Czerwiec 2025r.

Czerwiec tego roku, jeśli chodzi o pogodę, był inny niż wszystkie poprzednie czerwce sprzed ostatnich co najmniej pół wieku. Odkąd sięgam pamięcią to każdy czerwiec zamęczał ludzi gorącymi nocami. Powstawały piosenki o upalnych nocach czerwcowych; a w tym roku była jedna jedyna noc z temperaturą 15 stopni, reszta była po niżej. Jeśli chodzi o dni to czerwiec również nie bardzo ma się czym chwalić a jeszcze tylko dwa dni i po czerwcu.

Chciałabym nawiązać do swojego ostatniego wpisu o dwóch wydarzeniach. Jedno z nich właśnie zakończyło się w piątek, to moja terapia którą odbywałam w szpitalu. O tym, że same zabiegi różniły się radykalnie od tych wykonywanych u nas to już pisałam. Chcę pochwalić działania organizacyjne Justynki która organizowała moje dojazdy do szpitala, naszego kierowcy no i przede wszystkim naszej kuchni. Wydawałoby się, że jest to nie do ogarnięcia – samochód jeden a podopiecznych trochę jest. Każdy mój wyjazd wiązał się z przygotowaniem dla mnie śniadania; i tak na początek ustalono, że będę wyjeżdżała o godzinie 8. 15. Tak więc śniadanie było gotowe już o godzinie 8. Po kilku dniach zaczęło się zmieniać , wyjazdy były i o godzinie 7. 40 i o godzinie 7. 15 i zawsze wszystko grało. O godzinach wyjazdów dowiadywałam się dzień wcześniej po to żeby dogadać się z terapeutkami szpitalnymi odnośnie czasu na zabiegi. I wyobraźcie sobie, że wszystko chodziło jak w zegarku. Pomimo ciągłej zmiany czasu wyjazdów nigdzie i na nic nie wyczekiwałam, ani na samochód, ani na śniadanie, ani na zabiegi. Jestem pełna podziwu, że tak pięknie można było dogadać sprawę.

W niedzielę 22 czerwca, przyszli do mnie moi wnukowie i prawnukowie z opowiadaniami o przebiegu uroczystości komunijnych prawnuka i uczczeniem moich imienin, które były dwa dni później. No i oczywiście zaczęły się rozmowy o I Komuniach. Wnuk opowiadał ilustrując zdjęciami, wydarzenia z 15 czerwca br. Ja opowiadałam o swojej I Komunii, również popierając to swoimi starymi, czarno białymi zdjęciami. A moja córka nagle powiedziała, że nie pamięta I Komunii swojej córki; tak więc zrobiłam córce i wnuczce niespodziankę i przeczytałam swój wierszyk upamiętniający I Komunię wnuczki. Dlaczego dopiero teraz o tym mówisz, że coś napisałaś – spytała córka. Zawsze byłam pewna, że kpicie z mojej ” poezji ” a ja opisywałam często różne sytuacje które zatytułowałam ogólnie – Fragmenty życia zapisane wierszem. Każdy z takich wierszyków nie miał tytułu tylko był opatrzony datą. I tak pod datą ( niestety nie pełną ) maj 1999r. pisałam : Tego roku maj był Laury, otulił ją bielą, kołysała w sercu Bozię z dumą i nadzieją. Skąd powaga taka w dziecku, skąd tyle godności ? W długiej sukni kroczy dumnie i zaprasza gości. Zapraszała nas do stołów umajonych kwieciem, z lewej strony starsi siedli, po prawej zaś dzieci. Kuchnia polska i chorwacka na białym obrusie, ustawiają pełne misy Damirek z tatusiem. Rośnij zdrowo polska wnuczko choć z chorwackiej ziemi. Wojna ciebie tu przygnała z rodzicami twymi. Szłaś przez Sztudgard do Olsztyna Zagrzebianko mała. Rośnij zdrowo, ucz się dobrze, tryskaj szczęściem cała.

Następne nasze spotkanie ustaliliśmy na dzień 9 lipca, ponieważ żona wnuka dopatrzyła się na świadectwie komunijnym moim, w postaci pamiątkowego obrazka, że do I Komunii przystąpiłam 9 lipca 1950 r. a zatem równo 75 lat temu i to należy uczcić.

I to byłoby na tyle NARA !!

