Dwa wydarzenia…

które muszę opisać – to I komunia mojego prawnuka w porównaniu z moją I Komunią, oraz rehabilitacja którą przechodzę aktualnie chodząc na zabiegi do szpitala, w porównaniu z rehabilitacją jaką miałam u nas w dps.

15 czerwca mój trzeci prawnuk ( a mam ich piątkę ) przystąpił do I Komunii Św. Na uroczystości nie byłam bo po pierwsze jestem już osobą którą trzeba się zajmować – pomagać w różnych sytuacjach a był to dzień w którym wszelkie zainteresowania należało skierować na prawnuka nie na mnie, po drugie męczą mnie tłumy ludzi i staję się bardzo kłopotliwa. Całą uroczystość znam z opowiadania, zresztą jakie teraz są te komunijne uroczystości to każdy wie. Jednak dopiero po fakcie uświadomiłam sobie, że powinnam była być żeby opowiedzieć zebranym jak wyglądała moja I Komunia. W końcu jestem ostatnim świadkiem w rodzinie który wie i pamięta jak żyło się w kraju socjalistycznym. Tylko czy ktokolwiek słuchałby mnie ? Młodzi dzisiaj nie wiedzą, że skromnie, a nawet biednie może być pięknie. To był rok 1950 – Polska była w obozie socjalistycznym, a moja rodzina była na indeksie Urzędu Bezpieczeństwa. Na lekcje religii chodziłam w Olsztynie a Komunię Pierwszą przyjmowałam w Jezioranach. Lekcje religii w Olsztynie odbywały się w salkach katechetycznych przy kościele natomiast w Jezioranach normalnie w szkole. Jak pisał W. Broniewski – ” pod drzwiami staną i nocą kolbami w drzwi załomocą ” to nie fikcja poetycka, to norma przy składaniu wizyt przez Urząd Bezpieczeństwa; taka sytuacja miała miejsce w marcu 1950 r, po północy w naszej rodzinie. Najpierw tatusia zabrali na ” przesłuchanie ” prosto z pracy, ( robili to co tydzień, zawsze w sobotę ), a później w nocy przyjechali rozklekotaną ciężarówką po resztę rodziny, czyli po mamę z jej czwórką dzieci, po to żeby nas wszystkich wywieźć do innego miasta. Nie wyjaśniali nic. Na każde mamy pytanie padało słowo – milcz. Jak przyjechaliśmy do Jezioran to zegar na kościelnej wierzy wskazywał trzecią w nocy. Jeziorany były miejscem zsyłek wrogów socjalizmu dlatego mieszkańcy tego miasteczka byli uczuleni na dźwięki kół ciężarówek po bruku nocą i natychmiast biegli z pomocą, w końcu przywozili tu ludzi takich jak oni sami, czyli przyjaciół którym trzeba pomóc. I pomagali wszyscy wszystkim w każdej sytuacji. Jak pomagali to opisałam we wpisie – Jeziorany i Jeziorany II. Ale miałam pisać o uroczystości komunijnej. Otóż każdy z mieszkańców przynosił do kościoła najpierw stroje, jakie miał, dla dzieciaków a później co kto mógł żeby można było przyjąć około setki gości. Jeśli potrzebne były jakieś przeróbki strojów to krawcowa – Pani Glejznerowa, była do dyspozycji, chociaż nie była katoliczką, była Żydówką. Przyjęcie po komunijne odbywało się na dziedzińcu przykościelnym i było przeznaczone dla wszystkich dzieci z miasteczka i okolicznych wiosek. Rodzice tylko usługiwali dzieciom, przy stołach nakrytych białymi obrusami udekorowanymi gałązkami sparagusu, tak samo jak ubranka dzieci przystępujących do komunii. Mam zdjęcie pamiątkowe w białej sukieneczce przystrojonej gałązkami sparagusu. A na stołach stały dzbany kakao i misy z ciastem drożdżowym. Ilustrowaną pamiątkę I Komunii mam do dzisiaj. W naszym muzeum znajduje się taka pamiątka z roku 1970 a ja przecież mam z roku 1950 jest taka sama, czyli, że kościół również żył skromnie, nadrukował obrazków i korzystał z nich przez dziesiątki lat. Jedynym prezentem dla dzieci było pamiątkowe zdjęcie z księdzem, a radości i szczerej sympatii wszystkich dookoła było co nie miara.

Druga sprawa którą chcę opisać porównując, to moja rehabilitacja. Skierowanie na tę rehabilitację otrzymałam od neurologa z dokładnym opisem co i jak. Zrobiłam ksero tego skierowania i oryginał zaniosłam do szpitala a kopię dałam naszym terapeutkom w dps, to dlatego, że na szpitalne zabiegi musiałam czekać 7 miesięcy. Każda ze stron inaczej odczytała wytyczne na skierowaniu. Nasze terapeutki ulokowały mnie na łóżku, wytłumaczyły co i jak mam robić – było to 5 różnych ćwiczeń z unoszeniem bioder oraz nóg w różnych pozycjach i to wszystko. Panie rehabilitantki poszły sobie do swojego ulubionego kantorka. Ich nigdy nie interesuje jak pacjent wykonuje te czynności, one zrobiły swoje – opisały w miarę dokładnie co masz robić tak więc rób albo i nie to już twoja sprawa. A w szpitalu – ponieważ było wyraźnie napisane, że chodzi o cały kręgosłup to zaczęły od prądów na kręgosłup szyjny, później laser na kręgosłup lędźwiowy. Następnie siedząc na krzesełku ćwiczyłam na różne sposoby kręgosłup szyjny przez pół godziny pod ścisłym nadzorem terapeutki. Następne pół godziny ćwiczyłam przy drabinkach, również pod ścisłym nadzorem. Wytłumaczono mi, że ze względu na zawroty głowy nie mogę wykonywać żadnych ćwiczeń w pozycji leżącej, zabiegi z prądem również mam ograniczone ze względu na problemy z sercem. Terapeutki w szpitalu zanim przystąpiły do zabiegów dokładnie zapoznały się z moim ogólnym stanem zdrowia. Terapeutki z naszego dps. znają mnie od lat ale jakoś nie interesuje ich mój ogólny stan zdrowia, czytają tylko zapis na skierowaniu a i to jakoś inaczej, tak wybiórczo. Po ćwiczeniach w szpitalu jestem bardzo zmęczona a jeszcze muszę pieszo wrócić do Domu. Jeszcze nie tak dawno ten kawałeczek drogi przebywałam w ciągu 8 minut, teraz idę tą drogą 45 minut, oczywiście co chwilę odpoczywając. Wczoraj ledwie weszłam do pokoju to padłam na łóżko i zasnęłam; nie nadawałam się nawet do rozmowy.

I to już wszystko – NARA !!