Życzenia świąteczne

Jest niedziela, pierwszy dzień świąt, schodzimy się ze wszystkich stron na śniadanie. W windzie trafiam na Antosia – no to wszystkiego – wszystkiego. Dokąd ty jedziesz tą windą, pytam Antosia, do siebie, odpowiada. Jak to, przecież mieszkasz na dolnym pawilonie; już nie, wróciłem na stare śmieci. Czego się tak mnie uczepili żebym koniecznie mieszkał w tym pawilonie to nie wiem. Rok temu przeprowadzili mnie na drugie piętro tej części budynku; jęczałem tak długo aż wróciłem na swoje miejsce. Teraz znów przenieśli mnie na sam dół tego pawilonu, znów wyjęczałem powrót. Chcę być tu gdzie jestem, tu jest mi dobrze. Znam wszystkie opiekunki, które są zawsze na miejscu i z którymi można porozmawiać a w tym pawilonie nigdy nikogo nie było, ani opiekunów ani mieszkańców nie widziałem bo każdy zamykał się w swoim pokoju. No to wszystkiego Antoś, ja już wysiadam.

Do stołówki wchodzę z Małgosią – no to zdrowych i spokojnych, dziękuję, wzajemnie. Zobacz, ludzie już zjedli i wychodzą. Każdy sam przy stole. Nikogo z dyrekcji, nawet nie ma księdza. Nikt nam niczego nie życzy. Róbta co chceta a by był spokój. Wstyd mi za naszą dyrekcję – mówi Małgosia.

Do stołówki wchodzi Maria – pani Wiolu ( to do pracownicy kuchni ) wesołych świąt. To żeś strzeliła. Jak można mieć wesołe święta jak jest się przez dwa dni świąteczne w pracy od rana do wieczora. Ten nie udany grafik pracowników kuchni pokazał, że wśród jej pracowników nie ma przyjaźni, zrozumienia i wyrozumiałości. A i kierowniczka kuchni jest jakby obok ludzkich spraw; zamiast natychmiast wziąć się za grafik żeby każda z dwóch zmian miała jeden dzień świąteczny wolny który spędziłaby z rodziną to ona spuściła na wszystko zasłonę milczenia. A ja myślałam, że wśród pracowników kuchni jest serdeczna atmosfera a tu każdy ciągnie do siebie. Tak więc życzyłam pani Wioli żeby jakoś te święta przetrwała i szybko zapomniała o stosunkach panujących w pracy.

Wracając ze śniadania spotykam Felicje; życzę zdrówka chociaż w te świąteczne dni – mówię. Nie udawaj takiej miłej, na pewno jesteś na mnie wściekła, że nie byłam z tobą w szpitalu na zastrzyku chociaż włożyłaś w to wiele starań. A wiesz, że nie jestem wściekła. Byłam, jak czekałam na ciebie i głupio mi było przed panią doktor którą prosiłam o wspólne z tobą wejścia na badania i zabieg, ale jak usłyszałam spokój w głosie pani doktor to i ja byłam spokojna. Powiedziałam jej wprost – moja koleżanka jest alkoholiczką i wczoraj chlała cały wieczór a dziś nawaliła i nie przyjdzie. A pani doktor ze spokojem spytała – i co nie mogła wytrzeźwieć do godziny 10 ? No przecież po takim piciu jest chora – mówię. A pani doktor na to – ona jest chora. I ty tak wszystko wprost powiedziałaś ? Ja zawsze mówię wprost. A ja idę chlać. No to na zdrówko.

Drugi dzień świąt, śniadanie. Do stołówki wjeżdża Ania – wesołych świąt, wykrzykuje na całą stołówkę. Nikt się nawet nie odezwał ( poza mną ). Każdy sam przy stole i wszyscy ze spuszczonymi głowami patrzyli w talerze.