Dwa wydarzenia…

które muszę opisać – to I komunia mojego prawnuka w porównaniu z moją I Komunią, oraz rehabilitacja którą przechodzę aktualnie chodząc na zabiegi do szpitala, w porównaniu z rehabilitacją jaką miałam u nas w dps.

15 czerwca mój trzeci prawnuk ( a mam ich piątkę ) przystąpił do I Komunii Św. Na uroczystości nie byłam bo po pierwsze jestem już osobą którą trzeba się zajmować – pomagać w różnych sytuacjach a był to dzień w którym wszelkie zainteresowania należało skierować na prawnuka nie na mnie, po drugie męczą mnie tłumy ludzi i staję się bardzo kłopotliwa. Całą uroczystość znam z opowiadania, zresztą jakie teraz są te komunijne uroczystości to każdy wie. Jednak dopiero po fakcie uświadomiłam sobie, że powinnam była być żeby opowiedzieć zebranym jak wyglądała moja I Komunia. W końcu jestem ostatnim świadkiem w rodzinie który wie i pamięta jak żyło się w kraju socjalistycznym. Tylko czy ktokolwiek słuchałby mnie ? Młodzi dzisiaj nie wiedzą, że skromnie, a nawet biednie może być pięknie. To był rok 1950 – Polska była w obozie socjalistycznym, a moja rodzina była na indeksie Urzędu Bezpieczeństwa. Na lekcje religii chodziłam w Olsztynie a Komunię Pierwszą przyjmowałam w Jezioranach. Lekcje religii w Olsztynie odbywały się w salkach katechetycznych przy kościele natomiast w Jezioranach normalnie w szkole. Jak pisał W. Broniewski – ” pod drzwiami staną i nocą kolbami w drzwi załomocą ” to nie fikcja poetycka, to norma przy składaniu wizyt przez Urząd Bezpieczeństwa; taka sytuacja miała miejsce w marcu 1950 r, po północy w naszej rodzinie. Najpierw tatusia zabrali na ” przesłuchanie ” prosto z pracy, ( robili to co tydzień, zawsze w sobotę ), a później w nocy przyjechali rozklekotaną ciężarówką po resztę rodziny, czyli po mamę z jej czwórką dzieci, po to żeby nas wszystkich wywieźć do innego miasta. Nie wyjaśniali nic. Na każde mamy pytanie padało słowo – milcz. Jak przyjechaliśmy do Jezioran to zegar na kościelnej wierzy wskazywał trzecią w nocy. Jeziorany były miejscem zsyłek wrogów socjalizmu dlatego mieszkańcy tego miasteczka byli uczuleni na dźwięki kół ciężarówek po bruku nocą i natychmiast biegli z pomocą, w końcu przywozili tu ludzi takich jak oni sami, czyli przyjaciół którym trzeba pomóc. I pomagali wszyscy wszystkim w każdej sytuacji. Jak pomagali to opisałam we wpisie – Jeziorany i Jeziorany II. Ale miałam pisać o uroczystości komunijnej. Otóż każdy z mieszkańców przynosił do kościoła najpierw stroje, jakie miał, dla dzieciaków a później co kto mógł żeby można było przyjąć około setki gości. Jeśli potrzebne były jakieś przeróbki strojów to krawcowa – Pani Glejznerowa, była do dyspozycji, chociaż nie była katoliczką, była Żydówką. Przyjęcie po komunijne odbywało się na dziedzińcu przykościelnym i było przeznaczone dla wszystkich dzieci z miasteczka i okolicznych wiosek. Rodzice tylko usługiwali dzieciom, przy stołach nakrytych białymi obrusami udekorowanymi gałązkami sparagusu, tak samo jak ubranka dzieci przystępujących do komunii. Mam zdjęcie pamiątkowe w białej sukieneczce przystrojonej gałązkami sparagusu. A na stołach stały dzbany kakao i misy z ciastem drożdżowym. Ilustrowaną pamiątkę I Komunii mam do dzisiaj. W naszym muzeum znajduje się taka pamiątka z roku 1970 a ja przecież mam z roku 1950 jest taka sama, czyli, że kościół również żył skromnie, nadrukował obrazków i korzystał z nich przez dziesiątki lat. Jedynym prezentem dla dzieci było pamiątkowe zdjęcie z księdzem, a radości i szczerej sympatii wszystkich dookoła było co nie miara.

