Miłe spotkanie.

Za każdym razem jak wyjdę z dps zawsze kogoś spotkam z kim chociaż trochę porozmawiam na mniej lub bardziej ciekawe tematy; na ogół rozmowa sprowadza się do mojej osoby, czuję się wówczas nie zręcznie. Tym razem spotkałam panią z którą rozmawiałam dziesiątki razy, nigdy o mnie, na ogół o niej, dlatego z przyjemnością i zaciekawieniem zatrzymałam się przy niej żeby dowiedzieć się co u niej. Pani Danusiu, jak byłam całe życie sama, choć nie sama, tak i jestem – mówi p. Ania. Kiedyś w wielkim domu i wydawałoby się z wielką rodziną: bo mąż, dzieci, rodzice, byłam ciągle sama bo mąż marynarz, rodzice zapracowani lekarze i dzieci ze swoimi sprawami, a teraz jesteśmy oboje z mężem na emeryturze jednak mąż nie potrafi żyć bez wielkiej wody więc ciągle ucieka do niej, rodzice nie żyją a dzieci już dawno na swoim a ja ciągle sama w wielkim domu. Żyję już tylko wspomnieniami. I wie pani, że bardzo chciałam panią spotkać bo od dłuższego czasu prześladuje mnie wspomnienie związane z panią p. Danusiu. Wspomnienie z lat sześćdziesiątych. Ale chyba nie znałyśmy się wówczas ? Tak, ale tylko panią zobaczyłam już w latach dwutysięcznych to od razu przypomniałam pewien fakt, jednak jakoś nie nawiązywałam do dawnych wspomnień. Chodzi o występ pani w Teatrze Narodowym, czy Wielkim jak kto woli. Pamięta pani jak zżarła panią trema a jak pięknie w stosunku do pani zachowała się publiczność. Skutki tremy pamiętam dobrze. Nigdy dotąd nie byłam w wielkim świecie chciałam więc popatrzeć jak wygląda Teatr Wielki i ludzie przychodzący do niego, tak się zapatrzyłam, że zupełnie zapomniałam tekst który miałam zaśpiewać. Ponieważ orkiestra grała, a dyrygował nią sam Rachoń to śpiewać musiałam i w konsekwencji zaśpiewałam cztery razy pierwszą zwrotkę. Doznałam szoku jak usłyszałam brawa, to były wręcz owacje a jak do tego dołączył okrzyk bis… to pomyślałam sobie – ludzie ze mnie zadrwili, trudno, za wysokie progi, ten wielki świat to nie dla mnie. Ale brawa trwały i trwały. Co się dzieje? Widownia nie pozwala mi zejść ze sceny. Aż nagle maestro podrywa orkiestrę do zagrania powtórki. Tak ze mną pogrywacie – pomyślałam. To ja wam pokarzę, że umiem śpiewać. I zaśpiewałam jak umiałam najlepiej i zaskoczyłam, że widowni właśnie o to chodziło, wierzyli we mnie chociaż mnie nie znali i chcieli mnie usłyszeć w pełnej krasie. Wspomnienia są piękne, ale od tej pory nigdy nie patrzyłam na widownię w obawie, że coś zobaczę i zapomnę jak to leciało.