Wracam do pokoju włączam telewizor i dowiaduję się o śmierci Papieża Franciszka. Wydawało mi się, że chyba czegoś nie zrozumiałam. Zaczęłam przerzucać kanały, wszędzie o tym samym. Dopiero teraz dowiedziałam się dużo dobrego o Papieżu, zrobiło mi się głupio ponieważ ja go przestałam lubić jak zaczął rozpieszczać Putina. Rusek śmiał mu się w twarz. Na audiencję spóźnił się godzinę i cały czas nie schodził z jego twarzy lisi uśmieszek a Papież wręczył mu medal Anioł Pokoju. Wszystkie wojny jakie przetoczyły się przez Europę to była sprawka Ruskich. Władze rosyjskie nie szanują nikogo, żadnego narodu, a tu taki afront. Ja to odebrałam jak podlizywanie się do bandyty. Byłam pewna, że Papież nie zna historii Europy. Może on i był dobry i wspaniałomyślny ale tylko na kontynencie Ameryki Łacińskiej. A jak Załęskiemu sugerował wywieszenie białej flagi to już byłam pewna, że brak znajomości historii świata pozbawiła go ambicji. Z Ukrainą przez dziesiątki lat byliśmy wrogami ale Polacy znają dobrze ruskich i nigdy by nie namawiali do poddania się tym bandytom prędzej stanęli by ramią w ramię. Będąc Papieżem należy znać cały świat albo się nie wypowiadać. Tłumaczenie światu, że ten medal to tylko pamiątka na setną rocznicę zakończenia I Wojny Światowej to nie tłumaczenie, chyba że byłby dopisek – pamiętaj krwiopijco o tych których wymordowałeś.

Boże, ja przeżyłam pięcioro Papieży, byli nimi Paweł Vi, Jan Paweł I, Benedykt XVI , Jan Paweł II i Papież Franciszek. Jednak wszystkie radości i smutki przeżywałam jak dotyczyły one Jana Pawła II. Co swój to swój. On znał nas Polaków i przeżył okrucieństwo wojen i okupacji.

Zmiana tematów.

Napisał do mnie pan podpisujący się – Fotograf. Bardzo miło, że napisał i pochwalił ale ja i tak nic z tego wpisu nie zrozumiałam, nie wiem do czego on się odnosi. Napisał pan o jakimś artykule i że jest pan pozytywnie zaskoczony i będzie pan częściej odwiedzał by przejrzeć nowe posty. Kochany czytaj i pisz do mnie ale tak żebym wiedziała o co chodzi. Pozdrawiam serdecznie i czekam na komentarze.

To byłoby na tyle, a zatem NARA !!

Epizod harcerski.

W czasie rekolekcji przychodzi do nas zawsze dodatkowo jakiś nowy ksiądz. Tym razem bardzo przystojny pan w wieku około siedemdziesiątki. To co nam głosił ( bo księża zdaje się nie mówią tylko głoszą ) było średniej jakości, ale ksiądz nie zanudzał. Podczas komunii, gdy podszedł do mnie, wziął mnie za ramię i szepnął – my się znamy, druhno Danusiu. Spojrzałam na niego zdziwiona, bo nie kojarzyłam nic a nic. Dlaczego druhno, dlaczego taki młody człowiek zwraca się do mnie imiennie ? ( Dla mnie siedemdziesięciolatek to młokos ) W tym dniu zgłupiałam i nie powiedziałam nic, ale nazajutrz postanowiłam spytać skąd ksiądz mnie kojarzy. Była pani w harcerstwie – spytał. Niestety nie byłam – odpowiedziałam. No to przepraszam – powiedział, musiałem się pomylić. Opowiedziałam o tym spotkaniu córce a ona na to – mamo jak mogłaś zapomnieć, że byłaś na obozie harcerskim, że obecny ksiądz to wówczas najprzystojniejszy obozowicz. Wszystkie dziewczęta w nim się podkochiwały łącznie ze mną, chociaż miałam wówczas 13 lat, – jak wszystkie to wszystkie. Jak powiedział nam, że idzie do Seminarium ( na obozie byli świeżo upieczeni absolwenci szkół średnich ) to dziewczyny ogłosiły dzień płaczu, płakałam z nimi. To dzięki niemu wstąpiłam do harcerstwa i przez wiele lat śpiewałam w Gawędzie. Przychodziłaś po mnie na zbiórki i nie pamiętasz. No ale w harcerstwie nie byłam. Przez przypadek trafiłam razem z córkami na obóz harcerski i to wszystko. Dzieciaków z tego obozu nie pamiętam w ogóle. Pamiętam tylko, że byli bardzo mili i uczynni. Że gotowanie dla nich przeróżnych frykasów było przyjemnością. Że w środku lasu zrobili dla mnie taką kuchnię, jakiej nie można nawet wymarzyć. Ale to był mały epizod w moim życiu o którym zupełnie zapomniałam.