Druga sprawa którą chcę opisać porównując, to moja rehabilitacja. Skierowanie na tę rehabilitację otrzymałam od neurologa z dokładnym opisem co i jak. Zrobiłam ksero tego skierowania i oryginał zaniosłam do szpitala a kopię dałam naszym terapeutkom w dps, to dlatego, że na szpitalne zabiegi musiałam czekać 7 miesięcy. Każda ze stron inaczej odczytała wytyczne na skierowaniu. Nasze terapeutki ulokowały mnie na łóżku, wytłumaczyły co i jak mam robić – było to 5 różnych ćwiczeń z unoszeniem bioder oraz nóg w różnych pozycjach i to wszystko. Panie rehabilitantki poszły sobie do swojego ulubionego kantorka. Ich nigdy nie interesuje jak pacjent wykonuje te czynności, one zrobiły swoje – opisały w miarę dokładnie co masz robić tak więc rób albo i nie to już twoja sprawa. A w szpitalu – ponieważ było wyraźnie napisane, że chodzi o cały kręgosłup to zaczęły od prądów na kręgosłup szyjny, później laser na kręgosłup lędźwiowy. Następnie siedząc na krzesełku ćwiczyłam na różne sposoby kręgosłup szyjny przez pół godziny pod ścisłym nadzorem terapeutki. Następne pół godziny ćwiczyłam przy drabinkach, również pod ścisłym nadzorem. Wytłumaczono mi, że ze względu na zawroty głowy nie mogę wykonywać żadnych ćwiczeń w pozycji leżącej, zabiegi z prądem również mam ograniczone ze względu na problemy z sercem. Terapeutki w szpitalu zanim przystąpiły do zabiegów dokładnie zapoznały się z moim ogólnym stanem zdrowia. Terapeutki z naszego dps. znają mnie od lat ale jakoś nie interesuje ich mój ogólny stan zdrowia, czytają tylko zapis na skierowaniu a i to jakoś inaczej, tak wybiórczo. Po ćwiczeniach w szpitalu jestem bardzo zmęczona a jeszcze muszę pieszo wrócić do Domu. Jeszcze nie tak dawno ten kawałeczek drogi przebywałam w ciągu 8 minut, teraz idę tą drogą 45 minut, oczywiście co chwilę odpoczywając. Wczoraj ledwie weszłam do pokoju to padłam na łóżko i zasnęłam; nie nadawałam się nawet do rozmowy.

I to już wszystko – NARA !!

Pani M.

Pani M mieszka w naszym DPSie już około roku. Jak zobaczyła mnie po raz pierwszy od razu zareagowała prawidłowo, w przeciwieństwie do mnie, – o, my się znamy, chyba Danusia, jeśli się nie mylę? Ja akurat wracałam ze szpitala i miałam oko zaklejone po zastrzyku; tak więc nie bardzo widziałam ale i nie byłam w nastroju do rozmów w dociekaniu skąd się znamy. Burknęłam tylko – Danusie, Danusia. Później kilkukrotnie mijałyśmy się, ona uśmiechała się do mnie życzliwie, ja tylko uśmiech odwzajemniałam. Wiedziałam, że chyba ją znam, ale skąd, nie miałam pojęcia. Wreszcie przypomniałam, z tą panią często mijałam się w pobliżu naszego DPS jeszcze jak chodziłam na Dzienny Pobyt a jak zamieszkałam już w tym Domu to wreszcie zagadałam do niej. I z tego gadu, gadu, dowiedziałam się, że przychodzi do nas codziennie ponieważ opiekuje się panem Edkiem. Ale jak się opiekuje: kąpie go, gotuje w domu to co Edziuś lubi najbardziej i przynosi to do DPS, piecze ciasta które on lubi, pierze, prasuje – bo nikt tak pięknie nie prasuje jak ona. Marysiu, po co ty to wszystko robisz, to wszystko ma na miejscu w całkiem dobrym wykonaniu, no chyba, że on płaci ci za te usługi. Nie płaci, ale ja wciąż liczę na to, że on zrezygnuje z pobytu w Domu Opieki i zamieszkamy razem. Czyli, że reklamujesz siebie jako ewentualną żonę? No mniej więcej tak – odpowiedziała. Danusiu, żylibyśmy jak pączki w maśle. On ma takie piękne mieszkanie, ja swoje oddałabym córce, a nasze dwie emerytury zapewniły by nam życie w dostatku. Przyznaje, plan całkiem nie zły, ale za jaką cenę. Zastanów się, ten twój Edziuś skrył się w dps żeby uniknąć wszelkich obowiązków względem ciebie a ciebie wykorzystuje. Jak poznaliście się – pytam. Jak przeszłam na emeryturę, to już będzie 10 lat, ( teraz już dwadzieścia ) postanowiłam dorobić sobie gotując obiady samotnym panom. Czterech panów przychodziło do mnie na te obiadki. A ty się popisywałaś swoimi umiejętnościami i z tej czwórki upatrzyłaś sobie Edziusia, dlaczego właśnie jego – pytam. Przynosił kwiatki, czekoladki, zapraszał do kina czy na spacer? Nie nic z tych rzeczy. Wyrażał zainteresowanie tobą w jakiejś innej formie ? Nie. Przez dziesięć lat nic a ty ciągle masz nadzieję, kobieto otrząśnij się. Któregoś dnia spotkałam się z p. Edkiem w poczekalni do lekarza, zaczęłam Edziusia ciągnąć za język i okazało się, że jest gejem, że mieszkanie już dawno przepisał na swojego partnera, a Marysię traktuje jak najcudowniejszą koleżankę. Nigdy nie traktował jej inaczej. Pozostali panowie którzy przychodzili do niej również byli gejami. Od tej rozmowy zaczęłam unikać spotkań z Marysią. Bałam się, że nie uwierzy mi i pomyśli jeszcze, że chcę go jej zabrać.