Po kilku latach musiałam jednak w czasie występu zerknąć na widownię, ale to było u siebie, w naszym teatrze w Olsztynie, gdzie mnie wszyscy znali i znałam swój teatr. To już zupełnie coś innego. Miałam wspólny występ ze starszą córką, takie przekazanie pałeczki młodszemu pokoleniu. Ja bardzo szybko czułam się staro. Pewnie dlatego, że bardzo młodo wyszłam za mąż, { nie polecam }. Na występ ten zabrałam również młodszą córkę. Usadowiłam ją w samym środku widowni żebym mogła z łatwością ją dostrzec. Aż tu w trakcie śpiewania, patrzę a miejsce po córce jest puste. Zdenerwowałam się bardzo. W czasie przerwy chcę porozmawiać z konferansjerem żeby trochę zmienić kolejność bo ja muszę poszukać młodszej, a tym czasem konferansjer mówi mi – a ta twoja siedzi cierpliwie na widowni. Jak to, przed chwilą jej nie było. Za chwilę mamy śpiewać obie z córką, a młodszej znów nie widzę. W drodze powrotnej do domu dzieciak młodszy zachowuje się dziwnie. Nie chce iść razem z nami. W domu domagam się wyjaśnień. Bo ja, w przeciwieństwie do was, to mam wstyd – odpowiada. Nie rozumiem, jaśniej proszę. A ona na to – jak wy się nie wstydzicie tyle ludzi na was patrzy a wy popisujecie się jak w domu. Mnie było wstyd za was dlatego się chowałam żeby nikt nie domyślił się że jesteśmy rodziną. I już nigdy z wami nigdzie chodzić nie będę. Po paru latach, idąc Aleją Wojska Polskiego słyszę dochodzące śpiewy z kina Grunwald. Stanęłam żeby posłuchać i nagle niczego nie świadoma słyszę konferansjerkę udającą, że się myli i zapowiadającą moją młodszą w ten sposób – przed państwem Danuta S… przepraszam Grażyna S… najmocniej przepraszam to najmłodsza z rodziny Wioletta S.

I to byłoby na tyle NARA !!

Stare dokumenty

W chłodne, sobotnie, lipcowe popołudnie zaczęłam przeglądać stare szpargały i w nich natknęłam się na moje świadectwo szkolne ukończenia drugiej klasy szkoły podstawowej. Dziwne to świadectwo stwierdzało, że drugą klasę w roku szkolnym 1949| 50 ukończyłam w Olsztynie. Włożyłam to świadectwo do tej samej teczki w której była Pamiątka Pierwszej Komunii Świętej z roku 1950 ale wystawione w Jezioranach i już całe popołudnie rozmyślałam jak to się stało, że ja przez ostatnie dwa i pół miesiąca chodząc do drugiej klasy w Jezioranach otrzymałam świadectwo, że ukończyłam tę klasę w Olsztynie. Przyszło mi do głowy, że znając ówczesne realia polityczne, dyrekcja szkoły wiedząc, że nas wywieźli w nieznane i w obawie, że może tak być, że nie będę miała możliwości chodzenia do szkoły, po prostu wydało dokument ukończenia klasy drugiej. Że też ja wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, jeszcze jak mogłam kogokolwiek o to zapytać – jak to możliwe, że kończąc drugą klasę w Jezioranach mam świadectwo jej ukończenia z Olsztyna. Fakt, na świadectwie jest napisane, że w roku szkolnym opuściłam 34 dni nauki i że te dni są usprawiedliwione, pewnie ta usprawiedliwiona nieobecność usprawiedliwiała wystawienie świadectwa. A zatem jakim cudem to świadectwo trafiło do naszej rodziny? Czyżby szkoła dowiadywała się o nas, może przysłali to świadectwo do szkoły w Jezioranach, a może rodzice odebrali je dopiero jak wróciliśmy do Olsztyna. A może dyrekcja szkoły w Jezioranach wystąpiła z prośbą o wystawienie świadectwa do szkoły olsztyńskiej, bo przecież musiałam przejść do klasy trzeciej, a chodziłam do trzeciej klasy w Jezioranach. Mnóstwo pytań. Pomieszanie z poplątaniem ale świadczące o życzliwości dyrekcji obu szkół.