Pracowałam wówczas w WDK i byłam właśnie pierwszy dzień na urlopie gdy nagle wpadła do mnie moja siostrzenica ( to późniejsza mama Marcysi i Moniki ) i od progu nawoływała – ciociunia ratuj. To ratuj słyszałam od niej kilka razy w tygodniu. Zawsze jakaś opresja z której wyratować mogę tylko ja. Wiedziała, że nigdy jej nie odmówię, dlatego ja. Od rodziców słyszała zawsze – jesteś dorosła to radź sobie sama. Widocznie od niej słyszeli zbyt często, że jest już dorosła. No ale była naprawdę dorosła i już pracowała. Tak pięknie wszystko pozałatwiałam, – lamentuje, od dziś ruszył obóz harcerski i właśnie dziś usłyszałam, że kucharka nawaliła. I ja mam ci załatwić na wczoraj kucharkę, w pełni sezonu i natychmiast. Nie cioteczko, nic nie musisz załatwiać, spakuj siebie i dzieciaki i jedziemy gotować obiad, czekają. Zwariowałaś skoro myślisz, że to takie proste. Nigdy nie pracowałam w żywieniu, nie byłam nigdy na obozie, nie ma mowy, nigdzie nie jadę. Ale do lamentu siostrzenicy dołączyły moje córki 13 i 9 lat. – mamo, będzie fajnie, pojedźmy. W końcu nie miałyśmy na pierwszy miesiąc wakacji żadnych planów tak więc pojechałyśmy i było fajnie. Przecież to ja załatwiłam tę pracę dla siostrzenicy i co miał być niewypał, trzeba było ratować sytuację żeby nie usłyszeć – a myśmy tobie zaufali.

Po przyjeździe na miejsce oznajmiłam wszystkim, że moje umiejętności są równe zeru a w odpowiedzi usłyszałam – nie martw się wszyscy ci będziemy pomagali, będzie dobrze. I pomagali dosłownie wszyscy. Najbardziej pomagał mi kwatermistrz, wiedziałam, że przy nim nie zginę. Harcerze z każdym dniem wyposażali mi kuchnię w różne stoły i stołki, żeby nasza szefuńcia nie męczyła się tylko śpiewająco nam gotowała. To był bardzo nietypowy obóz, był to hotel dla harcerzy idących szlakiem Kopernika, którzy przychodzili do nas wieczorem, jedli kolację, organizowali ognisko i szli spać. Rano jedli śniadanie i w drogę. W konsekwencji ja gotowałam tylko obiady dla stałej kadry 30 osób. Pomagali mi dyżurni kuchenni. Po obiedzie słyszałam, że obiad był nadzwyczajny i w nagrodę kolacje to my zrobimy sami – harcerze. Z tym, że kolacja i śniadanie musiało być przygotowane dla setki osób. Śniadanie przygotowywali wszyscy, kto żyw, łącznie z kadrą. Ja tylko planowałam i pilnowałam żeby niczego nie zabrakło.

Kiedyś wyciągnęli mnie w nocy z namiotu razem z łóżkiem na deszcz i zaprowadzili do namiotu komendanta obozu. Tam usłyszałam, że przypadłam wszystkim do gustu i to moje gotowanie też, ale na obozie harcerskim mogą być tylko harcerze i chcieliśmy cię pasować na harcerza. Chcielibyśmy sprawdzić czy dasz radę w leśnych warunkach ze wszystkim. Drogę do komendanta przetrwałaś a teraz musisz zjeść zawartość z tej puszki. Patrzę a to świńska tuszonka, bardzo smaczna konserwa ale niestety z dodatkiem igliwia i mchu. I wyście takie coś jedli? Owszem, wszyscy – odpowiedzieli. Nie będę gorsza, jak trza to trza. Od tej pory zostałam druhną. Tyle zachodu, kochani przecież mi się kończy urlop. Jeśli chciałabyś z nami zostać jeszcze 6 tygodni to powiedz tylko słowo . Załatwimy ci oddelegowanie, w końcu twój dyrektor to nasz zasłużony harcmistrz a ty w WDKu jesteś od spraw trudnych, my właśnie mamy trudności. I załatwili wszystko i zostałam i miałam najpiękniejsze wakacje. Dwa miesiące w lesie nad jeziorem z córkami o które byłam zupełnie spokojna. Co wieczór śpiewy i gawędy przy ognisku, dookoła las i jezioro, na niebie miliony gwiazd… Boże jak przypomnę to aż łza się kręci w oku ze wzruszenia. I pomyśleć że żeby nie ksiądz rekolekcjonista zupełnie zapomniałabym o tym epizodzie