Edziuś już dawno nie żyje a nasze rozmowy dzisiaj to zupełnie inne tematy, to życie w dps. Danusiu – pyta Marysia – dlaczego ja nie mogę wyjść z tego domu np. na spacer. Widzę jak ludzie wychodzą a ja nie mogę ? A pytałaś o to panie z działu socjalnego ? To one są najbardziej kompetentne w tych sprawach nie ja. Podejrzewam, że jesteś ubezwłasnowolniona. Przez kogo – pyta Marysia. Przez lekarza albo przez rodzinę. Nie wiem i nie pytaj mnie o takie rzeczy. No dobrze – mówi Marysia, skoro jestem ubezwłasnowolniona i nie mogę nigdzie wychodzić sama, to dlaczego nikt nie zajmuje się mną, nie chodzą ze mną na spacer ? Zazdroszczę sąsiadce z naprzeciwka – po nią zawsze ktoś przychodzi i gdzieś ją prowadzi a mnie nigdy i nigdzie – dlaczego? Zobaczyłam przechodzącą pracownicę socjalną, poprosiłam żeby podeszła do nas – jest temat do przegadania, tak więc zostawiam was i coś ustalcie.

Wczoraj, po dwóch miesiącach, miałam podany, jak zwykle, zastrzyk w oko i jak zwykle nie mogę się nachwalić podejścia młodziutkiej pani doktor do swojej pacjentki , czyli do mnie. Mówię – pani doktor od ostatniej wizyty znacznie gorzej widzę na leczone oko, czy to znaczy, że znów będę musiała przyjmować zastrzyki co miesiąc? Zaraz sprawdzimy – mówi p. doktor. Zebrał się płyn w oku zaraz się go pozbędziemy. Pani doktor, a to moje prawe oko które jest spisane na straty, trochę widzi, może weźmiemy się za nie. Dobrze, na następnej wizycie podamy zastrzyk i do tego oka. To może i w tym oku tworzy się zaćma ? Owszem, zakwalifikuję i prawe oko do zdjęcia zaćmy. Ale to jeszcze nie w tym roku. A czy może mi pani wypisać nowe okulary, bo teraz nikt lepiej nie zna moich oczu jak pani doktor. Jak zrobimy wszystko po kolei, to znaczy zlikwidujemy płyn, zdejmiemy zaćmy i pomyślimy o nowych szkłach. Czyli, że nawet są szanse, że ze wzrokiem będzie lepiej, Boże jak się cieszę.

I w tym optymistycznym nastroju, choć ślepa jak kret, kończę – NARA !

