny stulatek podążający do tłumu który chyba nawet na niego nie czekał. Wzięłam jego rękę umieściłam pod swoją pachą i dreptaliśmy razem. Jak już byliśmy przy drzwiach świetlicy, podbiegła do nas pani dyrektor i przejęła ode mnie naszego HENIA STULATKA.

Oto uwaga na przyszłość w razie organizowania takiej hucznej imprezy. Planowaniem imprezy może i nawet powinien zająć się zespół ludzi ale za imprezę w całości zawsze odpowiadać musi jedna osoba. Po przygotowaniu wszystkiego należy sprawdzić czy wszystkie detale zostały spełnione. W dniu takich urodzin jakie miały miejsce 13 listopada szanowny Jubilat powinien mieć opiekuna od początku do końca. Dla niego to jest zbyt duże przeżycie żeby go pozostawić samego. Przypomniały mi się 90 urodziny mojej siostry, jak one były pięknie zorganizowane i dopięte na ostatni guzik. Nie tylko Jubilatka miała opiekuna ale i jej siostry, które też były leciwe, bo pozostali to byli młodzi ludzie; a mimo to, że jubilatka była w gronie swojej rodziny, jak zobaczyła tłum 50 osób miała ochotę gdzieś się schować i siedzieć w ukryciu. Nie była pozostawiona sama sobie ani na moment.

U nas w listopadzie impreza za imprezą nie jestem w stanie na wszystkich być i je opisać.

Tak więc to wszystko NARA !!

Same minusy !

Pierwszy minus, jak zwykle, dla siostry przełożonej. Idź kobieto już na emeryturę, zwolnij miejsce dla młodych, zdolnych, z otwartymi głowami i chętnymi do pracy. Na co komu te twoje znajomości jeśli przez takie podejście do pracy jakie masz możesz doprowadzić do nieszczęścia. O bezmyślnym zakwaterowywaniu ludzi pisałam niejednokrotnie. Niestety sytuacja się powtarza. Na moim korytarzu zakwaterowano panią z chorobą altzhaimera. Owa Pani, elegancka i wyglądająca pięknie, bez przerwy szuka drogi do wyjścia. Ponieważ nikt jej jeszcze nie zna to tę drogę wskazują i tylko cudem trafia się ktoś kto pomyśli, że coś tu nie gra. Opiekunka z naszego rewiru ma pod opieką 40 osób a bez przerwy musi szukać tej pani i przyprowadzać z próby ucieczki. Nie może jej zamknąć w pokoju bo może próbować wyjścia przez okno; tego próbował już jeden z podopiecznych. Przecież mamy oddział dla ludzi z tą choroba, z którego trudno jest wyjść bo opiekun ogarnia wszystkich 11 osób. Jeśli nie ma akurat miejsca na tym oddziale to można do nas przenieść od nich osobę już leżącą, a takie są, która nie będzie uciekała a u nas będzie odpowiednio zaopiekowana. Zawsze jest jakieś wyjście tylko trzeba pomyśleć. Jeszcze jeden minus dla siostry przełożonej. Zwróciłam się z prośbą o nowy materac, na zasadzie jeśli nie ma to trudno ale proszę mnie wpisać na listę oczekujących. Trzeba być naszą siostrą przełożoną żeby zaproponować mi materac używany który komuś wymieniono na nowy a dla mnie może być i taki, po co wyrzucać. Siostrzyczka chciała upodlić mnie a upodliła siebie. Trzeci minus dla siostry przełożonej to utrzymywanie w alkoholiźmie naszą mieszkankę. Wszyscy wiedzą o kogo chodzi. Ktokolwiek inny aż tak nadużywałby alkoholu to już dawno wyleciałby z każdego DPSu. Panowie którzy z nią pili byli nękani kilkukrotną zamianą pokoi, byli odsyłani na przymusowe leczenie a nawet eksmitowani, a ona nic, pije sobie do woli, zanieczyszcza straszliwie pomieszczenie w którym mieszka, a nawet handluje alkoholem a dyrekcja tego nie widzi. Ta jej samowolka kłuje w oczy ponieważ trwa już od 6 lat, czyli od początków covidu 19, wówczas ta niesprawiedliwość bolała szczególnie. Komentarze na ten temat są różne na ogół dotyczą jej posiadłości, które miała przed przyjściem do DPSu, no bo jak wytłumaczyć fakt, że ma pozwolenie na chodzenie po pokojach nocą, posiniaczona, cuchnąca alkoholem i wymiocinami, a mimo to zasłużona mieszkanka DPSu.

Teraz minus dla Działu Socjalnego, za to, że nigdy nawet nie pomyśli żeby zorganizować wyjazd na pogrzeb naszego mieszkańca. Jakaś delegacja trzech czy czterech osób a rodzina zmarłej odebrałaby to życzliwie. Za poprzedniej dyrektorki zawsze był ktoś kto żegnał w imieniu mieszkańców. Zawsze znalazły się jakieś grosze na znicz albo kwiatek, teraz tego nie ma już od lat. Pisałam o tym jak był pogrzeb Jarka, że nawet jak złożyliśmy się na kwiaty to nie było możliwości te kwiaty położyć na grobie. Opisałam to we wpisie zatytułowanym Codzienność I , jest to wpis z dnia 21. I. 2023 r. akapit trzeci. Wstyd mi za was.

I to wszystko NARA !!

Zaduszki.