Jutro święto Boże i święto wiosny – święto wszystkich nas. Niech Ci Pan Bóg dopomoże w zdrowiu spędzić czas. Przy rodzinnym stole ukwieconym wiosną niech znajdzie się kwiatek, Twój kwiatek miłości. Nie musi być różą pierwiosnkiem niech będzie, ale z Tobą i przy Tobie, w drodze, w domu, wszędzie.

I to byłoby na tyle. NARA !!

Życie o świcie i nie tylko…

O swoim ukochanym świcie, jeśli w ogóle można użyć takiego określenia, ćwiczyłam w atrium gdy nagle wyrwał mnie z zamyślenia żurawi klangor – czy to możliwe, że to co widzę na niebie to klucz żurawi? Tak bardzo chciałoby się zobaczyć te ptaki z bliska; ale one bardzo szybko zginęły z horyzontu. Zaczęłam rozmyślać o życiu ptaków. U nas w atrium ciągle nie ma ani jednego ptaszka, to i nie mam co obserwować, a oglądanie zachowań ptaków mnie fascynuje. Bardzo wiele ptaków łączy się w pary na całe życie, wśród nich są właśnie żurawie, chociaż i bernikle również. Jak codzienność te ptaki rozdzieli z takiego czy innego powodu, to na wiosnę szukają się – lecą w to miejsce w którym się poznały po to żeby odnowić swój związek. I samiec i samica lecą w to miejsce. Jeśli się okaże, że któreś z nich jest chore to drugie nie odstąpi go już do końca życia. No i jak tu nie kochać te piękne ptaszyska. Zachowują się tak samo jak ludzie: dbają o swoje dzieci, kłócą się i kochają. Opisywałam już kiedyś jak kurki wodne pięknie pracowały całą rodziną przy budowie gniazda na wodzie, żeby mama mogła wysiadywać wygodnie nowe dzieci. Pracował przy tym tata, syn już taki wyrośnięty i mama. Z tym, że mama siedziała w powstającym gnieździe, tata dopłynął do sitowia przy brzegu, wyskubywał dzióbkiem źdźbła odpowiedniej trawy i płynął żeby podać ten budulec synowi, który był w połowie drogi. Syn dopływał do mamy która odbierała od niego to źdźbło i wplatała w gniazdo powiększając je. Całymi dniami pracowali nad swoim rodzinnym gniazdem. Opisywałam też jak tata kaczor okazał się lepszym rodzicem i uczył swoją partnerkę jak ma zajmować pisklętami ponieważ ją dzieciaki nie obchodziły. Tylko tata odpłynął ona uciekała od dzieci do koleżanek na ploteczki. Tata tak długo skubał dzióbkiem w kuperek aż wróciła do dzieci. |Ćwiczył ją kilka dni, aż zaczęła być dobrą mamą. Mieszkając przy ul. Radiowej miałam w pobliżu dwa stawki na których toczyło się bardzo ciekawe życie. W nocy natomiast, przy otwartym oknie słuchałam żabiego koncertu. A wiecie, że chór tworzą wyłącznie samce a samiczki w tym czasie tańczą. Oczywiście najpierw, na swoich plecach samiczki niosły tych swoich kawalerów, nieraz po kilkoro na raz. Nie wiem czy to samiec wybierał sobie ten pojazd czy samica zgarniała chłopaków po drodze żeby mieć ich jak najwięcej dla siebie, i życie toczyło się.