I chciałabym i boję się…

Marzy mi się samodzielne wyjście do miasta. Jak leżę w łóżku to jestem pewna, że dam radę ale jak wstanę i pochodzę trochę po pokoju, jak mną kiwnie parę razy to już wiem, że to słomiany zapał, bo więcej jest boję się niż chciałabym. Z mojego samodzielnego chodzenia to zostało tylko atrium i też tego chodzenia w nim nie wiele, ale widok atrium, na samym wstępie jest już piękny i nastraja optymistycznie. Po za jednym balkonem, który powinien być najładniejszy, bo to balkon naszej ” głównej kwiatowej ” czyli Felicji, a jest brzydki. Powiedziałam jej dzisiaj dosłownie – Fela twój balkon, w porównaniu z innymi, wygląda jak śmietnik. Jakbyś pozbierała wyrzucone przez kogoś doniczki i poustawiała je na swoim balkonie. Kwiatki nędzne, różnej wielkości, różnego gatunku w różnych doniczkach, a naćpane tego bez umiaru – brzydko. Felka mnie obsztorcowała i przegoniła. Jak mnie ktoś sztorcuje to wiem, że zawsze ma rację, natomiast komentarz jaki otrzymałam ma się nijak do mojej osoby. A o to treść – uwielbiam Panią pod każdym względem – ten wpis ma się nijak do moich możliwości, wyglądu, umiejętności i samopoczucia. Kogoś takiego można jedynie tolerować. No ale dziękuję.

Te nasze śpiewania czwartkowe nabierają ” rumieńców „. Jeden z panów nazwał je nawet koncertem. Oczywiście przesadził, ale niech mu będzie. Mnie się w nich podoba to, że ja tylko kieruję śpiewem, całą organizacją zajmują się Natalka i Dorotka, czyli pracownice socjalne. I jeszcze podoba mi się to, że uczestnicy tych spotkań proszą o piosenki z ich młodości. Pewnie nigdy nie przygotowywałabym takich piosenek jak ” Dwadzieścia lat a może mniej” którą śpiewał swego czasu Jacek Lech, czy piosenki Marynika, w wykonaniu chóru Czejanda. A zatem wchodzimy w przeboje okresu socjalizmu. Robię to jednak z ogromną przyjemnością. Przecież każda piosenka którą znamy kojarzy nam się z fragmentem naszego życia. I może nawet to nie piosenka wzrusza, ale przywołuje ona jakiś piękny okres życia.

W piątek, po przerwie dwumiesięcznej, idę na zastrzyk w oko. Widzę znacznie gorzej niż dwa miesiące temu. Tak więc eksperyment okulistyczny nie zdał egzaminu. Od poniedziałku 16 VI będę chodziła codziennie, przez dwa tygodnie, na ćwiczenia rehabilitujące kręgosłup, do szpitala ” kolejowego „, czyli do tego samego co na zastrzyk w oko. Nie powinnam na takie zabiegi chodzić poza naszą placówkę, ale niestety bardzo nisko oceniam prace naszych fizjoterapeutek. Poszłam do nich ze skierowaniem opisującym jakość ćwiczeń które powinnam wykonywać. To nasze panie pokazały mi raz co mam robić i uważały, że z ich strony to już wszystko. Ja na drugi dzień już zapomniałam jak te ćwiczenia mają wyglądać, bo to 6 różnych ćwiczeń. Poprosiłam o przypomnienie, więc przypomniały i poszły do swojego ulubionego kantorka. Za pięknych czasów naszego DPSu to fizjoterapeutki cały swój czas spędzały na sali, podglądając czy to co trzeba wykonujemy dobrze. Podchodziły, poprawiały, tłumaczyły, widać było zaangażowanie pracą. Dlatego właśnie zachwyciłam się Pobytem Dziennym i ze względu na pracę fizjoterapeutek postanowiłam zamieszkać w tym domu. Teraz jest mi przykro patrzeć na podejście do podopiecznych, których zainstalują do jakiegoś ustrojstwa i róbta co chceta, możecie nawet spać, wasza sprawa. Nowi mieszkańcy nie wiedzą jak tu było kiedyś więc cicho siedzą, a mnie boli serce i bardzo tęsknię za NINĄ i OLĄ sprzed ponad dwudziestu lat.

Trochę ponarzekałam i to już wszystko. NARA !!