Jak wspomniałam włożyłam to świadectwo do teczki z pamiątką I Komunii św. i postanowiłam te wydarzenia sprzed lat upamiętnić słowem dziękczynnym podczas mszy świętej w naszym kościółku. Opisałam na kartce, uroczystość rodzinną łączącą pierwszą komunię mojego trzeciego prawnuka ( a mam ich pięcioro ) z 75 rocznicą mojej pierwszej komunii, włożyłam do koperty 50 zł. i podałam naszemu tymczasowemu księdzu, ( jest w zastępstwie ). W jednej chwili przypomniało mi się jak zwróciłam się z prośbą do innego księdza, zatrudnionego przez wiele lat w naszym dps, na wyjątkowo dobrych warunkach finansowych, z prośbą o intencję modlitwy za mojego tatę w związku z Dniem Wojska Polskiego a mój tato Ułan, Piłsudczyk, wstąpił do wojska w styczniu 1920r. walcząc na Kubaniu. Tato miał wówczas 22 lata, sześcioletni staż wojskowy w legionach i został od razu plutonowym. Oczywiście tych wywodów nie pisałam tylko prośbę o modlitwę za tatę. I wówczas i dzisiaj dałam księżom 50 zł. Dzisiaj to jest bardzo mało a mimo to ksiądz całą mszę poświęcił mojej rodzinie czteropokoleniowej; natomiast 15 lat temu to nie było tak mało a ksiądz mnie olał. Wpisał się w gang dyrektorski który wówczas mnie gnębił. Musiał dołożyć swoje trzy grosze. Podaję księdzu sto zł. informuję , że chciałabym dać 50zł. ale nie mam odpowiedniego banknotu, a ksiądz myślał, że mnie przechytrzy i mówi – niestety ale reszty nie wydam bo nie mam, ale wyciąga rękę po stówę, a ja swoją cofam i mówię – wobec tego przepraszam ale to są moje jedyne pieniądze. Poczekaj, przypomniało mi się, że mam. Podnosi sutannę i spod niej wyciąga opasły plik banknotów. Ty szujo – pomyślałam, nosisz takie pieniądze ze sobą bo co, boisz się, że jak zostawisz w domu to koledzy ukradną? Po tym wydarzeniu przestałam na długo chodzić do naszej kaplicy. Nigdy nie przypuszczałabym, że ksiądz dołączy do ekipy gnębiącej ludzi. Przecież ta szuja odmówiła mi podania Komunii i to tylko dla tego, żeby poplecznicy dyrektorki widzieli iż on trzyma z nimi i że swoimi sposobami potrafi przygrzmocić psychicznie. Widać, że jeśli ktoś długo popracuje w dps to staje się śmieciem zgodnie z powiedzeniem – kiedy wejdziesz między wrony to kraczesz tak jak one. Także jak jakiś ksiądz oberwie od kogoś na ulicy to mnie to nie wzruszy.

Znów przychodzi, na mój blog, mnóstwo reklam; potrzebuję około godziny żeby na nie zerknąć i powrzucać do kosza. Wnuk mi tłumaczył, że są firmy które swoje reklamy mają tak ustawione, że jeśli coś czyta albo ogląda ponad 100 000 osób to reklamy przesyłają się same. Ostatnio był czas około pół roku, że miałam tylko po kilkanaście reklam a teraz znów po kilkaset. Czyli, że znów zaczął się bum na czytanie mojego bloga. Bardzo mnie to cieszy. Ale z trudem, w tej mnogości wpisów reklamowych, dopatrzyłam się wpisu z uśmiechem od Ani. Dziękuję.

I to byłoby na tyle NARA!!