W taki dzień zawsze wspominam kogoś kto odcisnął piętno na moim życiu i już go nie ma a ja często o tym kimś myślę. Był styczeń 1975r. Stałam na przystanku autobusowym. Przyjechał autobus z którego próbowała wysiąść młoda kobieta w zaawansowanej ciąży, niestety poślizgnęła się i upadła. Podbiegłam do niej równolegle z jakimś młodym panem. Ów pan bez namysłu zatrzymał pierwszy lepszy samochód, wziął ciężarną na ręce i podjął decyzję – wieziemy tę panią do szpitala. Zna ją pan – spytałam; nie nie znam, a pani? Ja też niestety nie. Trafiliśmy w trójkę na porodówkę, mnie nie wpuszczono a owego pana tak – powiedział, że jest mężem i ojcem dziecka. Rozmawiał z ciężarną dość długo, ona powiedziała mu to co powinien ewentualny mąż wiedzieć. Urodziła zdrową córeczkę a ja i ten pan na początek zostaliśmy rodzicami chrzestnymi. Dlaczego na początek, bo bardzo szybko ów pan został oficjalnie wpisany do aktu urodzenia jako prawowity ojciec. Okazało się, że ta 18 letnia dziewczyna nie miała nikogo. Chłopak z którym zaszła w ciążę jak dowiedział się, że będzie ojcem ulotnił się, ślad po nim zaginął. Dopiero jako 40 sto latek, chory i samotny zaczął szukać swojego dziecka. Dokończyła poszukiwań jego siostra bo on niestety zmarł. A pan z przystanku zakochał się w dziewczynie od pierwszego wejrzenia, został oficjalnym tatą narodzonego przy nim dziecka i żyli szczęśliwie, niestety nie długo. Mieli jeszcze swoich wspólnych, trójkę dzieci i już tylko oni po tej wzruszającej miłości zostali.

A co słychać u nas ? Ostatni wpis zamieściłam już w czwartek w ubiegłym tygodniu ponieważ w piątek od rana musiałam być na Oddziale Okulistycznym w szpitalu na zastrzyku w oko. Po takim zabiegu przez dwa dni źle się czuję więc wolałam wszystko załatwić wcześniej. Wracając ze szpitala idę z zaklejonym jednym okiem , a drugim już ślepym , korytarzami naszego Domu i czuję, że opiekunka kieruje mną nie tak jak powinna, pytam więc – co się dzieje, a Pani Marysia odpowiada – główna winda jest zepsuta tak więc musimy jechać małą windą i przejść przez ” Leśną Chatę ” . I dopiero wówczas zobaczyłam co to znaczy zepsuta winda, a windy u nas psują się nagminnie. Była pora obiadowa tak więc z obiadem trzeba było jakoś przedostać się na Dział Medyczny. Jak zepsuje się winda w ” nowym pawilonie ” to opiekunki i pokojowe roznoszą po schodach pojedyncze posiłki. Jest ich w sumie nie wiele, około 10 posiłków ale jak zepsuje się winda główna, tak jak to miało miejsce w piątek, to jest to ogromny problem. Właśnie natrafiłam na ten problem. Żeby wyjechać z ” Leśnej Chaty ” na Oddział Medyczny trzeba wózkiem pokonać dość spadzistą górkę ( tych górek jest u nas dużo za dużo), a na wózku są gary z trzydaniowym obiadem dla około 60 osób. Żeby garnki nie pospadały trzeba je po prostu zdjąć z wózka, następnie ciężki wózek barowy wepchać pod tę górkę a później wnieść wszystkie gary pod górkę na wózek. To wszystko jest diablo ciężkie, nie możesz niczego się trzymać idąc pod tę górkę, bo musisz trzymać gary. Boże, współczuję wam, taki ciężar – krzyknęłam; a w odpowiedzi usłyszałam – a jakie to wszystko jest gorące. Wystarczyłoby żeby jedna z pań potknęła się, to wszyscy byliby tragicznie poparzeni. Ciekawa jestem czy pani dyrektor widziała chociaż raz ten obrazek. Widziałam go ledwo, ledwo, bo w tym dniu byłam ślepa, żeby nie moje chore oczy to sfilmowałabym tę scenę katastroficzną i film zaniosłabym do Inspekcji Pracy. Jeszcze nie raz będę widziała taki horror i na pewno go sfilmuję. Spytam też naszego pana od bezpieczeństwa i higieny pracy czy wie co się u nas dzieje, czy tak jak większość pracowników chce mieć tylko święty spokój. Bo u nas tak jest – jedni harują ponad siły a inni komplementują tylko p. dyrektor. ” Każdy pochlebca żyje kosztem tych którzy mu wierzą i psuje im opinię „. Na miejscu szanownej pani dyrektor warowałabym pod gabinetem Prezydenta tak długo aż otrzymałabym pieniądze na windy, grożąc zamknięciem DPSu. Ale do tego trzeba mieć jaja, czyli poczucie, że jestem coś warta i dlatego mogę tupnąć i postraszyć. Bo mam nadzieję, że rozmowy dyplomatyczne już miały miejsce i to nie jednokrotnie. Fakt inny Prezydent obiecywał pieniądze na windę a inny będzie musiał je dać, jednak kto by nie był na tym stanowisku to reprezentuje Urząd Prezydenta.

I to byłoby wszystko. Niech wszyscy święci balują w niebie i niech się sypie złoty kurz. NARA!!