Z tej ptasiej melancholii wyrwał mnie widok balkonu Felicji – zmarznięte pelargonie. Aż nie możliwe żeby to ona wystawiła te kwiaty na balkon już w kwietniu. Przecież to pierwsza znawczyni kwiatów w naszym Domu. Będę musiała z nią o tym porozmawiać. Nie teraz bo jeszcze o tej porze smacznie śpi. Okazało się, że Felicja zastawiła swoimi kwiatami wszystkie możliwe miejsca, że ma zastawiony cały pokój łącznie z podłogą i nie było wyjścia, wyszło jak wyszło. U nas kupuje się kwiaty na wiosnę, sadzi się je a później trzeba wyrzucić bo nie ma gdzie postawić. Na parapetach okiennych na korytarzach stawiać kwiatów nie można.

Idąc na śniadanie spotkałam dwie panie które zastrzegły sobie, że będą musiały ze mną porozmawiać. Nasi mieszkańcy wiedzą, że ja nic nie mogę zrobić co najwyżej problem opiszę na blogu, a mimo to wszyscy się na to zgadzają. Obie sprawy dotyczyły organizacji pracy ludzi podległych siostrze przełożonej, czyli najsłabszemu ogniwu wśród kadry kierowniczej. Jedna z pań poskarżyła się, że ona musi się kąpać wtedy kiedy jakaś opiekunka ma czas. Że do tej czynności przychodzi za każdym razem ktoś inny i wszystko trzeba takiej osobie tłumaczyć, gdzie, co i jak i przez to ona z tej kąpieli rezygnuje bo to tylko nerwówka. Druga pani poskarżyła mi się, że panie załatwiające wizyty u lekarzy specjalistów nie mają czasu łaskawie poinformować kiedy ta wizyta będzie i czy w ogóle będzie np w tym roku. To są sprawy którymi żyjemy i które są dla nas bardzo ważne.

O życiu i jego problemach można by w nieskończoność, a tym czasem u nas po cichutku coś się skończyło, czyjeś życie się skończyło. Jeszcze wczoraj ktoś był, przecież rozmawiałam z nim, robił zakupy w naszym sklepiku, a dziś już go nie ma.

8 kwietnia zmarł Grzesiu najżyczliwszy i najbardziej pracowity mężczyzna nie tylko w naszym Domu ale chyba w ogóle jakich znałam. Potrafił zrobić wszystko. Jego nazwać złotą rączką to zbyt mało. Jeśli te ręce były złote, to złoto było najwyższej próby. Pomagał wszystkim. Był nad podziw pracowity no i nie wyobrażalnie cierpliwy wykonując jakąkolwiek pracę. Był też uzdolniony artystycznie – jakie piękne rzeczy wykonywał z zapałek to aż trudno to sobie wyobrazić. On zawsze coś robił a jak zobaczył, że komuś jakaś praca idzie niezbyt natychmiast pomagał. W porównaniu z nami wszystkimi to był młody człowiek, on był nie wiele starszy od mojej starszej córki. Był też bardzo chory, cierpiący i niestety zgodnie z tradycją naszego DPSu bardzo gnębiony przez kierownictwo. Ciekawa jestem czy po jego śmierci nasze szefowe odczuwają satysfakcję, że gnębiły tego człowieka. GRZESIU, BARDZO NAM CIEBIE BRAKUJE !

I to już wszystko – NARA !!

Komentarze o organizacji pracy.