Prawie spowiedź

Jest godzina 6 rano, ja już ćwiczę w atrium i słyszę, że dzwoni telefon. Rzadko kiedy zabieram ze sobą telefon, traktuję go jakby był stacjonarny, zawsze zostawiam w pokoju a ci co do mnie dzwonią mają pretensje, że nie odbieram i nie oddzwaniam. Wiem, że to świństwo z mojej strony ale nic na to nie poradzę, telefon zawsze leży w szufladzie a odbieram tylko wtedy kiedy słyszę dzwonek. Kto może dzwonić o tej porze, musiało się stać coś strasznego. Odbieram, patrzę – Krzysiek i zamiast grzecznie wysłuchać co może ode mnie chcieć, to ja na niego z góry – zwariowałeś, o tej porze dzwonisz, co spać nie możesz ? A ty pewnie nie masz czasu – mówi Krzysiek. Od kilku dni dzwonię do ciebie po kilka razy dziennie; teraz to miał być ostatni raz do ciebie a następny telefon to miał być do dyrekcji, żeby się dowiedzieć kiedy umarłaś. A ja myślałam, że to ktoś dzwoni z twojego telefonu żeby powiadomić mnie o twojej śmierci. No bo przyznaj o tej porze? Ty mnie już lepiej nie denerwuj tylko zacznij odbierać telefony albo oddzwaniaj.

Krzysiek dobrze wie, że ja nie umiem rozmawiać z mężczyznami , zawsze znajdę powód żeby petenta potraktować z góry. To niestety wina płci brzydkiej. W młodości panowie nie widzieli we mnie człowieka tylko obiekt pożądania i uraz we mnie pozostał, nie umiem inaczej . Z Krzyśkiem znamy się od 2001 roku, kiedy to zaczęłam przychodzić na pobyt dzienny do naszego dps.. On też przychodził. Znałam jego rodziców, chyba nawet o nich pisałam na blogu, muszę sprawdzić, bo to bardzo ciekawa historia. Jest mi bliżej wiekiem do jego rodziców niż do niego. To jest różnica około 10 lat, Krzysiek jest ode mnie o tyle młodszy a jego rodzice o tyle byli starsi. Krzysiek pomagał mi w różnych sytuacjach. On wiedząc, że w moim domu jest odłączony gaz przynosił mi różne frykasy przez siebie upitraszone. Jak miałam rękę w gipsie, po przegryzieniu przez psa, to również miałam gotowe posiłki przyniesione pod dom. Bo w moim domu nigdy nie był. Ja również nie byłam ani w jego domu w mieście ani na wsi. Całymi latami grywaliśmy w brydżyka. I to on, jak miałam końcowe ostre starcie z byłą dyrektorką, a ona powołała się na niego będąc w 100% pewną, że ją poprze, usłyszała, że w takim gównie to on się nie babrze. Tym zdaniem dodał mi sił do walki z tym barachłem. A czy ode mnie usłyszał choć jedno miłe słowo? Na pewno nie. Nie umiem być miła. Jestem rzeczowa, konkretna, uczynna, nigdy nikomu niczego nie odmówię, ale miła to nie. To za trudne. Tylko raz Krzysiek miał do mnie prośbę, żebym upiekła mu sernik na święta, a w zamian dostałam pół kilograma suszonych grzybów i dwa litrowe słoiki usmażonej i zamarynowanej rybki w occie. Siedział całe lato na wsi i zbierał grzybki i łowił rybki. Tym razem chciał żebym się dowiedziała jak długo czeka się na przyjęcie do naszego dps bo on już nie ma siły wychodzić ze swojego domu, bez laseczki to nawet po mieszkaniu nie chodzi. A ja na to – i czym ty się chwalisz, ja już od 8 lat chodzę przy pomocy chodzika i to już sprawia mi trudność; myślę o wózku elektrycznym żeby nie prosić nikogo o zrobienie mi zakupów w mieście. ( Przypomniało mi się, że podczas covidu to Krzysiek robił mi czasem zakupy). O ile się nie mylę to podanie o przyjęcie do naszego dps, w twoim imieniu, pisałam już 10 lat temu. Rozumiem ludzi którzy mimo trudności życiowych ociągają się z zamieszkaniem w dps ze względu na dzieci które muszą dopłacać do pobytu, ale ty dzieci nie masz, tobie chyba żal mieszkania. Ty i chciałbyś i boisz się. Ale dowiedziałam się wszystkiego o czym trzeba wiedzieć chcąc zamieszkać w dps – po złożeniu odpowiednich dokumentów czeka się na przyjęcie od pół roku do roku. Tę wiadomość to już zostawiłam mu na sekretarce, dzwonić i rozmawiać to już za duża fatyga – jak na mnie.

Po rozmowie z Krzyśkiem dotarło do mnie, że jestem okropnym człowiekiem. Przypomniało mi się, że gdzieś miesiąc temu, Krzysiek był u mnie i mnie nie zastał, a ja nawet nie zadzwoniłam do niego żeby spytać czy czegoś chciał ode mnie czy po prostu przyszedł. Mogę tylko żałować, że jestem taka nie czuła, bez empatii, ale niestety już za późno na zmiany.

I to byłoby na tyle – NARA!!

Dajmy sobie coś miłego…

Ta króciutka informacja miała zachęcić nas do przyjścia na koncert, który odbył się w czwartkowe popołudnie w sali gimnastycznej. W różnych sytuacjach używano u nas słowo – koncert – tak więc nie bardzo w to słowo wierzyłam, a jednak, z lekkim opóźnieniem ale poszłam. Dla mnie słowo koncert ciągle znaczy bardzo wiele mimo tutejszych jego wypaczeń. Zbliżając się do sali usłyszałam śpiew mezzosopranistki. Przystanęłam i wsłuchiwałam się. Głos nie brzydki, kształcony ale niedokształcony. Solistka przy każdym podwyższeniu tonacji na ułamek sekundy przerywała śpiew. Jak doszło do wysokich partii artystka swój śpiew zamieniała w krzyk. Nie trafiłaś, moja kochana, na dobrych profesorów. Usłyszeli nie brzydki głos i tylko to co mieli poddali obróbce, nie szukali więcej i więcej. Przypomniały mi się lekcje śpiewu mojej koleżanki, o której już pisałam, lekcje u profesor Stankowej. Weronika bardzo chciała być gwiazdą scen operowych. Ten jej upór w dążeniu do celu bardzo podobał się naszej profesor. Powiedziała Weronice wprost – masz ładny kawałeczek głosu, reszta głosu jest ukryta głęboko i co najmniej przez rok będziemy ten głos wydobywać. Udało się, Weronika zachwycała swoim głosem widownie sal koncertowych na świecie. Natomiast wykonawczyni którą słuchałam, z zapowiedzi była solistką scen operowych Gdyni. Jednak, to spotkanie można było nazwać koncertem zwłaszcza, że drugi wykonawca prowadzący program i zabawiający zebranych, pan po sześćdziesiątce z pięknym, ciepłym głosem zachwycał, a śpiewał i solo i w duecie; i właśnie na zakończenie duet zaśpiewał nam piosenkę o tytule takim jak mój wpis.

A co tam u nas w polityce? Brzydko i bardzo brzydko. Dwie główne partie obrzucają się błotem na zmianę. Do tego błota swoje pięć groszy dorzucają partie mniejsze, które w ten sposób podpinają się do partii większej i o dziwo na ogół do PISu. Z koalicji Platformy i reszty od dłuższego czasu nie należycie zachowywał się Szymon Hołownia, chociaż udaje ciągle, że jest ” Ą ” ” Ę ” . Wiernie przy Platformie trwa PSL i Lewica, chociaż programowo różnią się radykalnie, np. te dwie partie w sprawach kobiet. Co z tego galimatiasu wyniknie nie trudno sobie wyobrazić – Prezydent bez pełnego zaufania, Sądy bez kompletnego zaufania i dumny z siebie Kościół który zamiast słynąć ze szlachetności liczy tylko korzyści jakie nawzajem przynoszą sobie z PISem. Jak do tego wszystkiego dołączy Konfederacja to kobiety w Polsce zaczną nosić burki i swoim panom buty czyścić. Dobrze, że tego nie dożyję.

I to byłoby na tyle – NARA !!