Na ostatni wpis dostałam dwa komentarze. Oto cytat jednego z nich podpisany Dps ” Tak sobie organizowała pani pracę, że nic nie osiągnęła „. Oczywiście ten wpis dotyczy mojego chwalenia się, że mam wyjątkowe zdolności w sensownym organizowaniu pracy. Nikt, kto ze mną pracował temu nie zaprzeczy, mam w tym względzie wyjątkowe zdolności, ale mam też wyjątkowe zdolności i odwagę w wyrażaniu swojej opinii o szefach, czyli psuciu sobie drogi do kariery, która mnie nie interesowała nigdy ani w biurze ani na scenie. Powyższy komentarz świadczy o tym, że adresatka ceni sobie swój ” wysoki ” stołek , zapominając o smaku lizusostwa, bo teraz ona jest lizana. Według adresatki nikomu nie jest przydatna staranność w pracy a lepsze od dobrej organizacji pracy jest lizusostwo. Do dziś uważana jestem za osobę zorganizowaną. Jeśli coś jest nie tak jak powinno być ja to widzę natychmiast. I to mi właśnie daje dużo satysfakcji. O tym też pisałam wiele razy. Pamiętam jak po raz pierwszy, tu w dps. przyszła do mnie pokojowa żebym podpisała, że czynność sprzątania w moim pokoju została wykonana. To była jeszcze Grażynka, prawa ręka przełożonej, dawno już na emeryturze, tylko spojrzałam na rubryki w zeszycie w których miałam się podpisać od razu je zakwestionowałam. Tak prowadzony zeszyt starczał na miesiąc, natychmiast zrobiłam rubryki tak, że zamiast 12 zeszytów rocznie dla jednej pokojowej wystarczyłby jeden zeszyt , a ponieważ pokojowych jest powiedzmy 13 to dałoby oszczędność ceny 143 zeszytów stu kartkowych. Ja takie podejście do pracy mam we krwi. Niestety Grażynka nie chciała niczego zmieniać, przecież to wymyśliła przełożona i ja mam to zmienić – mówiła. Po wielu, wielu latach zlikwidowano zeszyty z rubryczkami, ale opinia o twórcy tego fenomenu z zeszytem pozostała. Kiedyś, jak jeszcze śpiewałam, byłam „i artystką” i gospodynią domową. Musiałam mieć czas na naukę tekstu piosenek, melodii i interpretacji, ale też musiałam ugotować, posprzątać i wyglądać pięknie. Nie było myślenia jak zorganizować dzień to wychodziło samo. Nie miałam zmywarki, naczynia zmywałam w zlewie, nad zlewem był kaloryfer do którego przyklejałam teksty piosenek i zanim pozmywałam i posprzątałam w kuchni to teksty były już w głowie. Brałam się za odkurzanie śpiewająco – uczyłam się melodii. Później robiłam sobie kąpiel a w wannie pracowałam nad interpretacją utworu. Jak po południu moi koledzy godzinami ćwiczyli zgranie śpiewu z zespołem muzycznym ja swoje utwory przeleciałam raz, czyli zajmowało mi to, w zależności od ilości utworów kilkanaście minut. Ćwiczyłam więc zawsze pierwsza bo nikt nie czekał długo, musiałam przecież lecieć do domu do dzieci. Jak już przestałam śpiewać a zaczęłam pracować w biurze, to byłam tak zorganizowana, że praca nie męczyła mnie nigdy tylko dawała mi dużo satysfakcji, a koleżanki, którym niejednokrotnie pomagałam w organizacji pracy przychodziły do mnie i pytały – Danka, kiedy zorganizujesz wieczorek zapoznawczy – tak nazwałyśmy nasze spotkania po pracy na które przychodziło nie raz i 30 osób. Jak się rozeszło, że to organizuje sosna to zawsze był ponad komplet bo sosna to znak jakości dobrej roboty. Szanowna komentatorko, byłam i jestem z tego dumna pomimo, że twierdzisz iż jestem nikim ja czuję się KIMŚ i moje samopoczucie jest dla mnie najważniejsze. Nikim są ludzie szkodzący innym; nie zdarzyło mi się nic podobnego jestem zbyt dumna.

Drugi komentarz to prośba o wyjaśnienie jak przełożona mogła zaszkodzić mi telefonicznie i w czym. Droga Kleopatro, albo zapomniałaś już ile to razy pisałam o obrzydliwym zachowaniu się przełożonej, czemu się nie dziwię bo mój blog ma setki stron, albo zaczęłaś czytać od końca. Jakby nie było to cieszę się, że czytasz i że napisałaś do mnie a ja spieszę z wyjaśnieniem. Pisząc, że przełożona jeśli by dzwoniła w czyjejś sprawie to tylko po to żeby zaszkodzić miałam na myśli jedną ( chociaż było ich wiele ) konkretną sprawę. Opisałam tę sprawę we wpisie zatytułowanym – To nie SKS tylko bandytyzm, wpis z dnia 18 01 2020r. oraz Bezczelność i bezmyślność z dnia 24 maja 2020r. Do dziś jak czytam te wpisy to skóra mi cierpnie, że takie kanalia chodzą po tym świecie. Przeczytaj zrozumiesz.

I to byłoby na tyle – NARA !!